Od pierwszego marszobiegu do debiutu w maratonie. Historia, która zmieniła moje życie
Trzy lata temu mój pierwszy zarejestrowany trening to był marszobieg w tempie 6:42 na kilometr. Dziś mam za sobą dwa maratony przebiegnięte w ciągu czterech tygodni, w Nowym Jorku i w Walencji. Nie jestem wyczynowcem, nie mam „genów” – predyspozycji i nie biegam „kosmicznych” czasów. Jestem zwykłym amatorem, który krok po kroku zmienił swoje życie. Ta historia jest dla tych, którzy zastanawiają się, czy bieganie i maraton w ogóle są dla nich.
Jakim wyzwaniem dla człowieka jest maraton?
Wstęp
Bieganie.pl to miejsce, w którym na co dzień piszemy o treningach, planach, biegach i wywiadach z elitą. Ale widzę też, jak wiele osób trafia tu po prostu po inspirację. Dlatego postanowiłem opisać swoją drogę: od zera do maratonu. Tak, żeby ktoś, kto dziś myśli „czy ja w ogóle nadaję się do biegania?”, mógł zobaczyć, co dzieje się z życiem, gdy zaczynasz trenować bieganie, a nie tylko „wyjść potruchtać”. Maraton nie był moim celem. Był bardzo daleką wizją, którą widziałem raczej w innych niż w sobie.
Od kanapy do pierwszych 5 kilometrów
Jesienią 2022 roku odpaliłem pierwszy raz zegarek do biegania. Zarejestrował trening: 4,46 km w nieco poniżej 30 minut. W praktyce był to marszobieg. Średnie tempo pokazało 6:42 min/km. Wcześniej zdarzało mi się wyjść pobiegać, wystartować charytatywnie w Onkobiegu, ale było to nieregularne. Ten dzień uznaję za początek trenowania biegania.
Pierwsze oficjalne 5 km ciągiem przebiegłem dopiero trzy miesiące później. Pamiętam tę datę i emocje. Dystans, który samochodem wydawał się „daleko”, nagle pokonałem na własnych nogach. Czas około 33 minut dla wielu osób to „wolno”. Dla mnie to był kosmos. Pierwszy raz poczułem, że biegaczem nie jest ten, kto ma konkretne tempo, tylko ten, kto regularnie wraca na trening.
Pierwszy rok biegania wyglądał u mnie bardzo skromnie:
biegałem najczęściej po 30 minut,
3 razy w tygodniu,
w tempie, w którym czułem się komfortowo (około 6:00–6:30/km),
maksymalny dystans: 5 km.
Czy mogłem zrobić więcej? Pewnie tak. Czy zrobiłem coś źle? Absolutnie nie. To był pierwszy rok po latach siedzącego trybu życia: biuro, samochód, dom. Nie miałem kontuzji, przeciążeń, nie bolały mnie kolana ani pasmo. Za to coraz częściej słyszałem:
„Tomek, ale ty schudłeś.” „Tomek, jak ty dobrze wyglądasz.”
I to był ogromny komplement za… 30 minut biegania 3 razy w tygodniu.
Dlaczego trener zmienił wszystko
Do tego momentu biegałem „po swojemu”. Nieregularnie, bez planu, bez większej wizji. To było fajne, ale w pewnym momencie poczułem, że kręcę się w kółko. Bałem się dłuższych dystansów. Psychicznie nie przechodziło mi przez głowę, żeby zrobić więcej niż 5 km.
We wrześniu 2023 roku zacząłem współpracę z trenerem Arturem Kozłowskim. Ustaliliśmy jedno: na razie nie rozmawiamy o maratonie. Ani ja go nie potrzebowałem, ani trener nie widział sensu, żeby pchać mnie na królewski dystans, skoro:
nie miałem jeszcze nawet pierwszego półmaratonu,
szybko się nakręcam i lubię przeginać,
bieganie miało być dla mnie przede wszystkim przyjemną zmianą stylu życia.
Zaczęliśmy „bawić się” dystansami 5 i 10 km. Regularne treningi, proste struktury, stopniowe dokładanie kilometrów. Dopiero po ponad roku biegania przebiegłem pierwsze 7 km ciągiem. Nie wcześniej. I bardzo się cieszę, że nie podkręcaliśmy śruby na siłę.
Czego tak naprawdę bałem się w maratonie
Przez długi czas maraton kojarzył mi się z trzema rzeczami.
Po pierwsze: „maraton jest tylko dla mocnych”. Patrzyłem na ludzi, którzy biegli poniżej 4 godzin, i nie rozumiałem, jak można utrzymać tempo 5:40 przez 42 kilometry, skoro ja w takim tempie ledwo dawałem radę 5–7 km. Wizja długich wybiegań mnie przerażała.
Po drugie: „maratończycy to jakaś osobna sekta”. W social mediach widziałem wyłącznie zdjęcia w krótkich spodenkach, koszulkach startowych, medale, treningi, zrzuty z zegarka. Mało kto wrzucał fotki w koszuli czy z imprezy. Myślałem: naprawdę chcę podporządkować temu całe życie? Przecież kogo obchodzi, że znowu biegnę. Do tego dochodził wstyd: wyjdzie grubasek potruchtać, co sobie ludzie pomyślą.
Po trzecie: „to jest drogie”. Buty, odzież, pakiet startowy, dojazd, hotel. Łatwo policzyć, że za cenę jednego maratońskiego wyjazdu można dorzucić tysiąc złotych i polecieć na tydzień all inclusive.
Długo uważałem, że maraton to nie jest mój świat. I wcale nie uważam, że każdy musi go pokochać.
Półmaraton w Walencji – pierwszy przełom
Przełom przyszedł, kiedy zawodowo zacząłem więcej pracować przy projektach merytorycznych Bieganie.pl związanych z bieganiem amatorskim. Analizowaliśmy dane, słuchaliśmy historii innych biegaczy. Okazało się, że takich jak ja jest mnóstwo:
nie każdy chce biec maraton,
nie każdy czuje się gotowy,
wielu ma swoje ograniczenia: zdrowotne, rodzinne, zawodowe.
W międzyczasie pojawił się projekt #kieRUNekWalencja z New Balance. Najpierw zobaczyłem Walencję jako miasto, które żyje bieganiem. Później kupiłem pakiet na półmaraton z rocznym wyprzedzeniem. Cały 2024 był podporządkowany jednemu celowi: „pobiegnę swój pierwszy ważny bieg na 21 km.”
Półmaraton w Walencji pobiegłem w okolicach 1:38. Dla mnie to było potężne wydarzenie. Tempo mniej więcej 4:40/km przez ponad godzinę. Wtedy jeszcze maraton nadal wydawał się abstrakcją, ale w głowie pojawiła się myśl, że skoro dałem radę na 21 km, to może kiedyś 42 też będzie możliwe.
Mój trening z Darkiem Korzeniowskim
Kontuzja po Biegu Niepodległości w Warszawie
Chwilę po półmaratonie w Walencji przyszła kontuzja. Na jednym z kolejnych startów, Biegu Niepodległości w Warszawie, przeszarżowałem:
za dużo kilometrów w karbonowych superbutach
za mało ćwiczeń uzupełniających
lekceważenie regeneracji
przekonanie „skoro poszło dobrze, to teraz już tylko szybciej”
Skończyło się przeciążeniami, problemami z pasmem biodrowo piszczelowym, długą pracą z fizjoterapeutą. Kilka miesięcy bez normalnego biegania. Ratowała mnie siłownia i rower, ale bieganie zeszło na drugi plan.
To był ważny moment. Zrozumiałem, że maraton zaczyna się dużo wcześniej niż na 30. kilometrze. Zaczyna się na siłowni, na macie, w kuchni i w łóżku, w którym śpisz.
Zaproszenie do Nowego Jorku – decyzja, której nie da się odrzucić
W lipcu 2025 roku wydarzyło się coś, co zmieniło cały plan. Jako redakcja Bieganie.pl współpracujemy z firmą New Balance. Otrzymałem od nich zaproszenie na wyjazd.
Pobiegniesz TCS New York City Marathon jako debiutant. Zrobimy z tego wspólny projekt – pomyślałem.
Nowy Jork to część cyklu World Marathon Majors, jednego z najbardziej prestiżowych maratonów świata. Wiem z bliska, jak wygląda ten bieg. Byłem tam wcześniej jako dziennikarz, relacjonowałem starty Adama Kszczota i Joanny Jóźwik. Teraz miałem stanąć na starcie sam. Na takie propozycje nie mówi się „nie”.
12 tygodni przygotowań do maratonu
Miałem około 12–13 tygodni do startu. Z trenerem ustaliliśmy, że na początku nie ciśniemy wyniku na siłę. Najpierw zobaczymy, w jakim jestem miejscu. Więcej informacji o treningach znajdziesz TUTAJ
Na początku sierpnia wystartowałem w biegu na 5 km, który potraktowaliśmy jako punkt zero. Wynik w okolicach 22 minut pokazał, że forma po kontuzji wraca, ale trzeba podejść do maratonu rozsądnie.
Po raz pierwszy w życiu weszliśmy w prawdziwe bezpośrednie przygotowanie startowe:
3–4 biegi w tygodniu
weekendowe longi rosnące stopniowo: 12, 15, 18, 20, 25, 28, w końcu 30 km
treningi tempowe, odcinki 400, 600, 800 m, dłuższe odcinki tempowe
testowanie żeli na dłuższych jednostkach
równolegle siłownia, praca nad mobilnością, dbałość o sen i jedzenie
W trakcie tych przygotowań nie czułem wcale „magii maratonu”. Czułem raczej powtarzalny proces. Rozbieganie, akcent, siłownia, long. Powtórz. To była dla mnie ważna lekcja. Przygotowanie do maratonu wcale nie musi wyglądać spektakularnie.
Maraton w Nowym Jorku – piękny bieg lecz sportowe rozczarowanie
Plan był prosty. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, spróbujemy pobiec w okolicach 3:30. Trasa Nowego Jorku nie jest łatwa. Mosty, podbiegi, zbiegi, tłum ludzi. Wiedziałem, że nie będzie to idealny bieg na życiówkę, ale chciałem pobiec odważnie i mądrze.
Finalnie na mecie zameldowałem się z czasem 3:43. Dla kogoś z zewnątrz to może być świetny wynik jak na debiut. Dla mnie było w tym sporo sportowego rozczarowania. Czułem, że byłem przygotowany na mocniejsze tempo i że bałem się bólu na podbiegach, zamiast go po prostu przebiec.
Z drugiej strony ten bieg był bezcenną lekcją:
nauczyłem się, jak pić na punktach
zobaczyłem, jak reaguje mój żołądek na żele
poczułem, jak bardzo potrafią boleć nogi przy bieganiu po mostach
zrozumiałem, jak ważna jest logistyka przed biegiem
Nowy Jork był jak egzamin, na którym zaliczasz przedmiot, ale wiesz, że mógłbyś napisać go lepiej.
Czy ma sens bieganie dwóch maratonów w miesiąc?
W normalnych realiach nie. Powie ci to każdy trener i każdy doświadczony biegacz. Ale ja miałem w zanadrzu coś jeszcze. Pakiet na maraton w Walencji. Kupiłem go wcześniej z myślą o docelowym maratonie na płaskiej, szybkiej trasie. Po Nowym Jorku byłem na siebie zły. Czułem niedosyt. Gdy trener zapytał:
„Masz pakiet na Walencję. Biegniesz?”
odpowiedź mogła być tylko jedna: spróbujmy, jeśli ciało pozwoli.
Tydzień po Nowym Jorku zrobiłem dwa lekkie rozbiegania, konsultację z fizjoterapeutą. Organizm zaskakująco dobrze przyjął obciążenie. Podjęliśmy decyzję, że biegnę Walencję, a Nowy Jork traktujemy jako najdłuższy long w życiu.
Łącznie do maratonu szykowałem się więc około 16 tygodni, z jednym maratonem po drodze. Czy to podręcznikowy scenariusz? Nie. Czy powtarzałbym to w nieskończoność? Też nie. Ale dla mnie w tej konkretnej sytuacji miało to sens.
„Drugi debiut” – maraton w Walencji
Walencja była zupełnie inną historią niż Nowy Jork:
płaska, szybka trasa
brak mostów i długich podbiegów
znajome miasto, w którym wcześniej biegłem półmaraton
Najważniejsze różnice w przygotowaniu mentalnym:
nie robiłem przed startem dwudziestu kilometrów spacerów po mieście
pilnowałem snu, jedzenia i nawodnienia
oszczędzałem nogi dzień i dwa dni przed biegiem
pogodziłem się z tym, że nie wszystko jestem w stanie kontrolować
Biegłem w Walencji z Darkiem Korzeniowskim, moim redakcyjnym kolegą, dla którego tempo na 3:30 jest spokojnym biegiem. Darek powiedział: „Prowadzę Cię, nie patrz na zegarek. Biegnę obok ciebie.”To zdjęło mi z głowy ogromny ciężar. Kontrolowałem ciało i oddech – finito.
W okolicach 23. kilometra dopadły mnie problemy żołądkowe. Musiałem zbiec z trasy do pobliskiego lokalu, straciłem ponad dwie minuty i wybiłem się z rytmu. Przez kilkaset metrów truchtaliśmy wolniej, wracając stopniowo do tempa.
Najgorszy moment przyszedł między 30. a 35. kilometrem. Nogi były ciężkie, tempo nie chciało się rozpędzić. Aż w pewnym momencie usłyszeliśmy z boku zespół grający „Stand by Me”. Z Darkiem zaczęliśmy to śpiewać, biegnąc mniej więcej po 4:55/km. Wtedy powiedziałem: „Dobra Darek, mogę znowu biec.”
Od tego momentu metr po metrze odliczałem do mety. Finalnie wpadłem na nią z czasem 3:31:15. Trzy trzydzieści nie pękło, ale to był mój maraton. Na zdjęciach z mety widzę siebie naprawdę szczęśliwego. Nie dlatego, że „mam to już za sobą”. Dlatego, że:
Trzy lata temu nie byłem w stanie przebiec w tym tempie 3 km. A teraz zrobiłem 42. I to drugi raz w miesiąc.
Na mecie złapała mnie Kasia Zawistowska i powiedziała:„Tomek, ty się uśmiechasz.”
Tak. Bo tym razem dominowała euforia, a nie sportowa złość.
Co dał mi maraton jako amatorowi?
Maraton nie zmienił mnie w innego człowieka. Nie obudziłem się dzień później mądrzejszy. Ale dał mi:
dużą pewność siebie,
poczucie, że moje limity bardzo często siedzą w głowie,
dowód, że proces rozłożony na lata jest ważniejszy niż pojedynczy bieg,
narzędzie do lepszej pracy nad sobą w innych obszarach życia.
Wszystko, co sobie wymarzyłem jako ja, krok po kroku zrealizowałem. Zawsze miałem obok siebie ludzi, którzy we mnie wierzą. Żonę, mamę, siostrę, przyjaciół, współpracowników – wszystkim bardzo dziękuję!
Co dalej?
Po Nowym Jorku powiedziałem żonie, że nigdy więcej maratonu, a Walencja zamknie ten etap. Dziś nie jestem już tego taki pewien. Zastanawiam się, czy może kiedyś Chicago, może coś bliżej, może maraton w Polsce. Na razie myślę raczej o tym, żeby poprawić życiówki na 5 i 10 km.
Wiem jedno:
nie zrezygnuję z biegania,
bieganie to dla mnie antidotum na stres,
wzór dla moich dzieci,
sposób na zwiedzanie świata i poznawanie ludzi.
Na najbliższy czas plan jest prosty:
wrócić spokojnie do treningu,
wzmocnić się na siłowni,
skupić się na krótszych dystansach,
w październiku przebiec półmaraton w Rzymie razem z żoną, w jej debiucie.
Chciałbym być dla niej tym wsparciem, którym Darek był dla mnie w Walencji.
Kilka słów do kogoś, kto dziś jest tam, gdzie ja byłem trzy lata temu
Jeśli przebiegnięcie 5 km wydaje ci się kosmosem, doskonale cię rozumiem. Jeśli myśl o maratonie cię przeraża, mnie też przerażała.
Zapamiętaj kilka rzeczy:
każdy ma swoją historię, swoje ograniczenia i swój czas,
czasy i wyniki, które widzisz w internecie, są wypadkową tysięcy czynników,
porównywanie się do innych to droga donikąd,
porównuj się tylko do siebie sprzed miesiąca, sprzed roku, sprzed trzech lat.
Jeśli ten tekst da ci choć odrobinę odwagi, żeby wyjść na pierwszy marszobieg albo wrócić po przerwie, to znaczy, że było warto go napisać. Pozdrawiam!
Manager sportowy z kilkunastoletnim doświadczeniem. Współpracował z klubami sportowymi, topowymi sportowcami, artystami i influencerami z różnych branż. Od 2019 roku jest częścią redakcji Bieganie.pl, gdzie każdego dnia wdraża strategie marketingowe i odpowiada za całościowy rozwoju portalu. Biega od 2022 roku.