Skoro już kliknąłeś w link lub obrazek, to znaczy, że jesteś czegoś ciekaw. A ciekawość to pierwszy stopień do piekła albo, z angielskiego, zabójczyni kotów. Ale bez ciekawości świata w jego mądrzejszych („Jak to jabłko spadło?”) i głupszych („Co tam red. nacz. wymodził?”) odsłonach nie byłoby postępu. „Po cholerę płynąć znowu w lewo, jak można poza mapę przed siebie?” „A co się stanie, jak ten proszek wrzucimy do ognia…?” „Spróbuję wejść do tej samej rzeki.” „Iwanie Piotrowiczu, a co, jakby zawsze dzwonić dzwonkiem, jak dajemy temu bydlakowi żreć?”
Ciekawość pcha nas poza nudę i rutynę. Każe posmakować substancji z kośćmi i trupią czachą na etykiecie, pozwala wstać z łóżka i podejść do wizjera, gdy na klatce słychać hałas. Zmusza nas do zmiany i wyjścia poza tory, choćby na chwilę.
Umówmy się, bieganie nie jest rozszczepianiem atomu, ani czytaniem Kierkegaarda w oryginale, ani grą w szachy, ani nawet całkowaniem (w razie czego przyznaję się, nie umiem 3 z tych 4 rzeczy, pion na K-9). Bieganie to jest fizyczność i powtarzalność, a jeśli zdarza się w tym metafizyka, to wynika raczej z wnętrza podmiotu biegnącego niż z samego aktu biegania. Bardziej trocheje niż amfibrachy, żadna poezja wysokich lotów.
Tym bardziej nadzwyczaj łatwo popaść w nudę i rutynę. Ale, ale… To nie zarzut. Nic w tym zdrożnego, że tej powtarzalności i fizyczności często potrzebujemy, by się odstresować lub udowodnić swoje męstwo, wartość, sprawczość. Kto nigdy nie sumował kilometrów w miesiącu albo nie łaził z medalem na szyi, niech pierwszy rzuci kamieniem. W dodatku postęp w bieganiu mierzy się wolnym osiąganiem i stabilizowaniem na kolejnych poziomach wtajemniczenia. Czyli trzeba łupać tydzień w tydzień te cholerne podbiegi, żeby zobaczyć najwcześniej po miesiącu jakiś efekt. Albo robić kilka razy 6×400 na przerwie minuta, żeby zacząć robić w tym samym tempie, na tej samej przerwie 4×600 – i by to był krok do przodu, a nie do tyłu.
Ciekawość u kogoś, kto „coś tam biega”, jak mówimy o sobie z pozoru wstydliwie na imprezach rodzinnych (a ciocia na to, że po co, to złe na kolana) – jest więc funkcją swoistej nudy. To znaczy najpierw trzeba popaść w rutynę, by obudzić ciekawość. W przeciwnym razie co najwyżej zdejmujemy czapkę na mrozie na pohybel babci – rewolucja okazuje się negacją przedszkolaka, a nie wielkim i postępowym łamaniem schematów. Kontuzje i brak progresu na dłuższą metę to w większości przypadków raczej efekt, że czegoś naraz za dużo, że coś za szybko i za nagle – aniżeli, że znowu to samo w tej samej dawce. „Kurde, ale o co chodzi, przecież to był tylko spontaniczny start na luzaka, element treningu”. „No, jak zeskoczyłem sobie na koniec z tej ławeczki, to coś chrupnęło”, „Stwierdziłem, że docisnę na ostatniej setce, cholera, ciągnie tutaj panie doktorze”.
Jak myślisz o poprawie i chcesz w bieganiu czegoś nowego, innego spróbować – to powtórz kilka razy stare, znudź się tym i trzymaj spontaniczność na smyczy nawyku. Potem możesz zdjąć kaganiec i rozerwać schematy na strzępy. Ciekawość to bardziej drugi stopień do piekła – i choć bywa tam ciekawie, podobno (nie wiem, jeszcze nie byłem) trzeba się zahartować, by wytrzymać tamtejsze temperatury.
____________________
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.