Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Daniel Komen najechał, podbił i skolonizował 3000 metrów pod gołym niebem i pod dachem. O jego rekordach świata mówi się, że są nie do pobicia. Choć o przejęcie ziemi rozpostartej na dystansie 7 i pół stadionowego okrążenia walczyli Hicham El Guerrouj, Kenenisa Bekele czy Haile Gebrselassie, jest to nadal teren należący do niesamowitego Kenijczyka.
Najbliżej – na niespełna 3 sekundy – do kosmicznego WR 7:20.67 podszedł El Guerrouj. Pozostałym pretendentom Komen swojego rekordu nie dał nawet powąchać.
Pomimo tak nieziemskiej biegowej wizytówki Komen nigdy nie wziął udziału w igrzyskach olimpijskich, a jego jedynym medalem dorosłej imprezy mistrzowskiej jest złoto MŚ w Atenach na 5000 (1997). Nie przechodził przez kenijskie kwalifikacje olimpijskie, żeby jednocześnie miażdżyć rywali na największych lekkoatletycznych mitingach świata. Spektakularna, ale krótka kariera Kenijczyka, do dziś pozostaje zagadką.
Oficjalne dane mówią, że Daniel Komen przyszedł na świat 17 maja 1976 roku, jako członek ludu Elgeyo zamieszkującego na terenach prowincji Rift Valley, położonej wzdłuż granicy Kenii z Ugandą. Tej samej, w której położone jest Eldoret i dużo mniejsze Iten, kuźnia biegowych talentów. O ile co do faktycznej daty urodzenia Komena istnieją wątpliwości (niektórzy twierdzą, że był 3 lata starszy), to pewne jest, że dorastał w nieprzeciętnej biedzie. Rodzice przyszłego mistrza świata zamieszkiwali w chacie pośrodku niczego, utrzymując się po trochę z roli, po trochę ze sprzedaży ziemniaków, którymi matka Komena handlowała przy drodze. Bieda była o tyle dotkliwsza, że rodzice musieli wykarmić, aż trzynaścioro dzieci.
– Daniel pochodzi z rejonu pozbawionego możliwości – powiedział Toby Tanser, dyrektor Shoe4africa.org, który poznał Komena w 1995 roku. – Pamiętam, jak byłem w jego wiosce i żeby dotrzeć do najbliższego telefonu musiałem biec dobre 45 minut – dodał.
Sam Komen, identycznie jak inne dzieci w regionie, do szkoły docierał najpopularniejszym środkiem transportu w okolicy – biegiem. Jeśli chodzi o pokonywany dziennie dystans podobnie, jak w przypadku roku urodzenia przyszłego rekordzisty świata – zdania są podzielone. Raz mówi się, że młody Komen dziennie przebiegał 12 kilometrów, innym, że nawet 40. Może to wynikać z tego, że Afrykanie znani są z ubarwiania swoich życiorysów i przydawania im elementów baśniowych.
Pewnikiem jest jednak postać Josepha Cheshire’a, który wyłowił nastoletniego Daniela z tłumu innych młodych Kenijczyków, którzy podobnie jak on chcieli się wyrwać z biedy Czarnego Lądu poprzez bieganie. Cheshire – potrójny olimpijczyk na średnich dystansach – był nieoficjalnym skautem angielskiego agenta Kima McDonalda. Kiedy wypatrzył Komena dosłownie miażdżącego rówieśników na lokalnych treningach i zawodach, szybko doradził McDonaldowi, żeby zabrał utalentowanego chłopaka do swojej grupy w Europie.
Pierwsze międzynarodowe testy nikomu wcześniej nieznanego Komena wypadły obiecująco… Najpierw w marcu 1994 roku został przełajowym wicemistrzem świata juniorów, a w kwietniu wygrał Brooks Spring Run Off na 8 km w Toronto, z rekordem ośmiokilometrowej trasy – 22:35. W lipcu został już podwójnym mistrzem świata juniorów, triumfując w Lizbonie na 5000 i 10000.
W sezonie 1995 forma Komena nieco przyhamowała przez malarię. Jednak mimo tych problemów podczas mitingu Golden Gala w Rzymie zdołał poprawić juniorski rekord świata na 5000 (12:56.15), przegrywając o niespełna sekundę z nowym rekordzistą świata, swoim kolegą z grupy treningowej, Mosesem Kiptanuim (12:55.30).
Pierwszym z trzech wielkich sezonów Komena był jednak ten kolejny, olimpijski rok 1996. 14 lipca zmiażdżył rekord świata Gebrselassiego na 2 mile (8:03.54), a 14 sierpnia podczas mitingu Weltklasse w Zurichu na ostatnich 150 metrach wyścigu na 5000 dosłownie zgasił genialnemu Etiopczykowi światło, pewnie wygrywając z ówczesnym rekordzistą świata na „piątkę”.
Porażkę Gebrselassiego w Zurychu z bliska oglądał, uczestniczący w tym wyścigu, Amerykanin Bob Kennedy.
– To był prawdziwy pojedynek wagi ciężkiej. Walczyli niesamowicie. Raz atakował jeden, raz drugi. Próbowali się nawzajem wykończyć. Daniel ostatecznie przełamał Hailego na ostatniej 150-tce. Gebrselassie po prostu tego nie wytrzymał. – relacjonował Kennedy, który finiszował ósmy z rekordem USA – 12:58.12.
Niektórzy zawodnicy lubią dorabiać do swojego biegania większą filozofię. Biegowa filozofia Komena była prosta – zarobić pieniądze. Bieganie było dla niego pracą i szansą na wyrwanie się z odziedziczonej po rodzicach biedy. Gdy tylko Kenijczyk zorientował się, że im więcej startuje i wygrywa, tym więcej jest w stanie zarobić, nie narzucił sobie w zasadzie żadnych limitów. Naciskał swoich agentów na jak najwięcej dni startowych.
Kiedy 30 sierpnia 1996 roku z dość słabym jak na siebie czasie (13:02.62) wygrał bieg na 5000 podczas mitingu ISTAF w Berlinie, niektórzy wieszczyli, że płaci cenę za morderczy rytm startów. Komen nie przejmował się jednak tymi opiniami i natychmiast po biegu pojechał na lotnisko, żeby polecieć na kolejne zawody – do włoskiego Rieti. Zaledwie 2 dni później, 1 września 1996, Komen przeszedł do historii, poprawiając rekord świata na 3000 o 4.5 sekundy.
Bieg rozprowadzało dwóch pacemakerów – John Kosgei i David Kipsang. Kiedy Kipsang doprowadził Komena do 800 metra w tempie poniżej 1:57, komentujący wyścig dla BBC Tim Hutchings i Steve Cram zaczęli się śmiać:
– 1:56 na osiemsetce! Cha, cha, cha, to jest tempo na rekord świata na 2000 metrów, a oni biegną na 3000! Samobójstwo – komentowali brytyjscy dziennikarze.
1 km mignął w 2:25, 1500 w 3:38, 2 km w 4:53 i na placu boju został już tylko Komen z trzecim tysiączkiem do przebiegnięcia. Osamotniony Kenijczyk ani myślał zwalniać, ale przy gorącym dopingu publiczności finiszowy kilometr pokonał w 2:27, zatrzymując zegar na 7:20.67.
– Potężny rekord świata! Mógłbym porównać poziom tego wyniku do 19.32 na 200 metrów Michaela Johnsona w Atlancie – niemal wykrzyczał oszołomiony komentator.
Przypomnijmy, że WR Johnsona przetrwał 12 lat, pobił go dopiero Usain Bolt. Pogromca króla trójki wciąż się natomiast nie pojawił.
– Moim zdaniem to najtrudniejszy do pobicia biegowy rekord świata w historii. – tak skomentował wyczyn Komena statystyk sportowy BBC Mark Butle.
Jak Komen świętował swój historyczny występ? Następnymi zawodami. Już 7 września triumfował na 5000 w Mediolanie z efektownym 12:52.38.
– Nie wiem dokładnie w ilu wyścigach Daniel pobiegł w sezonie w 1996. Ale było ich sporo… W dwóch czy trzech wyścigach pogoda była naprawdę paskudna, a on i tak biegł 50-70 metrów przed resztą stawki. Był po prostu niesamowitą biegową maszyną. – wspomina Duncan Gaskell, były agent Komena.
Komen i Gebrselassie byli wybitnymi biegaczami, regularnie toczącymi między sobą bitwy na bieżni, ale różnili się jak ogień i woda. Haile został multimedalistą olimpijskim, Daniel nie wziął udziału w żadnych igrzyskach i gdy w 1996 roku przegrywał kenijskie eliminacje do Atlanty, było mu to nawet na rękę, ponieważ mógł więcej startować w dobrze płatnych mitingach. Gebrselassie na bieżni był doskonałym taktykiem, a Komen?
Kiedy w lipcu 1997 Kenijczyk stawił się w belgijskim Hechtel, żeby odzyskać rekord świata na 2 mile, który w maju odebrał mu wielki rywal z Etiopii, jeden z dziennikarzy na przedstartowej konferencji prasowej zapytał Komena o taktykę na rekordowy bieg.
– Żołnierz nie rozmawia o taktyce, zanim wyruszy do walki – odpowiedział w swoim lakonicznym stylu.
Prawda była jednak taka, że Komen nie uznawał czegoś takiego, jak taktyka. Kilka miesięcy później, gdy Kim McDonald wręczył Komenowi rozpiskę międzyczasów na pobicie halowego rekordu świata na 3000 metrów, ten nawet na nią nie zerknął, tylko stwierdził:
– Po prostu krzyknij mi, czy mam przyśpieszać czy mogę zwolnić.
Widocznie takie podejście do tematu odpowiadało Komenowi, bo podczas Hechtel Night of Athletics 19 lipca 1997 jako pierwszy i jak dotąd jedyny człowiek na świecie przebiegł 2 mile poniżej 8 minut. Na astronomiczne 7:58.61 złożyły się mile po symboliczne 3:59.4 każda (dokładnie z takim wynikiem w roku 1954 Roger Bannister, jako pierwszy w historii złamał barierę 4 minut na milę).
W lutym 1998 Komen ustanowił swój kolejny ponadczasowy rekord świata. Podczas Budapest Samsung Cup przebiegł halową trójkę w niebotyczne 7:24.90. To trzeci wynik all-time licząc nie tylko halę, ale też stadion. Szybciej pobiegł tylko sam Komen podczas wspomnianego wyścigu w Rieti, oraz Hicham El Guerrouj w 1999 roku w Brukseli (7:23.09). Halowy WR Komena nazywany jest nie przez przypadek biegowym Everestem.
Wielu biegaczy w roku 1996 nastawiało się na to, że to start podczas IO w Atlancie zapewni im finansowy sukces. Okazało się, że to wielki nieobecny igrzysk, czyli Daniel Komen pod względem ekonomicznym poradził sobie wcale nie gorzej, niż olimpijczycy. Kiedy mocni rywale próbowali zdyskontować swoją poolimpijską formę na dobrze opłacanych mitingach, Komen odzierał ich ze złudzeń.
13 sierpnia w Berlinie zmiażdżył świeżo upieczonego mistrza z Atlanty Gebrselassiego we wspomnianym już biegu na 5000. 23 sierpnia podczas mitingu w Brukseli ograł na swoją ulubioną „trójkę” mistrza olimpijskiego na 1500 Morcelego. A 7 września z kolei na „piątkę” w wieńczących Grand Prix IAAF zawodach w Mediolanie, odprawił z kwitkiem brązowego na 10000 z Atlanty Marokańczyka Hissou. Choć Komena zabrakło na IO, to w ciągu pierwszego poolimpijskiego miesiąca zdążył opędzlować trzech olimpijskich medalistów… I jednocześnie zarobić pokaźną sumkę pieniędzy. Jak wyliczają niektórzy, tylko w ciągu jednego sezonu 1996 Kenijczyk zainkasował 400 tysięcy USD.
Kiedy po sezonie wrócił do rodzinnej Kenii, w której średni roczny dochód na osobę wynosił niecałe 300 USD, był bogaczem z zupełnie innej planety. W przeliczeniu jego setki tysięcy dolarów oznaczały miliony kenijskich szylingów. Fortunę najpierw zainwestował w garnitur od Armaniego, a w drugiej kolejności w 50 hektarową farmę niedaleko Eldoret. Tylko jeden udany sezon zdecydował, że jego matka nie musiała już więcej handlować ziemniakami przy drodze.
Nie można powiedzieć, żeby finansowy sukces roku 1996 uderzył młodemu (oficjalnie 20 letniemu) Komenowi do głowy.
– To była bardzo udana końcówka sezonu ale uważam, że jeszcze wiele pracy przede mną, żebym mógł o sobie powiedzieć, że jestem dobrym biegaczem – mówił ze skromnością.
Zmierzch biegowego Boga miał się zacząć pod koniec roku 1998, kiedy celebrował kolejny trzeci z rzędu spektakularny sezon. Sezon okraszony halowymi rekordami świata na 3000 i 5000, powtórnym złamaniem 8 minut na 2 mile oraz wicemistrzostwem świata w przełajach.
Tom Ratcliffe, agent reprezentujący interesy Komena w USA twierdzi, że zmieniły się wówczas układy w grupie treningowej. Legendarny Moses Kiptanui, stary mistrz, zaczął tracić wpływ na resztę kolegów na rzecz rebelianckiego, dużo młodszego Komena.
– Nie muszę trenować już tak mocno, jak kiedyś. – miał powiedzieć do jednego z asystentów Ratcliffe’a Komen.
Rekordzista świata widział swoją ogromną przewagę nad innymi biegaczami w grupie treningowej i często wręcz zabawiał się z nimi na mocnych sesjach. Mówi się chociażby o treningu tempowym na odcinkach 1600, 1200, 800 i 400 metrów, które Komen miał biegać po 2 torze a i tak znacznie wyprzedzał resztę stawki. Innym razem podczas treningu w deszczu miał zrobić sobie z worka na buty czapkę. Wszyscy się śmiali, przekonani, że gdy zakończy rozgrzewkę, przestanie się wygłupiać i zdejmie niecodzienne okrycie przeciwdeszczowe z głowy… Ale on biegał z tą siatką przez cały trening.
– Myślę, że stał się trochę zbyt pewny siebie, a może nawet arogancki – sugeruje Gaskell. – Po prostu uznał to wszystko za zbyt łatwe. Myślał, że może chodzić po wodzie, że może być nadal świetny bez cierpienia podczas treningu.
W podobnym tonie wypowiadał się o Komenie Ratcliffe.
– Moses Kiptanui naprawdę kochał biegać, kochał rywalizację. Chciał być wielkim sportowcem i dlatego miał wielką, długą karierę. Nie jestem przekonany czy Daniel myślał tak samo. Jego bawiło przede wszystkim wygrywanie, sława, sukces finansowy, ale tak naprawdę nie kochał tego co robi.
Po trzech wielkich sezonach 1996, 1997 i 1998 kariera Daniela Komena zdecydowanie wyhamowała. Zakończyło się bicie rekordów świata i seryjne zwycięstwa na wielkich mitingach. W roku 2000 ponownie nie zakwalifikował się na igrzyska olimpijskie, które rozegrano w Sydney. Agenci Komena próbowali ratować karierę swojego podopiecznego przekwalifikowaniem go na biegi uliczne, ale to już nie było to samo.
W XXI wieku Komen nie zaistniał już ani na bieżni, ani na ulicy. Kiedy w 2008 roku jego starszy kolega z bieżni Haile Gebrselassie wciąż biegał i bił w Berlinie rekord świata w maratonie (2:03:59), kariera Komena dawno było już zakończona.
Legenda Daniela Komena nadal jednak żyje i gdziekolwiek się pojawia – choćby jako gość honorowy zawodów biegowych – zostaje przyjęty z należnymi honorami. Choć pod koniec kariery żył rozrzutnie, nadal jak na kenijskie standardy pozostaje zamożnym człowiekiem. Czy w zderzeniu chociażby z Haile można powiedzieć o Komenie, jako o zmarnowanym talencie?
W pewnym stopniu na pewno tak. Z drugiej jednak strony, gdyby był bardziej rozsądny, gdyby zarządzał swoim kalendarzem startowym bardziej racjonalnie, nastawiając się przede wszystkim na imprezy mistrzowskie, pewnie nigdy nie ustanowiłby tak wymykających się wyobraźni rekordów świata na 3000 i 2 mile. Rekordów, których nie byli w stanie tknąć ani wspomniany Gebrselassie, ani El Guerrouj, ani Bekele.