30 września 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

po równonocy


Posiadać jakąś jedną chwilę na własność. A przynajmniej mieć takie wrażenie. Starzeję się chyba – bo na to od kilku lat czekam przez trzy czwarte roku. Szczęście splata się z bieganiem i kąsa jego ogon, bym nie zapomniał, że powinno boleć.

Cholernie jesiennie się zrobiło. Co się planowało na ten rok, już się przedawniło i nie chce się przełożyć na grudzień. W mieszkaniu nie grzeją jeszcze, już nie sadzą kwiatów na klombach. Na parkingu przy Wiśle pojawiła się za to osierocona przyczepa z napisem na plandece: „Spływy kajakowe”, a powietrze z jednej opony uciekło. Dotąd doszliśmy, chociaż teraz już się nie chodzi, nie spaceruje, tylko biega. Dotąd więc dobiegliśmy, ale nikt – jak nie przypływał, tak nie przypływa.

Ach jakże śmieszne, gdy sny o własnej potędze się zderzają z wiatrem w miejskim parku. Gdy klnę, bo znowu szarpie udo. Gdy obiecuję sobie, że od poniedziałku zacznę. Gdy we wtorek rano przegrywam z kretesem – ale udaję, że zawsze jest nowy dzień i szansa. Tymczasem chowam głowę w ramiona, bo może spaść kasztan, bo liść może pacnąć w czoło. W jedną stronę nad rzeką pod wiatr, z przekrzywioną na bok głową. W drugą stronę zaskoczenie, że znowu w twarz, oddech na chwilę wraca, gdy przebiegam pod mostem, a wycie zostaje w górze.

Niby chcę tego wszystkiego. Z rozpędu wychodzę rano lub wieczorem o tej, co zwykle porze, na bieganie. A tu ciemność i tłumione szczekanie psa wyrywającego się na spacer zza drzwi sąsiada. Niby chcę tego wszystkiego, ale zderzam się wciąż z ludźmi. Nie chcą ustąpić na chodnikach, wchodzą pod nogi, skręcają znienacka. „W mieście jak ryby tramwaje” – płyną, pożerają i wypluwają spóźnione zawsze kurtki, spocone koszule, buty na czubkach wilgotne. Za przednią szybą wykrzywiona we wściekłym grymasie twarz, bo wbiegłem na pasy.

Niby chcę tego wszystkiego, tylko że gdy zaczynam komuś o tym opowiadać, obraz karłowacieje i przestaje być słonecznym landszaftem. Górnolotne słowa śmieszą, jak te tutaj. Komedia z boku patrząc. „Dlaczego wszystko jest tak proste, póki nie przydarzy się tobie?".

Dlatego po równonocy chętniej samotnieję. Czekam na wiatr, który rozgania. I jeszcze na pożółknięcie światła z latarni. Wysłuchuję stukania kropel o parapet i sprawdzam, czy dłoń wystawiona za okno wilgotnieje. Gdy wystarczająco długo zwlekam – wtedy wiem, że mogę wyjść.

Nikt nie powie mi, że nie jest najgorzej, gdy wpadam na prostą w parku, a gałęzie chwytają mnie za ubranie. Pod nogami śliskość i zgnilizna liści się zaczyna. Nie rozgrzewam się nawet po godzinie biegu. Nie ma powodu, by czuć się dobrze. Nie wiadomo, czemu jednak wszystko jest na miejscu.

Deszcz dzisiaj padał prawie poziomo. Miałem cały park dla siebie. Najgorzej – najlepiej.

 

 

____________________

Kuba
Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu
czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i
niespełnione ambicje prezentuje między innymi na
 Instagramie.

Możliwość komentowania została wyłączona.