13 września 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

sekret Gumijagód


Mam szczęście do przedstartowych kontuzji. Dzięki temu też uwierzyłem w siebie.

Kiedy trenuję, wszystko jest w porządku. Biegam zazwyczaj rano przed śniadaniem. Wypijam o świcie, jak Rocky Balboa, szklankę jajek na surowo i ruszam zanim wstanie słońce, żeby już na trasie przywitać jego pierwsze promienie i poczuć na twarzy jego ciepło. Żartuję oczywiście. Jestem leniem i nie lubię surowych jajek. Lekko ścięte z cebulką i pomidorem, do tego grzanka z masełkiem czosnkowym – to co innego. W każdym razie jak trenuję, nie choruję. Jak startuję, jest odwrotnie. To tak, jakby mały, wredny, lekko grubawy, w przyciasnym wdzianku, łysiejący już, o wrednym spojrzeniu DYSPOZYTOR, mieszkający na stałe w mojej głowie, zaalarmowany wieścią o kolejnym starcie w maratonie, wysyłał rozporządzenie do wszystkich – STOP! Żadnego biegania!! Uruchomić kontuzję !!!

Dwa lata temu, miesiąc przed najpiękniejszym biegiem świata, w jakim brałem udział, uszkodziłem sobie na rozkaz wrednego dyspozytora, mięsień płaszczkowaty. Łydka zwariowała, lekarz odradzał, pielęgniarka nakleiła plastry, konsul przyznał wizę i koniec końców, poleciałem do Nowego Jorku. Kontuzja ostygła i wymyśliłem sobie, że mogę pobiec, bo kto wie, kiedy znów rozstąpią się niebiosa i usłyszę głos – MAM DLA CIEBIE PAKIET STARTOWY SYNU!

Nowy Jork – aaaaa cudo! Przylatujesz i czujesz się częścią tego miasta. Kolorowo, głośno no i zapiera dech na każdym kroku. Bo Central Park, Empire State Building, bo Piąta Aleja, Brooklyn, Broadway, Robert de Niro na rowerze i pankejksy z syropem klonowym. Jak wygląda to z perspektywy biegacza? Jak świetnie zmontowany film, w którym gra się główną rolę. Ale to już temat na osobny felieton.

Zatem ta kontuzja. Niby nie ma, ale wiadomo, że  jest, tylko się gdzieś schowała i czeka na odpowiedni moment. Przed startem spotykam się z Maćkiem Kurzajewskim, weteranem nowojorskiego maratonu i odbieram dobrą radę. Warto zaopatrzyć się na wszelki wypadek w nadzwyczajne  tabletki przeciwbólowe. Można je kupić w zwykłym sklepie, bez recepty i podobno są najlepsze dla biegaczy. Ameryka! Cudowne tabletki, w zwyczajnym sklepie! Bez recepty! Kiedy pojawia się duży kryzys – one dają światełko w tunelu. Kupuję 3 fiolki. Zapas zabiorę do Polski. Amerykański odpowiednik Gumijagód na każdy rodzaj niepowodzenia. Teraz mogę wszystko.

Mniej więcej na 20 kilometrze maratonu, moja łydka rozpaczliwie krzyczy, że to już koniec przygody, a o mecie w Central Parku mogę zapomnieć. Kłujący ból na chwilę mnie zatrzymuje. Zjadam dwie Gumijagody i po 10 minutach znów czuję wiatr we włosach. Na Manhattanie połykam jeszcze dwie i mijam metę w jednym kawałku. Uff. Zrobiłem to! Medal, fanfary, łzy radości, zimne piwo, miska makaronu i dłuuuga kąpiel. Głośno tego nie mówię, ale wiem, że to zasługa Gumijagód. Bez nich na pewno skończyłbym w niełasce fanów nowojorskiego maratonu, jako ten, co odpuścił na 20 kilometrze, odbierając szansę innym, którym nie udało się dostać pakietu startowego.

Nie ukrywam, że trochę nabrałem pewności, co do mojej niezniszczalności. Nauczyłem się pływać, dostałem rower i charytatywnie dla dzieciaków wystartowałem rok później w połówce Iron Mana w Gdyni. Przyjechałem na start trochę wcześniej, żeby oswoić strach przed nowym, poznać ludzi i sprawdzić, jak się pływa z falą w piance.

Na miejscu okazało się, że nie mam ze sobą moich amerykańskich pigułek. W rozpaczy trafiłem do apteki i opowiedziałem obcemu człowiekowi za ladą całą historię nowojorskiego biegania z Gumijagodami w roli głównej. Myślę, że to był niezły stand up na jakieś 7 do 10 minut.

– Jak się nazywał ten amerykański lek bez recepty? Poszukam panu odpowiednika.
– Nie ma odpowiednika czegoś, co jest nieskończenie doskonałe i ma się po tym super moc.
– Jaka jest ta nazwa?
No i podałem nazwę. Magister farmacji kliknął dwa razy w klawiaturę i uniósł brew.
– No i?
– Paracetamol
– Słucham ?
– Te Gumijagody to zwykły Paracetamol.

 

____________________

Robert Motyka: Komik, aktor, radiowiec,
weterynarz i biegacz od zawsze. Od 2004 roku ściśle związany z estradą.
Współzałożyciel kabaretu Paranienormalni. Współtwórca scenariuszy
spektakli oraz testów skeczów. Jako członek grupy Paranienormalni
regularnie prowadził największe festiwale muzyczne oraz rozrywkowe w
Polsce. Dużo i szybko mówi. Napędzany pozytywną energią ukończył maraton
w Poznaniu, Nowym Jorku i Londynie. Pasjonat sportu.
Triathlonista.Wiecznie w podróży. Szczęśliwy ojciec i mąż.

Fot. Aleksandra Szmigiel, Running Creatives

 

Możliwość komentowania została wyłączona.