Redakcja Bieganie.pl
Jedną z największych niespodzianek na początku długiego sezonu bieżniowego 2019 jest Karolina Kołeczek. Zawodniczka reprezentująca dziś AZS UMCS Lublin uzyskała już kwalifikację na igrzyska w Tokio, pokonując na Memoriale Kusocińskiego 16 czerwca 100 m przez płotki w szóstym w polskiej historii czasie 12.75. Za jej tegoroczne sukcesy odpowiada Piotr Maruszewski.
Kim jest osoba, o której jeszcze pół roku temu mało kto słyszał w polskiej lekkiej atletyce? Jakie ma podejście do treningu i czemu zawdzięcza swój trenerski sukces? I czemu chce, by przez zawodniczkę płynął prąd? Zapraszam do dłuższego wywiadu z trenerem sprintu, którego podejście moim zdaniem, może pomóc w przewartościowaniu wielu tradycyjnych pojęć ze słowniczka treningowego każdej konkurencji biegowej.
Piotr, nie będę udawał przed czytelnikami, że się nie znamy. Kilka lat temu pracowaliśmy razem rozwijając bieganie amatorskie w Polsce po stronie jednej z największych firm sportowych. Poznałem Cię jako dobrego menagera, kierowałeś dużą agencją. Wiedziałem, że jesteś trenerem z wykształcenia, ale jednak traktowałeś to bardzo hobbystycznie. Co się wydarzyło, że w ciągu kilku miesięcy stałeś się trenerem kadrowym Karoliny Kołeczek?
Rozpocząłem współpracę z Karoliną jako trener przygotowania motorycznego po jej nieudanym sezonie halowym 2018. Pewnego dnia dosłownie zapukała do drzwi mojej siłowni w Poznaniu. Po Mistrzostwach Europy w Berlinie zająłem się w pełni jej rozwojem już jako trener prowadzący.
Zaraz o tym więcej pogadamy. Ale od razu zapytam – papier trenerski masz?
Od wielu lat rozwijam swoje zainteresowanie sprintem. Mam uprawnienia trenerskie PZLA, ale przyznam, że najważniejsze są dla mnie doświadczenia zebrane w Wielkiej Brytanii i USA oraz ciągłe konsultacje z czołowymi trenerami sprintu na świecie – np. Stuartem McMillanem do niedawna trenerem Andrego De Grasse’a (medalista olimpijski na 100 i 200 m – przyp. red.) czy Sławomirem Filipowskim trenerem Pameli Dutkiewicz (aktualna wicemistrzyni Europy na 100 m ppł – przyp. red.). Mieszkam i pracuję w Poznaniu, tutaj też przeprowadziła się Karolina.
Była jej potrzebna taka wielka zmiana, takie niestandardowe myślenie, coś „out of the box”?
Znasz moją przeszłość, ty i ja znamy się z innych sytuacji, wiesz, że pochodzę z innego świata. Mam dzisiaj satysfakcję nie tylko dlatego, że coś ja udowodniłem, ale dlatego, że wielu niedowiarków postawiło już krzyżyk na Karolinę. Jako młoda dziewczyna zdobywała srebra młodzieżowych mistrzostw Europy. Była diamentem, lecz z czasem pojawiło się na nim coraz więcej rys. Tak właśnie diament blaknie, mętnieje i swojego blasku nie uwalnia. Karolinę to bolało, nosiła duży bagaż na plecach. W końcu dziewczyny, z którymi wygrywała w wieku 21-23 lat, dzisiaj zdobywają medale mistrzostw świata i biegają finały Diamentowej Ligi…Ok, ale nie byłeś pierwszy. Zanim Karolina zwróciła się o pomoc do Ciebie, sama szukała zmiany.
Tak, próbowała coś zmienić przenosząc się pod koniec 2016 roku do Anglii. Chociaż nie pokonała stagnacji wynikowej, to przez te półtora roku wydarzył się pewien proces w jej głowie. Nagle zaczęła trenować w Loughborough, na torze obok śmietanki brytyjskich sprintów (Kołeczek trenowała wówczas w grupie Jerzego Maciukiewicza – przyp. red.). Tamtejszy uniwersytet to miejsce, które w swoim systemie szkolenia Brytyjczycy wybrali jako ośrodek treningowy dla sprintów. Przez półtora roku Karolina patrzyła, jak trenują najlepsi sprinterzy i sztafety. To jej było potrzebne.
Zastój jest potrzebny? Do czego?
Wiesz, gdybyśmy się spotkali wcześniej i ja bym jej wyskoczył z moim „esktremalistycznym” podejściem i minimalistycznym treningiem, to ona by tego nie zaakceptowała. Może byłaby przerażona minimalną dawką treningu. Ale w Loughborough patrzyła, co robią sprinterzy biegający poniżej 10 sekund i sprinterki łamiące 11 sekund na setkę. A ponieważ jest bardzo inteligentna i analityczna, to zaczęła sama w głowie proces zmiany. Kiedy więc na pierwszych spotkaniach poznała moje podejście, była mentalnie gotowa.
Czyli nie rzuciła się na głęboką wodę?
To ja zostałem rzucony na głęboką wodę.
Jak to?
Jak mówiłem, współpracowaliśmy najpierw w trakcie treningu przygotowania motorycznego. Pod koniec sierpnia zeszłego roku, tuż po mistrzostwach Europy (Kołeczek zajęła w Berlinie szóste miejsce – przyp. red.) Karolina poprosiła mnie o spotkanie. Spojrzała swoimi wielkimi, niebieskimi oczami i zapytała, czy ja to wszystko sam pociągnę. Gdyby była sprinterką, to nie miałbym żadnych obaw. Mam swój własny pomysł na sprint, który się sprawdza, nie tylko w lekkiej atletyce. Ale wówczas widziałem, że dziewczyna po przejściach pytała mnie, czy może swoje sportowe życie złożyć w moje ręce. To duża odpowiedzialność. W końcu pytała o to gościa, który płotki znał tylko z telewizji… (śmiech)
I jak powiedział Einstein: „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajdzie się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi.” My taką drogę przeszliśmy od tej rozmowy z jesieni 2018 do 12.75 – 10 miesięcy później.
A da się nauczyć w tak krótkim czasie biegania przez płotki na mistrzowskim poziomie?
Karolina poleciała na wakacje, a ja jej obiecałem, że po 4 tygodniach będę wiedział wszystko na temat płotków. Dotychczas mogłem co najwyżej pomóc jej szybciej dobiec do pierwszego i zrobić wybieg po ostatnim…
Wtedy, jesienią, zająłem się tematem obsesyjnie. To były dziesiątki nieprzespanych nocy, analizy, konsultacje. Moja cudowna żona, mój kryzys wieku średniego… (śmiech) zrozumiała, zresztą bez jej wsparcia, na każdej płaszczyźnie, ta droga byłaby niewykonalna (żoną Maruszewskiego jest aktorka Katarzyna Bujakiewicz – przyp. red.).
Wiesz, ja naprawdę nie znałem techniki płotków, ale podszedłem do tego jak do odpowiedzialnego projektu. Chyba pierwszy raz w życiu tak intensywnie się czegoś uczyłem, wszystkimi sposobami. Mam teraz mentorów, z którymi współpracuję, trenerów, z którymi konsultuję, zawdzięczam wiele różnym spotkaniom, na przykład z rekordzistką Polski Grażyną Rabsztyn. To ona od niechcenia, na naszym pierwszym spotkaniu rzuciła, że skandalem jest, że Karolina nie biega na poziomie 12.60-12.70. I wiesz co? Tego się uczepiłem jak drogowskazu. Możesz tego nie rozumieć, ale ja postanowiłem inne opinie na temat Karoliny wpuścić jednym uchem, a wypuścić drugim i skupić się właśnie na tym, co powiedziała Grażyna.
Wiem, że masz grubą skórę… ale jak byłeś traktowany w środowisku trenerów w Polsce?
Nie wspominam tego jakoś źle. Ale faktycznie wokół było nieco złośliwości, żartów, że Kołeczek znowu coś wymyśliła, jakiegoś wzięła sobie żółtodzioba od treningu dzieci z Poznania. Ale po mnie to spłynęło. Wszystkie krytyczne głosy odrzuciłem. Teraz musiałem wykombinować, jak się znaleźć z sytuacji, o której mówiła Grażyna Rabsztyn.
Może masz dzisiaj pokusę, żeby być takim ekspertem od wszystkiego?
Nie no, w ogóle! Ale jeśli chodzi o szybkość mogę powiedzieć, że mam pomysł na taki trening. On się nie sprawdzi zawsze, dlatego że nie ma jednego pomysłu, który zadziała zawsze. Najlepszym przykładem są bliźniacy Borlee (w reprezentacji Belgii na 400 m biega trzech braci Borlee, z których dwaj są bliźniakami jednojajowymi – przyp. red.). Powstało kilka prac badawczych na ich temat. Każdy z nich trenuje inaczej, jeden biega 400 z tak zwanej rezerwy szybkościowej, trening drugiego jest bliższy polskiej szkole wychodzenia od wytrzymałości. Nie oceniam, co jest lepsze, ale daję konkretny przykład, że nie ma jednej drogi – z tym samym ciałem trenują inaczej, a ich życiówki różnią się o kilkanaście setnych.
To co sprawdziło się właściwie u Karoliny?
Zgraliśmy się jak puzzle. Ona była ugorem pod względem pobudzenia neurologicznego, treningu szybkości maksymalnej. Nie wiedziała, jak biegać szybko. Nie była tego nauczona. Robiła wcześniej wiele rzeczy niesprinterskich. Ja raczej wyznaję zasadę, że wszystko, co nie przesuwa mnie do celu, jest niepotrzebne.
Tutaj upatrywałem więc rezerw, chociaż bałem się, że moment na trening szybkości został przegapiony. Czy raczej, że było tego za mało w jej dotychczasowym szkoleniu. No ale nasz pierwszy w tym roku start na AMP w Łodzi, kiedy zrobiła 11.55 z lekkim wiatrem w plecy i biegiem po dwóch torach – upewnił mnie, że bałem się niepotrzebnie… (śmiech) Trenujecie 1:1, uważasz, że tylko taki model się sprawdza?
W Polsce się go coraz bardziej docenia. Choćby dzięki sukcesom Anity Włodarczyk czy Sofii Ennaoui PZLA wspiera tworzenia takich reprezentacyjnych par trener-zawodnik. Tydzień temu mój status zmienił się właśnie na indywidualnego trenera Karoliny w kadrze Polski.
Uważam, że 1:1 jest w moje konkurencji wymagany w modelu mistrzowskim. Ja byłem pewny, że nauczę Karolinę szybko biegać i to konieczne, żeby zrobić postęp, natomiast zdawałem sobie sprawę, że to jest za mało dla płotków. Jesteśmy teraz na takiej szczegółowości treningu, że duży koszt finansowy, jaki ponoszę, pochłania… przestrzeń dyskowa w chmurze. Mam setki gigabajtów filmów. Od początku naszej współpracy każdy trening filmuję z różnych kątów, kamer. W tych dyscyplinach bardzo technicznych to nieodzowne. Im dłuższy dystans, im bardziej reakcja na obciążenia treningowe jest fizjologiczna, tym pewnie jest to mniej potrzebne.
Można Cię nazwać redukcjonistą treningu?
Nie rozciągamy się, nie robimy skipów, nie truchtamy i nie biegamy tempa. Biegamy szybko albo wcale.
Słucham?
Przez całe przygotowania do hali jednorazowego odcinka Karolina nie przebiegła dłuższego niż 40 metrów. To jest trochę pójście po bandzie.
Ale co by się stało, jakby przebiegła na przykład 60 metrów?
Ale to jest źle postawione pytanie. Pytanie brzmi, czy była taka potrzeba. Wiesz – „minimal effective dose” (ang. minimalna skuteczna dawka – przyp. red.).
To by zakłóciło jakiś efekt na innym polu?
Ja nie chcę robić niczego, co nie pcha mnie do obranego celu.
W mikrocyku i makrocyklu?
Nie, nie o to chodzi, ja odszedłem od periodyzacji liniowej. Nie ma sztywnych makrocykli, mikrocykli. Trening to proces, który toczy się w sposób ciągły. O tym co zrobimy dzisiaj, decyduje przede wszystkim gotowość organizmu w danym momencie, a dopiero w drugiej kolejności to, co zaplanowałem. Nie boję się skrócenia czy odwołania treningu. Lepiej zrobić o dwa treningi za mało, niż o jeden za dużo. Dlatego nie wierzę w trenowanie z planów na poziomie mistrzowskim. U mnie roczny plan przygotowań mieści się na kartce A5. To bardziej szablon. Nie zaczynamy od bazy, nie wchodzimy na obciążenia, żeby z nich później schodzić. Gdyby w dowolnym momencie roku ktoś powiedział: „Karolina startujesz za 3 dni Diamentową Ligę i płacimy milion dolarów za twój występ”, to moim celem jest, by była na to gotowa.
Oczywiście zrobiliśmy miesiąc rozruchu po wakacjach. Ale od pierwszego dnia wejścia w pracę przygotowawczą dążymy do tego, by Karolina szybkościowo nie spadała poniżej 3% od swojego maksa. To jest taka zasada wzięta z niemieckich doświadczeń trenerskich. Ja zresztą muszę zaznaczyć, że sam niczego nie wymyśliłem. Bardziej kradnę i czasami udaje mi się dobrze to poukładać. Stoję na ramionach gigantów, którzy byli przede mną i korzystam z ich doświadczeń. Nasz wspólny kolega Albert często cytował taką myśl…
„Good artists copy, great artists steal”?
Właśnie. Ja jestem złodziejem, okradam cały świat. Moja w tym głowa i dlatego nie śpię całe noce, by coś z tego ulepić. A wracając do tematu… Jestem w obozie trenerów i badaczy, którzy nie wierzą w periodyzację. Że można przewidzieć reakcje organizmu – dzisiaj obciążenie, stres, jutro efekt będzie taki a nie inny. Że żonglując intensywnością i objętością wchodzi się w bezpośrednie przygotowanie startowe i liczy się na oddanie treningu na zawodach. W dłuższych wysiłkach to ma pewnie znaczenie. W przypadku najkrótszych sprintów statystyka jest brutalna, mało kto ma Season Best na docelowej imprezie. Z tradycyjnych podejść, najbliżej mi do metodologii Dr. Bondarchuka (trener m.in. rekordzisty świata w rzucie młotem – przyp. red.), która i tak tradycyjna nie jest.
Nie generalizuję, nie mówię tego o średniakach i długodystansowcach. Nie wchodzę w buty trenerów biegów średnich i długich.
Twoja zawodniczka musi być cały rok pod parą?
Tak, w gotowości przez cały rok. To nie jest unikalne podejście, ono jest po prostu mniej popularne w Europie. Korzysta z ewolucji, którą przeszli Niemcy, od wielkich obciążeń i objętości w latach 80-tych, przez lata 90-te, aż do strategicznego podejścia, które potem sprawdziło się też w Stanach. Niemcy postanowili zmienić to systemowo, ale wymagana była do tego przemiana pokoleniowa. Doszli do stanu, w którym gotowość szybkościowa sprintera powinna oscylować wokół +/- 3 %.
Innymi słowy w takim podejściu oczekuje się, że sprinter ma być zawsze sprinterem. Gepard, gdyby czekał do kwietnia z formą, to by do kwietnia zdechł z głodu. Albo jesteś szybki albo nie. Kropka. I tak samo Karolina – musi zawsze być szybka, a my tylko próbujemy wymuskać gotowość dnia. A jeśli chodzi o codzienny trening w ciągu tygodnia, my wykonujemy 3 szybkie treningi, pozostałe 3 dni to aktywna lub pasywna regeneracja i niedziela wolna.
Poza tym bardzo dużo pracujemy nad techniką pokonywania płotków. Tyle, że technika przy szybkości na 13.10, jest inna od tej na 12.90 i dużo bardziej inna od tej w okolicach 12.70, do których doszliśmy. Jaki zatem jest sens doprowadzania do obniżenia parametrów szybkościowych, przez ciężki jesienny okres przygotowawczy i trenowania w tym czasie techniki, która nam się do niczego nie przyda? Dla mnie to za duże ryzyko. Naprawdę dbasz o każdy aspekt treningu? To jest jakiś strasznie wysoki poziom szczegółowości…
Ja czuję się trochę jak neurolog. Pracuję nad tym, żeby przez Karolinę płynął jak najszybciej prąd.
No ale do tego trzeba być gotowym. Ile zajmuje wam na przykład rozgrzewka?
Kilka minut.
Kilka minut?!
Trudno w tym wywiadzie mówić o szczegółach. Rozgrzewka sprintera w moim rozumieniu ma polegać na tym, by prąd płynął szybciej. Neuroprzekaźniki muszą się rozpalić, to nie jest klasyczne rozgrzanie układu sercowo naczyniowego. Tradycyjne rozumienie rozgrzewki jest dyskusyjne. Podam przykład. Opowiedział mi go mój przyjaciel, kiedyś trener holenderskiej sprinterki Nelli Cooman (wielokrotna halowa mistrzyni Europy i świata na 60 m – przyp. red.). Gdy biła w 1987 roku rekord świata cały wcześniejszy sezon ogrywały ją Niemki. Miała dół psychiczny, przed finałem halowych mistrzostw usiadła na krześle i po prostu nie chciała startować. I tak sobie siedzieli, aż trener powiedział jej, żeby zdjęła dres i weszła w bloki. Pokonała wszystkich. To tylko pokazuje, że musimy zrewidować nasze przekonania, że może jednak trzeba przemyśleć temat uniwersalnej rozgrzewki w sporcie.
No dobra, nie zmieniaj tematu. Co się dzieje u was w trakcie tych 4-5 minut rozgrzewki?
Uruchamiam przede wszystkim układ nerwowy Karoliny.
Ale co, krzyczysz na nią?
Nie… (śmiech). Tak żeby ci odpowiedzieć pokrótce… to jest kilka minut pracy, którą rozpoczynam od pobudzenia mechanoreceptorów w stopie. Tak konkretnie, to są mi potrzebne ciałka blaszkowate, bo od tego zaczyna się odpowiedź prostowników w lokomocji. Jeśli tego nie zrobimy, mózg nie pozwoli najsilniejszym prostownikom biodra wykonać pracy, jakiej potrzebuję. A ja potrzebuję w „turbouproszczeniu” zgięcia i wyprostu biodra. Muszę stworzyć warunki neurologiczne, by ciało odpaliło na maksa. Ono ma prostować biodro z pełnym impetem.
Mamy psychologa, który pomaga mi w tym dodatkowo. Chociaż od razu zaznaczę, że ja nie ingeruję już w żadne procedury startowe. To nie jest moja rola. W tym Karolinie pomaga jej osobisty psycholog. Ja bardziej potrzebuję wsparcia neuropsychologa na etapie, na jakim bym chciał modyfikować ruch u zawodniczki. Zrobić coś, żeby trwale go zmienić. Zadaję sobie pytanie, które części układu nerwowego zarządzają ruchem na jego różnych etapach i w różnych sytuacjach. To bardzo złożony temat, ale proces jest uniwersalny, niezależnie od dyscypliny. To jest obszar, który zgłębiam od kilkunastu lat. W treningu technicznym ja w sumie nie wskazuję błędów. Często chodzi mi o to… jak to ująć, by z-a-m-i-e-n-i-ć jeden ruch na inny. Na ten, który w mojej ocenie będzie bardziej skuteczny. Niewłaściwym jest ocenianie ruchu w kategorii błąd, poprawny, niepoprawny – nie ma czegoś takiego. Wielka szkoda, że to zakorzeniło się w kanonie treningowym w Polsce. To programuje świadomość zawodnika. Stygmatyzuje.
Co jest najważniejsze do ustalenia w takim podejściu?
Mnie ciekawi i badam na żywym organizmie – jak ciało się samoorganizuje. Bardzo upraszczając, ruch Karoliny nad płotkiem, jak zresztą każdy inny ruch człowieka, składa się z atraktorów i fluktuatorów. Są elementy stałe, do których układ złożony, jakim jest ciało, dąży oraz stany, które akceptuje jako zmienne sytuacyjnie. Dla mnie najważniejsze, żeby stałe elementy ruchu, do których ciało dąży, były tymi, które nam dadzą szybsze przebiegnięcie przez płotek. Zmienne będą się organizować pomiędzy. Pozwalamy im się samoorganizować. Trzeba być czujnym i dobrze rozpoznać, co ma być stałe, a co zmienne. A cel jest jasny i mierzalny – Karolina ma być coraz krócej nad płotkiem.
Mówisz z wielką pasją, masz chyba hopla na tym punkcie?
To jest moja praca, ale i obsesja. Dużo korzystam też z doświadczeń samej Karoliny. Działaliśmy od początku zespołowo. Powiedziałem jej: „Musisz mi wytłumaczyć wszystko, co wiesz o płotkach, żebym ja cię nauczył szybko po nich biegać.” I my się dopasowaliśmy również pod tym względem. Szukałem też tego, jaki Karolina ma typ osobowości, jaki model komunikacji między nami będzie działał.
Aha, holistyczne podejście?
Ale tak właśnie musi być w modelu mistrzowskim. Trening musi się odbywać na płaszczyźnie fizycznej, psychicznej, emocjonalnej i intelektualnej. I tu pojawia pytanie, jak w te wszystkie płaszczyzny wejść. Fizyczna jest najłatwiejsza i dlatego bardzo przeceniana.
Okazało się, że Karolina wie o płotkach więcej, niż jej się wydawało. Była po prostu w poprzednich modelach współpracy grzeczna i milcząca. Była prowadzona. Taki był model, nie oceniam, czy dobry, czy zły. Inny niż mój.
Jak przystało na moją przeszłość agencyjną zaproponowałem parę brain stormów. Siadaliśmy, przyklejaliśmy karteczki na ścianę, grupowaliśmy zadania i widziałem, że Karolina sama była zaskoczona, ile miała w sobie wiedzy na temat płotków. Otwierała się, a ja ją wciągałem w proces. Ona jest z wykształcenia fizjoterapeutką, ma świadomość wielu aspektów funkcjonowania ciała.
Regularnie spotykamy się po treningach na takie swoiste sesje teoretyczne i np. tematem dnia jest noga zakroczna rekordzistki olimpijskiej. Dzisiaj wiem, że jak o tym pogadamy w piątek, Karolina opowie mi swoimi słowami, jak to załapała, zrobi z tego w głowie syntezę, to w poniedziałek przyjdzie na trening gotowa. Tak sprawdza się ten element naszej układanki.
Ale to też wynika z dopasowania. Mogłaby być zupełnie innym typem, któremu by to w niczym nie pomogło. Mi w każdym razie takie podejście jest bardzo potrzebne na mojej drodze „płotkarskiego żółtodzioba”.
Uznajesz się za „płotkarskiego żółtodzioba”. Ale przecież osiągnęliście już konkretny efekt.
Tak, to jest mierzalne. Od momentu, kiedy po raz pierwszy otworzyłem książkę na temat płotków (nie licząc studiów), do igrzysk olimpijskich, na które już mamy kwalifikację – miną niecałe dwa lata.
Nie boisz się, że nie wytrzymasz napięcia i tempa?
Moja żona mi o tym nieraz przypomina. Ale wiesz, mnie uspokaja to, że w świecie lekkiej atletyki są fantastyczni ludzie. Jestem zauroczony poziomem intelektualnym wielu zawodników. Kulturą osobistą, samym wyrażaniem się, formułowaniem myśli, miło się na nich patrzy, miło się ich słucha. Uważam, że to piękny przykład do naśladowania choćby dla mojej córki. Wiem, że zawodnik może trenować sprint przez cały rok i mieć nadal mnóstwo czasu na rozwój w innych dziedzinach. Pod warunkiem, że to trening sprintu, a nie robienie „bazy” w górach. (śmiech)
Ciekawią mnie Twoje inspiracje. Kto jest dla Ciebie wzorem trenerskim, zawodniczym, skoro aktualny model trenowania sprintu w Polsce nie do końca Ci pasuje?
Podkreślam, że korzystam też ze wspaniałych polskich doświadczeń minionych epok. Choć dzisiaj nie wszystko mi jednak odpowiada. Uważam przede wszystkim, że za mała waga w Polsce przykładana jest do poczucia odpowiedzialności trenerskiej. Wiesz, primum non nocere (łac. po pierwsze nie szkodzić – przyp. red.). W naszym wypadku Karolina ufa mi bezgranicznie, jak ufa się chirurgowi w czasie operacji, gdy stoi nad tobą ze skalpelem. Powtarzam więc sobie, że nigdy nie mogę zgubić wielkiego poczucia odpowiedzialności za jej życie.
Może to dlatego, że to pierwsza Twoja taka zawodniczka?
Chyba tak, ale wiem, że wiele talentów zostało zmarnowanych przez brak poczucia odpowiedzialności trenerów. Może wynika to z tego, że w Polsce pokutuje wiara w plany, schematy treningowe, robotę do wykonania…?
Podczas obozu na Teneryfie, z kadrą Niemiec, Austrii i Chorwacji
Dobra, wróćmy do zagranicznych inspiracji trenera Maruszewskiego.
Jest kilka najlepszych płotkarek w historii, których organizację ruchu analizuję. Biorę nogę odbijającą od rekordzistki świata, rękę atakującą od rekordzistki olimpijskiej, nogę za płotkiem od kogoś innego. I generalnie patrzę na nie, szukam części wspólnych i próbuję sobie ułożyć, czym Sally Pearson zrobiła rekord olimpijski, co zdecydowało o wygranej Harrison. Rozkładam na części i potem próbuję jakiś model zrobić. Idealny w rozumieniu takim, żeby osiągnąć najkrótszy czas nad płotkiem – muszę mieć w końcu jakieś obiektywne kryterium.
Mówiłem już o kontaktach z Brytyjczykami – trener Reece’a Prescoda (r. ż. 9.94 na 100 m – przyp. red.) to mój mentor i dobry znajomy. Wiesz o moich zainteresowaniach niemieckimi doświadczeniami w sprincie. Mam mentorów również stamtąd. Odbyliśmy już z Karoliną kilka zgrupowań, na których byliśmy z Pamelą Dutkiewicz i jej trenerem Sławomirem Filipowskim. To bardzo cenne spotkania. Robimy na nich niekiedy symulacje rywalizacji w warunkach startowych. To coś jak trening „nadszybkości”, na dużej adrenalinie, przy podkręconej biochemii organizmu, z lekkim buforem pomiędzy najszybszym treningiem, który jestem w stanie wykrzesać z Karoliny jako trener – a zawodami. Wspomniałem już, że technika pokonania płotków biegnąc 13.10 jest inna, niż gdy biegnie się 12.90, ta z kolei inna, niż gdy mamy 12.70. Chcę obnażać technikę w trakcie rozwijania szybkości właściwych, startowych, a nie sub-maksymalnych.
Moje konsultacje odbywam też w Stanach Zjednoczonych. Mam znajomych trenerów pod Chicago, w Północnej Karolinie i w Kalifornii…
Właśnie, Ameryka. Poziom wysokich płotków kobiet w USA jest kosmiczny!
No tak, najlepszym przykładem jest mistrzyni świata na 400m przez płotki Kori Carter, która zrezygnowała z „setki”, między innymi dlatego, że ze swoim 12.76 nie łapała się do finału mistrzostw USA… Ale to się zaczyna w Stanach na poziomie szkół średnich.
Jak to działa?
Tam system szkolenia i rozwoju narzucony jest przez ustawodawstwo, które reguluje, jak zorganizowany jest trening w szkołach podstawowych, gimnazjalnych i średnich. Jedynymi trenerami są trenerzy szkolni. Zwykli nauczyciele, jak mój kolega z Chicago, który uczy chemii, są jednocześnie trenerami lekkiej. W jego grupie biega na przykład najszybszy czternastolatek świata, z rekordem 10.41 na 100m.
Są pewne sztywne ramy czasowe. Mogę trochę mylić się w tygodniach, ale jest mniej więcej tak, że chłopcy od sierpnia do listopada trenują gry zespołowe. Im wówczas nie wolno uprawiać lekkiej atletyki. Trenują więc wtedy piłkę nożną, futbol amerykański, baseball, koszykówkę. Przychodzi listopad i wszyscy chłopcy trafiają do lekkiej. Koszykarze będą skakali wzwyż, obrońca w futbolu będzie kulomiotem, dyskobolem, młociarzem. Napastnicy i skrzydłowi z gier idą w sprint. Któryś skoczy w dal. Jest też mnóstwo sztafet. Ukierunkowanie uczniów na daną konkurencję wynika z predyspozycji – nie ma specjalizacji, co najwyżej jakieś ogólne podziały na grupy – szybką, wytrzymałą, silną. Zimą nie trenują futbolu, a trening na hali z lekką atletyką świetnie przygotowuje ich do sezonu w sportach zespołowych pod kątem motorycznym. Ci, co pchają kulą, będą potem jeszcze silniejsi, ci, co biegają sprinty, poprawią szybkość.
Na wiosnę chłopcy wracają na boisko. Mija sezon futbolu amerykańskiego, strzelam, pod koniec maja i uczniowie wychodzą na stadion. Znowu są lekkoatletami.
Jakie są z tego korzyści? Co ze specjalizacją?
Tacy młodzi ludzie są bardzo głodni rywalizacji, nie ma w ich rozwoju sportowym monotonii. Korzyści w tym wieku są obustronne. Korzyść dla lekkiej jest taka, że doświadczenia z futbolu pomagają zaangażować się i walczyć. W drugą stronę lekka uczy, by na boisku być odpowiedzialnym. A nadrzędna zaleta to zmienność bodźców. Lekkoatleci wywodzący się z futbolu mają wielką liczbę bodźców, jakie do nich docierają na boisku. Potem tacy sprinterzy mogą skupiać się na treningu szybkości maksymalnej. To się więc wszystko uzupełnia
Ok, wierzę, że ta zmienność przyniesie korzyści również wam. Na koniec chciałbym wiedzieć, jak planujesz ten sezon. Zanim nadejdą igrzyska są jeszcze mistrzostwa świata, które wyjątkowo odbędą się w tym roku bardzo późno.
Konsultowałem to między innymi z trenerem Filipowskim – co zrobić z tą Dohą w październiku… Teraz jesteśmy w trakcie miesięcznego bloku startowego, kiedy startujemy co tydzień. Bardzo dobrze w obszarze planowania startów Karoliny, układa nam się współpraca z jej agentem Marcinem Rosengartenem. Kolejne starty po Chorzowie i Kuortane to Marsylia 2 lipca i Luzerna 9 lipca. Potem wracamy do pracy. Jak wyciągnę z tego miesiąca startów wnioski, będę lepiej wiedział, jak zaplanować najważniejszy okres w tym roku, czyli wrzesień – przed mistrzostwami świata.
Wygrana Kołeczek i jej 12.75 podczas Memoriału Kusocińskiego 2019 (kliknij, by zobaczyć)
Wróćmy do tego, co za wami. Karolina pobiegła w Chorzowie bieg życia? Te 12.75 rozkładacie na czynniki pierwsze?
To moja rola. Karolina ma się nim cieszyć, bo był świetny. Przy niezbyt rewelacyjnej reakcji startowej – 0.171 – Karolina była pierwsza już po drugim płotku. Wykonała najlepszy w życiu pierwszy płotek. I Słusznie powiedział komentujący Sebastian Chmara – że ten pierwszy rozstaw ułożył ją rytmowo na cały bieg.
Popatrz na to nagranie… to sam początek biegu w Chorzowie. Tutaj Karolina siedzi nad płotkiem i stawia nogę jakieś 80 centymetrów za nim. Tak płasko nie przebiegła nigdy w życiu pierwszego płotka. Trochę wyżej była na ostatnich trzech, ale analizując zapis wideo widzę, że tam się po prostu już bardzo rozpędziła.
Czegoś się boisz odnośnie okresu dzielącego was od igrzysk w Tokio? To jeszcze tyle czasu…
Chyba tylko braku ciągłości pracy, problemów zdrowotnych, kontuzji. To obawy każdego trenera – tu nie jestem oryginalny. Kariera Karoliny się rozwinęła, już teraz jestem pewien, że jest gdzieś indziej, niż na początku roku. W jej ciele został dobry wynik. Ciało sprintera, jak mi ostatnio powiedział trener Piotr Balcerzak (drugi sprinter na 100 m w historii Polski– przyp. red.), jak już raz nabiega świetny wynik, wie, do czego wracać.
A moje odcinanie kuponów, to jeszcze bardzo długa perspektywa. Wierzę, że buduję moją historię jako trener w lekkiej atletyce. Tak mija mi kryzys wieku średniego… (śmiech)
_________________
Piotr Maruszewski: Absolwent Wydziału Prawa UAM Poznań, Instruktor Lekkiej Atletyki PZLA, Trener Przygotowania Motorycznego UKSCA, Trener Boksu PZB, Instruktor Podnoszenia Ciężarów PZPC, trener jazdy na snowboardzie Canadian Snowboard Association, były wyczynowy snowboardzista alpejczyk.
Wywiad miał miejsce 20 czerwca 2019 r. Kilka dni później, w fińskim Kuortane, Kołeczek uzyskała 12.67 na 100 m przez płotki (jednak ze zbyt dużym wiatrem w plecy).