Jak przebiec 700 km w 6 dni? Rozmawiamy z Pawłem Żukiem
6 dni i 6 nocy ciągłych zawodów biegowych to nawet dla najbardziej wytrwałych ultrasów totalna abstrakcja. W Polsce są jednak ludzie, którzy nie boją się takich wyzwań! Paweł Żuk – postanowił pobiegać przez… 144 godziny. Na kilometrowej pętli asfaltowej węgierskiego kempingu nad Balatonem „wybiegał” 712 kilometrów ustanawiając nowy rekord Polski. Co czuł? Co jadł? Kiedy spał? Jak trenował? Zapraszamy do lektury wywiadu.
Jak człowiek czuje się po przebiegnięciu… 700 kilometrów?
Powiem szczerzę, że czułem się nadspodziewanie dobrze. Tydzień po tym 6-dniowym biegu wystartowałem z moją dziewczyną w krakowskim maratonie, pobiegliśmy sobie na 4 godzinki z minutkami. Nic fizycznego mi się nie stało, ani żołądek ani żadne kontuzje. Miałem bardzo napuchniętą prawą nogę przy piszczelu, praktycznie nie widziałem kostki – poza tym nie było żadnych skutków ubocznych.
Obudziłeś się po tych 6 dniach ciągłych zawodów i co sobie pomyślałeś?
Cieszyłem się, że to już jest koniec, ale wstając następnego ranka po głowie chodziło:” No dobra, spełniłem swoje marzenie…, ale co dalej?!”.
Już dwa lata temu wspominałeś, że po głowie chodzi Ci taki „nietypowy” bieg. Biegałeś mnóstwo maratonów, startowałeś w biegach 24 i 48-godzinnych z różnym skutkiem. W największe mrozy tej zimy zrobiłeś sobie 10 maratonów dzień po dniu. Czy to wszystko były przygotowania pod ten bieg?
Dwa i pół roku temu pojechałem na dwumaraton do Bydgoszczy i tam rozmawiałem z gronem biegaczy o ich wyczynach i dokonaniach. Ktoś wspomniał, że są organizowane tylko 3 tego typu biegi w Europie i już wówczas stało się to moim marzeniem. To stało się moim długoterminowym celem. Zacząłem startować w maratonach praktycznie, co weekend. Oczywiście traktowałem to, jako formę długiego rozbiegania, tylko 2-3 razy w roku biegam szybciej, w okolicach 3 godzin. Po drodze były jeszcze biegi 12, 24 i 48- godzinne, po których nie odpoczywałem długo. Starałem się psychicznie przyzwyczaić do wysiłku. Starty raz były bardziej udane, raz mniej, ale wiedziałem, co jest moim głównym celem. Oswajałem z tym głowę, bo w ultra jest ona najważniejsza, ale powiem szczerzę, że gdy już stanąłem na starcie i pomyślałem sobie, że czeka mnie 6 dni ciągłej rywalizacji, to nie dowierzałem. Po 3 dniach, gdy uświadomiłem sobie, że to dopiero połowa tego, co mam zrobić, wtedy nogi zrobiły mi się naprawdę miękkie.
Jak sobie radziłeś z nawarstwiającymi się pęcherzami? Zawodnikom biegającym 12 lub 24 godziny często schodzą paznokcie. Czy buty, w których biegłeś jakoś Cię przed tym zabezpieczyły?
Biegłem w dwóch parach Hokka Hokka, przez moment założyłem Nike Pegasus, ale przy takim kilometrażu poczułem się tak, jakbym biegł na bosaka po asfalcie. Nie wyobrażam sobie innych butów na ultra powyżej 12 godzin, jak Hokka, ewentualnie podobną amortyzację stosuje Altra. Po 200, 300, 400 km amortyzacja w tym obuwiu jest po prostu rewelacyjna. Abstrahując od firm. Jestem dość dziwnym biegaczem, bowiem nie kupuję butów za dużych. Biegam w obuwiu dopasowanym i nigdy nie zszedł mi jeszcze żaden paznokieć, podobnie było tym razem. Nie mówię o odciskach, pęcherzach, które po tylu kilometrach musiały się pojawić, z paznokciami miałem spokój.
Czy przed biegiem ułożyłeś sobie plan dotyczący snu i poszczególnych dni, jeśli chodzi o kilometraż? Jak zamierzałeś to ugryźć?
Niby miałem jakiś plan, ale szybko zweryfikowała go pogoda. Pierwszego dnia zerwała się taka wichura, że zrywało nam numery startowe i czapki z głów. Stwierdziłem, że taktykę nieustannie trzeba będzie weryfikować dostosowując ją do pogody. W nocy bywało burzowo, w dzień często powyżej 30 stopni, zatem trzymanie się sztywno kilometrowej normy do wyrobienia nie miało większego sensu. Zwycięzca biegu przed rokiem wykręcił wynik o 100 km lepszy niż w tym, również tłumaczył to warunkami pogodowymi. Starałem się biegać mądrze. Kiedy pogoda sprzyjała nie schodziłem z trasy i kręciłem ile się tylko dało, gdy było gorzej – chowałem się do domku. Poranki i wieczory zawsze były biegowe, w ciągu dnia, gdy było gorąco to było zmuszanie głowy do kręcenia kilometrów. 4 dnia po obiedzie, na trasę wyszły tylko 3 osoby! Serwisanci wychodzili tylko i patrzyli na największych rywali, czy Ci nie zamierzają w największy upał jednak „kręcić”. Błąd i doświadczenie na przyszłość dla nas – na taki bieg nie jedzie się bez serwisu. Podstawowe życiowe czynności zaczynają sprawiać olbrzymie problemy. Np. 4, 5 i 6 dnia siadając do obiadu nastawiałem sobie budzik na 15 minut, bo autentycznie przysypiałem przy stole podczas jedzenia. Nakładające się zmęczenie wywoływało taki stan zoombie. Jedyne, co oprócz wsparcia najbliższych przez telefon i Internet utrzymywało mnie przy biegowym życiu, był doskonale pracujący żołądek. Nie miałem najmniejszych problemów żołądkowych. Jadłem i piłem wszystko przez całe zawody, nieustannie ładowałem baterie i dzięki temu mogłem rywalizować dalej.
Czy przez te 6 dni musieliście jeszcze gotować? Czy organizator zapewniał wszystko?
Bieg był zorganizowany na najwyższym poziomie, stąd ich srebrna odznaka od międzynarodowej federacji biegów ultra. Wszystkie ciepłe posiłki, obiady były serwowane przez organizatora. Mieliśmy jakieś swoje jedzenie, ale nawet preparaty magnezowe również były dostępne. W Europie są 3 takie biegi, na świecie jest ich 10 lub 11 i tylko ten na Węgrzech prowadzi klasyfikację drużynową. Właśnie, dlatego przyjechali tu Amerykanie oraz Japończycy, nie mówiąc o kilkunastu europejskich reprezentacjach, bo można to nazwać takimi nieoficjalnymi MŚ w biegu 6-dniowym, tym bardziej, zatem cieszy nasze trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej.
Jakie odżywki przyjmowałeś podczas tak długiej biegowej podróży?
Przyjmowałem jedynie magnez, potas oraz sól alpejską, bo sód w upale szybko uciekał wraz z potem. Żadnych żeli nie przyjmowałem, jadłem wyłącznie naturalne pokarmy, czyli warzywa, owoce, mięso, słodycze, dużo coca-coli.
Masz jakieś ulubione rzeczy, które stawiały Cię na nogi?
Bardzo zasmakowało mi ich lokalne bezalkoholowe piwo, policzyłem, że podczas całego biegu wypiłem ich aż… 36 puszek tych małych piw. Niezwykle mi smakowało. Organizatorzy rozdawali również lody i też z tego korzystałem. Wypiłem też mnóstwo gorzkiej herbaty z cytryną szczególnie w nocy.
Jak wyglądała sprawa snu? Spałeś często, ale krótko, starałeś się spać raz na 2 noce, ale normalnie 6-8 godzin, czy tak wszystko bolało, że coraz ciężej było zasnąć?
Najdłuższa moja przerwa trwała 4 godziny i 2 minuty ostatniej nocy. Wszystkie wcześniejsze przerwy trwały około 3 godzin, z czego 2 godziny to był sen a godzina to były kąpiele, opatrywanie pęcherzy, wcieranie maści. Gdy położyłem się trzeciej nocy to płakałem z bólu, bowiem nogi tak strasznie mnie rwały, że nie mogłem w ogóle zasnąć a wiedziałem, że mam tylko 2 godziny, ale nie mogłem. Czwartej nocy tak mnie odcięło, że nawet ból nie był w stanie przeszkodzić mi w zaśnięciu. Później to już głowa leciała mi do poduszki podczas jedzenia, gdyby nie budzik, zasypiałbym przy stole.
Czy współpracowałeś z pozostałymi Polakami Ryszardem Kałaczyńskim, Zygmuntem Łuczkowskim i Bogusławem Maciejewskim? Pomagaliście sobie w jakiś sposób?
Naszym cichym, wspólnym celem było poprawienie starego rekordu Polski, który wynosił 558 km i wszystkim się to zadanie udało. Wszyscy wspieraliśmy siebie nawzajem i dzięki temu udało się wywalczyć drużynowo trzecie miejsce. Na 6 godzin przed końcem mieliśmy 20 km straty do Włochów i aż 50 km do Japończyków. Wydawało się, że nie da się odrobić takiej straty w tak krótkim czasie biorąc pod uwagę, że cała rywalizacja trwa przecież 144 godziny, ale wzajemna mobilizacja sprawiła, że się udało. Na ich twarzach było już widać ogromne zmęczenie i niechęć, my staraliśmy się uśmiechać, robiliśmy dobre wrażenie i to jeszcze bardziej ich zniechęciło. Zobaczyli w nas świeżość, której podobnie jak oni już absolutnie nie mieliśmy. Po 4 godzinach Japończycy pogratulowali nam wspaniałej walki i mogliśmy się cieszyć z trzeciego miejsca.
Czy gdyby ktoś przed zawodami powiedział, że przebiegniesz 712 km to brałbyś ten wynik w ciemno czy uważasz, że można było zrobić to lepiej?
Biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, myślę, że bym brał. Przed zawodami po cichu zakładałem przekroczenie 700 km, ale już po pierwszej wichurze stwierdziłem, że granica rekordu Polski będzie sukcesem. Udało się jednak przekroczyć 700 km i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Oczywiście popełniłem szereg błędów, ale o narzekaniu nie ma mowy.
Jak wyglądają Twoje treningi?
Miesięcznie łącznie ze startami wychodzi mi około 500-600 kilometrów. Często startuje. W sierpniu przebiegnę swój 100-tny maraton. Ale tylko 2-3 w roku biegam w graniach 3 godzin, resztę traktuje, jako spokojne rozbiegania. Oprócz tego moje treningi są bardzo urozmaicone. Ćwiczenia siłowe, gimnastyka, bieżnia mechaniczna, podbiegi, interwały… Jestem jeszcze na takim etapie, że wciąż udaje się poprawiać szybkościowo. Ostatnio udało się uzyskać 17: 50 na 5 km, zatem póki są możliwości i można podchodzić do biegania ogólnorozwojowo to staram się korzystać zarówno z akcentów wytrzymałościowych, siłowych jak również szybkościowych.
Czy to był Twój pierwszy i ostatni raz? Tydzień w biegu… Jeszcze tego spróbujesz?
Jestem osobą, która nie usiedzi w miejscu. 18 czerwca jadę na bieg 24-godzinny do Niemiec. Mam życiówkę 185 km i myślę, że powinienem wreszcie pobiec powyżej 200 km. Będzie Paweł Szynal i Andrzej Radzikowski zatem będzie się kogo trzymać. Jeśli chodzi o bieg 6-dniowy to w przyszłym roku chciałbym zrobić to ponownie. Dobrze czuje się na asfalcie, próbowałem gór, próbowałem asfaltu i tu jest moje miejsce. Albo znów wrócę nad Balaton, albo w marcu wystąpię na festiwalu ultra w Atenach. Na pętli czuje się bardzo dobrze, nie mam problemów z myśleniem, że to jest pętla. W ogóle mnie to nie przeraża, skupiam się na bieganiu, na swoim ciele i jego reakcjach