Na fejsbuku Bieganie.pl ukazała się mała sonda z pytaniem o pierwszego sportowego idola. Czyli, że na początku była jakaś jedna osoba, która wpłynęła na wyobraźnię, zainspirowała, może zdecydowała, że się zaczęło uprawiać sport. Plakat nad łóżkiem, podobizna na koszulce, rozmazane wspomnienie na ekranie z jakichś mistrzostw.
Nie wierzę w jednego idola, ani w jedną książkę, która odmieniła czyjeś życie, ani w jedno spotkanie, ani w jeden zachód słońca… Generalnie nie wierzę w jedno doświadczenie, nawet to graniczne, które ma siłę, by niezależnie od nas – rozumianych jako potencjał i subiektywny rozwój, naczynie i wlewany płyn – nadać nam jednoznaczny kierunek biegu.
Dlatego nie sądzę, by jedna chwila mogła sprawić, że zaczynamy biegać albo że się do biegania zniechęcamy. Owszem, ten stary i łysy nauczyciel włefu mógł cię puścić na przełaje już po tygodniu przygotowań – ale że co, stanąłeś na starcie goły po 7 dniach od stworzenia świata, w dodatku bez pamięci kolejnych linijek Księgi Rodzaju? Tak, jasne, pamiętam piękny i płynny ruch Carla Lewisa na transmisji z Seulu – ale że jak, nie mam rodziców kochających sport, którzy nie dość, że włączyli starego Rubina, to wcześniej zapisali mnie do szkoły sportowej, a w domu stały w gablotce ich puchary?
Motywacja zewnętrzna skądś nadpływa oraz splata się w niepojętym pędzie z wewnętrzną, skonstruowaną z instynktów, cech, możliwości, talentów, no i różnorakich, przenikających się chwil zamkniętych w bursztynie lub ociekających zimnym strachem. Góra lodowa pana Freuda dryfuje po oceanie widoczna na jego powierzchni w małej części.
Nawyki rodzą się na styku. Ani to, co rozpędza w środku, ani to, co nagradza na zewnątrz – nie jest bezwzględnie warte więcej, o ile nie sprawdzi się w dniach próby. Żaden idol nie pojawia się nad łóżkiem kilkulatka deux ex machina, nawet ten na krzyżu. Im jest bardziej samotny, tym dalszy i trudniejszy do naśladowania. Im bardziej wyjęty z czasu, tym mniej pomocny w kryzysie. Im bardziej nadany przepisem, tradycją, rozkazem, tym bardziej obcy.
Nie wystarczy też jeden idol, jedna chwila, by dalej biec. Dlaczego mamy ulegać wierze w bezrozumny pęd? Czemu w ogóle oddajemy decyzje w czyjeś, czegoś ręce? Czemu udajemy, że jesteśmy w jakimś Zderzaczu Hadronów i na nic, poza sposobem przeżywania kolizji, nie możemy mieć wpływu?
Trening ciała jest, jak chętnie powtarzamy, niczym bez treningu motywacji. I tak też bywa – trening jako całość to żmudne (czasem w zgodzie ze sobą, czasem wbrew sobie) dodawanie małych wysiłków: i tych szarzejących nudą, i takich, co to na chwilę błyskają refleksami światła. Tylko ten, kto biegał zagęszczając swój własny, niepowtarzalny ścieg zdarzeń – utkał linę, może nawet most zwodzony nad przepaściami. Byle dziura go nie obchodzi!
Teraz, w czasach ogłoszonej wszem i wobec zarazy, otchłań ludzkich zachowań, reakcji, emocji, niepokojąco łatwo się otworzyła. Myślę więc, że jeśli tylko jeden moment zdecydował, że ktoś kiedyś pokochał biegać, to i zaledwie jedna chwila może zdecydować, że biegać przestanie.
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.