Redakcja Bieganie.pl
Jak się zostaje mistrzem Polski w maratonie, gdy nie jest się faworytem? Pokazuje i objaśnia Arkadiusz Gardzielewski, który dzisiaj w Dębnie sięgnął po złoto krajowego czempionatu z nowym rekordem życiowym 2:10:31. Zapraszamy na rozmowę z przyszłym olimpijczykiem, z której dowiecie się: jak wyglądała rywalizacja na trasie, dlaczego Arek postanowił przyśpieszyć po rozmowie z Henrykiem Szostem, oraz jak wyglądały przygotowania w drodze na krajowy szczyt.
Kuba Pawlak (bieganie.pl): Jesteś kolejną osobą po Kornelii Lesiewicz, która niedługo po podcaście dla bieganie.pl bije rekord życiowy. Gratulujemy i dziękujemy zarazem. Powiedz, jak z Twojej perspektywy wyglądała dzisiejsza rywalizacja?
Arkadiusz Gardzielewski: Dzisiaj wszystko ułożyło się perfekcyjnie. Przede wszystkim od początku czułem się dobrze. Minął 10 km – czułem się dobrze, minął 20 km czułem się dobrze, minął 30 km a ja dalej czułem się dobrze. Wiedziałem, że razem z Krystianem i Kamilem biegniemy tempem na minimum. Tak na dobrą sprawę mnie to zadowalało. Dopiero za 30 kilometrem poprosiłem do siebie Henia Szosta i zapytałem, jak tam chłopaki w Holandii? Jak usłyszałem, że nabiegali 2:10 z małym haczykiem, to pomyślałem: „Houston mamy problem. Dzisiaj trzeba wygrać”. Momentalnie przestałem się nastawiać jedynie na to, żeby bezpiecznie dobiec do mety, ale wiedziałem, że trzeba powalczyć o wygraną.
Kiedy dokładnie przystąpiłeś do ataku? W pewnym momencie system z wynikami pokazał, że masz ponad 10 sekund przewagi nad Krystianem Zalewskim.
Zaatakowałem na 36 kilometrze. Widziałem, że chłopaki mają delikatne problemy. Udało się zbudować bezpieczną przewagę, która jednak na koniec zaczęła trochę topnieć. Tak naprawdę losy złotego medalu ważyły się do samej mety. Czułem ogromną presję, ale też dostałem dużo wsparcia na trasie: od rodziny, znajomych, przyjaciół, kibiców. Dlatego powiedziałem sobie, że muszę to dowieźć choćby nie wiem co i dosłownie na gumowych nogach doleciałem do mety.
Jak się startuje w roli „Czarnego konia”? Więcej mówiło się o szansach Krystiana Zalewskiego czy nawet Kamila Karbowiaka. Czy ten brak presji w jakikolwiek sposób Ci pomógł?
Zdecydowanie. Wiele osób pytało mnie o ten start i igrzyska, wszystkim odpowiadałem, że skupiam się przede wszystkim na walce o tytuł mistrza Polski. Nawet powtarzałem, że nie chcę biec w pierwszej grupie, ale zacząć negativem, nawet w 1:06:00-1:06:30. Sam zdejmowałem z siebie presję. Stanąłem na starcie z otwartą głową. Na koniec podjąłem decyzję, że jednak nie opłaca mi się zaczynać wolniej, bo skazałbym się na samotny bieg, więc trzymałem się grupy.
Czułeś w lędźwiach, że jesteś gotowy na nabieganie życiówki? Widzieliśmy pod koniec marca Twoją treningową dychę w „Skaryszaku”, która chyba wyszła fajnie, bo 29:35 to już całkiem szybkie bieganie.
Biorąc pod uwagę całe przygotowania, czyli ostatnie 3 miesiące, to naprawdę bardzo dużo treningu mi uciekło. Cały luty spędziłem w domu, gdzie udawało mi się wykonywać co trzeci trening. Przygniotły mnie codzienne obowiązki, po prostu byłem niesamowicie zmęczony. Potem pojechaliśmy na obóz do warszawskiego Air Zone – zdrowa hipoksja, gdzie wykonałem wspomniany sprawdzian, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie był na sto procent, bardziej na dziewięćdziesiąt kilka. Dodatkowo karmiłem się nowymi butami. Jestem ambasadorem Asicsa i w tym roku mamy naprawdę mocne argumenty, jeśli chodzi o wsparcie sprzętowe. Generalnie prędkości treningów się zgadzały, gorzej wyglądały pomiary fizjologiczne. Tętno miałem troszkę za wysokie, zakwaszenie też, ale stanąłem dzisiaj na starcie z otwartą głową i bez kompleksów.
Jakie najbliższe plany ma świeżo upieczony mistrz Polski w maratonie?
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Muszę na spokojnie usiąść i pomyśleć nad planami. Dzisiaj tak naprawdę wszystko się zmieniło.
Zdjęcia: Marta Gorczyńska