Redakcja Bieganie.pl
Pierwsza myśl o wystartowaniu w triatlonie pojawiła się w zeszłym roku po ukończeniu sierpniowego „Maratonu Solidarności” w Gdańsku, choć już kilkanaście lat temu triatlon zaczął kiełkować gdzieś w mojej głowie, a było to po obejrzeniu transmisji z Mistrzostw Świata Kona Ironman na Hawajach.
Poza tym, jak wielu czytelników biegania, człowiek lubi stawiać sobie kolejne wyzwania…bo kolejny maraton, półmaraton choć przynoszą satysfakcję czy radość, to już jednak nie taką, jak kiedyś…..dlatego wielu z nas, biegaczy zaczyna myśleć o biegach ultra, rajdach adventure, czy też właśnie TRIATLONIE……
W moim przypadku było podobnie. Padło na triatlon z dwóch powodów: pierwszy to oczywiście wyzwanie, jakim jest zmierzenie się z tymi trzema różnymi dyscyplinami sportu połączonymi w jedną całość; a drugim powodem było oczywiście sprawdzenie strategii żywieniowych, a dokładniej zweryfikowanie czystej teorii, którą możemy znaleźć w szeregu pozycji książkowych, z rzeczywistymi warunkami startowymi…..w końcu triatlon, jak powiedział jeden z moich kolegów, to nie tylko mistrzostwa sportowe, ale i mistrzostwa w „jedzeniu i piciu”.
Wybór dystansu i pierwszy cel
W myśl zasady „mierz siły na zamiary” w przypadku większości biegaczy, im dłuższy dystans tym lepiej. Dlaczego??…..Odpowiedź jest prosta…..większość z biegaczy słabo pływa….oczywiście są wyjątki, ale generalnie jest to zgodne z prawdą, a kto nie może się z tym zgodzić, niech wybierze się do najbliższej Akademii Wychowania Fizycznego i popyta prowadzących o zdolności pływackie biegaczy 😉
W triatlonie im dłuższy dystans, tym większe znaczenie nabiera jazda na rowerze i bieg. A biegaczowi łatwiej jest wypracować formę na rowerze, niż na basenie. Poza tym mamy naturalną wytrzymałość trenowaną przez lata, co również predysponuje biegaczy raczej do długich dystansów. Tak więc, pomimo pewnych umiejętności pływackich, postawiłem na początek na długi dystans 1,9km pływania, 90 km na rowerze, 21,1 km biegu. Naturalnym wyborem były oczywiście zawody Susz Herbalife Triathlon, a pierwszym celem pokonanie dystansu w czasie krótszym niż 5 godzin, co w moim przypadku, było moim zdaniem barierą przyzwoitości. Podkreślam stwierdzenie „w moim przypadku”, gdyż każdy z nas ma inne predyspozycje siłowe, wytrzymałościowe itp., dlatego też każdy z nas powinien stawiać sobie różne i realne cele.
Przygotowania do zawodów
Przygotowania do triatlonu rozpocząłem na przełomie listopada i grudnia 2010 od zgłoszenia swojego udziału w triatlonie w Suszu. Pieniądze wpłacone, a więc motywacja tym większa. Przygotowania czas było zacząć….no i pojawiają się pierwsze problemy:
Po pierwsze brak odpowiedniej ilości czasu na trening. Pewnie wielu z czytelników spotka się z problemem pt. „zbyt krótki dzień” i chętnie zakupiłoby „czasowstrzymywacz” jakby taki istniał. No z tym problemem przyszło się i mi spotkać….dzień wypełniony pracą, czasem spędzonym z żoną i córką, a tu jeszcze moje przygotowania. Na całe szczęście „wyrozumiała” rodzina przyszła z pomocą i wsparciem, dzięki czemu trening mógł przebiegać często o nietypowych porach, ale niemalże codziennie. Cięższe i dłuższe treningi wykonywałem w weekendy, a krótsze w ciągu tygodnia.
Po drugie każdemu „nowicjuszowi” towarzyszy odwieczny problem braku planu treningowego oraz braku wsparcia ze strony specjalistów w danej dziedzinie. O ile o bieganie nie musiałem się zbytnio martwić, to jednak problem pływania jest dość trudny do przeskoczenia. Podobnie, jak problem odpowiedniej jakości sprzętu kolarskiego. Co prawda lata treningu wyczynowego, osobiste zainteresowania i wykształcenie pozwoliły mi ułożyć plan treningowy, potrzebne były jednak osoby, które nauczą mnie „właściwej techniki ekonomicznego” pływania oraz zapewnią odpowiedni sprzęt do realizacji triatlonowego treningu. Tutaj również uśmiechnęło się do mnie szczęście i spotkałem na swojej drodze osoby, które pomogły mi w obydwu kwestiach, co nie ukrywam pozwoliło mi skutecznie wystąpić w Suszu.
No a plan treningowy….no cóż…wyszedłem z założenia, iż powinien się opierać o typowe zasady treningu wytrzymałości, które wcześniej realizowałem jako biegacz. W związku z faktem, iż byłem „ograniczony czasem”, a mój organizm przez lata treningu był przyzwyczajony do ciężkiej pracy, postawiłem na trening o dość wysokiej intensywności. Wysoka intensywność treningu była możliwa przede wszystkim dzięki zastosowaniu zmiennego treningu, wykorzystującego różne partie mięśniowe. W moim planie zrezygnowałem z typowego treningu siły ukierunkowanej na dolne części partii mięśniowych wychodząc z założenia, że te partie mięśniowe rozwijane są poprzez trening kolarski.
Przykładowy tygodniowy plan treningu z głównymi założeniami podaję poniżej:
PN
Bieganie 15-20 km o średniej intensywności – praca typowo tlenowa
WT
Pływanie 2-3 km w tym elementy treningu interwałowego np. 6-8×250 m przerwa 1’10”-1’15” w tempie startowym
ŚR
Rower 30-50 km w tym podjazdy 4-8 x 1,5-2 km podczas którego od marca/kwietnia ćwiczyłem strategie żywieniowe
CZW
Bieganie trening interwałowy na odcinkach 10-20×200-600 m z przerwami 1’-2’ – łącznie ok. 15-25 km
PT
Pływanie 3-4 km o średniej intensywności z elementami techniki plus czasem rower przed i po basenie 20-30 minut
SB
Rower 50-90 km o średniej intensywności z „zakładką” biegową 5-15 km w tempie startowym podczas którego od marca/kwietnia ćwiczyłem strategie żywieniowe
ND
Bieganie 20-25 km o średniej intensywności lub w tym 12-16 km w zakładanym przyszłym tempie startowym
Do tego dochodziły treningi sprawnościowe z elementami siłowymi górnych partii mięśniowych (piłka rehabilitacyjna, gumy) oraz 2-3 razy w tygodniu jazda na rowerze do/z pracy (łącznie 16-20 km/dobę). Łącznie tygodniowo wychodziło ok.: 5-6 km pływania, 100-170 km jazdy na rowerze oraz 50-70 km biegania tj. ok. 8-12 godzin treningu w zależności od okresu.
Poza tym, już w drugiej połowie maja, gdy woda jest już „cieplejsza”, co oznacza jakieś 8-12 C, warto wyjść z basenu do jezior/morza, aby poćwiczyć pływanie na akwenie otwartym, zwłaszcza że podczas zawodów nawigacja jest dość trudna, o czym będzie poniżej. Pianki zwykle umożliwiają zanurzenie na 20-40 minut bez zbytniego wyziębienia organizmu, a podwójny czepek czy czepek z neoprenu zwykle załatwiają problem „marznącej głowy i zatok”.
Po trzecie finanse….no niestety sport, jakim jest triathlon to wydatek rzędu kilku tysięcy złotych. Rower i akcesoria, pianka, stroje i obuwie – to wszystko kosztuje. Tu także warto mieć wsparcie i zrozumienie rodziny – w końcu nie wszystko można przeliczyć na pieniądze. Oczywiście dla wielu z nas jest to dość trudna bariera do przeskoczenia, ale nie niemożliwa, a z pomocą przyjaciół/znajomych/rodziny wszystko da się zrealizować!!!
To już tuż tuż…..ostatni tydzień do startu
Dieta, odpuszczenie w treningu, planowanie strategii – to chyba najważniejsze zadania na ostatni tydzień przed zawodami.
Ładowanie węglowodanami po diecie bezwęglowodanowej – na myśl o diecie wielu z nas aż się wzdryga, a wcale tak nie musi być, a nawet nie powinno. Oczywiście ładowanie węglowodanami, jak w klasycznym modelu, w ostatnie 3 dni, jak najbardziej tak, ale dieta wysokobiałkowa przez pierwsze 3 dni już niekoniecznie. Zdecydowanie lepszy do zniesienia i równie skuteczny, jak klasyczny szwedzki model superkompensacji, jest model oparty o umiarkowane spożycie węglowodanów w pierwsze 3 dni (3-4g/kg m.c.), po których wprowadza się 3 dni z wysoką zawartością węglowodanów (9-10 g/kg m.c.) przy założeniu zmniejszania ilości i intensywności treningu. Na ten model postawiłem oczywiście i ja i muszę przyznać, iż po raz kolejny sprawdził się wyśmienicie podczas samych zawodów.
Odpuszczanie treningu też nie jest proste. Kilkumiesięczny trening uczy nas wytrwałości i stopniowego „dokręcania śruby” pozwalającego przesuwać się w treningu coraz dalej, a tu trzeba odpuścić. Pojawia się myśl: a może jeszcze 1 akcent, który pozwoli mi „poczuć formę”, poczuć, że jestem dobrze przygotowany….Pamiętajmy, iż nie tędy droga. Stara zasada treningu mówi, iż „lepiej być delikatnie niedotrenowanym, niż przetrenowanym”. Choć trening oczywiście kusi lepiej sobie odpuścić, zwłaszcza że w perspektywie czeka nas wielogodzinny wysiłek, do którego warto przystąpić wypoczętym. Ja również miałem takie pokusy, ale zwyciężył rozsądek, a mój trening oparty był o „pluskanie” się w jeziorze i spokojnym „rozjeżdżaniu” świeżutkich nowych opon przed startem, gdyż dostałem zalecenie przejechania na nich 30-50 km. Zresztą tak jak z butami, tak z oponami, trzeba najpierw rozchodzić, zanim się pobiega 😉
Opracowanie strategii. Strategia zależy przed wszystkim od poziomu wytrenowania poszczególnych dyscyplin oraz możliwości technicznych związanych ze wsparciem na trasie. Oczywiście inne możliwości będzie miała osoba, która startuje sama bez niczyjej pomocy i jest zdana na „wsparcie organizatora” a inne osoba, której towarzyszy rodzina/znajomi/trener itp. Ja miałem to szczęście, że mogłem oprzeć swoja strategię o rodzinę i przyjaciół, którzy zapewniali mi wsparcie techniczne podczas niemalże całej trasy triatlonu. Moją strategię oparłem o rozsądny i raczej spokojny początek w wodzie, aby już na początku nie przegrać walki z dystansem….poza tym najsłabszą moją dyscypliną, pomimo treningów, jest niewątpliwie pływanie, a dalsza strategia zakładała odrabianie strat na rowerze oraz oczywiście na biegu, który jest zdecydowanie najmocniejszą moją stroną. Za taką strategią oczywiście przemawiał również fakt, iż zdecydowanie lepiej się porusza, gdy mięśnie są rozgrzane, a tą „rozgrzewką” miało być pływanie. Ponadto zdecydowanie łatwiej się goni niż ucieka, a więc plan wydawał się rozsądny. Plan planem, a warunki startowe często zmieniają plany. A jak było?? O tym będzie poniżej.
No i jeszcze jeden ważny element przygotowań przedstartowych: MOTYWACJA! Pamiętajmy, iż nie ma czegoś takiego jak w 100% zrealizowany plan treningowy. Często zdarza się, że nie mogliśmy jakiegoś z elementów treningu wykonać, ale to NIE oznacza, że nie jesteśmy dobrze przygotowani. W treningu niejednokrotnie zdarza się, iż coś nie idzie po naszej myśli, a mimo to poprawiamy się. Dlatego też przed startem NIC nie powinno nas deprymować, a to czego się nie udało zrealizować zostawmy za sobą. Tak widocznie miało być, sam nie wykonałem przynajmniej 20-30 % z tego, co sobie zaplanowałem z różnych względów: czasowych, rodzinnych, zdrowotnych itp., ale w ostatnim tygodniu czułem MOC, a film z zawodów Ironman Kona na Hawajach z podkładem Eminema „Till I collapse”, który osobiście gorąco polecam, dodatkowo pobudzał do działania!!!
Dzień do startu…to już jutro
Dzień przed startem to oczywiście wolne z pracy. Warto wziąć dzień wolnego, aby trochę odpocząć, spokojnie dojechać do miejsca zawodów i bez pośpiechu „pochłonąć” przedstartowy klimat zbliżających się zawodów. Zawodnicy, trenerzy, piękny i szybki sprzęt wystawiany na Expo – to oczywiście zna każdy, kto brał udział w większej imprezie sportowej. Susz nie różnił się niczym od typowych imprez biegowych.
Przyjechałem na kilkanaście minut przed odprawą techniczną. Szybkie i sprawne wydanie pakietu startowego, no i odprawa o 19-tej. Tradycyjne przemówienia, przedstawienie ambasadorów itp., no i w końcu omówienie trasy, i tu pojawiło się jedno z nielicznych drobnych potknięć organizatorów. W pakiecie startowym tak naprawdę brak porządnego opisu trasy, a w informatorze tylko schemat stref zmian. Co prawda trasa jest omawiana podczas odprawy, ale, no właśnie, na hali mały rzutnik z praktycznie niewidocznymi z końca sali informacjami wyświetlanymi na niewielkim ekranie. A warto podkreślić, iż nastąpiły zmiany zarówno trasy biegowej, jak i rowerowej w stosunku do lat ubiegłych. Dlatego osobiście uważam, że warto na przyszłość takie informacje zamieszczać w informatorze. Zwłaszcza, że prawdopodobnie ponad połowa startujących uczestniczyła w tych zawodach po raz pierwszy i przynajmniej część (również Ci, którzy nie byli na odprawie) chciałaby uzyskać dokładniejsze informacje dotyczące tras i rozmieszczenia punktów żywieniowych.
Niemniej jednak to małe potknięcie nie wpływa na moje bardzo pozytywne odczucia związane z uczestnictwem w XX Herbalife Triathlonie 😉
Po odprawie technicznej krótkie odwiedzenie strefy zmian, „przywitanie” się z jeziorem, no i krótka podróż do miejsca noclegu. Wieczór spędzony w miłym towarzystwie, a o 23 czas na spanie, bo końcu jutro dzień walki!!!
Noc…..
Jedna myśl, jeden sen. Jak będzie na pływaniu???
Długo wyczekiwany dzień startu!!! To już dziś!!!
Poranna pobudka koło 7.30, przygotowanie napojów i żeli energetycznych na start, śniadanie i podróż na miejsce startu. Zapowiada się piękny dzień!!!
Przyjazd na miejsce na dwie godziny przed startem, przygotowanie sprzętu, podpompowanie ciśnienia w oponach do 8 atmosfer (w końcu nie wiadomo, czy podczas podróży nie zeszło powietrze), wprowadzenie roweru i sprzętu do boksu startowego…..no i „nadany” numer zostaje namalowany flamastrem na przedramieniu i łydce. W powietrzu czuć TRIATLON. Mam numer 40, a boksów startowych jest ponad 400. Coś pięknego, zapowiadają się super zawody. Jeszcze krótki odpoczynek przed startem i już trzeba wybrać się na rozgrzewkę.
10.15 rozgrzewka, 2,5 km biegu, trochę streachingu i już wzywają powoli do boksów startowych. Na całe szczęście zdążyłem w między czasie wytłumaczyć „teamowi” jaka jest jego rola podczas dzisiejszych zawodów 😉 Dalej już szybkie założenie pianki, 50-100 m rozpływania i trzeba stawić się na ostateczną odprawę. Wszyscy stoją w boksach, pokrzykują „Susz, Susz”, kilka osób mobilizuje się w kręgu obok mnie, a ja już czekam. Właśnie za chwilę będzie zwieńczenie mojej półrocznej pracy!!!
10.48..10.50…wychodzimy do odprawy. Pojedynczo odhaczani na bramce, aby dalej popłynąć na środek jeziora (!!!), z którego ma nastąpić start. No i tu pierwszy, choć świadomy, błąd. Odhaczam się na bramce jako jeden z pierwszych i też jeden z pierwszych dopływam na miejsce startu, a tam trzeba czekać na pozostałe 350 osób wykonując ciągłe ruchy nogami. Niepotrzebna strata energii i pewne wychłodzenie organizmu, no, ale pomimo że wiedziałem, że tak może być, to wypłynąłem, więc nie ma co narzekać i trzeba czekać. Dopływają kolejni zawodnicy. Obok mnie gromadzi się późniejsza czołówka, w tle padają słowa wypowiedziane przez któregoś ze startujących „no i mamy w końcu w Polsce prawdziwy triatlon”. Aż się chce startować!!!
10.57…10.58….padają słowa „cofnąć się proszę….cofnąć się do linii”. Skąd my to znamy, tak jak w bieganiu wielu chce wystartować z przodu 😉
11.00 Start!!!
Sygnał syreny powoduje, że wszyscy przede mną nagle rzucają się do przodu i zaczynają płynąć, jak szybko się da. Zaczynam i ja, choć głos rozsądku podpowiada mi spokojnie, spokojnie, poszukaj własnego rytmu. Już po 50-100 metrach próbuję go znaleźć, ale niestety, z lewej ktoś po mnie przepływa. Zaraz zderzam się z kimś z prawej strony, woda jest zielona jak zabielana zupa szczawiowa, nie widać nawet osoby płynącej tuż przede mną. Uderzam kogoś w stopę, ktoś mnie w bok i tak przez kolejne 300-400 m. Próbuję się wychylić i zobaczyć boję, którą mamy opływać prawą stroną. Ledwo ją widać, a tłum się zawęża, gdyż trasa do pierwszej boi ma formę leja. Zamiast z dystansem się polepszać jest coraz więcej osób próbujących odnaleźć właściwy, jak najkrótszy tor.
Kolejne uderzenia w kogoś, czy kogoś we mnie. Znowu ktoś po mnie przepływa, a ja staram się znaleźć swój rytm. Pierwsza boja za mną, teraz 400-500 m do kolejnej, praktycznie nie widocznej z daleka. Dalej próbuję znaleźć trochę swobody. Trochę wolnego miejsca, ale na próżno. Co chwilę zderzenia, a niby w aquaparku jest ciasno. Nie poddaję się, walczę dalej. Wiem, że im dłużej płynę, tym powinno być mi lżej. Mięśnie będą dogrzane, wejdę w rytm. Niestety dalej płynę w dużej grupie osób. Wychylam się na chwilę w poszukiwaniu boi. Nic nie widać poza rzeszą ludzi przede mną, obok mnie. Tylko tych za mną jakoś mało, płynę więc „tam gdzie wszyscy”, a miałem nawigować. Przecież pływałem kilka razy w akwenach otwartych. Rzeczywistość jest inna, ale przecież cały ten tłum nie może się mylić. Kolejne wychylenie, boja coraz bliżej. Boja – czyli zwężenie i znowu ostra walka z innymi uczestnikami. Za 100 m ma być druga i powinno się rozluźnić. Kolejny nawrót, kolejna walka i długa prosta do kolejnej boi.
Wreszcie trochę luzu, zaczynam łapać właściwy rytm. Kolejne zderzenie – jakiś zawodnik w białych okularach patrzy mi niemal w oczy jakby był wściekły, że chcę mu ustąpić pola. Mam wrażenie, że „męskie hormony” mieszają złość ze zmęczeniem….Ktoś znowu wali mnie w stopę – mam wrażenie, że chce mnie chwycić za stopę tylko za to, że jestem trochę szybszy. Przerabiałem to w aquaparku, ale podczas zawodów…no niestety nie każdy potrafi się pogodzić z tym, że są szybsi. Obieram punkt na zawodnika w piance bez rękawków. Staram się trzymać początkowo jego rytm, ale jakoś wolno mi i chyba zaczynam łapać swój rytm. Niestety widzę również, że płynę niezupełnie prosto i staram się wrócić na właściwy tor. Znowu zawodnik w białych okularkach patrzy mi w oczy przy kolejnym zderzeniu. Mimo to staram się płynąć swoim rytmem. Mijam kolejną przedostatnią boję. Zostało 400-500 m, przyspieszam i staram się trzymać za wszelką cenę swój rytm pomimo kolejnych zderzeń. Już widzę przystań, krótkie wychylenie i jeszcze 200m – 8 basenów i ostatnia boja. Płynę w grupie aż do ostatniej boi. Chyba wszyscy przyspieszali na koniec, bo nawet przy ostatniej boi jest ścisk.
50 m…25 m….15m…10m. Wybiegam z wody i od razu spoglądam na zegarek – 36 z przodu (!!!) Jest trochę lepiej, niż sobie założyłem. Wybiegam z wody. W przeciwieństwie do większości, piankę ściągam dopiero w boksie, dzięki czemu mogę rzeczywiście w miarę szybko przebiec do boksu bez drobienia podczas ściągania pianki „w locie” niczym baletnica w jeziorze łabędzim.
W boksie chwilę walczę z pianką, przecieram stopy małym ręcznikiem, zakładam koszulkę, okulary, czapeczkę, kask, rękawiczki, buty, chwytam rower i biegiem do strefy zmian!!
Jazda na rowerze ma być już tą częścią, w której czuję się znacznie lepiej. Trzask bloków wpinanych w pedały daje sygnał do rozpoczęcia zabawy. Dwa zakręty i lekki 400 m podjazd. Zaczynam wyprzedzać pierwszych rywali, na podjazdach czuję się naprawdę mocno! Nie wiem, czy to adrenalina, czy poziom wytrenowania, że nie czuję zmęczenia, ale na kostce brukowej wyprzedzam kolejnych rywali.
Czekam na chwilę luzu, czekam na moment, w którym będę mógł spożyć pierwszy żel. Czekam 2-3km, aż skończy się kawałek wyłożony brukiem, czas na pierwszy żel. Całe szczęście lekko naciąłem wcześniej opakowania, aby łatwo się otwierał. Pierwszy żel zjedzony, więc pora dalej pedałować. Spoglądam na licznik…38-40-42-38-40 km/h…całkiem nieźle. Nie czuję zmęczenia, wyprzedzam kolejnych rywali. Lekkie podjazdy są dla mnie, jak przysłowiowy „młyn na wodę”. Czuję się bardzo dobrze. Linia oznaczająca 5-ty km, kilka łyków napoju i jazda dalej. 10-ty km kolejne kilka łyków. Wyprzedzam kolejnych rywali i nie ukrywam, że działa to budująco. Wyprzedza mnie jakiś kolarz, nie daję się jednak ponieść emocjom, trzymam swój rytm. 14-ty km i zaraz nawrót. Spisują mój numer i wracam z powrotem. Kolejny żel i jazda pod wiatr. Prędkość spada, całe szczęście wyprzedzam kolejnych rywali, choć prędkość 33km/h…35km/h….30km/h…ale to podjazd, potem znowu 33-35km/k. 20-ty km kolejne łyki napoju.
Wydaje się, że ten wiatr się wzmaga…25km…Dalsze picie. Za chwilę tablica „Susz”. Lekki skręt w boczna drogę, nawrót i wjazd do miasta…Znowu ten bruk i jeszcze ostry podjazd. Zmieniam rytm i dochodzę kolejnych rywali, potem już tylko zjazd do strefy bufetu przed którym wypijam kilka łyków napoju i wyrzucam mój bidon. Za strefą bufetu czeka kolega podający mi kolejny napój. Odbieram i rytmicznie wjeżdżam na podjazd mijając kolejnych 2 rywali. Pętla nr 2 mija równie szybko, jak pętla pierwsza. Wyprzedza mnie kolejny kolarz, ale ja również wyprzedzam wielu innych zawodników. Wydaje się lekko cięższa niż pierwsza, ale schemat odżywiania z pętli pierwszej (2 żele i bidon) pozostają bez zmian.
Dojeżdżam do strefy zmian i czas pętli zbliżony jest do pętli pierwszej. Znowu ostatnie łyki napoju przed strefą zmian, wyrzucenie bidonu i oczekiwanie na napełniony. Zbliżam się do kolegi, wyciągam rękę….łuuup….nie udaje mi się go chwycić…kolega chwyta go ponownie i biegnie za mną…zwalniam, za chwilę chwytam i znowu ruszam. Pętla nr 3 okazuje się lepsza, jeżeli chodzi o samopoczucie niż pętla nr 2. Wyprzedam kolejnych kilka osób, spożywam dwa żele i wypijam kolejny bidon napoju. Ostatnie łyki spożywam na ok. 800 m do mety etapu rowerowego. Dojeżdżam do strefy zmian, wypinam buty z pedałów i biegnę. Sędzia pokazuje, że trzeba boksy obiegać naokoło. Doganiam grupkę przede mną. Mijam jedną z zawodniczek, dobiegam do boksu, szybko zawieszam rower, zmieniam obuwie, zdejmuję kask i zmieniam czapeczkę. Wołam do sędziego, aby pokazał mi drogę wybiegu na trasę i ruszam!
Zaczynam bieg z myślą, że w końcu teraz sobie „odkuję”. Z drugiej strony rozsądek podpowiada zacznij spokojnie. Ciekawe jest, że praktycznie nie czuję w mięśniach przejścia z roweru w bieg. Biegnę i wydaj mi się bardzo wolno. Postanawiam sprawdzić orientacyjnie kolejny kilometr. W międzyczasie kolega oferuje bidon z napojem…2 łyki i biegnę dalej. Patrzę na 1 km…3’25”??? Chyba niemożliwe, przecież tak wolno biegnę, co prawda niemalże „połykam” kolejnych rywali, ale…kolejny kilometr 3’25”….ok, biegnę z lekkim wiatrem. Zobaczymy, co będzie dalej. 3km i nawrót, 4km – kolega podaje napój.
Kolejni rywale za mną, łyk wody podany przez harcerza. 5km…tempo cały czas oscyluje w granicach 3’25”-3’30”….pierwsza pętla….7km i kilkunastu kolejnych rywali za mną. 8km kolejne łyki napoju i zawodniczka biegnąca na pierwszej pozycji „połknięta”. Jestem pełen podziwu dla startujących zawodniczek. Biegnę dalej swoim tempem. Zakładam, że po 10 km przyspieszę, bo tętno jest bardzo niskie, a ja się czuję wyśmienicie. Na 9-tym km łyk wody i kolejni rywale. Nagle pojawia się ból. O nie….dlaczego tak blisko mety….zaczynają boleć ścięgna pod kolanami…10km 3’31”…no nic, trzeba zwolnić….kolejne 11 km biegnę już na „zaciągniętym ręcznym”…tempo 3’40”-3’45” niestety nie jest, jak na moje możliwości, za szybkie, ale biegnąc na granicy bólu wolę ukończyć niż złapać kontuzję. Co 3-4km popijam napój węglowodanowy. Mijam też, pomimo zwolnienia, kolejnych rywali. Ostatni kilometr, delikatne przyspieszenie, ostatnia górka i wbiegam na prostą. Ludzie wyciągają dłonie i głośnio klaszczą. Przybijam kilka piątek i wpadam na metę!!!
Koniec!!! 4 godziny 35 minut 41 sekund !!!
Wszystko poszło niemalże zgodnie z planem.
Na mecie czuję się super. Specjalnie nawet zmęczenie nie daje się we znaki. Jako regenerację, w przeciwieństwie do wielu biegaczy wybieram chłodzenie w jeziorze, oczywiście po obowiązkowym uzupełnieniu płynów i zagryzieniu kilku pomarańczy zaraz po ukończeniu zawodów.
Podsumowanie:
• Ze 152 miejsca po pływaniu na rowerze przesuwam się 84 pozycję, a zawody kończę na 21 pozycji….domeną biegaczy jednak jest trzecia część zawodów 😉
• Zawody były dobrze zorganizowane, dopisała pogoda no i przede wszystkim kibice, którzy oklaskiwali wszystkich bez wyjątku uczestników zawodów. Urocze zwłaszcza były małe dzieci klaszczące i krzyczące „wyrzuć bidon, wyrzuć bidon!!!”…..gdyby nie był tak potrzebny na trasie…..
• Jestem pełen podziwu dla „ambasadorów Herbalife Susz Triathlon”, którzy pomimo żadnego (oprócz Łukasza Grassa) doświadczenia sportowego byli w stanie ukończyć samodzielnie te bardzo trudne zawody.
• Drugą z wpadek organizatorów było „przymykanie oka” przez sędziów na jazdę na kole przez niektórych zawodników, niedozwoloną na dystansie długim, zwłaszcza, że zawody miały rangę Mistrzostw Polski.
• Poza dwoma wspomnianymi drobnymi „wpadkami” organizatorów zawody były zorganizowane bardzo sprawnie, a całkiem spora ilość osób kibicujących na trasie zagwarantowała tej imprezie naprawdę bardzo dobry klimat i wysoką ocenę.