Impreza czterolecia. Marzenie wielu sportowców. Największa ambicja. Cel i nagroda sama w sobie.
Wszystko rozpocznie się 24 lipca.
A przynajmniej tak przeczytałam u kolegów z Associated Press. Iż to John Coates z komisji koordynacyjnej do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, tak powiedział. Zdementował tym samym słowa Dicka Pounda, wiceprezydenta MKOI o maju jako terminie rozstrzygnięcia kwestii organizacji igrzysk. Coates stwierdził, że nigdy nie było to oficjalne stanowisko MKOI. Mówił też, niezbyt odkrywczo, że trudność dla tych, którzy się zakwalifikowali lub zakwalifikują, polega na tym, że nie będą mieli więcej międzynarodowych startów. I że niektóre kraje mogą być zmuszone oprzeć selekcje na próbach czasowych lub wcześniejszych występach zawodników.
Nie jest to żadna przełomowa wiadomość, ani pocieszenie, ani wystarczające wytłumaczenie. Nie wydaje się to też, w pewnym sensie, ani rozsądne, ani sprawiedliwe.
Na całym świecie, sytuacja sportowa ma się podobnie, to fakt. Niejasne kwalifikacje, utrudnienia w przygotowaniach, odwołane zgrupowania, pozamykane siłownie, sportowe ośrodki, stadiony…
Jednak w jaki sposób, dwóch biegaczy ma stanąć ze sobą „ramię w ramię”, „jak równy z równym”, podczas gdy jeden przechodził kwarantannę w marcu, a drugi w maju?
Nie sposób jest przecież sprawić, by wszyscy sportowcy w jednym czasie tę kwarantannę odbyli i zakończyli. I na starcie mieli ostatecznie równe szanse.
Na odrobienie zaległości i odpowiednie przygotowanie potrzebny jest czas, a z tego pre–olimpijskiego, każdy dzień okazuje się być na wagę złota, srebra, czy brązu.
Przy takiej presji może paść wiele nieprzemyślanych decyzji i nierozsądnych startów, bo przecież wszyscy ci, o których jest mowa, to wielcy wojownicy, nie odpuszczający do końca, za wszelką cenę.
Organizować, nie organizować – z punktu widzenia podejmujących tę decyzję, na pierwszy plan z pewnością wysuwają się pełne kasetki pieniędzy, praw do transmisji i kontraktów reklamowych. Albo ich brak.
To może organizować, ale bez kibiców?
I tu się pojawia pytanie – jak chcemy te igrzyska zapamiętać?
Sportowcy do końca życia chcieliby pamiętać nie tylko stres przed wyjściem na arenę, ale też te ogłuszające oklaski, brawa i niosący doping kibiców. Tego się, podobno, nie zapomina. Niejeden kibic chciałby też pamiętać ciarki, emocje, łzy wzruszenia i niewypowiedzianą radość w sercu. Tego też się, na pewno, nie zapomina.
W sumie, zakładając, że wszystko powróci prędzej czy później do względnej normalności, to igrzyska dadzą nam wszystkim po prostu odreagować. Pozbyć się negatywnych emocji i napełnić pozytywnymi. Znaleźć jakiś sens, gdy stracimy już wyższe cele.
„Panem et circenses” – „Chleba i igrzysk”, rozbrzmiewało na rzymskich ulicach i arenach.
A teraz, choć ludzie mają chleb, mają kasze, ryże i papier toaletowy…? Igrzyska mogą być potrzebne – jak dawno nic.
A bez „chleba i igrzysk”, nie daj Boże. – W. Łysiak
_____________________________
Marta Gorczyńska – trochę fotografka, trochę dziennikarka, sportowa. Próbuje robić wszystko naraz, w związku z czym często nic jej nie wychodzi. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata i przez następne miesiące będzie głodować, bo jest typową studentką. Twierdzi, że dopóki nie zdobędzie Grand Press Photo, to nie ma się co bardziej przedstawiać. Swoje dotychczas udane fotografie prezentuje, z regularnością mniejszą lub większą, na Fanpage’u MG Photography.
Biega szybko, biega długo, biega wszędzie, z tym, że głównie z aparatem. Porywa się z nim na słońce i próbuje robić wszystko naraz. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata, a i tak wróci z uśmiechem na twarzy, bo jak twierdzi - z pasją albo wcale.