Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
19 stycznia tego roku padł rekord w biegu na milę. Nie chodzi wcale o pobicie czasu 3:43,13, bo od prawie dwudziestu dwóch lat pozostaje w rękach słynnego Hichama El Guerrouja. Kilka dni temu Nowozelandczyk Nick Willis wynikiem 3:58,63 ustanowił rekord w największej liczbie kolejnych sezonów z wynikiem poniżej czterech minut na milę. Od dziewiętnastu lat rok po roku łamie tę magiczną kiedyś i dalej bardzo prestiżową granicę. Twierdzi, że to wyścig na milę jest bardziej trafiającym do ogółu publiki biegiem niż olimpijskie 1500m. „3:38 na 1500 m nie mówi przeciętnemu kibicowi nic, złamanie 4 minut na milę trafia do każdego”
Zanim jednak o biegaczu z kraju ptaka kiwi, warto przypomnieć czym jest wynik poniżej czterech minut na milę (1609,34 m). Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wielu ludzi, w tym także fizjologów, uważało, że człowiek nie jest w stanie pobiec mili poniżej czterech minut. Uważano to za niemożliwe i wybiegające poza potencjał ludzkiego organizmu.
Całe szczęście dla świata biegów istniała grupa ludzi twierdzących, że te cztery minuty to tylko okrągła cyfra rozbudzająca wyobraźnię, a nie jakaś magiczna granica. 6 maja 1954 roku Roger Bannister jako pierwszy połamał granicę czterech minut wynikiem 3:59,4. W specjalnie zorganizowanym dla niego biegu, wśród kolegów mających za zadanie pomóc mu w rozprowadzeniu biegu osiągnął coś co uważano za niemożliwe i… rozwiązał worek/przebił szklany sufit/zdjął magię z 4 minut. Jak tego nie nazwać, po jego wyczynie coraz większa liczba biegaczy zaczęła łamać tę barierę. Już kilka tygodni później John Landy poprawił ten wynik wygrywając w fińskim Turku z wynikiem 3:58,0. I mimo że był drugim człowiekiem poniżej 4 minut, i przez to trochę zapomnianym biegaczem, warto dodać, że ustanowił ten wynik w zwykłych zawodach bez zająców i ze zwyczajną rywalizacją bark w bark co dla wielu może być jeszcze bardziej wartościowe niż „sterylny” wyścig Bannistera. Bieganie poniżej czterech minut na milę dalej oddziela zawodników wybitnych od reszty. W 2020 roku jedynie 33 zawodników złamało na oficjalnych zawodach tę granicę. Nawet biorąc pod uwagę, że zeszły sezon był specyficzny to już w „normalnym” 2019 roku takich wyników było jedynie 68.
Ale wróćmy do Nicka i jego wyczynów. Urodzony w 1983 roku w nowozelandzkim Lower Hutt już od najmłodszych lat pokazywał jak wielkie ma możliwości. W swoim pierwszym biegu na milę w wieku 17 lat (2001 r.) ustanowił juniorski rekord kraju wynikiem 4:01,32. Pierwszą milę poniżej czterech minut pobiegł w hali w styczniu 2003 roku. Wiąże się z tym zabawna historia. W zawodach był zakontraktowany pacemaker na rozprowadzenie biegu na wynik poniżej granicy czterech minut. Po 600 metrach trener Nowozelandczyka zaczął krzyczeć do zająca by ten podkręcił tempo, bo jest za wolno. Niestety w hałasie zając pomyślał, że ten krzyczy mu by już zszedł i tak też uczynił, a Nick Willis ostatni kilometr przebiegł bez pomocny zająca i uzyskał na mecie 3:58,15. Od tego czasu co roku uzyskuje wynik poniżej czterech minut. Jego rekord to 3:49,83 i pochodzi z 2014 roku. Ustanowił go w Oslo na słynnym mitingu Bislett Games, tym samym gdzie w 2019 Marcin Lewandowski ustanowił Rekord Polski wynikiem 3:52,34.
Nick Willis poza świetną serią na swoim koncie ma także dwa medale olimpijskie na 1500m. Pierwszy z Pekinu, gdzie w 2008 roku najpierw dobiegł trzeci, ale po dyskwalifikacji Rashida Ramziego przesunął się na zasłużone drugie miejsce. Drugi medal zdobył podczas ostatnich igrzysk w Rio w 2016. Ten bieg zasłynął tym, że wielu niemających pojęcia o bieganiu „ekspertów” podkreślało, że wyniki uzyskane w finale były gorsze od tych z igrzysk paraolimpijskich. Willis z 3:50,29 zajął trzecie miejsce. Co jasne bieg na imprezie mistrzowskiej był rozgrywany na miejsca, a nie na czas. Po trzech bardzo spokojnych okrążeniach zawodnicy ruszyli do szaleńczego długiego finiszu gdzie, już 33-letni Nowozelandczyk, okazał się skuteczniejszy od wielu młodszych zawodników.
Czyżby tajemnica Willisa tkwiła w treningu, w którym powtarza mocne krótkie odcinki? Może mimo wielu sezonów na koncie, dalsza bardzo mocna praca na prędkościach powyżej VO2max pozwoliła mu na skuteczny finisz w Brazylii? Otóż chyba nie. Brat Nicka, Steve, również był dobrym biegaczem. Biegał poniżej czterech minut na milę. Jednak w wielu 25 lat musiał zakończyć karierę. Mając taki przykład blisko siebie, młody Nick już od wieku juniora bardzo uważał na obciążenia treningowe. Dodatkowo jego tata widząc jak skończył jego starszy syn bardzo troszczył się by młodszy nie poszedł w jego ślady i pilnował objętości i intensywności ćwiczeń.
Nasz rekordzista ogranicza mocno, nazwane przez niego, „real killer workouts”. Twierdzi, że treningi bardzo szybko prowadzące do zadłużenia tlenowego wypalają zarówno fizycznie jak i psychicznie. Gros treningów opiera na spokojnym bieganiu na progu lub poniżej progu VO2max. Wtedy wystarczy, wg niego, jedynie kilka szybszych akcentów by być gotowym na mocne bieganie. Osobą, która go to tego skłoniła był Tim Broe, uczestnik igrzysk w Atenach w biegu na 5000 m stał się mentorem młodego zawodnika.
Spokojny trening jest na pewno jedną z tajemnic długowieczności Nicka. Nie jest to jednak jedyny czynnik, który wymienia sam zawodnik. Zdaniem Willisa są trzy główne powody tego, że od wielu lat jest w ścisłej czołówce zawodników.
Jako pierwszy wymienia on sen. Już jako siedemnastolatek sypiał po 10 godzin i nie przeszkodziły mu w tym ani studia w USA, ani założenie rodziny. Jako nastolatek i młody zawodnik czuł podświadomie, że długi i dobry sen pomaga w treningu. Jak sam przyznał dopiero niedawno zagłębił się w badania naukowe, które potwierdzają słuszność jego postępowania. Zwraca też uwagę na jakość snu i fazę REM. Podkreśla, że nie pije alkoholu przed snem, który mimo że może powodować uczucie senności to jednak zakłóca prawidłowy przebieg snu.
Drugą kwestią jest cierpliwość. Co ciekawe, zawodnik twierdzi, że przez całą swoją karierę praktycznie w każdym tygodniu miał dzień wolny. Robił to z myślą o długoterminowych celach. Nie skupiał się na tym, że musi być najszybszy w najbliższym czasie. Mimo spokojnego treningu nie ominęły go jednak przerwy spowodowane kontuzjami. Miał m.in. złamania zmęczeniowe czy naderwane ścięgna. Podkreśla, że za każdym razem z kontuzji wychodził stopniowo mając na horyzoncie długoterminowe plany. Krótkie kariery i problemy ze zdrowiem młodych zawodników upatruje w zbyt szybkiej chęci powrotu do treningu po urazach.
Trzecią, ale na pewno nie najmniej ważną sprawą jest rodzina. Willisowie jeżdżą na zawody razem. Biegacz podkreśla, że dzięki temu czuje się lepiej psychicznie a to ma ogromny wpływ na formę. Razem z żoną i dwójką dzieci potrafi jechać na ważne zawody, wynająć mieszkanie zamiast hotelu z resztą zawodników i czuć się jak w domu co zdejmuje z niego presję.
Jego ostatni wynik który uzyskał na Florydzie również jest zapewne zasługą takiego podejścia. Już dzień później można było oglądać Nicka w towarzystwie rodziny bawiącego się w parku rozrywki.
Profil zawodnika na stronie World Athletics
Zdjęcie tytułowe: Steven Pisano, Zdjęcie w tekście: Filip Bossuyt