Redakcja Bieganie.pl
Za chwilę startuję w nowojorskim maratonie. Jestem z tego powodu potrójnie podekscytowany. Po pierwsze, to mój drugi raz w Nowym Jorku i wydaje mi się, że to nie dzieje się naprawdę. Po drugie, pierwszy raz lecę bez żony i nie wiem jak się odnajdę w wielkim świecie z mizerną znajomością języka. No i po trzecie, pobiegniemy wspólnie z kolegą, żeby pomóc potrzebującym.
Narodził się bowiem w naszych głowach pomysł na „NY Challenge”, który mam nadzieję pozwoli zgromadzić finansowe wsparcie dla podopiecznych Fundacji Rak’n Roll. Ten pojedynek z Marcinem Szczurkiewiczem z Kabaretu Skeczów Męczących, pod kryptonimem „Operacja Maraton”, rozpoczęliśmy od prostych wyzwań okołobiegowych, na których wykonanie przeciwnik ma 24 godziny. Pierwszy challenge to 5 kilometrów w crazy kostiumie. Marcin w stroju kurczaka latał po lesie, a ja w równie szalonym przebraniu bacy biegałem w centrum miasta.
Ostatnio ciągle jestem w trasie, więc losowo padło na Wielbark, zamieszkały przez 2911 ludzi, którzy jak sądzę nie widzieli jeszcze u siebie biegającego bacy z ajfonem w ręku. To zadziwiające jak pozytywne emocje wzbudza góralski strój. Ludzie wychodzili ze sklepów, zatrzymywali się na chodnikach, trąbiły auta, ktoś bił brawo, gonił na rowerze. Na życiówkę oczywiście nie było szans, bo kapelusz za ciężki, spodnie za ciasne, a gruba kamizelka nie miała systemu do odprowadzania potu. No i każdy chciał mieć zdjęcie z bacą. W rezultacie utknąłem pod remizą na 25 minut, bo gość, który sprzedawał tam ziemniaki uparł się na wspólne selfie, ale nie miał przy sobie telefonu. Zanim ktoś mu przyniósł z domu, ustawiła się długa kolejka i było po zawodach. W końcu, kiedy okazało się, że nie jestem oryginalnym bacą, tylko podróbą kabaretową, pojawiły się pytania biegowe. A co to za wyzwanie? A ile kilometrów w maratonie? A w jakich butach najlepiej? A po co do Nowego Jorku jak można u siebie pobiegać? Można. Można wszędzie i to jest właśnie w bieganiu najpiękniejsze.
Wystarczy buty założyć i to w zasadzie jest pierwszy mały krok, żeby przeżyć niezwykłą przygodę. Niedawno w strefie New Balance, na trasie 41 Maratonu Warszawskiego, kibicowałem biegaczom na 400 metrów przed metą. To naprawdę niesamowity widok – przez 4 godziny oglądać szczęśliwych, uśmiechniętych, czasami w grymasie, ale spełnionych ludzi, którzy dokonują właśnie rzeczy wspaniałej.
Motto Fundacji Rak’nRoll brzmi – „Myśl pozytywnie i uśmiechaj się szeroko, możesz być szczęśliwy nawet z rakiem”. Zastanowiłem się nad tym głębiej, czytając to zdanie kilka razy. Możesz być szczęśliwy z rakiem? Niech każdy po cichu postara się odpowiedzieć na to pytanie. I jak?
W sierpniu byłem z tatą odebrać wyniki biopsji. Czekamy na korytarzu na swoją kolej. Tata mówi, że najgorsze jest czekanie. Ja mówię, że wszystko na pewno będzie dobrze. Wchodzimy. Niestety jest źle. Czuję, jakby ktoś wylał na mnie wiadro gorącej smoły. Stoimy w gabinecie i słuchamy tej diagnozy. Nie wiem, co czuje tata, ale mogę tylko podejrzewać. Teraz trzeba walczyć, stawić czoła, padać i się podnosić, nie dopuszczać myśli, że się nie wygra. Onkolog mówi do taty:
– Chciałby Pan o coś zapytać?
Tata uśmiecha się smutno:
– Chciałbym być zdrowy.
Płaczę, ale nie pokazuję tego, żeby nie miał cienia wątpliwości, że zwyciężymy. Bo tak będzie. Z tą intencją pobiegnę 3 listopada w Nowym Jorku.
____________________
Robert Motyka: Komik, aktor, radiowiec,
weterynarz i biegacz od zawsze. Od 2004 roku ściśle związany z estradą.
Współzałożyciel kabaretu Paranienormalni. Współtwórca scenariuszy
spektakli oraz testów skeczów. Jako członek grupy Paranienormalni
regularnie prowadził największe festiwale muzyczne oraz rozrywkowe w
Polsce. Dużo i szybko mówi. Napędzany pozytywną energią ukończył maraton
w Poznaniu, Nowym Jorku i Londynie. Pasjonat sportu.
Triathlonista.Wiecznie w podróży. Szczęśliwy ojciec i mąż.