Redakcja Bieganie.pl
Podczas pobytu w Kenii uczestniczyliśmy (dzięki uprzejmości Wilfrieda) w dwóch imprezach sportowych. Były to maratony. Jeden odbył się w Kisumu na wysokości ok. 1200m n.p.m., a drugi w Eldoret na ok 2050m n.p.m. Dwa maratony, a organizacja była tak kontrastowa, jak biel i czerń. Sam Bungei wstydził się za to, co zastał w Kisumu i promował swoim nazwiskiem.
Start zaplanowano na godz. 9.00. Na starcie zgłosiło się ponad 400 zawodników (a ukończyło zaledwie 56 osób).
Za organizację odpowiadał sekretarz generalny kenijskiej federacji, którego poznaliśmy osobiście i chwilę sobie porozmawialiśmy o systemie szkolenia w Kenii. A takowego tam nie ma. Nie ma stypendiów. Nie ma zgrupowań, nie ma lekarzy, specjalistów, nie ma szkolonej kadry (jedynie 1 wspólny obóz przed MŚ lub IO), odżywek. Wszystko spoczywa na głowach sportowców, którzy często nie mają pojęcia o programie szkolenia, metodyce itd. Zresztą będzie można porozmawiać z nim osobiście w Bydgoszczy podczas MŚ w biegach przełajowych.
Kobiety wystartowały punktualnie (28 kobiet, a ukończyło 16) na sygnał Pameli Jelimo, która przyjechała ze swoim mężem. W skrócie opowiedziała nam swoją historię, o tym wspaniałym roku, kiedy z nieznanej atletki stała się jedną z najbardziej popularnych sportsmenek świata (wygrała wtedy samotnie Złotą Ligę, IO, wiele mityngów z przewagą kilkusekundową prowadząc zazwyczaj już po pierwszym okrążeniu, pobiła rekord świata juniorek). Opowiedziała też o tym roku, który właśnie się kończy, o wpadkach wynikowych na zawodach, słabych rezultatach. Trzeba przyznać, że dziewczyna nie była gotowa jeszcze mentalnie na bycie mistrzynią, nie mogła tego wszystkiego udźwignąć. I co jest charakterystyczne również dla naszego kraju ( a może i nie tylko), miała po tych sukcesach mnóstwo doradców, ojców sukcesu, co zachwiało jej życiem. Teraz na szczęście spokorniała, odbudowuje się i miejmy nadzieję, że wróci do formy i stylu biegania, który przyciągał nas przed telewizory.
Zanim Wilfred strzelił na znak rozpoczęcia biegu, minęło, co najmniej 20 minut. W tym czasie zawodnicy na zmianę ustawiali się na linii startu, po czym schodzili na pobocze. I tak wielokrotnie. Przepuszczano samochody, które stały w korku ustępując drogi biegnącym kobietom.
Po starcie wsiedliśmy w auto z Bungeiem oraz Jelimo i pojechaliśmy na pierwszy punkt z wodą. W tym czasie zawodnicy biegli już w wielkim upale, po asfalcie, niektórzy w obawie o życie poboczem, po trawie, chaszczach, bo po ulicy jeździły w dwie strony samochody, ruch nie został wstrzymany.
Ku naszemu zdziwieniu, na punkcie odżywczym (10km) nie było nic odżywczego, żadnych bananów, czekolad, batoników, cukru, jedynie woda. Woda podawana w 0,5 l butelkach, zakręcona i na dodatek oklejona plastikową plombą. Wielu spoconych zawodników nie było w stanie mokrymi dłońmi ściągnąć plastiku i wyrzucało pełne butelki. Inni, którym się udało zerwać zabezpieczenie, wypili kilka łyków, po czym wodę wyrzucali. Na punkcie było jedynie 100 butelek wody. Oznacza to, że mniej niż jedna czwarta biegnących mogła się napić, (bo wcześniej biegnące kobiety też korzystały z wody). Jedna osoba stała z miską wody i rozdawała zawodnikom nasączone gąbki. Niestety stała kilka metrów za punktem z wodą, więc wielu zawodników w zamieszaniu przy odbiorze wody przegapiło gąbki.
Na kolejnym punkcie odżywczym (20km) postanowiliśmy ze starterami biegu pomóc organizatorom. Rozpakowaliśmy wodę, lekko odkręciliśmy butelki. Przestawiliśmy punkt z gąbkami o kilkadziesiąt metrów. I co najważniejsze, zbieraliśmy wyrzucone butelki, ale wciąż wypełnione wodą i przekazywaliśmy następnym biegaczom. W ten sposób więcej osób skorzystało z wody. Ale wciąż prawie 300 osób była bez picia. Na 30km zaczęliśmy rozlewać do zużytych butelek wodę, (której było już mniej niż na pierwszym punkcie), by nie podawać pełnych butelek i zwiększyć liczbę zaopatrzonych w wodę zawodników. Wiedzieliśmy, że wraz ze wzrostem temperatury, zmęczenia, przebiegniętych kilometrów, będzie wzrastać liczba osób schodzących z trasy. Widzieliśmy jak ludzie padają z wykończenia, leżą w rowach. Wielu wręcz błagało nas żeby zabrać ich do samochodu i zawieźć na metę, by podać jakikolwiek napój. Wzięliśmy chyba 12 osób, bo już więcej się nie zmieściło.
Na mecie czołówka otrzymała wodę, a pozostali nie mieli, co pić. Każdy, kto ukończył bieg dostał koszulkę z logiem sponsora zawodów. Kolejność zawodników ustalał sędzia wręczając ponumerowane karteczki. Widzieliśmy scenę, gdzie dwóch zawodników dość szybko finiszowało walcząc o lepszą lokatę. Zatrzymali się kilkanaście metrów za metą, więc sędzia pobiegł do nich by wręczyć karteczkę. W tym czasie inny zawodnik (miejsce 11) przekroczył linię mety, ale karteczki już nie dostał i w ogóle nie został sklasyfikowany. Po naszej interwencji odpowiedział, że zawodnik nie ukończył biegu, jedynie wyszedł na metę z tłumu.
Ludzie konali. Błagali o wodę. Widząc, że jedna sędzina ma zgrzewkę wody prosili o wydanie. Ta jednak nie chciała wody rozdać. Wyobraźcie sobie, że zawodnicy między sobą zaczęli się przepychać i bić z sędziną o wodę!!
Wody już nie było wcale. A zawodnicy dobiegali, w tym ok. 70-letni Mze. Każdy z nich padał na ziemię, nie otrzymując już nawet wody, karteczki z zajętym miejscem, koszulki. Wifred oddał swoją wodę z loży VIP-owskiej i ustąpił mu swojego miejsca. Następnie, przez godzinę przemawiali zaproszeni goście, organizatorzy, sponsorzy.
Po tym czasie rozpoczęto ceremonię wręczania nagród. Każdy wyczytany musiał przebrać się w ciuchy od sponsora zawodów i ustawić się w rzędzie. Ale ludzie przychodzili w różnej kolejności, więc nie była to kolejność wpadania na metę. W sumie ustawiano ich 20min. Targali za ręce, przepychali, w przód, w tył, w lewo, prawo. Szok. Jak rzeczy na półkach. Przed wręczeniem nagród dojechała ciężarówka, która „zbierała” z trasy zawodników, którzy zrezygnowali w trackie z uczestnictwa. Było ich całe mnóstwo.
Na trasie obecny był tylko jeden policjant, jadący na motorze przed pierwszym zawodnikiem. Nigdzie nie było taśmy odgradzającej, nigdzie nie widzieliśmy punktów medycznych, karetki.
Na szczęście maraton w Eldoret dostarczył nam wiele pozytywnych przeżyć. Przede wszystkim był lepiej zorganizowany. Startowało prawie dwa razy więcej osób, każdy miał picie na punkcie z wodą. Ale bieg odbywał się przy otwartym ruchu dla pojazdów, co było największym problemem zawodników. Startowała spora grupa zawodników trenujących w Iten. Gośćmi zawodów byli wspaniali obecni, lub wspaniali emerytowani, zawodnicy.
Przed biegiem spotkaliśmy się z zawodnikiem szkoły ST.Patrick High School – J.Kimutai (1.42/800m). On reagował tak samo jak wszyscy, których poznaliśmy później. Cieszył się z naszego przybycia do Kenii, mile zachwalał kraj, wspominał swoje wyniki, aż w końcu zapytał się o nasze. Gdy powiedzieliśmy, nagle otworzyły się przed nami nowe drzwi. Był pod wielkim wrażeniem, że Mzungu, taki młody może biegać tak szybko. Że taki młody trener już tak daleko doszedł, ma takie kwalifikacje i doświadczenie. Stał się jeszcze milszy, otwarty, zaczął mówić rzeczy, których nigdy byśmy od nikogo nie usłyszeli. Nasze wyniki pozwoliły zbliżyć się nam do Kimutaia i pozostałych mistrzów. Wprowadził nas do loży VIP-ów maratonu (sam był w komitecie organizacyjnym). Mieliśmy możliwość porozmawiać z Minister Sportu i wieloma osobistościami. Mieliśmy się też tam spotkać z Paulem Tergalem, ale ten przysłał list, że niestety nie mógł przybyć na maraton, a tym samym na spotkanie.
Ponownie zawodnicy musieli ubrać się w dresy od sponsora biegu, wysłuchiwać godzinnego przemówienia organizatorów, sponsorów, polityków. Oprócz nagrody finansowej zwycięzca otrzymał wspaniałą, dorodną krowę.
Po maratonie udaliśmy się na lunch, w którym uczestniczyli m.in. Dankan Kibet (2.04 maraton), Augustyn Choge i Eliud Choge. Wszyscy reagowali jak uprzednio Kimutai. Gdy usłyszeli wynik, osiągnięcia, pozwalali nam dołączyć do rozmów przeznaczonych tylko dla Kenijczyków. Zresztą słynne treningi z Bungeiem obiegły szybko okolicę, a Marcin otrzymał ksywę Biały Kenijczyk, co ułatwiło nam rozmowy. Dowiedzieliśmy się o treningu maratońskim, o planach życiowych, o motywacji, trybie życia. Wspaniała przygoda. Niesamowite wrażenia, przesympatyczni ludzie.
Ale to nie koniec wrażeń. Pojechaliśmy prosto do Iten, ponieważ byliśmy umówieni z samym bratem Colmem (trenerem wielu mistrzów świata i olimpijskich, rekordzistów świata), Stevenem Jerono (katarskie nazwisko to Saheen, rekordzista świata na 3km z przeszkodami – 7.52 i 26 z haczykiem na 10km), Rudishą (1.42.01/800m), Kipropem (mistrzem olimpijskim na 1500m) i Chipkirwokiem (finalistą MŚ, 1.43/800m) oraz menadżerem ośrodka Lornah Kiplagat. Ale o tym w kolejnym newsie.