Redakcja Bieganie.pl
Taki tour, to w ogóle ma same zalety, w całej swojej wieloetapowej rozciągłości. Dla zwykłych śmiertelników – wiadomo. Zbliżają się etapy górskie, wakacyjnym hitem haute couture niedługo znów zostanie koszulka w czerwone kropeczki. Nie samym żółtym kolorem świat stoi. Dla daltonistów, pesymistów i niezorientowanych w kolorowej, kolarskiej modzie zawsze pozostaje narzekanie na czarną przyszłość sportu zawodowego zdominowanego przez doping i ciemne machlojki menedżerów. Z kolei, wśród prawdziwych pasjonatów sportu telewizyjnego, ucieczka samotnego Polaka podczas touru, wywołuje emocje zgoła odmienne, niż takie samo zachowanie sportowca podczas np. gali (pamiętacie tę walkę Gołoty?). Same pozytywy. Jedynym powtarzającym się, negatywnym czynnikiem, irytującym wielu ludzi, są negatywne próbki kontroli dopingowej Lance’a Armstronga.
Tour, dla zawodników biorących w nim udział, to jeszcze większa jazda. A najlepsze, że nawet roweru nie potrzeba. Można przebiec. Sprawdźcie tutaj . Tour jak tur. Stoi jak byk.
O samej imprezie nie mam zamiaru dużo pisać. Kilka dni usiłowałem coś sensownego wymyślić, ale niestety nic poza superlatywami nie przyszło mi do głowy – a muszę dodać, że chwalenie to u mnie umiejętność recesywna. Sama idea touru biegowego natomiast, aż prosi się o kilka zdań poważniejszego omówienia, zwłaszcza w kontekście popularności jedynej polskiej wieloetapówki, o której mi wiadomo (Zamość; w 2008 roku frekwencja ok. 150 osób).
Dla zawodników dobrze zorganizowany tour biegowy to unikalna szansa na zdobycie wielu, wielu doświadczeń. Międzynarodowa kompania biegaczy, która przez kilka dni rywalizuje ze sobą i spędza wspólnie większość czasu wolnego, to w najgorszym wypadku niezła impreza towarzyska z akcentami sportowymi, a w wersji dla ciekawych świata – okazja na poznanie ludzi na podobnym poziomie biegowym, wymianę wiedzy i pomysłów, połączone z codzienną wspólną analizą wyników i zmian w klasyfikacji generalnej + codzienna zdrowa dawka adrenaliny. Krótko mówiąc, udane połączenie obozu sportowego, zawodów i dobrej zabawy. Dla naprawdę ambitnych jest to korzystny moment na wciągnięcie na dobre w bieganie swojej drugiej połowy – zwłaszcza, jeśli istnieje możliwość startu w pojedynczych etapach.
No, ale nie samym bieganiem człowiek żyje…Kilkudniowy tour to piękne pole do popisu dla organizatorów, i dobra okazja na promocję regionu z prawdziwego zdarzenia. Ciekawostki warte odkrycia są w każdym zakątku Polski, a i na dodatkowe atrakcje znajdzie się miejsce (szczególnie, jeśli uda się skłonić biegaczy do przyjazdu z rodzinami). Dopuszczalna jest również duża pomysłowość w projektowaniu tras – na takie imprezy nie przyjeżdża się po życiówki. Etap krossowy? Czemu nie. Etap ‘górski’, z dużą ilością podbiegów? Super. Będą spore przetasowania w klasyfikacji i dodatkowe emocje. Czasówka. To w końcu tour. Nie wszędzie musi być szybko, płasko i nudno jak na maratonie berlińskim. Tym bardziej, jeśli poszczególne etapy odbywają się w kilku pobliskich miejscowościach. Słowem duże wyzwanie logistyczne, ale i sporo do ugrania, zarówno finansowo, jak i wizerunkowo.
Nasuwa się jeszcze zasadnicze pytanie: czy w Polsce istnieje już wystarczająco liczna grupa docelowa biegaczy, dla których taki tour mógłby być atrakcyjny? Moim zdaniem jest kilka twardych argumentów ‘na tak’: sukces obozów sportowych dla amatorów biegania. Spora grupa biegaczy regularnie startujących dwukrotnie w ciągu weekendów. Solidnie ukształtowane ‘społeczności forumowe’, dla których jest to idealna okazja do spotkania na żywo – i w warunkach biegowych. Rosnąca średnia zamożność biegaczy. Otwartość środowiska biegowego na nietypowe imprezy (Katorżnik, sztafeta podziemna w Bochni…)Starczy?
Pozostaje kwestia, dlaczego w takim razie czteroetapowy Bieg Pokoju w Zamościu nie cieszy się oszałamiającym sukcesem frekwencyjnym. O, znalazłem stronę OSiRU, który go organizuje. Może, dlatego. Najbardziej martwi mnie fakt, że to może być naprawdę fajna sprawa, tylko po prostu ciężko tam trafić…
Póki, co, czekam na dobrze zorganizowany, polski tour biegowy, z zachęcającą stroną internetową, krótszymi etapami i regionalną ‘wartością dodaną’. Skoro potrafią Francuzi, znani w Polsce głównie z… miłości francuskiej, spędzania czasu w restauracjach zamiast w pracy, i tego, że ich czołgi mają cztery biegi wsteczne i jeden ‘do przodu’(na wypadek, gdyby wróg zaatakował z tyłu), to może i w Polsce się jakąś ciekawą potrawę a la ‘Tour du Pays de Caux’ upichcić uda?
Zwycięzcą najważniejszego dla mnie touru we Francji 2009 roku został Algierczyk Kouider Bouregba. Kiedy zapytałem go o doping, poczęstował mnie daktylami przywiezionymi ze swojego kraju. Po arabsku nazywają się ‘tsamar’, czy jakoś tak. Klasyfikację kobiet wygrała Agnieszka Golak, ale daktylami ani dopingiem niestety nie częstowała.
O wszystkim dowiedziałem się trzy lata temu, przypadkiem – dziewczyna znajomego miała chyba staż w urzędzie gminy Murowana Goślina – miasta partnerskiego Yvetot w Normandii, które współorganizuje tour. Sześć etapów, sześć różnych miejscowości, cztery dni majowe.( 14,5km, 11,2km, 21km, 8,4km, 14km, 21km,) Za rok, mam nadzieję, trafię tam po raz czwarty – to dla mnie najważniejsze wydarzenie biegowe w kalendarzu.
W latach 2008 i 2009 poważnie za sprawę organizacji wyjazdów zabrał się Janusz Andrzejewski ze stowarzyszenia biegaczy MSICS, za co jestem mu szczerze wdzięczny. Wdzięczny jestem również Jasiowi Piduchowi, za pożyczenie bluzy z orzełkiem, w której odbierałem nagrodę (9m, w klasyfikacji generalnej) na uroczystym zakończeniu w tym roku. (Nie wiem, jakim cudem, ale w swoim plecaku miałem tylko bluzę olimpijską reprezentacji Rosji). Porządne chłopaki w tym MSICS, mimo, że piją mniej ode mnie, i nie pamiętali czeskich słów do piosenek Jaromira Nochawicy… No coś musiałem przecież ze Słowakami razem zaśpiewać, a Nochawica lepiej nam wychodził niż Edith Piaf!
zdrówko
——————–
Przyp. Redakcji:
Znaleźliśmy ciekawą Galerię z Touru z której pochodzą zdjęcia, całość TUTAJ: