Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Stare przysłowie mówi, że nie ma sensu kopać się z koniem. Jasne, że nie ma. Z koniem lepiej się ścigać. Wiedzą o tym doskonale mieszkańcy walijskiego Llanwrtyd Wells, gdzie od 40 lat odbywa się maraton – Man versus Horse. Jakie inne dziwne wyścigi powstały w umysłach ludzi, a następnie doczekały się realizacji? Zapraszamy na przegląd 5 biegów z tzw. „jajem”.
Nie tylko Walijczycy zasługują na miano kreatywnych. Polacy też dołożyli cegiełkę do rozwoju wyścigów… alternatywnych. Ale zacznijmy od corocznych zawodów „Człowiek kontra Koń”, które choć nazywane są przez organizatorów maratonem, rozgrywane są na dystansie 22 mil (ok. 35 km).
Historia biegu zaczyna się, jak scena z filmu. W czerwcu 1980 roku dwóch mężczyzn dyskutowało przy kuflu piwa, kto wygrałby wyścig na długim dystansie – koń czy człowiek? Rzecz działa się w pubie Neuadd Arms w miasteczku Llanwrtyd Wells, a wszystkiemu przysłuchiwał się Gordon Green, właściciel lokalu. Przedsiębiorczy Gordon, który nigdy nie przegapił okazji, żeby wypromować swoje miasto i biznes, postanowił sprawdzić, kto faktycznie jest lepszy. I tak zaczęło się Green Events, czyli pierwszy i najdłużej trwający, cieszący się międzynarodowym uznaniem biegowy pojedynek – konia z człowiekiem.
Wyścig rokrocznie startuje z rynku w Llanwrtyd Wells. 22 milowa trasa została wytyczona przez najpiękniejsze tereny w środkowej Walii, pełne dróg polnych, leśnych ścieżek i otwartych wrzosowisk. Całość jest bardzo pagórkowata, a suma wzniesień wynosi około 3000 stóp. Trasa została dokładnie oznakowana i zabezpieczona licznymi punktami z wodą oraz miejscami widokowymi dla kibiców. W połowie drogi konie muszą przejść kontrolę weterynaryjną. Meta znajduje się w Victoria Wells Centre w odległości jednej mili od miejsca startu.
25 lat czekano, aż człowiek przetnie linię mety przed jeźdźcem na koniu. Jako pierwszy w historii dokonał tego w roku 2004 Huw Lobb. 27-letni doświadczony maratończyk zameldował się na mecie po 2 godzinach 5 minutach i 19 sekundach. Zoe White na koniu Kay Bee Jay straciła do zwycięzcy o dwóch nogach ponad 2 minuty. Lobb zarobił za swój wyczyn 25 000 funtów.
– Pierwszą rzeczą, jaką zrobię z pieniędzmi, to kupię sobie porządne biegowe buty. Później może wybiorę się na jakiś obóz treningowy, żeby lepiej przygotować się do jesiennego maratonu – mówił zwycięzca.
Zadowolenia nie krył pomysłodawca biegu: Zawsze wierzyłem, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że człowiek wygra. To cudownie, że doszło do tego właśnie dzisiaj, w 25 rocznicę biegu. Wszyscy jesteśmy podekscytowani i myślę, że dzisiaj wieczorem w mieście będzie wielka impreza – powiedział Gordon Green.
3 lata później człowiek zwyciężył po raz drugi. Dokonał tego Florian Holzinger, przecinając linię mety w 2:20:30. W gorący lipcowy dzień Geoffrey Allen na klaczy Lucy stracił do biegacza niespełna 11 minut. W kolejnych edycjach, aż do okrągłej 40-tej, triumfowały nieparzystokopytne. Bilans walk na dzisiaj wynosi: 38-2. Rzadko zdarza się zatem, żeby człowiek miał konia na ogonie… Jednak historia zna takie przypadki – dokładnie dwa.
Wyścigi z żoną na plecach „wynaleźli” Finowie. Pomysł okazał się na tyle ciekawy, że szybko przechwyciły go inne nacje. Dziś biegać z wybranką swojego serca przerzuconą przez plecy, można już prawie na każdym kontynencie. Oryginalna dyscyplina doczekała się są własnych mistrzostw świata. Aktualnie najlepiej biegającym z małżonką na karku mężczyzną jest Vytautas Kirkliauskas. Podczas zeszłorocznych World Wife Carrying Championships w fińskim Sonkajärvi, Litwin przetransportował miłość swojego życia Neringę na odległość 253,5 m w 1:06. Trasa nie była łatwa. Największe kłopoty sprawiał duetom długi i głęboki rów z wodą.
Vytautas jest doskonale zbudowanym mężczyzną, natomiast Neringa lekka i drobna. Komplementarna fizjonomia stanowi duży atut pary. Jednak podczas odbierania nagrody za pierwsze miejsce Vytautas z pewnością dodałby swojej lubej kilka kilogramów. Wszystko dlatego, że główną wygraną zawodów jest zapas piwa o wadze żony…
Piwna mila to chyba najlepsza odpowiedź na pytanie – jak połączyć przyjemne z pożytecznym? Oczywiście pod warunkiem, że ktoś lubi się zmęczyć i jednocześnie nie pogardzi zimnym lagerem. Na pomysł rozgrywania biegów przy akompaniamencie „gul, gul, gul” typowym dla przełykania piwa, wpadli Amerykanie (no bo kto inny?). Piwna mila swoją historią sięga lat 80-tych, jednak prawdziwy rozgłos tej nietypowej dyscyplinie przyniósł James Nielsen w drugiej dekadzie XXI wieku.
Amerykanin w roku 2014-tym został pierwszym człowiekiem na świecie, który przebiegł 1 milę (1609 m) poniżej 5 minut, wypijając w międzyczasie cztery piwa (o gramaturze 355 ml). O tym, jak wielki jest to wyczyn świadczy fakt, że za bary z konkurencją brał się chociażby jeden z najlepszych średniodystansowców w historii – Nick Symmonds. Reprezentant USA w roku 2012 przebiegł Piwną milę w skromne 5:19, a mimo tego rok później został wicemistrzem świata na 800 m (bez nawadniania na trasie).
Aktualnym rekordzistą globu w Beer Mile jest Corey Bellemore. Kanadyjczyk w roku 2017-tym „opędzlował” cztery piwa Flying Monkeys, jednocześnie pokonując 4 stadionowe okrążenia w 4:33.6 (śr tempo 2:50/km). Nie lada wyczyn. Zwłaszcza, że Bellemore po wszystkim stał całkiem nieźle na nogach i z pewnością wykonałby polski test trzeźwości, czyli klasyczną „jaskółkę”.
New York City Pizza Run to nie metafora. Od 2010 roku w Nowym Jorku rozgrywany jest wyścig na 5 kilometrów, podczas którego uczestnicy mają przerwę na dwa kawałki pizzy.
Od zawsze moimi największymi pasjami było bieganie i jedzenie. Dlatego 10 lat temu wpadłem na szalony pomysł, że połączyć dwie pasje w jedną. Tak powstał NYC Pizza Run – tłumaczy Jason Fireman, założyciel biegu.
Fireman zainaugurował nietypowy bieg w roku 2010-tym na Manhatanie, jednak od 3 lat wyścig rozgrywany jest alejkami Greene Park na Brooklinie.
– Trudno uwierzyć, że robimy to już od dekady, ale wygląda na to, że ludzie mają obsesję na punkcie pizzy i biegania. Greene Park to jedna z moich ulubionych dzielnic Nowego Jorku i stanowi wspaniałą scenerią dla naszej imprezy – mówił rok temu Fireman.
Wpisowe na 5 km biegania i 2 kawałki od Pizza By Cer Te wynosi 50$. Poza tym uczestnicy otrzymują tematyczny t-shirt, torbę i kupon na after-party w knajpie DSK Brooklyn. Bieg zazwyczaj rozgrywany jest 29 września. Mile widziane są stroje nawiązujące do podwójnej pepperoni. Chodzą słuchy, że nawet miłośnicy kontrowersyjnej pizzy z ananasem znajdą na biegu coś dla siebie.
Janusz biegania. Niektórzy potrafią się obrazić na takie określenie. W Pabianicach bycie Januszem biegania, to nie tyle wyróżnienie, co bilet do strefy startowej. W roku 2018-tym miłośnicy biegania w Łódzkiem wpadli na pomysł, żeby zrobić zawody dla osób, które nie boją się wyjść na Janusza, lub typową Grażynę.
Zasady? Dystans do siebie i klapki Kubota na stopach. Ponadto wymagana jest biała koszulka na ramiączkach oraz skarpety typu „frotte” i marketowa reklamówka „szturmówka” w dłoni.
W kategorii kobiet obowiązują natomiast legginsy i szpilki, więc w porównaniu do wyścigu mężczyzn, możemy mówić o dużych ułatwieniach.
Tegoroczny kwietniowy Bieg Januszów przy okazji pabianickiego półmaratonu z wiadomych względów został odwołany. Jednak organizatorzy zapraszają zawodników i zawodniczki, którzy czują w sobie januszową/grażyniastą mentalność na przyszłoroczne ściganie.
28 marca 2021 roku asfalt zapłonie pod naporem Kubotów! Warto już dziś wyprać białe skarpety, żeby początek przyszłorocznego sezonu zainaugurować z przytupem.