22 marca. Ostatni długi bieg
Dzisiaj był ostatni długi trening przed startem w półmaratonie. Wg planu miałam zrobić 18km, ale zrobiłam 16 w Kampinosie plus kilka przebieżek na Młocinach. Ten bieg uświadomił mi, że nie będzie lekko. Tzn. zdawałam sobie z tego sprawę, ale dzisiaj po raz pierwszy dotarło do mnie (tak fizycznie), jaki będę musiała wykonać wysiłek żeby ukończyć bieg.
Z początku biegło mi się dobrze, lekko nawet żwawo. Na 9 może 10km przyśpieszyła. Jakoś tak nogi same niosły. Pomyślałam, kurcze jak tak dalej pójdzie to nawet dobry wynik zrobię. I chwilę po tym moje myśli zmieniły się o 180 stopni. Nogi stały się ciężkie, a może raczej jak z waty. Nie zatrzymałam się, dobiegłam do Młocin, ale czułam, że to jest max, na co mnie dzisiaj stać. A to przecież nie było 21km tylko 16?! Po krótkim odpoczynku zrobiłam jeszcze kilaka przebieżek i pojechaliśmy do domu.
A w domu? W domu trzeba zająć się dziećmi. Tylko jak? Ja wypompowana na max-a, Adam z resztą też, bo biegł ze mną cały dystans, a przecież on praktycznie nie biega. Na dodatek, co chwila przyśpieszał żeby zrobić mi zdjęcia, które nie wyszły, bo karta się zepsuła. Było ciężko, dopiero po jakiś dwóch, trzech godzinach mamusia i tatuś wrócili do świata żywych. Dobrze, że w tym czasie nic się dzieciom nie stało, bo do aniołków to one raczej nie należą.
W tym tygodniu już tylko lekkie bieganie. Łudzę się, że będzie dobrze, że ta atmosfera biegu, o której wszyscy mówią doda mi sił i jakoś to będzie. Zobaczymy. Na razie jak o tym myślę mam motylki w brzuchu, ale nie takie na zakochanie, ale raczej z przerażenia:)