Redakcja Bieganie.pl
André Bucher? A może jednak Paweł Czapiewski? Losy złotego medalu Halowych Mistrzostw Europy w Wiedniu 2002 roku ważyły się do samego końca. W pojedynku najlepszych ośmiusetmetrowców tamtych lat – nic nie było pewne i oczywiste. Emocjonujący wyścig zakończył się rekordowymi wynikami, rozstrojem nerwowym polskich kibiców i zerwaną transmisją telewizyjną.
Jeśli król Kazimierz Wielki zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną, to Paweł Czapiewski zastał polskie 800 metrów wykonane z dykty i papieru, sklejone na ślinę, a zostawił elegancki domek z równie przystrzyżoną trawą w ogródku. Popularny „Czapi” najpierw zdobył brązowy medal MŚ w Edmonton, żeby 10 dni później, 17 sierpnia 2001 roku ustalić rekord Polski na 1:43.22. Poprzedni rekord kraju należał do Ryszarda Ostrowskiego i pochodził z roku 1985 (1:44.38). Rekord Pawła przetrwał z kolei ataki zarówno Adama Kszczota, jak też Marcina Lewandowskiego i obowiązuje po dziś.
Zanim do niego doszło sukcesów mieliśmy, lekko może przesadzając – jak na lekarstwo. Po występach zawodników Wunderteamu praktycznie panowała posucha (choć zdarzyły się dobre trzecie miejsca na ME w Splicie Piotra Piekarskiego i Zbigniewa Janusa w Glasgow). W europejskiej rywalizacji na hali pamiętano brązowy medal Wojciecha Kałdowskiego z 1996 roku, co było traktowane przez ówczesnych ekspertów jako spora niespodzianka.
Zimą 2002 roku Czapiewski kontynuował swój marsz do panteonu legend rodzimych biegów średnich. Polak najpierw pobił halowy rekord kraju na 800 we francuskim Liévin (1:46.52), żeby już tydzień później zameldować się w stolicy Austrii i stoczyć bój o medal mistrzostw Europy w hali. Znakiem rozpoznawczym naszego reprezentanta był atomowy finisz, na którym potrafił przystrzyc napuszonych rywali równo z bieżnią. W tamtym okresie tylko rewelacyjny Rosjanin Jurij Borzakowski finiszował równie spektakularnie i skutecznie.
W Wiedniu „Czapi” za rywala nie miał co prawda Borzakowskiego, ale ówczesnego mistrza świata na stadionie, w tamtym okresie właściciela 15. wyniku w historii biegu na 800 metrów (1:42.55) – reprezentanta Szwajcarii Andrégo Buchera. Średniodystansowiec urodzony niedaleko Lucerny miał w swoim kraju dobrą prasę. Startował za młodu we wszystkim – od przełajów, przez dystanse 800/1500 m aż po bieg przeszkodowy. Po zdobyciu wicemistrzostwa Europy juniorów określany był nawet niewyszukanym przydomkiem "Ostatnia nadzieja białych".
Czapiewski i Bucher spotykali się na bieżni wielokrotnie i to zawsze ten drugi był górą. Wygrywał latem 2001 w Edmonton podczas MŚ, wygrywał podczas mitingu Weltklasse w Zurichu. Szwajcar zwyciężał oczywiście nie tylko z Polakiem. Dominował na największych światowych mityngach (wówczas serii Golden League). Biegał z przodu, trzymał się pacemakera, często „dokładał z trzysetki" i z reguły pozostawał sam na placu boju na ostatnich 250-200 metrach Rywale próbowali nadrobić stratę do niego co najwyżej na ostatniej prostej. O jego taktyce dobrze świadczy poniższy film z mityngu w Monte Carlo.
Bilans pojedynków z Czapiewskim był w każdym razie dla Buchera bardzo korzystny – również w sezonie halowym 2002. Na tydzień przed HME w Wiedniu mocno zbudowany Szwajcar rozprawił się z Polakiem we wspomnianym już wyścigu w Liévin.
800 metrów podczas HME 2002 było prawdziwym biegowym turniejem. Trzy dni – trzy starty. 1 marca eliminacje, 2 marca półfinał, aż w końcu w niedzielę 3 marca przyszedł czas na ostateczną rozgrywkę. Komentujący zawody dla Telewizji Polskiej Przemysław Babiarz wspomina austriackie mistrzostwa jako bardzo udane dla Polski.
– To były mistrzostwa szybkiej bieżni. Z tego co pamiętam w tej hali, a raczej welodromie Ferry-Dusika-Hallenstadion, bieżnia była rozłożona na deskach i padały świetne rezultaty w biegach okólnych. Polska zdobyła tam właśnie w biegach zaskakująco dużo medali. Był wynik Marcina Urbasia, Marek Plawgo, sztafeta 4×400 m. 4 złota i wszystko dookoła, w tamtych czasach jednak nie byliśmy do tego przyzwyczajeni – powiedział nam komentator.
Podczas przedstartowej prezentacji Czapiewski z podziemi wiedeńskiego obiektu został wywołany na bieżnię jako ostatni. W skupieniu się mogło mu przeszkadzać zamieszanie z przekazywaniem kolców, które Paweł pożyczał na mistrzostwach Markowi
Plawgo (o czym pisał m.in. w swoim felietonie na Bieganie.pl). „Czapi" sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby myślami wciąż tkwił na Turnieju Czterech Skoczni z gry komputerowej Deluxe Ski Jump, którą lubił zajmować głowę w wolnym czasie. „Jak zwykle bardzo spokojny, wyluzowany” – skomentował postawę Polaka redaktor Marek Jóźwik.
– Zawsze bardzo stresowałem się przed startem, podobnie jak przed dentystą. Po prostu wiedziałem, że za chwilę będzie bolało… Nawet po nieudanych biegach przede wszystkim czułem ulgę, że mam to już z głowy. Dla mnie najgorsze zawsze było to czekanie, nie lubiłem siedzieć w pokoju i mielić stresu w sobie. „Gra w Małysza” trochę mi ten czas wypełniła i zajęła myśli. Ale potem najgorszy był i tak moment wyjścia na bieżnię… Strach zawsze działał na mnie jednak motywująco. Im bardziej się stresowałem, tym zazwyczaj lepiej wychodził mi start. Imprezy mistrzowskie stresowały mnie bardziej niż inne zawody. Jak stawałem na starcie mitingu Złotej Ligii to czułem luz, jakbym miał zrobić trening. Ale wtedy w Wiedniu, kiedy walka szła o medale, potrafiłem wykrzesać z siebie dużo więcej – opowiada nam po latach „Czapi”.
Bieg finałowy od samego początku nabrał niesamowicie mocnego tempa dzięki Szwajcarowi. André Bucher natychmiast objął prowadzenie, pokonując kolejne setki jak w szwajcarskim zegarku – w 12.5 sekundy i nic nie robiąc sobie z faktu, że bieg rozgrywany jest po ciasnych łukach hali, a nie na stadionie. Polak zgodnie ze swoim zwyczajem schował się natomiast na końcu stawki. Grupa szybko się rozciągnęła, na trzymanie tempa szalonego Szwajcara zdecydował się jedynie Hiszpan Reina. Obaj pojawili się na czterysetnym metrze w okolicach 50.5 sekundy. Polak w międzyczasie przesunął się natomiast na czwartą pozycję, wciąż tracąc do liderów niemal 2 sekundy.
– Styl Buchera był jasny: od początku do końca trzymał mocne tempo. I to się potwierdzało w trakcie finału w Wiedniu. Nawet, gdy zaczynało się ostatnie kółko, czyli 200 metrów do mety, wciąż było 10-12 metrów przewagi nad resztą. Te różnice na hali wydają się jeszcze większe niż na stadionie. I jeszcze to, że praktycznie niczego latem nie przegrał i był typem dominatora…– wspomina redaktor Babiarz.
Rzeczywiście Bucher nigdy nie bał się mocnego tempa i zazwyczaj dowoził zwycięstwo do mety. Tak było w sezonie 2001, kiedy wygrywał w kolejnych czterech mitingach Golden League – w Berlinie, Paryżu, Zurychu i Rzymie. Tak było w Edmonton podczas mistrzostw świata. Ale w Wiedniu… Na 200 metrów do mety strata Czapiewskiego wciąż była ogromna. Nadzieję na zwycięstwo Polaka stracili już nie tylko komentujący zawody redaktorzy TVP, ale pewnie też oglądający transmisję kibice.
Na siedemsetnym metrze nasz reprezentant wyprzedził Reinę, żeby wejść w ostatni wiraż jako drugi. Bucher choć wciąż prowadził – słabł w oczach. Polak ruszył natomiast w ułańską szarżę. Czując krew zwalniającego rywala – nie skorzystał z prawa łaski. Z dużej straty, na ostatniej krótkiej prostej „Czapi” wypracował sobie jeszcze 15 setnych przewagi, wbiegając na metę na pełnej prędkości, podczas gdy Szwajcar był już sztywny jak kamienna rzeźba.
Poniżej film z polskim komentarzem z Wiednia. Nieco lepszą jakość ma nagranie hiszpańskiej telewizji dostępne POD LINKIEM.
– To Bucher na mnie poczekał, a nie ja go dogoniłem. On przebiegł ostatnią setkę w 14.7 sekundy. Ostatnio znalazłem rozpiskę z moimi międzyczasami i okazało się, że każdą setkę pobiegłem w 13.1. Każdą z ośmiu setek – 13.1, 13.1, 13.1… Często słyszę od kibiców: „ale go ładnie dogoniłeś!”. No nie, to po prostu on bardzo zwolnił na ostatnich stu metrach. Dramat Buchera polegał na tym, że on naprawdę zrobił bardzo dobry bieg, nabiegał życiówkę, ale… ja go przetrzymałem.
Oglądając wiedeńską batalię, spostrzegawczy kibic dostrzeże dość nietypowe zachowanie naszego zawodnika. Czapiewski co jakiś czas oglądał się za siebie, co było jego swoistym znakiem rozpoznawczym.
– Paweł miał taką przypadłość, że ciągle się oglądał. Mimo że w kraju na 800 metrów nie miał wielu konkurentów – w związku z czym zazwyczaj zamiast atakować z końcówki, przewodził stawce – to i tak ciągle oglądał się w trakcie biegu. Dosłownie 10-15 razy. To było jak jakiś przyruch – nerwowe, krótkie rzucenie okiem za siebie. Moim zdaniem realnie na tym tracił. Można powiedzieć, że spotkała go kiedyś za to kara. Podczas mistrzostw Polski, to było chyba w roku 2000, prowadził od startu do niemal samej mety. Na samych kratach dogonił go Grzegorz Krzosek. Paweł przegrał wtedy złoto, możliwe że właśnie przez to ciągłe zerkanie za siebie – mówi Kuba Wiśniewski, który jako uczestnik MP oglądał tamten bieg z perspektywy trybun krakowskiego stadionu AWF.
Wracając do wydarzeń z Wiednia sprzed 17 lat – finał biegu na 800 metrów był najszybszy w historii. Pięciu zawodników pobiegło lepiej niż ówczesny rekord mistrzostw – 1:46.22. Z kolei wynik Czapiewskiego 1:44.78 obowiązuje jako rekord halowych mistrzostw Europy do dziś. Czas Pawła przez ponad dekadę był również halowym rekordem Polski. Tytuł najszybszego ośmiusetmetrowca w hali odebrał „Czapiemu” dopiero Adam Kszczot w roku 2012 wynikiem 1:44.57. Na stadionie to jednak wciąż nazwisko „Czapiewski” widnieje na 1 miejscu rodzimej listy wszech czasów. Wynik Buchera 1:44.93 nadal jest natomiast halowym rekordem Szwajcarii.
– Często podaję ten bieg jako przykład, że komentator nie powinien zwątpić. Powiedziałem wówczas, że pozostaje walka o srebrny medal. A Paweł, jak śpiewał Wojciech Młynarski po prostu robił swoje… Komentowałem zawody z Markiem Jóźwikiem. W pewnym momencie, gdy wbiegali na metę, relacja się zerwała, a my dopiero po kilku minutach zorientowaliśmy się, że mówimy do siebie – powiedział nam Przemysław Babiarz.
Niesamowity pojedynek Buchera z Czapiewskim okazał się dla obu jednym z ostatnich większych sukcesów w karierze. Szwajcar co prawda latem zdobył srebro ME na stadionie, a Polak finiszował tam na 4 miejscu. Jednak ani jeden ani drugi w kolejnych sezonach nie poprawiali już swoich życiówek. Bucher skończył karierę w 2007 roku z powodu ciągnącej się praktycznie od 2002 roku kontuzji pięty. Pozostał w sporcie, jeszcze dwa lata temu był odpowiedzialny za szkolenie młodych zawodników w Kantonie w Zurychu. Naszego zawodnika trapiły liczne kontuzje, w tym między innymi problemy z rozcięgnem podeszwowym.
– Mam trochę problem definicyjny, żeby nazwać ten bieg w Wiedniu pojedynkiem. O pojedynku mówi się raczej wtedy, gdy już przed biegiem wiadomo, że dwóch biegaczy jest na podobnym poziomie i będzie ze sobą rywalizować. O pojedynku można mówić, gdy na starcie staną na przykład Kszczot i Lewandowski. Ale ja i Bucher? On tydzień wcześniej „wrzucił mi” półtorej sekundy na mitingu w Liévin i był aktualnym mistrzem świata… – podsumowuje Czapiewski.
Niektórzy kibice i eksperci zastanawiają się do dziś, czy gdyby Paweł otwierał swoje biegi szybciej, bliżej czoła stawka – nie osiągnąłby więcej, choćby w kontekście rekordu Polski na stadionie (1:43.22). Sam zainteresowany jest przekonany, że jego styl biegania był optymalny.
– Niektórzy zawodnicy na 800 metrów jak pobiegną pierwsze koło pół sekundy za szybko, to na drugim stracą sekundę, może dwie. Ja jeśli przesadziłem na pierwszym okrążeniu o pół sekundy to się kończyło 1:53 na mecie. Podam przykład Zurychu, gdzie ustanowiłem rekord Polski 1:43.22. Pierwsze koło pobiegłem w 51.7 a drugie szybciej, co się praktycznie nie zdarza przy biegu na życiówkę. Tydzień później był z kolei miting w Brukseli i tam pierwsze koło otworzyłem dużo szybciej, bo w 50.7. Skończyło się 1:53 na mecie… – przypomina „Czapi”.
Przeczytaj również w cyklu „Pojedynki wszech czasów":
BEKELE VS GEBRSELASSIE VS FARAH
Bieganie to nudny
sport? Najbardziej zacięte pojedynki wszech czasów mogą przełamać ten
stereotyp. Kontynuujemy serię artykułów poświęconych najciekawszym
biegom w historii. Piszcie w komentarzach, o jakich wyścigach
chcielibyście przeczytać. Postaramy się odświeżyć najbardziej zakurzone
historie.