27 stycznia 2013 Redakcja Bieganie.pl Sport

Dogtrekking, czyli propozycja dla biegacza z psem


dogtreking1


W sobotę 19 stycznia 2013 r. w okolicach Radomska miały miejsce pierwsze zawody dogtrekkingowe cyklu Dog Orient 2013. Bazą zawodów był Ośrodek „Dolina Warty” w Szczepocicach Rządowych. Organizatorem cyklu Dog Orient jest Mariusz Kostrzewa, a pomagają mu m.in. członkowie Klubu Sportu Psich Zaprzęgów „Alaska” z Łodzi.

W zawodach wzięło udział około 40 osób i mniej więcej tyle samo psów. Psy nie mogą startować luzem, muszą być połączone z człowiekiem uprzężą lub smyczą. Uczestnicy poruszają się biegiem lub marszem. Większość zespołów składała się z jednego psa i jednego człowieka, ale była też możliwość wystartowania z dwoma lub nawet większą liczbą czworonogów. Były też zespoły rodzinne, wtedy ludzi w drużynie było więcej.

Sceneria była bardzo zimowa – solidny mróz i spora pokrywa śnieżna. Zawodnicy startowali na trzech dystansach. Najkrótszy z nich wynosił 10 km, a średni to 20 km. Obie trasy należą do kategorii Hobby i adresowane są raczej do osób maszerujących z psem, niż biegających. Poza odnalezieniem punktów kontrolnych i potwierdzeniem na nich obecności za pomocą perforatora (odbicie charakterystycznego układu dziurek na karcie startowej) uczestnicy kategorii Hobby mieli po drodze do rozwiązania kilka zadań. Ich zaliczenie nie wpływało na kolejność w klasyfikacji zawodów, ale uprawniało do wzięcia udziału w losowaniu dodatkowych nagród. Dłuższa trasa Hobby składała się z jedenastu punktów kontrolnych.

mapatrasydogtreking540
Mapa trasy, kliknij aby powiększyć

Ściganci-długodystansowcy wzięli udział w zmaganiach w kategorii Sport. Tutaj nie było dodatkowych zadań, a punktów kontrolnych do odnalezienia było w sumie 15. Trasa Sport w optymalnym wariancie miała nieco ponad 28 kilometrów, ale chyba nikomu z uczestników, którzy mieli komplet punktów, nie udało się pokonać mniej niż 30 km. W kategorii Sport osobno klasyfikowane były kobiety, mężczyźni i rodziny. Mowa oczywiście o ludziach, płeć psów nie była w klasyfikacji brana pod uwagę.

Ruszyliśmy kilka minut po dziesiątej rano, po kontroli weterynaryjnej i odprawie przeprowadzonej przez Mariusza (częściowo zagłuszonej ujadaniem podnieconych psów), w asyście kamery lokalnej telewizji NTL i łódzkich radiowców. Początki tego typu wyścigów są zawsze ostre, rywalizujące psy rwą do przodu i mocno ciągną biegaczy. Po kilku minutach biegu asfaltową drogą, przykrytą grubą warstwą ubitego śniegu, na czele są dwa zespoły: ja z Białą oraz Artur Jaworski z Wrocławia z czarną suką Korą.

Docieramy do PK 1, położonego tuż za wąską kładką na Radomce, która kilkaset metrów dalej wpadała do Warty. Mariusz radził przed biegiem, żeby zespoły z dwoma psami raczej wybrały obejście do punktu przez niedaleki most, bo przeprawa kładką mogła okazać się trudna lub mokra. My mamy po jednym psie w uprzęży, walimy więc na wprost. Odbijamy perforatorem obecność na punkcie i dalej zasuwamy już w większej grupie. Dogonili nas bowiem chorzowianie: Marzka i Artur Moroniowie ze swoimi psami. Artur Moroń ma charakterystyczną niebieską buffkę na głowie, jego suka ma na imię Diuna. Z kolei pies Marzki wabi się Brys.

Dobiegamy razem do drogi, gdzie filmuje nas małą kamerą Mariusz. Kilkaset metrów dalej rozdzielamy się: ja i Artur Jaworski skręcamy w prawo w leśny dukcik na południe, Moroniowie biegną dalej drogą na wschód. Docieramy do nadwarciańskich łąk, widzimy daleko punkt tuż nad brzegiem rzeki i zasuwamy do niego na przełaj przez przykryte śniegiem, zaorane bruzdy. Trochę niebezpiecznie, trzeba uważać. Biała zasuwa skokami w głębokim śniegu, jest wulkanem energii.

Osiągamy z Arturem PK 2 i zasuwamy na wschód brzegiem Warty ku mostowi kolejowemu, napotykamy po drodze dwie rodziny, które jeszcze nie dotarły do drugiego punktu i teraz biegną do niego w przeciwną stronę. Jedna z nich to wyżej wymienieni Moroniowie (startujący indywidualnie), druga to Ilona i Sebastian Polakowie, czyli Gazela i Słonik – znane w warszawskim światku biegowym szybkobieżne małżeństwo, razem z suką Dolly. Gazela trzyma swojego wyżła węgierskiego na smyczy, nie mają uprzęży. Startują, podobnie jak ja, na trasie Sport, ale w kategorii rodzinnej. Są szybsi, mimo straty kilkuset metrów do mnie i Artura szybko zmniejszają dystans. Do PK 3, ukrytego na kładce nad Wartą, docieramy już razem z nimi. Od tego momentu aż do końca wyścigu już się z Polakami nie rozdzielałem.

Biegnąc dalej pod prąd Warty na wschód, docieramy do lasu. Powoli zostaje w tyle Artur Jaworski i jego Kora, ja z Polakami wyrywam do przodu, ale tuż za nami biegną Moroniowie. Naprawdę ostre ściganie było. Psy dużo lepiej ciągną, kiedy mają z kim rywalizować. Biała ścigała się najpierw z Korą, a potem z Dolly. Lekko błądząc zaliczamy kolejne dwa punkty kontrolne w lesie i wracamy na zachodnią stronę linii kolejowej.

Na PK 6, położonym przy koniach na Rancho Furmania, czeka na nas poczęstunek (ciasto) oraz radio i telewizja. Jesteśmy tam tylko przez chwilę, bo rywalizacja jest mocna. Kilometr biegu na zachód drogą, na której wraz z Polakami uciekam Arturowi Moroniowi. Potem przedzieranie się przez las ku PK 7, na którym Artur nas dopada, ale dalej mu odskakujemy. Bo mamy kolejny, długi, drogowy odcinek we wsi Dąbrówka. Kiedy jest długi kawał z dobrym podłożem, to możemy się rozpędzić i wtedy konkurencja zostaje. Jak zwalniamy szukając punktów, to nas dochodzą.

Zagłębiamy się w lesie, oglądam się, nikogo… Czyżbyśmy urwali się pościgowi? Raczej na to nie ma szans, zostawiamy w śniegu wyraźne ślady. Orientaliści mówią, że jak jest śnieżna zima, to zawody na orientację już nie są na orientację. Pierwsi rzeczywiście szukają punktów kontrolnych z mapą i kompasem w ręku, natomiast większość pozostałych podąża ich śladem. No nie ma co ukrywać, tak jest choćby na słynnym roztoczańskim Skorpionie. Zwykle byłem tym idącym po śladach, teraz role się odwróciły. Moje salomonowe speedcrossy zostawiają bardzo charakterystyczne odciski. A i psy goniących mają swój udział w pościgu, po prostu czują nasz ślad.

Docieramy do kolejnego punktu (PK 8), przy którym jest dwójka organizatorów: Mariusz Kostrzewa i Gosia Waczyńska. Jest tu możliwość napicia się wody i napojenia psów. Nie marudzimy tu dłużej niż dwie minuty, chcąc odskoczyć pogoni. Dziewiąty punkt to Góra Perchalukowa, niewielkie wyniesienie, którego rzekoma nazwa pochodzi od nazwiska dwóch uczestniczek dzisiejszych zawodów. Dowcip kartografa. Magda i Joasia Perchaluk startują dziś na dłuższej trasie Hobby.

Przed kolejnym punktem mamy znów wąską kładkę na rzeczce, odbijamy PK 10 i zasuwamy konnym szlakiem ku ruchliwej, dwupasmowej drodze krajowej nr 1. Nie można jej przekroczyć w dowolnym miejscu, trzeba dotrzeć do przepustu pod trasą, nadkładając drogi. Trasa Hobby ograniczała się do terenów po wschodniej stronie szosy, uczestnicy trasy Sport teraz przechodzą na jej zachodnią stronę.

Zaraz za przepustem robimy krótki przystanek na posiłek. Psy dostają po kawałku kiełbasy, wciągam żel, coś pijemy. Ruszamy dalej na przełaj przez szerokie pola. Za nami widać w otwartym terenie niebieską buffkę Artura Moronia, a nieco dalej Artura Jaworskiego. Odrobili stratę i znów do nas dochodzą.

Trzeba dotrzeć do cmentarzyka koło Radziechowic. Po kilometrowym przebiegu na przełaj zaśnieżonymi polami chowamy się konkurentom za drzewami, mijamy cmentarz i dość łatwo znajdujemy PK 11. Potem trzeba się przedzierać na wschód przez gęsty las do drogi, która prowadzi na południe ku PK 12. W trakcie tej przeprawy Słonik nadziewa się boleśnie na gałąź, kaleczy nogę, ale biegniemy dalej. Dwukilometrowy przebieg drogą, żadnych śladów na śniegu, więc jesteśmy pewni, że w czasie przepychania się przez młodnik nikt nas nie wyprzedził.

Przy drodze widać czerwone znaki szlaku rowerowego. Na mapie oznaczono go jako Szlak Kraksy. To kolejny zabieg kartografa przygotowującego mapę, bo Kraksa to imię suki, która w wyniku wypadku samochodowego ma uszkodzony kręgosłup i tylne łapy całkowicie bezwładne. Co nie przeszkadza jej w miarę normalnie funkcjonować. Dziś staruje w towarzystwie swojej opiekunki Magdy Łazarskiej na trasie Hobby, a zamiast tylnych łap ma dwukołowy wózek. Kraksa, jak się przekonałem po biegu, to pies wyjątkowo przyjacielski, lubiący pieszczoty i optymistycznie nastawiony do świata.

dogtreking2
Kraksa

Znów biegniemy w stronę Warty, przecinamy drogę. Jest tu z kamerą Artur Kwiatkowski, gospodarz ośrodka w którym nocujemy (zresztą w bardzo dobrych warunkach). Artur służył też transportem samochodowym tym uczestnikom zawodów, którzy przyjechali do Radomska pociągiem. W wieczór poprzedzający zawody zawiózł też mnie i Joasię Perchaluk oraz suki Białą i Fabię do studia telewizji NTL w Radomsku, mieliśmy tam rozmowę „na żywo”. Widzimy się teraz tylko kilka sekund. Obecność kibiców tutaj upewnia nas, że dobrze biegniemy. Przebieg Szlaku Kraksy nie całkiem zgadzał się z mapą i kilka minut wcześniej byliśmy trochę zdezorientowani.

Na południowym brzegu Warty, przy młynie wodnym jest PK 13, trochę przy nim zmoczyliśmy buty. Potem zasuwamy północnym brzegiem rzeki do mostu wielkiej szosy nr 1 nad Wartą, pod którym znajduje się przedostatni PK14. Do ostatniego punktu kontrolnego można dotrzeć na różne sposoby. Najbardziej pewny wydaje się bieg na wschód drogą przez Szczepocice Rządowe do linii wysokiego napięcia, a potem wzdłuż niej na północ do ukrytego w lesie punktu. Ale Mariusz przed biegiem wspomniał, że najlepiej dotrzeć do punktu kierując się strzałką, postawioną przez organizatorów.

Przy końcu zabudowań widzimy wspomnianą strzałkę i zgodnie z sugestią rezygnujemy z dotarcia do linii wysokiego napięcia. Leśnymi duktami biegniemy na północ, potem trzeba było odbić na północy wschód. My jednak odbiliśmy za bardzo na wschód i pogubliśmy się. Jest linia wysokiego napięcia, ale chyba jesteśmy trochę za bardzo na południe, pomiędzy PK 15 a metą. Wreszcie biegnący z przodu Słonik odnajduje ostatni punkt, odbijamy go na kartach i do mety!

Końcówka jest ciężka. Mamy za sobą ponad trzy godziny ostrego biegu w trudnych warunkach śnieżnego przełaju. Do tego leśny dukt jest bardzo nierówny, spod śniegu wyłazi płynne błoto, musimy trochę lawirować. Docieramy w końcu do wsi i po kilku minutach biegu wśród zabudowań jesteśmy całą piątką w bramie startu-mety. Przymocowane do butów chipy odnotowują na mecie nasz czas. Wyskakuje Mariusz i strasznie się dziwi, że przybiegliśmy od południa, zamiast krótszą drogą od północy. Tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, może ze 200 m różnicy. Organizatorzy biorą od nas karty kontrolne i chipy, robią zdjęcia. Dolly i Biała dostają w nagrodę po kawałku kiełbasy, wyjętym z mojego plecaka.

Czas 3:23. Wg GPS-u Słonika, wyjętego z czeluści odzienia, przebiegliśmy 31,5km, podczas gdy optymalny przebieg trasy Sport według organizatorów wynosił 28,5 km. Czyli nadrobiliśmy jakieś 3 km, dziesięć procent. Jak na bieg na orientację to całkiem przyzwoicie. Jesteśmy zadowoleni. Ja zrobiłem pewnie kilkaset metrów mniej, bo nie błądziłem przed PK 2, jak Ilona i Sebastian.

Wpadamy na metę oczywiście jako pierwsi z trasy Sport. Jeżeli potwierdzenia punktów na karcie kontrolnej będą w porządku (a być powinny) to Słonik, Gazela i Dolly wygrali kategorię rodzinną, a ja wygrałem kategorię Sport Mężczyźni. Wspaniale! Pierwszy raz w życiu, a biegam już ponad dwadzieścia lat, udało mi się wygrać zawody! Przepraszam, nie mi, tylko nam. To była wspólna walka trójki ludzi i dwóch psów. Wzajemne nakręcanie się, wspólna nawigacja. No i wszyscy reprezentujemy tu jeden klub – KB GALERIA Warszawa. Psy znacznie lepiej ciągną, jeśli mają z kim się ścigać. Nie rozpraszają się, chcą być na czele. O ile w biegach bez psów wolę biegać sam, o tyle tutaj ewidentnie zespołowe pokonywanie trasy jest skuteczniejsze.

Konkurentów nie widać, chowamy się w budynku, bo zimno i zaczyna mną trochę telepać. Ratuję się gorącą kawą, którą zawdzięczamy sponsorowi zawodów, firmie Idee Kaffee. Jako drugi dociera do mety Artur Moroń z Diuną. Ich wynik to 3:52, czyli prawie pół godziny później niż my. Okazało się, że w okolicach PK 12 Artur zgubił swoją kartę startową, a zorientował się, że jej nie ma na PK 13. Musiał się cofnąć i kosztowało go to sporo. Miałem dokładnie taką samą przygodę pół roku temu w Budach Iłowskich, także na zawodach cyklu Dog Orient. Kosztowało mnie to wtedy zwycięstwo, dziś było coś w rodzaju rewanżu. I dziś cały czas kartę startową miałem tak zawiniętą w foliową koszulkę z mapą, żeby nie miała szans się wysunąć. I co kilka minut sprawdzałem, czy jej nie zgubiłem.

Pięć minut później na mecie jest Marzka Janerka-Moroń z Brysem z czasem 3:57, która wygrała klasyfikację kobiecą. Kolejne pół godziny i do mety z czasem 4:27 dociera Artur Jaworski. Mówi, że pies mu trochę za przepustem pod „jedynką” wysiadł. Artur jest trzeci w kategorii Sport Mężczyźni.

Dłuższą trasę Hobby wygrał Bartłomiej Sobecki z Łodzi z psem Strzała, czas 3:14. A krótszą Hobby również łodzianin Przemysław Kaźmierczak z Tajgą i Karmelem, czas 2:13.

Pełne wyniki na stronie organizatora (PDF)

Po zawodach można było dostać posiłek, mięsny lub wegetariański. Wieczorem ma miejsce impreza zakończeniowa z rozdaniem nagród najlepszym i losowaniem upominków wśród uczestników trasy Hobby, którzy zaliczyli dodatkowe zadania. A po niej ognisko z poczęstunkiem, m.in. pieczonymi na rożnie oscypkami, przywiezionymi z Zakopanego przez Joasię Perchaluk, ciastami z PK 6 (nie wszystkie poszły na trasie) i kiełbasą od gospodarzy ośrodka. Niestety nie zabawiliśmy na nim długo – cała nasza piątka wraz z Anią Filochowską z Radzymina i jej Pulpetem (spore psisko) została odwieziona na dworzec w Radomsku przez Artura Kwiatkowskiego i o 20.04 odjechaliśmy pociągiem do Warszawy.

Zawody bardzo fajne, serdecznie polecam je ludziom, którzy potrafią połączyć bieganie z zamiłowaniem do psów. Kolejny Dog Orient będzie miał miejsce 16 lutego w Łodzi, to niestety ten sam termin co tegoroczny Skorpion z Mistrzostwami Polski w rajdach na 50 km. Chyba jednak zdecyduję się na psy, trzeba bronić pozycji w klasyfikacji.

dogtreking3
Dogtrekingowa ekipa KB Galeria

Możliwość komentowania została wyłączona.