Redakcja Bieganie.pl
To nie będzie łatwe, bo ja jestem samotnica. Ale skoro zgłosiłam się na kapitana cotygodniowego grupowego treningu, trzeba wziąć to na klatę i przeorać tartan. I oto nieprawdopodobne stało się: ta, która poddawała się dziesiątki razy, po walce z pooperacyjną niemocą, biegająca zaledwie 2 miesiące po 9 nie, niemająca z poważnym bieganiem nic wspólnego, była (prawie)trenerem i poprowadziła dużą część poważnego treningu, a mianowicie dłuższy bieg w II zakresie: niczym chomik w kołowrotku 2 x 9 kółek po stadionie.
Najpierw cieszyłam się na to jak szczerbaty na suchary, potem się przeraziłam i trzy razy próbowałam zrezygnować, bo przecież nie lubię z kimś biegać; co dopiero z grupą, a moje ciało nie jest gotowe na mocne bieganie. Dwa dni wcześniej obliczałam nerwowo tempo okrążenia, skoro km ma być w 5’40. To jest matematyka wyższa, prawie macierze, a potem przerwa 2 minuty i jak czas dodać do odległości? To brzmi jak: były dwa wielbłądy, jeden z nich był zielony, oblicz, ile waży piasek, gdy jest ciemno.
7 razy zmiana koszulki; ta za ciepła, ta za luźna, ta za obcisła, ta bez sensu z golfem W brzuchu mrówki na rolkach. W toalecie 8 razy a może 12. Kamizelka. Nie, kurtka, przecież ta przerwa; zmarznę. Kamizelka; z nerwów się ugotuję. Złote buty: plus sto do dobrego samopoczucia. To jeszcze pomaluję oczy. Nie, bo ciemno i tak nie będzie widać. Ale co nie dobiegam to dowyglądam. W samochodzie pod stadionem siedzę 45 minut za wcześnie. Sika z nieba. Mam za ciepłą kurtkę, mówiłam, że kamizelka! Ale miało być zimno i odczuwalna 0, tymczasem pada i jest 5. 5 a 0 to ma znaczenie, podobnie jak będzie miało tempo, w jakim będę pokonywać kolejne odcinki. A grupa za mną, zdana na łaskę i niełaskę mojego doświadczenia trenerskiego, które jest żadne.
Wiem, to zabawa, ale gdybym przyszła na taki trening a jakaś lasia prowadząca nie byłaby w stanie ogarnąć zegarka i podzielić 2,16 na pół…
Ma być 100m w 34”, 200m w 1’08 a później nie wiem. Wiem dopiero pełne okrążenie, a potem to i tak nie ma znaczenia, bo nie będę umiała obliczyć, skoro wczoraj podzieliłam 1’08 na pół i wyszło mi 54… Czy mam do nich mówić? Nie wiem, czy umiem jednocześnie kontrolować zegarek i zagadywać grupę. Od tego zawsze miałam trenera, świeć światło nad jego osobą, bo właśnie został tatą. Ja zawsze tylko biegłam. Lubię ten stan, kiedy nikt ode mnie niczego nie wymaga. Ani ja od siebie też nie. Tylko biec. A tu nagle taka sytuacja. Uciekam!
Kipchoge tworzył niedawno historię łamiąc barierę 2h podczas maratonu. Ja tworzyłam historię sama dla siebie, przełamując strach i niewiarę w swoje możliwości, prowadząc kilkanaście osób, kilka razy mało nie skręcając nogi wpatrzona w tarczę zegarka, oczy łzawiły od tego straszliwego tempa, koleś z boku cały czas albo wyprzedzał albo mówił, że jest za szybko, dziewczyna z drugiego boku nabijała mnie na łokieć, oddech watahy nie tylko słyszałam ale i czułam na plecach, księżyc świecił złowieszczym blaskiem, tartan był śliski jak nigdy, mój zegarek ładny, ale bardzo malutki, a może to ja ślepa, oślepiona morderczym tempem wyścigu chomików.
I tak człowiek pokonał kolejną barierę, która wydawała się nie do pokonania, przebiegając maraton w 1:59:40, niemożliwe oczywiście istnieje, ale jak widać, wiele jest możliwe. Granice są po to, by je przekraczać i nie zdajemy sobie sprawy, do czego jesteśmy zdolni. I tak, okazało się, że jestem zdolna dwukrotnie utrzymać równe tempo na 9. okrążeniach stadionu, nie umrzeć przy tym chociaż prawie, przypomnieć sobie jak to jest, gdy tętno podchodzi pod 190, zegarek pika, że robisz trening progowy i wydaje ci się, że nie ma szansy na kolejne okrążenie i padniesz na twarz, na ostatniej czterysetce już jak skazaniec, przytłoczona ciężarem rękawiczek i butów, ale pięćdziesiąt metrów przed „metą” nogi i całe ciało wydają się nic nie ważyć, dostajesz skrzydeł i jednak robisz to. A potem owacje na stojąco, frenetyczne brawa, uściski, wywiady i autografy. Czekam na wizyty w zakładach pracy.
Chciałabym napisać coś mądrego, ale nic nie przychodzi mi do głowy, poza tym, że naprawdę nie należy się poddawać ani w siebie wątpić. Wiadomo; w życiu, podobnie jak w biegu, są dołki i górki (chyba, że to stadion), wzloty i upadki. Ale nie wolno się poddawać. I nagle człowiek zaczyna wierzyć w swoje możliwości i w to, że może samodzielnie dokonać trudnych rzeczy, przekroczyć jakieś granice, o których kiedyś myślał, że są nie do przekroczenia. Warto wierzyć w siebie. Niezależnie do czego się to odnosi. Trzeba umieć na siebie postawić i czasem podjąć trudną decyzję, może nawet tę trudniejszą, odważniejszą.
Bo świat nagradza odważnych.
_____________________
Marta Kijańska–Bednarz; mówi o sobie
„literatka”. Ur. w Warszawie w 1978 r., studiowała w Warszawie i
Krakowie (ochrona środowiska, dziennikarstwo i pisarstwo). Mieszka w
stolicy, chociaż wolałaby w górach. Ma na swoim koncie 4 tomiki poezji
oraz 2 powieści: „(nie)winna” i „Jutro właśnie nadeszło”. Była
felietonistką miesięcznika literackiego „Bluszcz”, portalu NaTemat.pl. i
magazynu „Kingrunner Ultra”, pisuje do polskabiega.pl. Bieganie jest
jej największą pasją (9 maratonów, 9 biegów górskich na dystansie ultra,
w tym 3 powyżej 100 km). Jej profile społecznościowe: Instagram i FB.
Fot. Gintare Grine, Trail Running Factory Mont Blanc camp