Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Ile zdrowia kosztuje 2:10:35 w maratonie? Między innymi o to zapytaliśmy srebrnego medalistę mistrzostw Polski Kamila Karbowiaka. Ponadto podopieczny Henryka Szosta powiedział nam czego zabrakło, żeby w Dębnie cieszyć się ze złota, kto powinien nas reprezentować podczas igrzysk olimpijskich, jak wyglądały przygotowania do poprawienia życiówki o ponad 4 minuty, oraz zdradził, jaką rolę w jego biegowych początkach odegrał Bartłomiej Przedwojewski.
Krzysztof Brągiel (bieganie.pl): Jak samopoczucie po trzecim maratonie w życiu? Szybko wraca się do sił po 2:10:35?
Kamil Karbowiak: Najwięcej kosztował mnie maraton w Oleśnie, czyli mój drugi w życiu. Tam trasa nie była dla mnie. Dużo podbiegów, zbiegów, a ja nie jestem zawodnikiem, który biega siłowo tylko bardziej technicznie. Po tamtym maratonie czułem się źle, teraz doszedłem do siebie dość szybko. Można powiedzieć, że mam roztrenowanie, ale coś tam się ruszać trzeba, żeby nie był to zupełnie bierny odpoczynek. Teraz przez dwa tygodnie planuję wyjść potruchtać, trochę pojeździć na rowerze. Typowa regeneracja.
Jak zapamiętałeś ostatnie kilometry niedzielnego maratonu w Dębnie? Najpierw chyba ruszył Krystian Zalewski, później Arek Gardzielewski – jak to wyglądało z Twojej perspektywy?
Krystian uciekł nieznacznie, Arek trzymał się blisko. Ja miałem gorszy moment po nawrotce i zostałem za nimi. Można powiedzieć, że zacząłem się lepiej czuć na 39 kilometrze, wyprzedziłem Krystiana i na 41 kilometrze, jakby mi wszystko odpuściło. Zaczęło mi się biec fajnie, luźno, ale zabrakło trochę do Arka.
4 sekundy, bardzo mało. Był taki moment, że się zrównaliście, czy strata cały czas utrzymywała się mniej więcej podobna?
Jeszcze na kilometr przed metą myślę, że byłem co najmniej 10 sekund z tyłu. Arek wygrał doświadczeniem, wiedział kiedy zaatakować, żeby dać z siebie wszystko. Ja trochę bałem się podjąć takiego ryzyka i ruszyć wcześniej. Może gdyby meta była 200 metrów dalej udałoby się go dogonić…
Kto według Ciebie powinien pojechać na igrzyska? Zdania kibiców są podzielone. Jedni chcą, żeby zdecydowały czasy, inni, że należy postawić na młodych, rozwojowych zawodników.
Powinni wybrać kadrę według czasów. Nie jest ważne, czy ktoś miał lepszą trasę, czy nie. Chłopaki (Marcin Chabowski i Adam Nowicki – red.) zaryzykowali, pojechali do Holandii i im się to opłaciło. Nabiegali lepsze czasy, więc to oni powinni polecieć do Japonii.
Powiedz trochę o przygotowaniach do Dębna. Przed Olesnem sporo czasu spędziłeś w Szklarskiej Porębie, a jak to wyglądało tym razem?
Na jednym obozie byliśmy w Bydgoszczy. Tam trochę nie trafiliśmy z pogodą. Pełno śniegu, ślisko. Za bardzo nie dało się tam zrealizować treningów jakościowych. Na drugi obóz pojechaliśmy do Warszawy do Air Zone. Spaliśmy na wysokości, a trenowaliśmy normalnie na zewnątrz.
Czyli podobnie jak przed Olesnem, były to przygotowania krajowe. Byłeś kiedykolwiek na zagranicznym obozie wysokogórskim?
Raz. Ale przez pandemię musieliśmy po tygodniu wracać do Polski.
To było to „słynne” wojskowe zgrupowanie w Albuquerque, które ledwo co się zaczęło, a już trzeba było je zakończyć?
Tak, już po dwóch dniach wiedzieliśmy, że trzeba będzie wracać. Nie było mowy o żadnych treningach.
Granice zamknięte, obozy głównie w Polsce, a mimo wszystko aż pięciu zawodników jednego dnia zrobiło minimum. Masz wytłumaczenie, skąd takie wyniki?
Nie wiem jak u innych, ale u mnie zaprocentował trening z Heniem Szostem. Trenujemy niecały rok razem i wszystko wygląda bardzo dobrze.
Polubiłeś maraton, czy jeszcze musisz się do tego dystansu przekonywać?
Od zawsze wszyscy powtarzali, że muszę iść w biegi długie, że one są dla mnie. I rzeczywiście zawsze mi to wychodziło, a im bardziej wychodzi, tym bardziej lubię.
Jak Ty w ogóle znalazłeś się w bieganiu?
Można powiedzieć, że tak na poważnie zacząłem biegać u trenera Marka Adamka we Wrocławiu. Poszedłem tam do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Pochodzę z Brzegu, więc musiałem się przeprowadzić i zamieszkać w internacie.
Chyba trudna decyzja dla nastolatka. Jak to się stało, że postawiłeś na wrocławski SMS, a nie lokalną szkołę średnią?
Na jednym z biegów ulicznych spotkałem Bartka Przedwojewskiego, który był wtedy zawodnikiem trenera Adamka. On mi zaproponował, żebym dołączył do ich grupy, można powiedzieć, że zaprosił mnie na pierwszy trening we Wrocławiu. Miałem dylemat, czy dojeżdżać na treningi, czy jednak się przenieść. Stanęło na tym drugim.
Czyli rozumiem, że już w czasach szkolnych wybijałeś się biegowo na tle innych?
Właśnie niekoniecznie. Często przegrywałem z rówieśnikami.
Wróćmy na koniec ze wspomnień do planów na przyszłość. Jeśli rzeczywiście na igrzyska pojadą właściciele najlepszych wyników, to jakie masz plany startowe na ten rok?
Będziemy chcieli się skupić na jesiennym maratonie. Najlepiej byłoby trafić na zagraniczny, szybki bieg i spróbować poprawić wynik z Dębna.
Za niedługo, 2 maja skończysz 26 lat i już możesz się pochwalić maratońską życiówką na poziomie 2:10. Dla porównania Henryk Szost pobiegł 2:10:27 jako 28-latek. Były jakieś szczególne gratulacje od trenera po Dębnie, czy raczej nie należy do osób, które chwalą podopiecznego?
Powiedział, że jest ze mnie bardzo zadowolony. Podkreślał, że w tym wieku mało kto w Polsce biegał tak szybko (Marcin Chabowski również mając niespełna 26 wiosen, w roku 2012 uzyskał 2:10:07 – red.).