Boston Marathon wielokrotnie tworzył legendy. Prestiż, niesamowicie silna stawka, trudna trasa i chęć pokazania się całemu światu. Wszystko to sprawia, że co roku w Dzień Patriotów, kibice mają okazję oglądać niesamowity spektakl. W tym roku główne role grali Sisay Lemma z Etiopii i obrończyni tytułu Kenijka Hellen Obiri.
Bieg mężczyzn zaczął się od mocnego uderzenia. Etiopczyk Sisay Lemma otworzył bieg w tempie na rekord świata. Czwarty maratończyk w historii z życiówką 2:01:48, ze zwycięskiego biegu w Walencji, 10 km mijał w 28:28, czyli na wynik kilka sekund powyżej dwóch godzin. Sprzyjała ku temu trasa, która na początku wiedzie z górki, jednak mimo to oznaczało to piekielnie mocne tempo, którego nie podjął się żaden z rywali. Na półmetku Lemma zjawił się w 1:00:19 mając prawie dwie minuty przewagi, która rosła z każdym kilometrem.
Maraton zaczyna się ponoć po trzydziestym kilometrze. Ten bostoński w szczególności, bo trasa zaczyna być naprawdę uporczywa. Było widać to po czasach wszystkich zawodników. Lemma zwolnił i międzyczasie na tym punkcie pokazywał już wynik na mecie w okolicach 2:02:16. Nie zmieniało to faktu, że jego przewaga stale rosła i wynosiła już prawie trzy minuty.
Pierwszy grymas zmęczenia i bólu pojawił się u Lemmy na najsłynniejszym fragmencie biegu, czyli na Wzgórzu Złamanych Serc, które swoją nazwę zawdzięcza złamanym sercom wielu maratończyków, którzy przeżywali tu swoje osobiste dramaty. Dla Lemmy zaczął się odcinek, gdzie rywale stopniowo zmniejszali stratę do niego. John Korir, obrońca tytułu Evans Chebet i Albert Korir byli już tylko dwie minuty i osiemnaście sekund za liderem. Tuż za ich plecami biegli kolejni zawodnicy. Mimo to Lemma miał matematycznie całkiem bezpieczną przewagę. Do jej zniwelowania, rywale musieliby biec kilkanaście sekund na kilometr szybciej niż lider.
Mimo, pozornie, bezpiecznej przewagi, rywale zaczęli w błyskawicznym tempie doganiać cierpiącego Lemmę. Za pościg wziął się zwycięzca dwóch ostatnich edycji – Evans Chebet. Na tym etapie bieg pierwszych trzech zawodników wyglądał zupełnie inaczej. Lemma walczył ze zmęczeniem, Chebet i Korir wyglądając świeżo biegli zdecydowanie bardziej dynamicznie niż prowadzący. Ich tempo było o prawie dziesięć sekund na kilometrze lepsze niż Lemmy.
Czterdziesty kilometr z przewagą 1:22 nad Johnem Korirem i Evansem Chebetem oznaczał, że jedynie kataklizm odbierze Lemmie, który w przeszłości dwa razy schodził z trasy bostońskiego maratonu, zwycięstwo w 128. edycji.
Lemma, który w przeszłości wygrywał m.in. Orlen Warsaw Marathon, zwyciężył z czasem 2:06:17 pokazując swoją odwagę i tworząc historię najsłynniejszego maratonu na świecie. Drugi był Mohamed Esa z 2:06:58, który zaliczył niesamowicie mocną końcówkę biegu. Trzeci dobiegł Evans Chebet z 2:07:22. Na siódmym miejscu dobiegł pierwszy Amerykanin CJ Albertson z 2:09:53.
Lemma po swoim zwycięstwie powiedział, że maraton w Bostonie ma bardzo podobny, górzysty profil, jak zbliżający się maraton olimpijski, co może mu pomóc w walce podczas Igrzysk w Paryżu.
Wyścig kobiet wyglądał zdecydowanie inaczej. Dwudziestoosobowa grupa faworytek ruszyła względnie spokojnie na wynik w okolicach 2:20. Całą rzeszę Afrykanek, przez długi czas prowadziły Amerykanki, Emma Bates i Sara Hall. Renoma bostońskiego maratonu sprawia, że czołowi biegacze i czołowe biegaczki chcą pokazać się tam całemu światu. Biorąc pod uwagę wcześniejsze starty Bates i Hall kibice mogli być niemal pewni, że zawodniczki te, w swoim kraju, będą chciały od początku pokazać, że liczą się w walce o zwycięstwa. Obie z nich biegły sprawiając wrażenie zrelaksowanych i skupionych. Szczególnie Emma Bates wygladała bardzo mocno.
Kilkunastoosobowa grupa zawodniczek, na półmetku zameldowała się w 1:12:33. Był to moment w którym odpadać zaczęły pierwsze zawodniczki, w tym Des Linden, która w 2018 roku wygrała pamiętną, deszczową edycję maratonu w Bostonie.
Przed trzydziestym kilometrem z grupy odpadła Hall, która bardzo szybko zaczęła tracić dystans. Niedługo potem z grupą, na chwilę, pożegnała się Bates, która zamiast zostać z tyłu zaczęła stopniowo uciekać rywalkom z Afryki.
Ruch ten, dla Bates był zabójczy. Pociąg afrykańskich zawodniczek ruszył i minął Amerykankę, która nie była w stanie skleić rywalek. Na 35. kilometrze grupę prowadziła obrończyni tytułu, Kenijka Hellen Obiri, która swoim atakiem w ciągu kilku minut rozbiła całą, dużą grupę. Jej plecy utrzymały Edna Kiplagat i Sharon Lokedi.
Na trzy kilometry przed metą z Obiri biegła już tylko Lokedi. Odpadła Kiplagat, która po latach biegania maratonów, w wieku 44 lat, nie miała już wystarczającego zapasu tempa, by znieść zawrotne podkręcenie tempa. Liderki biegły ramię w ramię wyprzedzając powoli wolniejszych mężczyzn. Zryw był niesamowity. Jeszcze na 35. kilometrze projektowany czas wskazywał na wynik ponad 2:25 i z każdym kilometrem topniał.
Finalny atak Obiri przypuściła na nieco ponad kilometr do mety. Obiri, legenda biegów bieżniowych, wykorzystała swoją szybkość urywając w pięknym stylu Lokedi, która nie miała argumentów by odpowiedzieć obrończyni tytułu. Obiri, w swoim stylu, siłowego biegu, wpadła na metę z 2:22:36. Druga była Sharon Lokedi 2:22:45. Trzecia dobiegła Edna Kiplagat (2:23:21). Obiri wygrała swój trzeci maraton z cyklu Majors w czwartym starcie. Pierwszą Amerykanką była Emma Bates z czasem 2:27:14.
Najszybszymi Polakami byli Marcin Soszka 2:35:27 oraz Ewa Zaborowska 2:48:44.
Bartek, w pisaniu relacji z biegow jesteś szybki niczym Obiri w bieganiu 🙂 Dzięki!
„Publikuj” kliknąłem jakieś 3 sekundy po wbiegnięciu Bates na metę 😉
Dzięki Bartek! Super relacja 🙂
Na przyszłość trochę zwolnij, bo interpunkcja leży i kwiczy
Wiem wujku. 🙂 Mam świadomość.
Skomentuj proszę polską rywalizację w tym maratonie 😉 #miałkość
Myślę, że uczestnicy sami skomentowali. Każdy ma swoje podejście. Tu nie będę swoich prywatnych opinii wyrażał, bo to praca i relacja w poważnym portalu.
Wspaniała Heleny