Redakcja Bieganie.pl
Bieganie to pasja, przygoda, przyjemność, ale także podróżowanie. Nowa uliczka, kolejny szlak, miasto, kraj – poznajemy miejsca i kultury. Wybierzmy się, zatem w biegową podróż po świecie. Oto nasz ranking biegów marzeń, w których należy wystartować przed śmiercią.
Numerologia w tym przypadku będzie dość subiektywna jak to przy rankingach bywa, jednak przyjmijmy gradację od tych najbardziej osiągalnych do szczytów naszych biegowych marzeń, które istnieję po to, aby je spełniać. Czas… START!
10) BMW Berlin Marathon
Chcesz pobiec na rekordowej trasie? Na trasie najszybszej z regulaminem IAAF? Musisz pojechać do stolicy Niemiec. Nie jest daleko, pogoda również będzie sprzyjająca, bo ostatni weekend września w naszej strefie klimatycznej upałami nie grozi. Aż siedem na dziesięć wyników na liście wszech czasów w biegu maratońskim należy właśnie do Berlina. Z czego trzy pierwsze to rekordy świata. Może w 2015 roku znów ktoś pobiegnie szybciej niż aktualne 2:02:57, a Ty będziesz w ogniu rywalizacji?
9) TCS New York City Marathon
Stany Zjednoczone kojarzą się ze słowem „naj” i ten bieg właśnie taki jest. Największy. Większego maratonu na świecie nie ma. Liczba uczestników w 2013 roku to 50,266. Trzy strefy startu z przytłaczającego swoją wielkością mostu Verrezano-Narrows, najdłuższej wiszącej konstrukcji Ameryki Północnej, a niegdyś – świata. Bieg przez las drapaczy chmur na Manhattanie oraz meta w Central Parku – klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Po prostu NEW YORK CITY – najczęściej wyszukiwane miejsce w sieci na Ziemi. Biec tam – to biec w samym centrum. Biec tam to – być wylosowanym spośród setek tysięcy szczęśliwców. Startowe to tylko 11 dolarów, ale jeżeli chcecie tam pobiec, warto temu szczęściu pomóc. Możne kupić gwarantowane miejsca od ograniczonej liczby operatorów turystycznych – dla obywateli spoza USA to najpewniejsza opcja, ale niestety bardzo droga. Dlaczego Nowy Jork, a nie Boston? Ten najstarszy? Bo miasta są blisko siebie, z Warszawy najtaniej do NYC, a poza tym do USA jeszcze w rankingu wrócimy.
8) The Great Wall Marathon
Zwykłe bieganie jest za proste. Poprzeczka idzie w górę. Jedziemy do Chin, gdzie można zmierzyć się z trasą 5, 10, 21 i 42 kilometrową wytyczoną schodami Muru Chińskiego. Oczywiście cały czas nie biegnie się schodami, a raczej idzie, bo schody są dość stare i są w kiepskim stanie, ale jednak stąpa się po historii. Dwa mordercze odcinki na Murze Chińskim w maratonie to niemal 10 kilometrów, a po za tym szuter, lasek, góry i nieco asfaltu. Łamiąc 4 godziny będziemy mogli śmiało myśleć o pierwszej dziesiątce. Ale na ten bieg nie przyjeżdża się wyłącznie żeby pobiec, TRZEBA (nie przez przypadek wielką) także pozwiedzać nieco Chin, bo inaczej wystartować się nie da. Krótka wycieczka krajoznawca i w jej cenie pakiet startowe – inna możliwość nie istnieje dla przybysza z Europy. Dodatkowe atrakcje to niezapomniany luksusowy bankiet z chińskimi specjałami, a na mecie prawdziwy chiński masaż.
7) Maraton w Pyongyang
Zostańmy jeszcze przez chwilę w Azji, w najbardziej tajemniczej jej części… Korei Północnej. W tym roku pierwszy raz w historii trasa maratonu w stolicy tego państwa została otwarta dla cudzoziemców – wcześniej biegali po niej głównie koreańscy żołnierze. Nie ma tam Internetu, nie ma telefonii komórkowej, zatem nie wiadomo, do końca czy się w tym biegu wystartuje… trzeba wspomagać się naszą ambasadą – jeden Polak przetarł już szlaki, zatem w kwietniu możecie umieścić maraton w Korei Północnej na swojej liście marzeń i będziecie w jakimś ułamku promila osób z Polski, które to państwo odwiedzą i zobaczą na trasie złożonej z czterech dziesięciokilometrowych pętli te wszystkie komunistyczne i monumentalne gmachy, wielkie place… coś zupełnie innego. A co nas czeka na mecie? Owacja na stojąco całego koreańskiego stadionu narodowego… Na komendę! Specjalnie dla nas!
6) Ice Marathon
Jeżeli marzy się wam Korona Maratonów Ziemi, musicie się tam wybrać. Na Antarktydzie odbywa się dość sporo biegów, jak na tak niegościnne i niezamieszkałe miejsce. Jeden z ważniejszych jest Ice Marathon, który odbywa się już od 2005 roku. W minionym sezonie ukończył go dziennikarz Telewizji Polskiej, Maciej Kurzajewski. Ice Marathon odbywa się w bardzo przyjaznym terminie dla biegaczy, bowiem listopad jest względnie najcieplejszy. Zawodnicy walczą z mrozem sięgającym minus 20-25, czyli tego możecie doświadczyć w Polsce. Oprócz tego lodowa pustynia, biel i towarzystwo górskich szczytów. Widoki nie z tej… ziemi, ale cena również. Spełnienie marzeń to w tym przypadku aż 10,800 euro. Najpierw musicie jednak znaleźć się w argentyńskim Punta Arenas. Jeżeli chcecie się zapisać – http://www.icemarathon.com/
5) Bieg Rzeźnika
Koniec z maratonami, czas na prawdziwy hardcore. Coś polskiego w naszym zestawieniu znaleźć się musiało, czemu tak nisko, albo tak wysoko? Ten bieg obrósł już legendą, piękne jest w nim to, że biegać trzeba biec dwójkami, bo samemu żal patrzeć na te malownicze tereny bieszczadzkich hal. 78 kilometrów po najdzikszych polskich górach. Co roku więcej teamów mierzy się z morderczą trasą. Rzeźnik kusi, ma w sobie magię. Zrobiłeś Rzeźnika przed zachodem słońca… jesteś kozakiem. Trasa z Komańczy do Ustrzyk Górnych potrafi przemienić największego twardziela w zapłakanego chłopczyka, który zgubił lizaka.
4) Western States Endurance Run
Amerykański odpowiednik Rzeźnika, tylko dwa razy większy – 160 kilometrów górami Sierra Nevada w Kalifornii. Bieg ten pojawiał się w publikacjach Scotta Jurka – Jedz i Biegaj oraz Ultramaratończyk Deana Karnazesa. Schodzą paznokcie, witaminy wypłukują się do tego stopnia, że może was dopaść kurza ślepota. Profil trasy? Przypomina dziecięcy szlaczek rysowany „na szybko” w zeszycie. W swoim założeniu miał być wyścigiem dla jeźdźców, jednak, kiedy koń Gordy Ainsleigh’a złamał nogę i ten nie mógł ukończyć rywalizacji, postanowił pobiec. Rok później zmieścił się w 24-godzinnym limicie i tak się zaczęło. Dołączali kolejni śmiałkowie wyprzedzający konie, aż w 1977 roku oficjalnie Western States został biegiem. To impreza tylko dla prawdziwych facetów? Ależ skąd, w rywalizacji uczestniczą panie i często są naprawdę bardzo, bardzo wysoko – Ann Trason wygrała go aż… 14 razy. Western States Endurance Run jest uznawany za jeden z najbardziej prestiżowych biegów górskich świata, jednak w naszym zestawieniu przed śmiercią, trzeba będzie przebyć jeszcze bardziej wymagające trasy.
3) Spartathlon
Idziemy na długość. Niegdyś w czasach świetności Hellady, niejaki Filipides podobno trasę z Aten do Sparty przemierzył biegiem. Grecy wierzą, że to prawda i dzisiejsi śmiertelnicy, z reguły jest ich około 300, jak Spartan pod Termopilami, udowadniają, że biec bez przerwy po dość wymagającej trasie o długości 246 km we wrześniowym słońcu się da. Najlepszy w historii tego ultramaratonu – Yannis Kouros dotarł do Sparty 20 godzinach i 25 minutach. Bieg jest bardzo restrykcyjny – mimo, że amatorski to muzyki słuchać nie wolno, pomoc jest jasno określona, nie można biec z zającem. Spartathlon również z tego względu uchodzi za imprezę niezwykle wymagającą, w Europie, jeśli chodzi o ultra na szosie, to szczyt szczytów.
2) Badwater Ultramarathon
Ostatni skok za Wielką Wodę. O tym biegu powstało wiele tekstów, wygrywali go Scott Jurek, Dean Karnazes i relacje też w swoich książkach umieścili. Żeby pojąć trudność 217 km w Dolinie Śmierci – trzeba tam pojechać i to zobaczyć. Żar, upał, gorąco… słowa są zbyt chłodne. To piekło na Ziemi. Jeżeli mówimy o biegu przed śmiercią to Dolina Śmierci się nadaje. To taki wielki garnek z wrzącą wodą na palniku, ale tak gorący, że woda już wyparowała. Ptaki spadają z nieba, owadów i roślin nie ma. Lipiec ponad 50 stopni w cieniu, od asfaltu jakiś 80, podeszwy się topią i od Badwater (86 m.p.p.m.) do portalu na górze Mt. Whitney (szczyt ponad 4400, meta 2500 m.n.p.m). Księżycowy krajobraz i 217 km piekła. Brzmi świetnie, ale to jeszcze nie nasz szczyt.
1) La Ultra The High
Dach świata – ten górski i ten biegowy. Ultramaraton w Himalajach wymyślony przez właściciela kliniki w New Delhi – dr Rataja Chauhana, testera ludzkich możliwości. Wahania temperatur, ogromna wysokość, podbiegi, właściwie wspinaczki i dystans 222 kilometrów – wszystko w jednym. Zaczynamy od 3200 m.n.p.m, najwyżej lądujemy na 5360 m.n.p.m. Na całą zabawę śmiałkowie mają 60 godzin. Bieg doczekał się już 4 edycji. W tym roku jednemu śmiałkowi udało się zrobić wersję ultra high – 333 km, ale tradycyjną wersję zrobiło łącznie tylko trzech biegaczy. Przed rokiem z powodzeniem startowało dwóch biało-czerwonych! Jest tylko jedno, ale pieniądze to jedno, marzenie to drugie, umiejętności to trzecie – możemy mieć to wszystko, ale jak nie kupimy Ferrari La Ferrari – tak nie pobiegniemy w La Utra The High. To impreza dla wybranych, trzeba uzasadnić w kilkuset znakach w liście, czym jest dla nas bieganie i oczywiście zyskać uznanie dr Rataja, który sprawdzi nasze wyniki w bieganiu ultra… to zmaganie dla prawdziwej elity… dlatego, aby tam pobiec śmiało można zaliczyć te dziewięć wymienionych wyżej i liczyć, że dostaniemy zaproszenie.
Fantastycznych biegów w fantastycznych miejscach z pewnością jest więcej niż 10, a nawet 100. Dlatego nasz ranking pozostanie otwarty na wasze komentarze, historie i propozycje!