Redakcja Bieganie.pl
Norweg Sondre Nordstad Moen jest aktualnie jedną z bardziej tajemniczych postaci światowych biegów długich. Tajemniczych, bo niezbyt dobrze znanych i nadspodziewanie szybkich. W 2017 roku w ciągu 6 tygodni wykręcił fantastyczne 59:48 w półmaratonie oraz pobił ówczesny rekord Europy na 42,195 km wynikiem 2:05.48. Wielu ekspertów zastanawiało się, skąd wziął się jego sukces i czy na pewno wynika on tylko z treningu. Inni podkreślali, że Skandynaw był już młodzieżowym mistrzem Europy na 10000 metrów, a jego talent skrywała ciągnąca się przez kilka lat kontuzja stopy.
Moen gościł w ostatni weekend w Polsce. Rozmawialiśmy z nim dzień przed tym, jak został (po samotnym biegu) zwycięzcą Gdynia Półmaratonu w czasie 1:01:18. 28-letni Norweg opowiadał nam otwarcie i z uśmiechem o swoim legendarnym trenerze, początkach długodystansowej kariery, kontuzjach, Kenii i trochę o tym, jak złamać magiczne granice.
Kuba Wiśniewski: Widziałeś nowe minima olimpijskie i sposób kwalifikacji przez ranking IAAF? Co o tym sądzisz?
Sondre Nordstad Moen: Wiesz, nie wiem, czemu musi to być aż tak skomplikowane. Popatrz na historyczne wyniki przykładowo na 10000 metrów. Jeśli biegasz 27:45-28:00 jesteś na takim poziomie, że powinieneś startować na Igrzyskach. Może nie wygrasz medalu, ale w końcu nie mówimy tylko o tych, którzy na igrzyskach wygrywają medale. Jeśli chodzi o punkty w rankingu i sposób ich zdobywania, to jest to na korzyść silniejszych zawodników. Ale tak szczerze mówiąc, nie do końca się tym wszystkim martwię. Postaram się po prostu mieć wynik w pierwszej 80-tce na świecie (w naszym artykule z 13 marca b.r. pisaliśmy o nowatorskich zasadach kwalifikacji na IO 2020. W maratonie IAAF przewiduje udział 80 zawodników – przyp. red.).
Maraton pozostaje Twoim celem numer jeden?
Tak, ale zeszły rok miałem okropny.
Nie ukończyłeś biegu na mistrzostwach Europy, już wcześniej zmagałeś się z kontuzją… Co się właściwie stało?
Z perspektywy czasu myślę, że byłem przetrenowany i nie zregenerowałem się wystarczająco po maratonie z grudnia 2017 (to właśnie wtedy Moen wygrywając bieg w Fukuoce uzyskał 2:05:48 – przyp red.). Miałem chroniczne uszkodzenie i ból ścięgien w obydwu przywodzicielach. Ból towarzyszył mi, gdy wstawałem z łóżka, gdy zmieniałem buty, gdy jechałem samochodem. Najbardziej z lewej strony. Prawda jest też taka, że na początku lutego 2018 roku miałem grypę i zacząłem za wcześnie treningi. Chciałem być gotowy na marzec, na mistrzostwa świata w półmaratonie. Nie miałem może wyraźnych symptomów przetrenowania, ale jak teraz na to patrzę, to było właśnie to. Po prostu byłem wyczerpany. Właściwie przez cały zeszły rok nie osiągnąłem dobrej formy.
Ale długo próbowałeś?
Tak, późną wiosną z moim trenerem Renato Canovą zacząłem starty na bieżni, ale przez ból nie mogłem złamać na treningach nawet 15 sekund na 100 metrów. Pojechałem do Oslo na Bislett Games, na zawody Diamond League, próbując poprawić rekord Norwegii na 10000 metrów. Organizatorzy zmienili nawet dla mnie dystans 5 na 10 kilometrów, żebym ten rekord pobił. Wiedziałem, że z bólem to mało możliwe, ale myślałem, że może zbliżę się do granicy 28 minut. Niestety tego dnia było bardzo gorąco i nawet mocni zawodnicy jak MsSweyn z Australii czy Julien Wanders ze Szwajcarii, pobiegli 28:05-28:07. Ja skończyłem z wynikiem 28.37.
Następne dwa tygodnie pracowałem trochę nad szybkością, ale z tymi problemami, które narastały, nie mogłem rozwinąć prędkości 2.50-2.52/km i następnego dnia po szybkich treningach ledwo co chodziłem. Nie mogłem być w formie.
Jednak celem były wtedy mistrzostwa Europy. Zmieniliśmy więc dystans z 10000 metrów na maraton – w końcu nadal mieliśmy jakieś 6 tygodni czasu… Mój trening, kiedy jestem zdrowy, pozwala mi pobiec maraton w czasie 2.12 w dowolnym momencie roku. Ja i Renato wierzyliśmy, że jeśli będę przygotowany na poziom 2:09-2.10, to wystarczy to do zwycięstwa. Zaskoczył nas Belg biegnący 2:09 (Koen Naert – przyp. red.). To był jego występ życia, a ja nie ukończyłem maratonu. Teraz nie wiem, czy nawet bez kontuzji wygrałbym ten bieg…
Zmienialiście decyzje
Zastosowaliśmy plan B. Dziś jestem pewien, że forma może być słabsza lub lepsza, ale jeśli nie jestem zdrowy, nie ma co planować. No, ale nigdy się tego nie dowiesz, dopóki sam nie popełnisz takiego błędu.
Sezon 2018 był kiepski, ale poprzedni fantastyczny. Każdy chciał poznać Twój sekret. W krótkim czasie uzyskałeś 59:48 w półmaratonie i pobiłeś rekord Europy w maratonie. Co do tego doprowadziło?
Wiele rzeczy złożyło się na poprawę moich wyników. Sezony 2012 i 2013 przez kontuzje stopy spowolniły moją karierę. Szykując się do igrzysk w 2016 roku wprowadziłem trochę zmian, ale nadal pracowałem na pół etatu w sklepie w Oslo. To był specjalistyczny sklep biegowy sieci Loplabbet. Ograniczyłem pracę, ale nadal, gdy pojechałem na obóz, to po powrocie musiałem odpracować wszystko i znowu byłem 8 godzin na nogach.
Interesujesz się butami i gadżetami?
Od dwóch lat już mniej, ale nadal jestem trochę sprzętowym „freakiem”. No, nie aż takim, który rozcina buty, żeby zobaczyć, co mają w środku… Kiedy zacząłem skupiać się na postępach w treningu, już mniej interesowałem się sprzętem. Może w przyszłości do tego wrócę, jeszcze nie wiem, co będę robił po zakończeniu mojej kariery biegowej. Biegam teraz na zawodach w Nike Vapor Fly 4% i czekam na wersję 5% (śmiech). Sponsoruje mnie Nike, ale nie testuję prototypowych modeli, trochę ze względu na swoją starą kontuzję stopy.
Ok, to ten 2016 rok był rokiem zmian?
Po Igrzyskach w 2016 roku dostałem większe wsparcie norweskiej federacji oraz norweskiego komitetu olimpijskiego. Mogłem porzucić pracę, którą się zajmowałem.
Wtedy poznałeś trenera Renato Canovę? Trudno było Ci namówić go na współpracę?
Znam go od 2010 roku, bo już wtedy jeździłem na krótsze obozy do Kenii. Spotkałem go pierwszy raz właśnie w Iten. Rozmawialiśmy godzinami o treningu, historii sportu, nie za dużo o polityce (śmiech). Więc w 2016 roku już wiedział, jakim biegaczem jestem, znał moje słabości i moje mocne strony.
Powiedziałem, że chcę w 2017 roku pobić rekord Norwegii w maratonie – 2:10:17 i że chcę też poprawić moje wyniki na bieżni. Renato również uważał, że trzeba zacząć od ich poprawy. Tym bardziej, że niektóre moje życiówki z bieżni miały 6 lat.
Już miesiąc po Igrzyskach w Rio (Moen zajął tam z wynikiem 2:14:17 miejsce 19. – przyp. red.) zacząłem regularne treningi na tartanie, tak raz na dwa tygodnie. Wcześniej nawet nie dotykałem bieżni między październikiem a kwietniem. W Norwegii w tym okresie nie biegamy na stadionie, trochę przez tradycję, trochę przez pogodę. Robimy więcej kilometrów, ale w wolniejszym tempie.
To tak jak u nas…
My z Renato zaczęliśmy od pracy nad szybkością, a od grudnia 2016 przestawialiśmy się już na typowe przygotowania do maratonu. Trwały od stycznia do kwietnia. Pobiegłem wtedy 2:10:07 w Hanowerze, z kolkami na ostatnich 3 kilometrach. Z perspektywy czasu myślę, że byłem przygotowany na 2:09 może trochę szybciej.
Rok 2017 to również rok mistrzostw świata w Londynie. Chciałeś tam od początku wystąpić na bieżni?
Tak, po Hanowerze miałem miesiąc przerwy i zaczęliśmy przygotowania do dystansu 10000 m, by wykonać minimum na mistrzostwa świata. Najważniejszy start odbywał się na mityngu w Ostrawie, jednak tego dnia na termometrze było 28-29 stopni, a bieg prowadzono na 27 minut (zwyciężył Mo Farah z wynikiem 27:12 – przyp. red.). Wiedziałem, że jeśli chcę zrobić minimum, nie mogę biec szybciej niż 2.46/km. Tym bardziej przechodząc z treningu maratończyka wiedziałem, że nie jestem gotów biec z wysokim zakwaszeniem… Niestety po 5–6 km byłem kompletnie ugotowany i skończyłem zawody na 28:15.
Ale nie poddaliśmy się i przeniosłem się na 5000 m. Znaleźliśmy kilka startów. Dzień przed końcem uzyskiwania minimum udało mi się wreszcie pobiec 13:20 w Heusden-Solder. Osobiście jestem bardzo dumny z tego wyniku. Kiedy masz 21, 22, 23 lata – wtedy poprawiasz się na takich dystansach. No, ale wtedy nie byłem jeszcze gotowy na taki wynik z względu na kontuzje.
Mistrzostwa świata to brak awansu do finału na 5000 m. Mimo wszystko może kontuzje i stopniowe wracanie na bieżnię w jakiejś mierze Ci pomogło? Może wyniki na długich dystansach przyszły, gdy byłeś na nie naprawdę gotowy?
Tak, w pewnym sensie nie byłem dojrzały na takie wyniki wcześniej. Wiesz, wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Może tak miało być.
Potem październik 2017 i świetny wynik poniżej 60 minut w półmaratonie w Walencji. Wreszcie grudzień i wygrany maraton w Fukuoce z 2:05:48. Co trzeba było zrobić, by przełamać magiczne granice?
Myślę, że bez dobrego treningu niemożliwe jest uzyskanie takich wyników tylko mocną psychiką. Z drugiej strony w trakcie przygotowań bardzo ważne są wiara i zaangażowanie. Dla mnie kontakt z Renato Canową oraz pojechanie do Kenii były najważniejsze.
Powyższy plan przygotowań Moena do maratonu w Fukuoce (tu pierwszy tydzień po półmaratonie w Walencji) został opublikowany na forum portalu letsrun.com przez jego trenera Renato Canovę. Stało się tak niejako w odpowiedzi na spekulacje dotyczące nagłego postępu Norwega. Pozostałe tygodnie dostępne są pod tym linkiem.
No właśnie, magiczna Kenia… Przychodzi mi do głowy czterech „białych” zawodników, którzy mają na swoim koncie złamanie 60 minut w półmaratonie, a właśnie w kenijskim Iten są przez większość roku – Ty, Julien Wanders i bracia Jake oraz Zane Robertson.
Przyleciałem w okolice Eldoret pierwszy raz w 2009 roku, potem były jakieś wyjazdy sporadyczne, bo trenowałem przeważnie z grupą w Norwegii. Od 2015 i 2016 roku zacząłem coraz częściej trenować z Kenijczykami. Dzięki temu, że byłem najsłabszy w grupie, w trakcie treningów wyjazdowych wiedziałem, że jak za nimi nie nadążę, to jako ostatni będę musiał czekać najdłużej na transport do domu.
W Iten wynajmuję teraz zazwyczaj mieszkanie albo mieszkam w hotelowym ośrodku Kerio View. W 2017 roku bylem w Kenii łącznie przez chyba 250 dni. Jak jedziesz do takiego miejsca jak Iten, nic cię nie rozprasza. Tam nie ma nic więcej do robienia poza bieganiem. To kwestia koncentracji.
Czego się nauczyłeś od Kenijczyków?
Przede wszystkim ich mentalność jest inna. Trener Canova zawsze dawał taki przykład: Jak się porówna jednego biegacza z Afryki i jednego Europejczyka… i mają do zrobienia taki sam trening: 20 km po 3.00/km… i zakładamy, że żaden z tych biegaczy nie jest w stanie tego zrobić… to różnica jest taka, że Afrykańczycy będą od początku starali się biec po 3.00/km mając nadzieję, że dadzą radę. I jak skończy im się energia, to się po prostu zatrzymają. Europejczyk zacznie myśleć już przed sesją – „Nie dam rady tego zrobić. Ale chcę pokonać 20 km!” Więc zaczyna biec po 3.05-3.10, mając nadzieję, że będzie biegł tylko tak szybko, jak może.
I to się przenosi na trening pod konkretne zawody. Jeśli twoim celem jest pokonanie maratonu po 2.55/km, musisz zacząć biegać we właściwym tempie. I musisz podjąć trening, który umożliwi Ci rozciągnięcie tego na dystansie.
Wiem, że nie jesteś zawodnikiem, który dokonuje częstych pomiarów „zakwaszenia". Nie biegasz z pulsometrem. Co jest tego przyczyną?
Dobrze jest kontrolować wysiłek, ale masz plusy i minusy takiej kontroli. Oczywiście w niektórych wypadkach pulsometr się przydaje. Gdybym w zeszłym roku w Kenii, gdy wychodziłem z choroby, bardziej kontrolował pracę serca i traktował pulsometr jak instrument – to może bym się nie przetrenował.
Z drugiej strony bieganie jest bardzo proste. Jeśli chcesz ćwiczyć swoje tempo docelowe, nie możesz patrzeć na laktat, uderzenia serca. Musisz biec tym właśnie tempem i wierzyć w trening. W latach 80. i 90. pomiarów nie robiono na taką skalę, a wyniki szerokiej czołówki na 5 czy 10 kilometrów nie poprawiły się aż tak mocno.
Na początku tego roku znowu stawiasz na szybkość? Pobiegłeś już w ulicznym biegu w Monako 13:37 na 5 km.
Szukałem szybkości. Przez okres kontuzji praktycznie nie robiłem żadnych treningów szybkościowych (mam na myśli czystą szybkość). Zamiast półmaratonów łatwiej było dotychczas wystartować na krótszych dystansach. Zobaczyć, jak sprawdził się trening na 80% moich możliwości. Po takim sprawdzianie na 5 kilometrów łatwiej jest planować następne treningi do półmaratonu.
W Gdyni biegnę praktycznie pierwszy raz od mojego rekordu życiowego z Walencji. (wywiad odbywał się w sobotę 16.03, w przeddzień Gdynia Półmaratonu. Norweg wygrał ostatecznie zawody z wynikiem 61:18 – przyp, red.). W zeszłym roku musiałem odwołać aż trzy półmaratony, w tym mistrzostwa świata. Wiedziałem, że jestem tylko na poziomie 63 minut, a to nie dawało mi szans na pierwszą szóstkę.
Czyli nie startujesz, jak jesteś na 63 minuty?
Wiesz, kiedy jesteś na poziomie 2:05 w maratonie i 59 minut na „połówkę”, zmieniasz nastawienie. Nie znajdujesz motywacji, by jechać na zawody – żeby pobiec tam dużo wolniej. Jednak teraz, po okropnym zeszłym roku, myślę inaczej: jeśli pobiegnę w Gdyni lepiej niż mój drugi najlepszy czas 62:19, to będę szczęśliwy.
Po ubiegłorocznej kontuzji nie ma już śladu?
Właściwie nie. Dwa miesiące temu, gdy pojechałem do Kenii, czułem jej pewne symptomy. W końcu uraz miałem przez trzy miesiące. Ale teraz czuję się w pełni zdrowy. Za trzy tygodnie biegnę półmaraton w Pradze – będzie tam trochę cieplej i będzie pewnie trochę mocniejsza stawka.
Jak traktujesz ten sezon? To dla Ciebie powrót, czy krok naprzód?
Chcę powrócić. Mam w planie dwa wyścigi na 10 000 metrów, po których ocenię, czy pojadę na mistrzostwa świata do Doha. Potem, we wrześniu pewnie zacznę już przygotowania do maratonu. Powinienem go pobiec w tym roku przynajmniej raz, by wykonać plan i zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie. To jest dla mnie najważniejsze. Dlatego chciałbym pobiec w grudniu w przedziale 2:06-2:07. Nie oczekuję od razu 2:05…
Jeśli koniec roku, to pewnie maraton w Japonii?
Może Walencja, na początku grudnia. Lubię tam startować. W zeszłym roku mieli tam wysoki poziom – z trzema gośćmi po 2:04, kolejnymi trzema poniżej 2:06. Zazwyczaj pogoda jest tam wtedy dobra.
Ostatnia kwestia. Czy czujesz się jak biegowa gwiazda w Norwegii? Czy to jest zarezerwowane dla Ingebrigtsenów?
Tak szczerze mówiąc, nigdy nie zrobiłem wystarczająco wiele, by zostać gwiazdą. Z Ingebrigtsenami jest tak, że ich jest trójka i nawet, jak jeden pobiegnie wolniej, są pozostali. Ich cała rodzina jest wyjątkowa i są trochę traktowani jak celebryci. Ja nie jestem gwiazdą w Norwegii.