30 września 2012 Redakcja Bieganie.pl Sport

Geoffrey Mutai zwycięża w Berlinie w czasie gorszym od rekordu świata


W maratonie berlińskim wygrał Geoffrey Mutai (Kenia) z czasem 2:04:15. Próba bicia rekordu świata nie powiodła się, jednak zwycięstwo Mutai nie było ani przez chwilę zagrożone, gdyż jak okazało się na ostatnich metrach, debiutant i partner treningowy Mutai – Dennis Kimetto – nie miał ochoty walczyć z bardziej utytułowanym kolegą.

39_berlin_marathon.jpg

 

Patrick Makau, wyraźnie niezadowolony z decyzji swojego managera by w Berlinie nie biegł, przyznał jednak szczerze, że Geoffrey Mutai ma jego zdaniem szansę pobić rekord świata. Wciąż aktualny rekordzista świata był przygotowany by pojechać do Berlina, jednak pozostaje mu za miesiąc pobiec na bardzo szybkiej trasie w maratonie we Frankfurcie.

Żadna trasa na świecie (może poza Dubajem) nie może się równać szybkością z niemiecką stolicą. Tu padł rekord Haile, tu został w zeszłym roku poprawiony. Organizatorzy wydają się bardziej skupiać na rekordowych czasach niż na ciekawej rywalizacji. W jaskrawy sposób obrazuje to sytuację światowego maratonu, który zaczął przypominać sprint mężczyzn. Tak jak Bolt, Blake i Gay unikają siebie nawzajem na mityngach, bardzo rzadko dochodzi do bezpośredniej rywalizacji maratończyków. Agenci najlepszych zawodników uważnie wybierają im zawody do startów, kierując się przede wszystkim jak najwyższym startowym. Organizatorzy wolą zaprosić (i opłacić) jedno wielkie nazwisko niż zgromadzić szerszą stawkę mocnych zawodników. Skoro brak bezpośredniej rywalizacji, chociaż czas musi być jak najlepszy, dlatego organizatorzy zapewniają gwiazdom armię pacemakerów. Wyścig bardziej przypomina próbę czasową niż faktyczne zawody „kto najlepszy”.

Już w zeszłym roku maraton berliński mógł się zdać kuriozalny. Haile, Makau – nie było więcej pretendentów do zwycięstwa. Otoczeni wianuszkiem zajęcy zawodnicy gnali do mety. Dla kibiców – nudy, czemu w dość bezpośredni sposób dał wyraz jeden z widzów, pokazując elicie środkowy palec w niewybrednym geście dezaprobaty.

W tym roku Berlin poszedł jeszcze dalej – o zwycięstwo… rywalizował Geoffrey Mutai z samym sobą. Właściwie można byłoby puścić go samego z pacemakerami w próbie pobicia rekordu i dać sobie spokój z udawaniem, że odbywa się jakikolwiek wyścig o zwycięstwo. Dla samego Mutai maraton berliński miał jednak tym większe znaczenie, że zwycięstwo gwarantowało mu triumf w cyklu World Marathon Majors i premię w wysokości 500 tysięcy dolarów. 

Prawdziwy bieg rozpoczął się kilka minut po starcie jednoosobowej elity, kiedy to wielotysięczna grupa biegaczy ruszyła ulicami Berlina.

W tej sytuacji oglądanie czołówki sprowadziło się do sprawdzania kolejnych międzyczasów przez pryzmat rekordu świata.

Siedmioosobowa grupa pokonała 5 km w 15 minut czyli dość spokojnie.

Pogoda sprzyjała rywalizacji, temperatura na starcie wynosiła 10 stopni, było sucho i słonecznie.

10 km pokonane w 29:40. 1 5km – 44:20. 20 km  – 59:02.

Połówka w 1:02:12, 25 sekund gorzej niż Makau w 2011, ale z szansami na końcowy sukces.

25 km – 1:13:38. 30 km – 1:28:11.

W tym momencie zawodnicy biegli wciąż z szansą na rekord świata. Niedługo potem z trasy zeszli pozostali pacemakerzy i ciężar odpowiedzialności za mocne tempo na ostatnich kilometrach musiał wziąć na siebie sam faworyt, Geoffrey Mutai. Kenijczyk wyraźnie wzmocnił tempo i tylko debiutant Kimetto był w stanie utrzymać się za nim. Obaj Kenijczycy biegli ramię w ramię w znakomitym rytmie. 35 km osiągnęli w czasie 1:42:29, i choć byli kilkanaście sekund za międzyczasem Makau z poprzedniego roku, to tempo cały czas było bardzo mocne (ostatnie 5 km w 14:18!). Choć do mety zostało zaledwie kilka kilometrów, Kimetto trzymał się razem z Mutai, chcąc, jak się wydawało, zgotować kibicom dodatkowe emocje. Wzrastały one z każda minutą, ponieważ tempo nie słabło, a Kimetto nie odpuszczał. Po 40 km Kenijczycy nadal biegli razem, a pokonali je w 1:57:22. Zanosiło się na sprinterską końcówkę podobnie jak w rekordowym Bostonie, gdy Mutai na ostatnich metrach wyprzedził Mosesa Mosopa. Zawodnicy postanowili jednak zepsuć całą zabawę i nie ścigać się w końcówce. Ostatnie dwa kilometry był niestety wolniejsze i rekordu świata nie udało się poprawić. Na metę zawodnicy wbiegli w tym samym czasie 2:04:15; oczywistym było, że kolejność została wcześniej ustalona i ani Mutai nie przejmował się tym czy Kimetto go zaatakuje, ani debiutantowi nie było to w głowie. Podium uzupełnił drugi debiutant Geoffrey Kipsang z czasem 2:06:12.

Wyścig kobiet również wygrała faworytka, Aberu Kebede z Etiopii, z czasem 2:20:29. Druga była jej rodaczka Tirfi Tsegaye 2:21:18 a trzecia Ukrainka Olena Shurno 2:23:31.

W Berlinie wystartowała rekordowa liczba Polaków. Zgłoszonych było ponad 600 osób, bieg ukończyły 524 osoby: 453 biegaczy i 71 biegaczek. Wśród Panów najszybszy był: Robert Latała (2:28:15) a wśród Pań: Aleksandra Dzikowska (3:27:39).

Możliwość komentowania została wyłączona.