22 września 2014 Redakcja Bieganie.pl Sport

Kamil Leśniak o starcie w UTMB: w tym roku był remis, wrócę do Chamonix, by wyłonić zwycięzcę


„Bardzo dużo spraw odbiegało od planów. W sumie trudno mówić o jakimś planie na życie, bo takowego nie miałem. Był tylko plan na bieganie” – Kamil Leśniak (inov-8 team), który 30 sierpnia został najlepszym Polakiem w historii Ultra Trail du Mont Blanc pisze o tym, jak żył w Alpach bez konkretnego planu, jak trenował – już z planem, o tym jak wystartował z planem i jak go zarzucił…

01.jpg

Zderzenie z kempingową rzeczywistością

Wydawało mi się, że życie w namiocie nie będzie ciężkie. Że po pewnym czasie do wielu spraw da się przyzwyczaić, np. do spania w skarpetkach i w dresie. Wyobrażałem sobie, że będę leżakował, czytał książki, jadł owoce i biegał. Zamiast tego były ciągłe przeprowadzki, deszcz, bóle pleców w pierwszym miesiącu. Jeśli miałbym określić ogólnie – było znośnie, ale nie mogę uznać swojego wyjazdu w Alpy za wzór przygotowań do zawodów. Jedliśmy to co było tanie – czyli owoce i warzywa. Większość i tak przywieźliśmy z Polski. Z powodu braku kasy musieliśmy zrezygnować z mięsa i innych droższych produktów. Ola Gibaszek – moja dziewczyna, która była ze mną – kombinowała w kuchni, a ja w tym czasie planowałem i przygotowywałem rzeczy na treningi. Zaplanowanie treningów i jedzenia na trasie było kluczowe i czasochłonne. Dla nas obojga, a tak naprawdę głównie dla Oli. Bez wątpienia to Ona była fundamentem tego wyjazdu. Szczerze to harowała więcej niż ja. Gdy ja regenerowałem się na następny trening, Ola przygotowywała śniadanie i obiad na wyjście. Dodatkowo wchodziła z tym obiadem i palnikiem, aby jedzenie było ciepłe, na szczyty, które sobie wymyślałem. Czasami wychodziło po 10km w jedną stronę i 1500m do góry. Po to bym się najadł. Zazwyczaj kończyłem trening, tam gdzie ona doszła. Myślę, że teraz i ona poprawi swoje życiówki znacząco. A no i nie mogę zapomnieć, że Ola oprócz przyrządzania i noszenia dla mnie obiadów, była też tłumaczem francuskiego.
Nie da się jednak ukryć, że mieszkanie pod namiotem przez dwa miesiące  nie podobało mi się. Zdarzało się, że zastanawiałem się, czy nie wrócić. Dobrze, że tego nie zrobiłem, bo tak naprawdę uważam, że pobyt w Alpach to był świetny pomysł! Mogę narzekać, że namiot przemakał, że komary gryzły. To nic! To była przygoda, doświadczenie i trening.

Forma w górę
Poza słabą pogodą i koniecznością przestawienia się na życie na kempingu, w pierwszym miesiącu szło mi gorzej na treningach. Nie chciało mi się, nie czułem „powera”. Były momenty, kiedy musiałem odpuścić trening (wychodzę z założenia, że jak organizm mówi „nie” to znaczy „nie”. To nie zawody!). 
Drugi miesiąc pobytu był o niebo lepszy. Coraz więcej słonecznych dni, w sumie to cały czas świeciło słońce. Miałem z kim biegać na długich treningach, bo po Chudym Wawrzyńcu, który był przerywnikiem w przygotowaniu do UTMB, do Francji wróciliśmy z Michałem Lewandowskim. Chłopak jest odważny – napisał, że chciałby ze mną potrenować. Tak się poznaliśmy i razem pojechaliśmy w Alpy. Takie towarzystwo na biegowych szlakach było mi potrzebne! Pod względem treningowym sierpień poszedł nadzwyczaj łatwo. Czułem się na zbiegach, jakbym miał skrzydła. Coraz przyjemniej mi się biegało po trasie UTMB. Może było za lekko, może forma przyszła za wcześnie…?

03.jpg

Start czyli kryzys za kryzysem 

Cóż, sama trasa – nadal tak uważam – jest przyjemna. To, co niszczy to dystans. Najtrudniejsze jest zmuszenie organizmu do tak długiego czasu wysiłku. Nie wiadomo kiedy dopadnie Cię kryzys. Nawet na prostej z kwiatkami i mchem możesz wymiotować jak kot, bo organizm stwierdzi, że przegiąłeś. Jeden, drugi, siódmy kryzys w ciągu 10h jestem w stanie bez zwalniania przełamać. Ale po 20h to nie mam siły  walczyć, nie mam nawet siły by płakać…
Do 80km czułem się dobrze, nic się nie działo. Rozmawiałem przez telefon, podziwiałem widoki… To znaczy, to co było widać za mgłą. Fakt już przed 80km trochę sobie popłakałem, ale to była chwila słabości jak w Krynicy podczas Festiwalu Biegowego w 2013 roku, gdzie raczej przyśpieszałem. Po 80km zaczęły się dopadać mnie dziwne problemy z organizmem. Miałem kryzys to na pewno! Tylko trochę inny niż te, które dotąd miewałem. Ciężko się oddychało, chciało mi się spać. Jak teraz na spokojnie analizuję start to wiem, że za mocno zacząłem. Na pewno miało to jakieś znaczenie w dalszej części dystansu, tylko jak bardzo?! Tego nie wiem. Mięśniowo przez cały dystans czułem się świetnie. Gdybym miał zrobić przysiad lub podskoczyć wysoko – nie było problemu. Ten kryzys był dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Może chęć snu i taka wysokość zaważyła?  
Kontuzja i komentarze z Facebooka

Od 80km przez 50 kolejnych z różną częstotliwością męczyły mnie kryzysy, ale biegłem mimo wszystko. Oczywiście straciłem przez to ponad godzinę, ale biegłem. Po wybiegnięciu z Trientu, przed kolejnym podejściem, Piotrek Książkiewicz, który śmiało mogę powiedzieć – uratował mi tyłek – przeczytał mi kilkadziesiąt pozytywnych komentarzy z Facebooka. Płakałem jak małe dziecko. Ogólnie staram się nie okazywać emocji, ale ultra rozbijają mnie w pył. I to był taki moment totalnego rozbicia. Ryczałem przez ponad kilometr, a Piotrek nadal czytał. Kiedy mnie zostawił, ruszyłem jak burza. Pomyślałem: „Wróciłem w góry i zrobię niespodziankę – tak jak w Krynicy”. Wiedziałem, że nikt nie spodziewał się mnie na mecie za szybko. Ale to nie Krynica… Wystarczyło sił na podejście. Ba sił wystarczyłoby do końca, ale noga powiedziała, że dosyć tego klepania! Ból był tak mocny, że z kilometra na kilometr biegłem coraz wolniej, aż w końcu musiałem iść. Gdyby ktoś miał piłę, urżnąłbym nogę. Chciałem napierać do przodu, a nie człapać! Zagryzałem zęby, podpierałem się patykami, schodziłem tyłem, ale ból był nieustępliwy. Nie tak to sobie wyobrażałem. W momencie, kiedy masz siłę i motywacja do ataku wylewa się uszami, noga ma „focha” i obraża się jak małe dziecko. Tabletki przeciwbólowe nic nie pomagały, ale wiedziałem, że nie mogę zejść. Chciałem, bo nie widziałem sensu w spacerowaniu po górach podczas tak ważnego startu. Jedyne co mnie trzymało na trasie, to właśnie te komentarze, ci którzy we mnie wierzyli i kibicowali w przygotowaniu do biegu. Dla nich doczłapałem do mety. 

02.jpg

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że tak długo mi to zajmie. Kiedy zacząłem iść, myślałem, że i tak zrobię wynik poniżej 26h. Trasa mnie zweryfikowała. Ostatni szczyt mnie zweryfikował. A raczej zbieg, bo na podbiegu dałem radę kilka razy wymijać się z Antonym Krupicką – słabo wyglądał, też miał problem na trasie. Zbieg był dla mnie porażką, to co planowałem na 50 minut, a na treningu robiłem w 30, tym razem zajęło mi 1h 40?! Masakra! 

Meta jest bajeczna

Wbiegając na metę, czułem gorycz porażki, myślałem, że zawiodłem. Myślałbym o tym jeszcze intensywniej gdyby nie walka o najlepszego Polaka. Czujecie to? Musiałem nieźle sprężać pośladki, żeby zakręcić się koło 28h. Ledwo co się udało! Ale… Meta jest bajeczna! Na żywo robi jeszcze lepsze wrażenie niż na zdjęciach. Byłem otępiały, żeby ogarnąć co się dzieje wokół, ale szczęśliwy, że to już koniec. Pierwsze co zrobiłem to zdjąłem buty, skarpetki i opaski. Wtedy znalazłem wielkiego melona na nodze. Pozostał on ze mną jeszcze parę dni. Bolesnych dni. Płaczących dni.

Wnioski? Raczej kosmetyczne rzeczy do poprawy. Trzeba dalej pracować nad sobą i spróbować jeszcze raz. Oceniam swój start jako bez fajerwerek, mimo iż dużo osób mi gratulowało. Nie ma co gratulować, ale myślę, że nie ma co krytykować. Po tym starcie, mimo, iż nie poszedł po mojej myśli, wiem, że mogę jeszcze dużo zrobić i nie raz namieszać. Wiem, że warto pracować nad sobą. A sam wyjazd – mimo kontuzji – na pewno wpłynął pozytywnie na moją formę. Jestem przekonany, że jeśli jest się „człowiekiem z nizin”, żeby biegać coraz lepiej w górach, wypad raz na jakiś czas w góry jest bardzo dobrym rozwiązaniem.

04.jpg

Nie dam za wygraną
Oczywiście, że chcę wrócić do Chamonix! Obowiązkowo! To przecież był remis. Teraz trzeba wyłonić zwycięzcę. Myślę, że nie pojadę już w to samo miejsce przed startem, ale jak będzie możliwość trenowania w odosobnieniu, to skorzystam. Niestety jestem chłopak imprezowy, a do miasta mam blisko i to jest pokusa. Może jakieś inne góry, też wysokie, ale zdecydowanie tańsze.

Teraz robię sobie reset od sportu. Czas wrócić do rzeczywistości – na razie do pracy, a od lutego wracam na studia do Poznania. Nie mówię, że zapominam na kilka miesięcy o bieganiu! W tym sezonie najprawdopodobniej jeszcze raz wystartuję na długim dystansie ultra, a przez zimę jak co roku będę brał udział w cyklu biegów CITY TRAIL na 5 km, w których organizacji uczestniczę. Ściganie czeka mnie na wiosnę 2015. Nie mogę się doczekać!  
Po co to wszystko? Chciałbym otrzymać strój kadrowy! Ogromną przyjemnością sprawia mi możliwość wbiegania na metę z flagą. Fajnie byłoby pojechać na mistrzostwa Europy lub świata i tam reprezentować Polskę! Mam nadzieję, że kiedyś sobie na to zasłużę. Żyję bieganiem, żyję wśród biegaczy i nie widzę w tym żadnych wad. Nie ma co gdybać! Szczęśliwy jestem jak szczeniak z tego jak jest!

Tekst: Kamil Leśniak
Zdjęcia: Piotr Dymus
Justyna Grzywaczewska
Piotr Książkiewicz

Kamil Leśniak – 21-letni biegacz ultra z Torunia. Trzeci zawodnik tegorocznego Biegu Rzeźnika, drugie miejsce w The North Face 100 Thailand 2014, również drugi w Podziemnym Biegu Sztafetowym w Bochni w 2012 i 2013 roku. Tuż za podium podczas ubiegłorocznej edycji Biegu 7 Dolin (100 km). 65. miejsce w Ultra Trail du Mont Blanc 2014, najlepszy czas wśród Polaków w historii imprezy – 28h 25 s.

UTMB (Ultra Trail du Mont Blanc) – jeden z najbardziej prestiżowych biegów ultra na świecie. Trasa liczy 168 km, przewyższenia wynoszą ponad 9500 metrów. Bieg nie jest otwarty dla wszystkich. Limit uczestników wynosi 2300 zawodników. Od edycji 2015, aby wystartować w UTMB trzeba zebrać 8 punktów w minimum trzech biegach kwalifikujących w ciągu dwóch sezonów (do 2014 roku – 7 punktów). Imprezy „punktowane” są opublikowane na specjalnej liście. Są wśród nich np. Bieg Rzeźnika, który daje 2 punkty czy Bieg 7 Dolin – 3 punkty. 

Więcej informacji o teamie inov-8 znajduje się na profilu zespołu na Facebooku.  

Możliwość komentowania została wyłączona.