Jak trenuje pięcioboista nowoczesny? Wywiad z Łukaszem Gutkowskim
Łukasz Gutkowski to wielokrotny medalista mistrzostw Polski w pięcioboju nowoczesnym. Na arenie międzynarodowej zadebiutował w 2017 roku – w swoich pierwszych zawodach Pucharu Świata w kat. seniorów w Kairze wszedł do finału, w którym zajął 30. miejsce. Wielokrotny medalista mistrzostw Polski (obecny mistrz Polski), Europy i świata. Na igrzyskach olimpijskich w Tokio Łukasz zajął 12. miejsce, a podczas ubiegłorocznych Igrzysk Europejskich w Krakowie uzyskał kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Podczas rozmowy z Jakubem Jelonkiem w portugalskim Monte Gordo opowiada o trudnościach trenowania pięciu konkurencji, specyfice i zmianach w jego dyscyplinie (m.in. zmianie jazdy konnej na bieg z przeszkodami), treningach z naszymi biegaczami podczas tego obozu i wyzwaniach w treningu pięcioboisty nowoczesnego.
Jakub Jelonek: Skąd pomysł, by trenować pięciobój nowoczesny?
Łukasz Gutkowski: Do pięcioboju trafiłem tak naprawdę z biegania. Od początku byłem zachęcany przez rodziców do sportu i chyba jako jedyny obecnie zawodnik w pięcioboju nowoczesnym w Polsce bardziej wywodzę się z biegania, a nie z pływania. Większość pięcioboistów trafiła do niego właśnie z pływania. Z kolei swoje pierwsze kroki w szermierce stawiałem, trenując floret, nie szpadę, tak jak to jest w pięcioboju. Mój starszy brat był – a w zasadzie jest jeszcze – szermierzem, florecistą. Chodziłem również do klasy sportowej o profilu pływackim. Najbardziej realizowałem się jednak w biegach. Biegałem na 300 m w czwartkach lekkoatletycznych, a w momencie, kiedy przychodziły zawody pływackie, to tam niestety moje nazwisko mogło być gdzieś na końcu tabeli. I tak trafiłem na zawody dwubojowe, czyli bieg i pływanie. Jest to pierwszy krok w stronę pięcioboju nowoczesnego. Na pływaniu zwykle byłem daleko, natomiast biegiem byłem w stanie nadrabiać stratę i przesuwać swoją pozycję. Później, gdzieś pod koniec podstawówki, dołączyła kolejna konkurencja – strzelanie, które na pewno w takim wieku – dla młodego chłopaka, jest bardzo atrakcyjne. Więc można powiedzieć, że trzecią konkurencją było strzelanie, a następnie szermierka, z którą miałem już kontakt za dzieciaka. Oczywiście bardzo mnie to interesowało, ze względu na to, że starszy brat – idol, taką konkurencję trenował. Tak naprawdę dalej to już poszło samoistnie. Ostatnią konkurencją była jazda konna, która dołączyła do pozostałych. Wtedy już nie było odwrotu, a coraz lepsze wyniki przychodziły z czasem. Jednak zarówno w dwuboju, jak i w zasadzie w pierwszych latach trójboju nie miałem wybitnych wyników na arenie ogólnopolskiej. To pozwoliło nauczyć się takiej cierpliwości w sporcie, bo wyniki przyszły późno. Dzięki temu z czasem mogłem poświęcić się temu w pełni, trenując coraz więcej, wyczynowo i osiągać coraz wyższe osiągnięcia.
Wspominałeś, że startowałeś w „czwartkach lekkoatletycznych”. Czy chodziłeś też w tym czasie na regularne treningi lekkiej atletyki?
Tak, równolegle do tego, jak trenowałem w klasie sportowej o profilu pływackim, chodziłem na zajęcia lekkoatletyczne na warszawskim AWF-ie. Były to 3 treningi w tygodniu i oprócz tego właśnie start w cyklu „czwartków lekkoatletycznych”, który był po drodze. Zajęcia z lekkiej atletyki prowadziła pani trener Dorota Wrzeciono, która w tym momencie, z tego, co wiem, już nie pracuje w branży trenerskiej, nauki dzieci lekkoatletyki.
Czy zdarza ci się startować w zawodach biegowych?
Rzadko, ale czasem tak. Najczęściej są to biegi uliczne albo City Trail. Udało się czasem w poprzednim sezonie wystartować, więc można powiedzieć, że okazjonalnie, żeby urozmaicić trening, startuję. Natomiast w tym okresie startowym już nie. Nasz sezon zaczyna się gdzieś od połowy lutego, trwa niekiedy do września i zawodów pięciobojowych jest sporo. Są one bardzo obciążające, bo trwają blisko tydzień. Większość z nich dzieli się na etapy, które trzeba przejść: eliminacje, półfinał i finał. W każdym z nich trzeba przepłynąć te 200 m, w każdym trzeba przebiec 3 km, do tego dochodzą turnieje szermiercze, jazda konna. Jest to na tyle duże obciążenie, że rzadko kiedy mogę sobie pozwolić, żeby startować w pojedynczych konkurencjach mojej dyscypliny. Ale zdarzało mi się biegać dyszki, w październiku uzyskałem wynik poniżej 34 min, natomiast 5 km w 16 z „małym groszem”, więc poziom wyjściowy jest odpowiedni jak na ten moment.
Pięciobój ewoluuje przez ostatnie lata. Mówiłeś, że podobało ci się strzelanie, ale wtedy nie było ono jeszcze laserowe, gdy zaczynałeś?
Tak, wcześniej była to broń pneumatyczna, a jeszcze wcześniej w pięcioboju była kula. Natomiast ja zaczynałem od tej śrutowej broni. Było to strzelanie precyzyjne, wtedy na 500 punktów. Obecnie w pięcioboju jest to bieg połączony ze strzelaniem, więc jest to strzelanie na zmęczeniu, formuła podobna do biathlonu.
Oprócz tego pięciobój zdynamizował się, zawody trwają krócej, aby było to bardziej widowiskowe i atrakcyjne dla telewizji czy oglądających kibiców.
Tak, w tym momencie zmian jest sporo, wszystko w kierunku tego, aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić ten sport. Kiedyś pięciobój rozgrywany był przez kilka dni. Każda konkurencja pojedynczego dnia. Natomiast w tym momencie finał rozgrywany jest jednego dnia i zamyka się w około dwie godziny. Mówi się o takim formacie 90 minut, ale jest to bardziej w kierunku dwóch godzin, w których wszystkie te konkurencje zaliczamy po sobie. W finale zaczynamy jazdą konną, później jest taki element szermierczy z rozstawienia z turnieju szermierczego. Następnie 200 m pływania stylem dowolnym i 15 minut później bieg na 3000 m razem ze strzelaniem. Są odcinki 600-metrowe i pomiędzy nimi cztery strzelania.
Na Igrzyskach Europejskich w naszym kraju wywalczyłeś kwalifikację olimpijską. Jak wspominasz ten start i cały miniony sezon?
Cały poprzedni sezon był pod dyktando tych zawodów. Na nich można było tę kwalifikację uzyskać w najprostszy sposób, bo inną drogą było wygranie finału pucharu świata lub też bycie na podium podczas mistrzostw świata. Natomiast na Igrzyskach Europejskich było to aż osiem miejsc, z tą zasadą, że tylko jeden zawodnik z danego państwa może tę kwalifikację uzyskać. Czyli dochodziły relokacje. Byłem na tej imprezie ósmy. Więc była to zdecydowanie najważniejsza impreza roku, która pozwala mi w tym momencie ze spokojną głową przyszykować formę do Paryża, bo jest to kwalifikacja imienna, a nie dla kraju.
Tak się mówi, że na pierwsze igrzyska jedzie się trochę po doświadczenie, a na kolejne już walczyć o medal. Twoje pierwsze igrzyska to 12. miejsce, a teraz, jak oceniasz swoje szanse?
Mój debiut na igrzyskach był bardzo udany. Sam start na Igrzyskach był spełnieniem marzeń. W Paryżu na pewno jest chęć na więcej. Mam „smaka” oczywiście na wyższe miejsce. Pięciobój jest też sporą loterią. Jest wiele zmiennych w każdej z tych konkurencji, natomiast na pewno jestem w stanie powalczyć o wysokie miejsce, również to medalowe.
Przejdźmy do specyfiki twojego treningu, bo na pewno niełatwo jest połączyć przygotowania do pięciu różnych konkurencji. Jak to u ciebie wygląda?
To się zmienia bardzo mocno w trakcie przygotowań. Odszedłem od systemu, który w tym momencie jest proponowany przez szkolenie, takie zwyczajowe, w Polsce. Co ciekawe już od dłuższego czasu jestem trenerem sam dla siebie. Po części korzystam z periodyzacji blokowej, więc są okresy, gdzie kładę większy nacisk na daną konkurencję. Teraz jest to bieganie, zresztą znajdujemy się w Monte Gordo, gdzie warunki do tego są wyśmienite. Oczywiście nie zapominając o pozostałych elementach pięcioboju. Tutaj należy dodać jeszcze, że w tym momencie pięciobój nowoczesny wygrywa się szermierką i bieganiem. To bez dwóch zdań. Pływanie i jazda konna są troszeczkę na dalszym planie, więc największe skupienie jest wokół tych dwóch konkurencji. Tak naprawdę na przemian bardziej dociskam i zwiększam obciążenia skierowane na bieg, a niekiedy na szermierkę.
Jak wygląda twój trening tutaj w Monte Gordo?
Tu w Portugalii jest to codziennie bieganie. Jest to priorytet i taką jednostkę realizuję jako pierwszą. Bardzo fajnie, że jest tu kadra lekkoatletów, z którymi jestem w stanie realizować treningi. Zresztą bardzo dobrze zostałem przyjęty przez naszych polskich lekkoatletów, za co wielkie dzięki. Chyba za sprawą tego, że wytrzymywałem z nimi te treningi bez dużej zadyszki (śmiech). Nacisk położony jest ogólnie na wytrzymałość, niedaleko Monte Gordo również jest pływalnia 25-metrowa, więc tutaj wykonuję trening pływacki. A oprócz tego siłownia, praca nóg szermiercza, żeby ją podtrzymać oraz strzelanie. Natomiast jest to dopiero wstęp, okres przygotowawczy do nowego sezonu, więc tutaj pośpiechu też nie ma.
A z którymi biegaczami najciężej się trenowało?
Tutaj zdecydowanie najcięższym treningiem z uwagi na charakter był jeden trening z Mateuszem Borkowskim. Świetny trening tempowy. Myślę, że dotrzymałem mu kroku, więc jestem z tego zadowolony. Co prawda niektórzy zawodnicy śmiali się, że nie ma szans, żebym to wytrzymał i już się ze mną żegnali przed tym treningiem (śmiech), ale później, jak zszedłem na obiad, to z uśmiechem na twarzy. Oczywiście byłem zmęczony, ale też zadowolony.
Jaki był to trening i który z was miał wyższe zakwaszenie?
Jeśli chodzi o zakwaszenie, to mieliśmy w zasadzie podobne, bo Mateusz miał koło 12, a ja 13,2 mmol/l, więc bardzo niewielkie różnice. Chyba muszę się zastanowić, czy może 800 m to nie jest konkurencja dla mnie (śmiech). A sam trening to 4 serie 600 m+ 500 m gdzie zaczynaliśmy pierwsze odcinki w tempie 3:00/km i po 10 sekund na kilometrze schodziliśmy w dół. Czyli ostatnia seria to 2:30 min/km.
Tutaj w Monte Gordo jest bardzo duża grupa lekkoatletów, a wspólnie chyba łatwiej zrealizować różne treningi?
Grupa bardzo dużo daje. Przeważnie w ciągu roku trenuję sam, tak jak mówiłem wcześniej, moja wizja treningu jest trochę odmienna od innych. Więc nie ukrywam, że tutaj ta grupa i ta atmosfera pracy jest niesamowita i daje „kopa”, żeby ta robota wychodziła jak najlepiej i na pewno tak jest.
Jak zwykle dopasowujesz trening? Skupiasz się na tętnie, tempie, poziomie lactatu?
Tak naprawdę korzystam ze wszystkiego po kolei. Swoją drogą interesuję się teorią sportu, więc wszystkie te parametry, które mogą mnie przybliżyć do tego, żeby osiągnąć dany cel na poszczególnej jednostce, są dla mnie ważne. Badam zarówno zakwaszenie podczas treningów biegowych, pilnuję stref tętna, kontroluję intensywność za pomocą prędkości biegu. W zależności od tego, jaki cel chcę osiągnąć. W tym momencie skupiam się bardzo mocno na bieganiu w strefie mieszanej, czyli podprogowej, pod progiem beztlenowym. Dla mnie ważne jest, żeby zmieścić się na tzw. akcentach w przedziale między 2 a 4 mmol/l. Oczywiście z wyjątkiem takiego treningu, który pobiegłem z Mateuszem Borkowskim. Zrobiłem z nim trening tempowy i to był czysty „fun”. Daję sobie czasem taką swobodę, staram się być elastyczny. Jeszcze daleka droga do igrzysk, więc też trzeba coś zrobić „dla głowy”. A że lubię zmęczenie, lubię się zmęczyć w dobrym towarzystwie, dlatego wybrałem właśnie trening z Mateuszem.
Czyli na co dzień pilnujesz tętna?
Głównie trenuję na tętno, ale też staram się nie zafiksować w tym wszystkim i dużo moich treningów jest też na samopoczucie. Wyznaczam cel, znam ten cel i dobieram odpowiednią intensywność. Jestem dosyć świadomym zawodnikiem, dobrze czuję swoje ciało i wiem, na co mogę sobie pozwolić podczas poszczególnych treningów. Dlatego dużo jest też takiej samokontroli w tym wszystkim, ale korzystam regularnie z pomiarów zakwaszenia czy też wartości tętna, żeby nie przesadzać. Jak ma to być rozbieganie, to nie chcę osiągać jakichś wysokich parametrów tętna. Jeśli na następny dzień mam ciężki trening, to właśnie ten trening tak naprawdę ma mnie przesunąć do przodu i pozwolić, żeby te wyniki były coraz lepsze. Swoją drogą wychodzę z założenia, że najważniejszy nie jest trening, który wykonuję w danym momencie, tylko każdy następny. W pięcioboju nowoczesnym jest wiele składowych. Jest to wielobój, treningów jest mnóstwo, niekiedy realizujemy cztery czy nawet pięć dziennie. Dlatego chodzi o tę systematyczność, o cały proces, a nie to, co się dzieje na poszczególnej jednostce.
Trening pięcioboisty nowoczesnego to dość duże przeciążenia. Miałeś jakieś poważniejsze kontuzje?
Przeciążenia są na pewno ogromne, bez dwóch zdań. Trzeba tym obciążeniem w umiejętny sposób manewrować, żeby się nie przetrenować, to na pewno. U nas w pięcioboju bardzo „popularne” są kontuzje przeciążeniowe, jakieś problemy z rozcięgnem, z okostną, kolano biegacza itp. Przez to, że te konkurencje, jak bieganie, szermierka czy jazda konna bardzo mocno obciążają kończyny dolne, no to czasami ciężko jest dokładnie wyliczyć to obciążenie. Więc to na pewno jest trudna sprawa, ale chyba cały ten smaczek jest w tym, żeby właśnie w odpowiedni sposób te obciążenia dobrać. Całość musi być niezwykle zindywidualizowana i dobrana względem słabszych i mocnych stron danego zawodnika. Tak jest w każdej dyscyplinie, choć w pięcioboju myślę, że może być to jeszcze trudniejsze. Balansowanie na tej granicy przetrenowania, przeciążenia i wysokiej dyspozycji jest trudne, a w dyscyplinie, w której mamy do czynienia z konkurencjami o różnym charakterze, jest niemalże niemożliwe. Na pewno musi to być na tyle umiejętne, żeby iść do przodu i nie hamować się urazami czy przetrenowaniem.
Jaki kilometraż robisz?
W tym momencie kładę duży nacisk na bieganie i jest to między 90 a 100 km w tygodniu. Tak naprawdę bieganie codziennie, ale raczej raz dziennie. Nie dodaję tutaj dwóch jednostek, bo jeżeli w tym bloku porannym jest bieg, to popołudniowy blok przeważnie to pływanie bądź siłownia, a niekiedy połączone te dwa treningi.
Na igrzyskach w Paryżu po raz ostatni częścią pięcioboju nowoczesnego będzie jazda konna, a później zamieni ją OCR. Co sądzisz o tej zmianie?
Po Paryżu będzie tzw. OCR, czyli bieg z przeszkodami, troszeczkę w stylu programu „Ninja Warrior”. Mówiąc szczerze, w tym momencie skupiam się tylko na tym, co będzie w Paryżu, czyli to będzie wciąż jazda konna. Jeszcze tej nowej konkurencji nie „ruszyłem”, nie spróbowałem. Będę to robił dopiero po Paryżu. Ciężko mi się wypowiadać na ten temat, bo jeszcze tego nie znam, nie startowałem w tym. Trochę mi się to gryzie z historią, tradycją. Dodam tylko, że Pierre de Coubertin, czyli ojciec nowożytnych igrzysk, zapoczątkował pięciobój nowoczesny i wprowadził na igrzyska. Niemniej to, co najważniejsze to to, żeby pięciobój nowoczesny pozostał w programie igrzysk olimpijskich, bo to pozwala gdzieś tam patrzeć w przyszłość, jeżeli chodzi o tę dyscyplinę. Nie mam jeszcze w tym momencie opinii, która mogłaby wszystkich zadowolić, ale na pewno spróbuję tej nowej dyscypliny. Myślę, że już niedługo trzeba będzie patrzeć na pięciobój przez pryzmat całej nowej dyscypliny, ale dopiero po Paryżu. W tym momencie dla mnie pięciobój jest razem z jazdą konną i celem są igrzyska właśnie w tej formule.
Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.