Paweł Machowski
Biegacz amator, o charakterystycznej, wyprostowanej sylwetce w trakcie biegu. Dumny posiadacz tytułu "Serockiego Championa" oraz portretu Karola Krawczyka na nodze. Miłośnik piwa bezalkoholowego i szparagów.
Droga biegacza nie zawsze usłana jest różami. Podczas przygody z tym sportem możemy napotkać różne trudności, wymagające różnej reakcji. Nieudany trening, kilka dni gorszego samopoczucia czy rozczarowujący wynik na mecie ważnych zawodów – takie rzeczy się zdarzają i nie zawsze trzeba wyciągać z nich daleko idące wnioski. Z drugiej strony, jak głosi porzekadło: szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów. Czy oba stwierdzenia wzajemnie się wykluczają? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie pomogła mi Angelika Mach – zawodniczka, która jeszcze rok temu miała wątpliwości dotyczące kontynuowania swojej kariery sportowej, aby jesienią tego roku zostać Mistrzynią Polski w półmaratonie, a także reprezentować nasz kraj na Mistrzostwach Świata na tym dystansie, gdzie ustanowiła znakomity rekord życiowy.
Angelika marzyła o tym, aby uzyskać minimum olimpijskie w maratonie, wynoszące 2:29:30. W roku 2019 wiedziała, że z życiówką 1:15 na dystansie o połowę krótszym, cel ten jest bardzo odległy – aby zdobyć kwalifikację, lepszy czas powinna odnotować w połowie dystansu maratońskiego. Plan na sezon wydawał się jasny – przed właściwą próbą pobiegnięcia minimum, poprawa rekordu w półmaratonie to warunek absolutnie konieczny. Mocno zaangażowała się w przygotowania – wiosną spędziła miesiąc na obozie wysokogórskim w USA, a większość okresu letniego na obozach w Polsce. 13 października zeszła z trasy 6. PZU Cracovia Półmaratonu Krakowskiego, a 20 października pobiegła 36:15 na dystansie 10 km. Wolniej niż tempo na minimum olimpijskie w maratonie, wolniej niż rekord życiowy na 10 km, wolniej niż 8 lat wcześniej jako młodzieżówka. To był dla niej koniec sezonu. Totalna klapa. Za pośrednictwem swojego profilu na Instagramie Angelika podzieliła się publicznie swoimi emocjami – frustracją, rozczarowaniem, brakiem nadziei. 2 tygodnie roztrenowania nie przyniosły żadnej poprawy. Z perspektywy czasu jej wspomnienia nadal są bardzo wyraziste: Czułam obrzydzenie do biegania. Nie mogłam nawet patrzeć na buty biegowe. To było największe rozczarowanie w moim życiu. Co było powodem tak silnych uczuć? Przede wszystkim bezradność. Oprócz dużego zaangażowania, w tym także poniesionych kosztów, przygotowania do jesiennych startów przebiegały bez zakłóceń. Angelika była zdrowa, nie odniosła żadnej kontuzji, nie zawalała żadnych ważnych treningów. Wydawać by się mogło, że nic nie zwiastowało tak rozczarowujących rezultatów. Co więcej, w przeciwieństwie do niektórych wyczynowców, moja rozmówczyni zawsze lubiła biegać, poza całą sportową rywalizacją, bieganie po prostu sprawiało jej dużą przyjemność. Jak jednak zauważyła: Przy dużym zaangażowaniu i silnych emocjach, wystarczy jeden krok aby przejść od miłości do nienawiści.
Każda regularnie biegająca osoba wie, że nie każdy trening jest lekkim, łatwym i przyjemnym źródłem mitycznych endorfinek. Trenując ciężko, w okresie kumulacji silnych bodźców treningowych, zwykłe rozbieganie może okazać się drogą przez męki. Zupełnie normalną sytuacją jest, że po obozie, w szczególności po obozie górskim, bieganie przez pierwszych kilkanaście dni może iść ciężko. Gorsze samopoczucie podczas treningu w logiczny sposób wynika czasem z szerszego kontekstu danego etapu przygotowań, a czasem uderza jak grom z jasnego nieba. Niektóre zaplanowane jednostki po prostu z niewiadomych przyczyn nie wychodzą (chociaż po fakcie często okazuje się, że te przyczyny jednak wcale nie były takie niewiadome, tylko np. niekoniecznie związane bezpośrednio z bieganiem). Ludzki organizm to niezwykle złożony system połączeń, a trenując mocno, często stąpamy po bardzo cienkiej granicy jego przeciążenia. Jak twierdzi Angelika: najważniejsza jest wiara, że jak ciężko nie byłoby mi teraz, na koniec cała ta robota „odda”. Jednymi z piękniejszych biegowych doświadczeń są te zawody, podczas których udaje się dokonać pozornie niemożliwego – utrzymać na długim dystansie tempo, które podczas treningu rozłożonego na odcinki wydawało się bardzo wymagające, a jeszcze jakiś czas wcześniej kosmiczne.
Taki scenariusz jest oczywiście jednak zbyt piękny, aby powtarzał się podczas każdych przygotowań. Czasami forma nie przychodzi w dniu zawodów, tylko za wcześnie, albo za późno. Czasami całe przygotowania idą nie tak, w szczególności gdy zmagamy się z problemami zdrowotnymi, a rozczarowujący wynik na mecie jest ich logicznym efektem. Czasami zaniedbujemy inne aspekty treningu – sen, dietę, nawodnienie, czasami przytłaczają nas sprawy pozasportowe, a czasami mamy po prostu pecha. Organizm daje nam różne sygnały w trakcie cyklu treningowego, a mądry trener wie, jak na nie zareagować – kiedy można „podkręcić śrubę”, a kiedy należy zluzować. Podchodząc do treningu bardzo ambitnie, być może ignorując pewne wcześniejsze znaki i zaciskając zęby, w skrajnym przypadku możemy doprowadzić się do fizycznego przetrenowania. Takie rzeczy się zdarzają, a im wyższy poziom sportowy danego zawodnika, tym więcej wzajemnie zależnych elementów treningu i tym większe ryzyko popełnienia błędu. Kluczową rzeczą jest wyciąganie z nich konstruktywnych wniosków. Jaka jest zatem granica pomiędzy potknięciem a kryzysem?
Angelika Mach przez 6 lat trenowała w grupie trenera Marka Jakubowskiego. Pierwsze 3 lata współpracy układały się rewelacyjnie – zaowocowały znaczną poprawą rekordów życiowych i pierwszymi poważniejszymi sukcesami w zawodach, przenosząc zawodniczkę na znacznie wyższy poziom sportowy. Wydawało się, że wszystko znajduje się na swoim miejscu – Angelika w 100% ufała trenerowi, ceniła jego wiedzę i autorytet, doskonale się komunikowali, współpracowała z resztą grupy i z uśmiechem na ustach, konsekwentnie szła do przodu. Coś jednak się zacięło. Po 3 latach progres się zatrzymał. Nieudany sezon? Trudno, trzeba dalej robić swoje. Drugi nieudany sezon? Trudno, trzeba dalej robić swoje. W trakcie przygotowań do trzeciego sezonu, jak mówi sama Angelika, coś się wyczerpało. Presja na wynik rosła, skomplikowały się w jej życiu pewne sprawy pozasportowe, pogorszyła się komunikacja z Trenerem, a w głowie pojawiły się wątpliwości. Bardzo chciała poprawić w końcu swoje życiówki, wiedziała, że trenuje pod okiem doskonałego fachowca, ale coś w niej gasło. Przez cały rok trenowałam ciężko, chciałam wierzyć w sens tych przygotowań, teraz jednak wiem, że już wtedy podświadomie wiedziałam, że to się nie uda. Kryzys, do jakiego Angelika doszła na koniec 2019 roku nie polegał na wyczerpaniu fizycznym, tylko na wypaleniu mentalnym. Była niesamowicie zmęczona, jednak wysiłek ten nie przynosił rezultatów, a ona sama straciła wiarę, że jest w stanie coś jeszcze zmienić.
2 tygodnie roztrenowana minęły szybko jak nigdy i jak nigdy, nie przyniosły porządnego rezultatu – poza regeneracją fizyczną, po takiej przerwie zazwyczaj rośnie także apetyt na bieganie. Nie przyszedł. Angelika dalej miała dosyć i zastanawiała się nad sensem dalszego trenowania. Nie widziała szans na wymarzoną kwalifikację olimpijską, dlatego z początkiem roku zdecydowała się bardziej poświęcić pracy zawodowej poza sportem, rozpoczęła także kolejny kierunek studiów na Uniwersytecie Warszawskim, jej życie codzienne zaczęło zdecydowanie bardziej przypominać realia sportowca amatora niż wyczynowca. Czas płynął, a motywacja do treningu nie wracała, gdy nieoczekiwanie pojawiło się światełko w tunelu – z powodu wybuchu pandemii koronawirusa, Igrzyska Olimpijskie w Tokio zostały przełożone o rok. Paradoksalnie, w tym trudnym dla wszystkich momencie, w mojej głowie pojawiła się nadzieja, jednocześnie miałam jednak świadomość, że podjęcie takiego wyzwania jeszcze raz, wymagać będzie ode mnie dużych zmian – powiedziała Angelika.
Początek wiosny wymagał podjęcia konkretnej decyzji – wóz albo przewóz. Moja rozmówczyni zdecydowała się dać sobie jeszcze jedną szansę z nastawieniem, że tym razem da z siebie najwięcej, ile będzie w stanie, a jeśli nie wyjdzie, to definitywnie kończy z wyczynowym sportem. Na tym etapie wiedziała, że konieczna będzie drastyczna decyzja – zakończenie współpracy z Markiem Jakubowskim, który pilnował jak trener, udzielał rad jak ojciec, a pomagał jak przyjaciel. Jak tłumaczy Angelika, pomimo pełnego przekonania o ogromnej wiedzy i doświadczeniu Trenera Jakubowskiego, a także bardzo bliskiej relacji, jaka łączyła ich przez ponad 6 lat, jej dalszy rozwój sportowy wymagał zmian. Co dalej? Kto będzie w stanie skutecznie pomóc tak doświadczonej zawodniczce podnieść się i zrobić krok naprzód? W podjęciu decyzji pomogła jej przyjaciółka z Goleniowa, która miała w telefonie numer do trenera Jacka Kostrzeby.
Angelika z trenerem Kostrzebą znała się wcześniej tylko z widzenia, dlatego ich pierwsza rozmowa była bardzo długa. Przedstawiła mu swoje życiówki, opowiedziała o swoich celach na poprzednie sezony, zrelacjonowała swoje przygotowania, podzieliła się swoimi wrażeniami i preferencjami treningowymi. Trener zgodził się przyjąć ją do swojej grupy, ale pod bardzo konkretnymi warunkami – nie chce zajmować się osobami podchodzącymi do sportu mało ambitnie, chce mieć za to małą grupę „konkretnych” osób, które równie konkretnie podchodzą do sportu i pracują na realizację konkretnych celów. Niczym filmowy Laska, Angelika Mach musiała zadać sobie jedno bardzo ważne pytanie – co chcę w życiu robić, a pod skrzydłami nowego Trenera, zaczęła to robić na 100%. Jak mówi, ten moment przyniósł jej ulgę i na nowo poczuła radość z biegania. Radość poczułam przede wszystkim dzięki podjęciu ostatecznej decyzji, dało mi to uczucie mocy, wolności, pozbycia się wcześniejszych wątpliwości. We wnętrzu wiedziałam, że stać mnie na poprawę życiówek i jestem gotowa dać z siebie jeszcze więcej, aby w razie porażki nie czuć żalu, że czegoś nie zrobiłam lepiej.
Od samego początku dużą wartość stanowiło dla Angeliki podejście trenera – umiejętność słuchania zawodniczki, w tym także odpowiedź na jej emocje związane z trenowaniem. Wziął pod uwagę jej preferencje, jednocześnie jednak zaproponował jej zupełnie inny plan treningowy niż ten, jaki realizowała do tej pory. Zmianie uległa także otoczka treningu biegowego – pojawiły się nowe ćwiczenia wzmacniające czy silniejszy akcent na regenerację. Chociaż współpraca w grupie Marka Jakubowskiego również stanowiła dużą wartość, trening u boku takich zawodników jak Krystian Zalewski, Michał Rozmys, Mariola Ślusarczyk czy Katarzyna Jankowska, to nie tylko wsparcie, ale także ogromna porcja dodatkowej motywacji. Angelika dostała wiatru w żagle, ale także nie otrzymała niczego za darmo – budowanie formy zaczęła na wyjątkowo niskim poziomie, a ze względu na brak wyników z poprzednich sezonów, oprócz wsparcia klubu AZS UMCS Lublin, większość kosztów swoich przygotowań musiała ponosić sama. Efekty zmian przyszły jesienią. 4 września w Bydgoszczy wygrała Mistrzostwa Polski w Półmaratonie, gdzie z wynikiem 1:13:58 poprawiła swój rekord o ponad minutę, a dzięki temu mogła reprezentować Polskę podczas Mistrzostw Świata w Półmaratonie, które odbyły się 17 października w Gdyni. Rezultat 1:11:07 to nie tylko kolejne niemal 3 minuty urwane z rekordu życiowego, ale także wynik nieporównywalnie lepszy od życiówki sprzed sezonu, którym w wieku 29 lat nie tylko zaskoczyła samą siebie i wszystkich obserwatorów, ale także dołączyła do grona zawodniczek, które realnie liczą się w walce o minimum olimpijskie w maratonie.
Rezultat Angeliki osiągnięty w Gdyni był ogromną niespodzianką. Przyznała, że najważniejszy trening przygotowań, który wykonała na 9 dni przed zawodami, nie wyszedł jej zgodnie z założeniami. Pomiędzy obydwoma półmaratonami pobiegła także 10 000 m podczas Mistrzostw Polski w Karpaczu i osiągnięty tam wynik również był poniżej jej oczekiwań. W przeciwieństwie do wcześniejszych sezonów, te potknięcia nie pozbawiły jej wiary w wykonywany trening. Jak sama mówi, do samego końca nie zwątpiłam. Wiedziałam, że aby osiągnąć sukces, muszę bezgranicznie wierzyć w to, co robię. Mimo wszystko muszę przyznać, że w Gdyni pobiegłam lepiej niż to, co pokazywały treningi.Co jeszcze zadziałało u Angeliki? Jako dojrzała zawodniczka wiedziała, że musi działać w zgodzie z samą sobą, a trener jej to umożliwił. Kluczową decyzją stricte treningową było prawdopodobnie zostawienie aż 9 dni pomiędzy ostatnim ciężkim akcentem, a docelowym startem. Nie jest to najbardziej typowa strategia startowa, jednak Angelika wie, że najlepiej biega jej się „na świeżości”. Powołanie do reprezentacji Polski na MŚ umożliwiło jej trening w bardziej profesjonalnych warunkach, dzięki czemu mogła np. korzystać z regularnych zabiegów odnowy biologicznej i opieki fizjoterapeuty. Zauważyła także, że wraz z pojawianiem się widocznych rezultatów treningu, sama poczuła większa motywację aby bardziej dbać o „całą resztę”, swoisty efekt kuli śniegowej. Co istotne, praca treningowa wykonana w nieudanych sezonach również nie poszła na marne. To nie jest tak, że to co było wcześniej, było w 100% złe. Nowe bodźce pozwoliły mi wydobyć z siebie „coś więcej”, jednak współpraca z każdym trenerem od początku mojej przygody z bieganiem zostawiła po sobie cenny ślad, a ostatnie lata u trenera Jakubowskiego stworzyły solidny fundament pod tegoroczne wyniki – podkreśla.
Co z historii Angeliki Mach może wyciągnąć osoba, która nie trenuje wyczynowo i nie marzy o minimum olimpijskim? Po pierwsze, konsekwencja w dążeniu do celu – warto jakieś cele sobie wyznaczać, a także dążyć do nich w sposób świadomy i przemyślany. Opieka trenera stanowi pod tym względem bezcenne wsparcie, ale w szczególności na początku, plan treningowy można z powodzeniem układać sobie samemu. Trudności i potknięcia się zdarzają, kluczową kwestią jest natomiast ocena, czy i jak na nie reagować, bo znaczące efekty są zazwyczaj rezultatem długotrwałych procesów, które wymagają czasem nieco więcej cierpliwości. Po drugie, aby poprawiać swoje rezultaty, trzeba wierzyć w to, co się robi. Przejawem kryzysu nie jest jedno, czy drugie niepowodzenie, tylko utrata wiary w sens własnych wysiłków. W takim wypadku potrzebna może być większa zmiana, aby mentalnie powrócić na odpowiednie tory. Po trzecie, że by faktycznie uwierzyć w to, co się robi, nie można przestać być sobą. Trening wymaga oczywiście pewnej dyscypliny i wyrzeczeń, jednak jedynym sposobem na ich utrzymanie, jest pozytywna motywacja i czerpanie z biegania przyjemności, szczególnie pośród amatorów. Z niewolnika nie ma zawodnika, dlatego niezwykle ważna jest równowaga psychiczna. Warto mieć swoją odskocznię – spotykać się z przyjaciółmi albo czytać książki przy kominku, cieszyć się dobrym jedzeniem, oglądać filmy, chodzić na wystawy, czy rozwijać jakiekolwiek inne zainteresowania. Angelika studiuje zaocznie zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim, dodatkowo w wolnych chwilach lubi czytać książki o psychologii, ale z drugiej strony między treningami nagrywa dużo mniej uczone filmiki na tik-toku. Pomimo powrotu na ścieżkę sportowego sukcesu, niezmiennie pozostaje tą samą biegaczkę o charakterystycznym niskim wzroście, wielkim sercu i szerokim uśmiechu.