Każdy dostał w życiu niechciany prezent. Szafy roją się od otwieraczy do wina, wzorzystych obrusów, książek, które już mieliśmy, maskotek, na które strach patrzeć… Wiemy więc tym bardziej, co to za ból dostać w nagrodę za pokonany maraton popielniczkę, album o historii metalurgii, kalendarz na mijający właśnie rok, czy różowego słonia. A właśnie takie atrakcje kryją się często w tajemniczych torbach wręczanych zmęczonym zwycięzcom na podium.
Biegacze wyczynowi startujący w biegach ulicznych nazywani są często żargonowo „ulicznikami” (dla bezpieczeństwa używajmy rodzaju męskiego liczby mnogiej, nie podajemy tu żargonowej nazwy biegaczek). Ulicznicy startują w imprezach, nie tylko po to, by jak większość amatorów doświadczyć zdrowego zmęczenia, żeby spotkać się z innymi albo żeby udowodnić rodzinie i przyjaciołom, że „da się radę”. Okrutne realia skłaniają ich do poszukiwania nagród, najlepiej pieniężnych, które pozwolą im zarobić i w ten sposób utrzymać siebie i rodzinę. Stąd najchętniej wybierają zawody, podczas których można wygrać kopertę pełną banknotów. Nagrody rzeczowe to dla nich zło konieczne, które jak najszybciej trzeba zamienić na twardą gotówkę.
Tymczasem organizatorzy zawodów często tego faktu nie rozumieją, bądź nie mają innych możliwości, by zapewnić ulicznikowi wygraną pieniężną. I wtedy prześcigają się w wymyślaniu zaskakujących prezentów, których nijak wziąć do domu, ani sprzedać, ani się z nimi publicznie obnosić…
Ranking tragikomicznych nagród otwierają trofea spożywcze. Zacznijmy od Półmaratonu w Żytnie (woj. łódzkie, 2006 rok). Najszybsi zawodnicy zostali uhonorowani tam płodami rolno-hodowlanymi, między innymi żywym królikiem i koszem grzybów (jadalnych). Spożywcze akcenty pojawiły się również parę lat temu w trakcie dekoracji po rozegranym Biegu o Nóż Komandosa w Lublińcu, kiedy pierwsza z kobiet została uszczęśliwiona 2 ciężkimi torbami pełnymi słoików z papryką i ogórkami konserwowymi. Sam zresztą, dopiero niedawno, skonsumowałem (lekko przeterminowane już) chrzan i sos, wygrane około 2007 roku jako nagroda dodatkowa za zwycięstwo w Półmaratonie w Łowiczu. Wspomnieć wypada, że trofeum w Werbkowickim Biegu Cukrownika są już tradycyjnie 10-kilogramowe zapasy cukru. Listę dóbr do konsumpcji bezpośredniej, spektakularnie zamyka tajemnicze trofeum, które można było otrzymać w 2004 roku za przekroczenie na 4. miejscu mety jesiennego biegu w Bydlinie niedaleko Olkusza. Mój kolega, etatowy ulicznik Piotrek, wspomina, jak bardzo ucieszył się na widok czarnej walizki, którą otrzymał wtedy od sponsora biegu. W środku zastał trudny do zinterpretowania zestaw – oleju słonecznikowego i 3 rolek papieru toaletowego.
Często organizatorzy korzystają z pomocy sponsorów nie bacząc na ich zawoalowane działania marketingowe. Nagroda w dawnym maratonie w Krakowie – w postaci bonu do sklepu sportowego mogłaby cieszyć – w końcu 50, czy 100 złotych nie chodzi piechotą. Niestety, na miejscu okazało się, że najtańszy towar można zakupić za 200 złotych, więc tak naprawdę do wygranej trzeba było dopłacić. Na mistrzostwach Polski w Olszynie, kiedy podczas dekoracji medaliści dowiedzieli się, że nagrody nie są tak cenne, jak widniało w komunikacie, nie byli specjalnie zasmuceni (w końcu liczy się medal MP, nagroda to rzecz drugorzędna). Mistrz kraju otrzymał jednak, zamiast regulaminowych 1000 złotych na rękę, kupon o wartości 500 złotych do… sklepu z materiałami budowlanymi. Na szczęście akurat planował mały remont mieszkania i chętnie wydał swoją nagrodę na wiertarkę z kompletem wierteł udarowych. Jak zwierzał się później, to i tak lepiej, bo w innych biegach dekorowano medalami i sporymi dywanami, które trudno byłoby zabrać do domu (nie latały).
A co począć z towarami o naprawdę dużych gabarytach? Ukrytym sponsorem jednego z 10-kilometrowych biegów na Śląsku w 2004 roku było prawdopodobnie przedsiębiorstwo transportowe, gdyż stojący na podium otrzymali w nagrodę kilkadziesiąt metrów kwadratowych europalet służących do przewozu towarów tirami. Odbiór – „za pokwitowaniem w magazynie”.
Przedstawiciele władz cegielni, która fundowała nagrody w biegu w Radziejowicach (2000 rok), wręczyła zwycięzcom, a jakże, cegły na budowę domu (pierwsza kobieta) i dachówkę na jego pokrycie (pierwszy mężczyzna). Tak się nieszczęśliwe złożyło, że laureaci nie byli małżeństwem. Aby z kolei dom wyposażyć, można się udać np. na Dobrodzieńską Dychę (woj. opolskie), gdzie na rozlosowanie czeka piękny fotel albo do Białegostoku czy Mielca, gdzie jeszcze kilka lat temu otrzymywało się porządny stół.
Pod koniec XX wieku istną plagą podczas dekoracji na imprezach sportowych były rowery górskie i mikrofalówki. Gdy w regulaminie zawodów widniał zapis, że za zdobycie czołowych miejsc będą „wartościowe nagrody rzeczowe” w ciemno można było obstawić, że są to, funkcjonalne w rozumieniu organizatorów, artykuły AGD. Zdobyczne produkty, które osobiście miałem na (kawalerskim) stanie, póki nie obdarowałem nimi mojej bliższej i dalszej rodziny, to między innymi: 2 wagi łazienkowe, suszarka do grzybów, frytkownica, mikser, 5 (słownie pięć) zegarów, prostownica do włosów oraz, niestety popsuty od razu, toster.
Na liście użytkowych trofeów, przydatnych w większości gospodarstw domowych, znajduje się też symptomatyczna wygrana z grajewskiego Biegu Wilka (woj. podlaskie). Kenijski biegacz długo próbował dowiedzieć się po dekoracji, co właściwie dostał za zajęcie pierwszego miejsca na podium. Okazało się, że jako główną nagrodę otrzymał, prostą w obsłudze, lampę kwarcową. Wszystko wskazuje na to, że nie została jednak przez zwycięzcę nigdy użyta.
Z kategorii nagrody drobne można wymienić: podwójny bilet na Festiwal Romów w Glinojecku, który wygrała moja znajoma; plan Pekinu i grę planszową chińczyk, otrzymaną podczas halowych Mistrzostw Polski w lekkiej atletyce (chyba jako motywację do starań o kwalifikację na ówczesne igrzyska); a także buty o 4 numery za duże, zdobyte przez jednego z najlepszych w kraju milerów na elitarnym biegu w Słupsku. Wspomnieć wypada jeszcze o symbolicznej w wymowie popielniczce, z której nie ucieszył się niestety, zwycięzca kategorii wiekowej prestiżowych zawodów ulicznych w Kole (woj. wielkopolskie).
Na koniec akcenty zoologiczne. W regulaminie sylwestrowego biegu w Szydłowcu z 2007 roku czytamy: „Nagrody: – w klasyfikacji drużynowej sześć pierwszych drużyn otrzyma puchary, prosiak dla najlepszej drużyny”. W rekreacyjnym biegu w Żabieńcu pod Warszawą był do wygrania żywy karp. Na koniec coś ponadprzeciętnego. Ulicznicy ścigający się w dorocznym Półmaratonie Mlecznym w Korycinie (woj. podlaskie) mogą za to cieszyć się ze zdobycia krowy. Miejscowi tego dnia tradycyjnie już kibicują zawodnikom i przygotowują się do licytacji. Sympatyczne zwierzę chyba nigdy nie zostało zabrane z Korycina, bo na miejscu zostaje zamienione na żywą gotówkę.
Pomysłowość organizatorów nie ma więc granic. Ulicznicy w Polsce przywykli zresztą do niespodzianek wszelkiego kalibru. Poza tym od jakiegoś czasu w upłynnianiu zdobyczy biegowych pomagają aukcje internetowe. A koniec końców w pamięci po dobrej imprezie pozostaną nie – wydane w niewiadomym celu – pieniądze, ewentualnie pospolity samochód czy skuter, tylko coś intrygującego, zagadkowego i niepowtarzalnego, otrzymanego w nagrodę za nasz trud i zwycięstwo. Na przykład, zdobyty na jednym z ubiegłorocznych biegów, krasnal ogrodowy, który stoi sobie godnie na podwórku u mojej znajomej.
A jednak się przydał.
Tekst w pierwotnej wersji ukazał się w 2009 roku w magazynie Runner’s World.
____________________
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.