Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Każdego roku setki, a może nawet tysiące ludzi w Polsce zaczyna biegać. Nie jest to trudne. Wystarczy dres, tenisówki, kawałek chodnika i „włala” – jak to mówią studenci pierwszego roku Romanistyki. Problem pojawia się, gdy chcesz zerwać z obcisłą sektą. Porzucić hobby ludzi w legginsach i żarówiastych koszulkach. Zerwać kajdany natrętnie powracającego nawyku. Jak tego dokonać? Jak przestać biegać raz na zawsze?
Najwięksi twardziele (i twardzielki) potrafią zrobić sobie przerwę od biegania na 2, góra 4 tygodnie. Nazywają to „odpoczynkiem po sezonie”. Niestety, w pewnym momencie ochota, żeby „się przewentylować” wygrywa z lenistwem i nawet się człowiek nie obejrzy, jak będzie w połowie 24-tygodniowego planu do maratonu. Na szczęście istnieją sposoby, żeby przejść na „wieczne roztrenowanie”.
Po pierwsze – ciąża. Stare powiedzenie emerytowanych wojskowych głosi, że „jak nie wiesz co robić, to dzieci rób” i jest w tej mądrości wytrych do niebiegowego świata. Pojawienie się na świecie „bąbelka” wywraca dotychczasowy ład do góry nogami. Wymagający całodobowej opieki bobas wysysa z rodziców resztki energii, którą normalnie można by – o zgrozo! – spożytkować na bieganie. Nieprzespane noce, przysłowiowe „chodzenie po ścianach” i te 3 minuty relaksującej samotności, gdy zamkniesz się w toalecie sam na sam z myślami samobójczymi, bo pociecha wreszcie usnęła i chwilowo – o dziwo! – nie ma nic do zrobienia… Wszystko to sprawia, że bieganie schodzi na dalszy plan.
Nic co piękne, nie trwa jednak wiecznie, ponieważ z każdym kolejnym miesiącem dzidzia będzie się usamodzielniać. Po jakimś czasie szkrab nie będzie wymagał permanentnego noszenia na rękach, zacznie sam jeść, aż w końcu pójdzie do szkoły… I to jest moment, na który bieganie tylko czyha, gotowe by triumfalnie powrócić do twojego życia. Dlatego nie trać czujności, a najlepiej wgraj program „ciąża” jako cykliczny i zadbaj o to, żeby nigdy nie zabrakło w domu choć jednego berbecia (bliźniaki w cenie!). Pamiętaj! Bieganie jest jak licho – nie śpi.
Drugim sposobem, który warto znać, jeśli chce się wymiksować z biegowego świata na amen, jest praca. Bierz nadgodziny, zaangażuj się jako wolontariusz. Zimą załatw sobie dodatkową fuchę przy odśnieżaniu dachów, wiosną przy koszeniu trawników. Doskonale rozregulowuje organizm praca na 3 zmiany. Raz bierz nockę, a zaraz potem popołudnie. Roznoś ulotki, częstuj w markecie serem na „promce”. Wykreśl ze swojego słownika takie pojęcie jak „czas wolny”. Bieganie nie będzie miało szans, żeby się przyplątać, niczym niechciane przeziębienie. Strategia z pozoru wydaje się perfekcyjna, jednak ma swoje gorsze strony.
Całkiem możliwe, że po kilku latach życia w takim pędzie obudzisz się pewnego dnia z refleksją, że nie masz rodziny ani przyjaciół. Może się okazać, że przez wir zawodowego życia twoim jedynym kumplem będzie ten koleś, co zawsze w środę przychodzi do marketu, żeby na krzywy ryj najeść się sera. Uważaj! Bo od takich przygnębiających przemyśleń już tylko krok, żeby pójść to wybiegać.
Trzecim patentem jest przeprowadzka. Zamieszkaj w okolicy, gdzie psy szczekają tym, co mają pod ogonem, a sołtys Mietek mówi dobranoc. Niech to będzie wieś, przecięta przez pozbawioną chodników drogę szybkiego ruchu, którą dziennie przetacza się blisko 1000 tirów, a raz nawet jeden nie wyrobił na zakręcie i wbił się w chałupę starej Kowalowej. Niech to będzie osada pośrodku niczego, z biegającymi wolno bezpańskimi psami rasy doberman, gdzie polne drogi są tak wyjeżdżone przez traktory, że „aż się płakać chce”. Obierz kierunek na okolicę pozbawioną parkowych alejek, wysypanych kostką brukową bulwarów i pachnących asfaltem dróg pieszo-rowerowych. Na świat, w którym po zmroku migocze tylko latarnia przy remizie, a poza tym ciemności panują egipskie.
Brzmi świetnie, ale również ta strategia nie jest wolna od wad. Na dobermany można sobie kupić gaz, na noc są czołówki, a na zryte przez ciągniki ścieżki buty z głębokim bieżnikiem… Bieganie, będzie podsyłać podobne „gadżety”, ale musisz być na te sugestie odporny.
Wydaje się, że najskuteczniejszym patentem, żeby skończyć z bieganiem „for ever”, jest doprowadzenie się do kontuzji. Oczywiście nie sugeruję takich drastycznych rozwiązań, jak odrąbanie sobie nogi siekierką, bo i tak na nic by się to zdało. Dwa dni później jakiś znajomy biegacz z pewnością rozkręciłby akcję charytatywną i zdobył pieniądze na nowoczesną sportową protezę… Nie tędy droga.
Polecam normalne, cywilizowane kontuzje, które niejedną gwiazdę sportu wysłały na wcześniejszą emeryturę:
– całkowite zerwanie ścięgna Achillesa
– zerwanie więzadeł krzyżowych stawu kolanowego (przednich i tylnych)
– zmęczeniowe złamanie kości śródstopia
Oczywiście niczego nie można być pewnym, ponieważ medycyna w ostatnim czasie poszła mocno do przodu.
Rzucanie biegania to nie żarty. Większość polegnie po kilku tygodniach. Wychodzą z tego tylko najsilniejsi i najbardziej zdeterminowani. Jeśli miałbym pokusić się o jedną uniwersalną radę, która uchroni cię przed trwaniem przy niewinnym hobby w rajtuzach aż do grobowej deski, powiedziałbym: „Po pierwsze – nie zaczynaj”.