felieton3
25 lipca 2024 Jakub Jelonek Lifestyle

Na tropie rekordów [felieton]


Rekordy są czymś, co elektryzuje wyobraźnię sportowców i kibiców przy okazji każdych zawodów sportowych. Niektórzy wypisują sobie nawet na ścianie wymarzony wyczyn do pobicia, by stał się ich celem na kolejne lata i miesiące treningu. Może to być walka o nową życiówkę (rekord życiowy!) czy też zapisanie się w tabelach w swojej grupie wiekowej. Czasami potrzeba już tylko trochę motywacji i sprytu, by ponabijać nowych rekordów odpowiednio dużo.

Ile masz w maratonie? – takie pytanie wydaje się dobre do rozpoczęcia rozmowy z nowo poznaną biegaczką czy biegaczem. W odpowiedzi często usłyszymy, że trasa była tam dość trudna, pogoda mogła być lepsza, żele nie podeszły, nie było z kim biegać, a poza tym zabrakło trochę czasu na przygotowania. Ale jakiś rekord jest. Za to życiówki na innych dystansach proporcjonalnie mogą być lepsze, więc warto o nich dyskretnie wspomnieć. Rozmowa na pewno się rozkręci, bo każdy, nawet początkujący, ma się czym pochwalić. To moment na delikatne podbicie swojego ego. Przecież – niezależnie od wyniku – każdy rekord wart jest docenienia. W końcu bieg trzeba było ukończyć, a wcześniej się przygotować. No i oczywiście zapłacić startowe, dojechać, wyspać się, wstać na bieg i po drodze się nie zgubić. Przypadków losowych jest wiele, a licho nie śpi. Choć sukces ma wielu ojców, to porażka zwykle tylko jednego. Wiele rekordów zostało pogrzebanych już na kolacji przed startem. A kilka tuż przed samą metą.

Rekordami na pewno dobrze się pochwalić w internecie, żeby każdy czytający informację o nas mógł od razu w myślach wypowiedzieć: Ale z niej/niego to jest dzik!

Rekordzistami świata zazwyczaj zostają osoby wybitne, przez wiele lat zbliżające się do upragnionego wyniku, jak chociażby Jakob Ingebrigtsen, który do czasu Hichama El Gerrouja na 1500 m – 3:26,00 stopniowo w ostatnich latach się skrada. Być może zaatakuje ten wynik podczas Diamentowej Ligi w Chorzowie już w sierpniu. Zdarzają się też postacie bardziej randomowe, które mimo wszystko zapisały się na kartach historii. Ubiegłoroczny wynik 2:11,53, który wykręciła Tigst Assefa w maratonie, to jeden z przykładów, że w sporcie naprawdę wszystko może się zdarzyć (czego najbardziej obawiają się oczywiście bukmacherzy!).

Uzyskanie rekordu świata zawsze odbija się szerokim echem w środowisku sportowym. Mamy wciąż w lekkiej atletyce wiele rekordów „z brodą”, które czekają na poprawienie wiele lat. Niespodziewane rekordy dodają kolorytu mistrzowskiej rywalizacji, ale też każdy zapowiadany atak na światowy rekord to zawsze nie lada wydarzenie. Pamiętamy przecież złamanie dwóch godzin w maratonie przez Eliuda Kipchoge w Wiedniu, które co prawda rekordem świata nie było z powodów regulaminowych, jednak cieszyło się ogromnym zainteresowaniem i pokazało, że łamanie niedostępnych wcześniej granic to wciąż coś, co nas kręci i inspiruje.

Lekkoatletyka jest sportem wymiernym i stoper (a dziś bardziej specjalistyczny system pomiarowy) czy pomiar odległości dają nam jasną informację, że ktoś coś zrobił najlepiej na świecie, w danym kraju albo chociaż na wybranym obiekcie lub imprezie. Musi być do tego spełnionych szereg warunków, takich jak atest, kontrola antydopingowa czy oprawa sędziów, którzy swoim autorytetem i nazwiskiem potwierdzają, że wszystko było OK. Inaczej rekord trafi do kosza i cały wysiłek pójdzie na marne, co też w historii nie raz już obserwowaliśmy.

Jednak ogólnie rzecz biorąc „rekord” to chyba dość nielubiana „postać” w sporcie, bo każdy chce go bić. Jedni rozprawiają się z tymi życiowymi, inni czają się na najlepszy czas danej trasy, a jeszcze inni atakują wynik w kategorii wiekowej, swojego kraju, kontynentu czy świata. Osobną grupę stanowią ci, którzy czają się po prostu na wynik swojego największego rywala… Jednak pamiętajmy, że bicie takich rekordów to zwykle „gonienie uciekającego króliczka”. Wszak konkurencja nie śpi i też walczy o zapisanie się w annałach historii lub po prostu poprawienie naszego wyniku…

Rekordy mają też wymiar czysto terapeutyczny. Zawsze możemy wystartować na nowym dystansie i od razu poprawi nam się humor, bo zrobiliśmy nową życiówkę. W lekkiej atletyce oprócz określonych dystansów rozróżniamy wyniki na stadionie i na ulicy, do tego dochodzą zawody halowe, biegi godzinne itp. Są też rekordy bardziej i mniej wyśrubowane, ale trzeba wtedy np. pokonać po drodze kilka przeszkód. Mamy ponadto nietypowe osiągnięcia, a Księga Rekordów Guinnessa aż ugina się od przeróżnych ciekawych wyczynów. Tak naprawdę ogranicza nas tylko wyobraźnia i chęć do zrobienia czegoś, co jest wyjątkowe, a może zwyczajnie… śmieszne.

Rekordy bywają tematem żartów, ale są też często traktowane niezwykle poważnie przez część z nas. Myślę, że prawda leży gdzieś po środku, bo walka o określony wynik dodaje motywacji, choć też nie powinna być jedynym celem w życiu, bo to może nas stopniowo wypalać. W końcu bieganiem można się dobrze bawić trenując bez zegarka i mierzonego dystansu, a rekordy bić chociażby… w spaniu do oporu.

Na koniec przypomniał mi się pewien dowcip, mimo wszystko luźno nawiązujący do omawianego tematu. Rozmawia dwóch znajomych:
– A jak tam twoje życie intymne?
– No wiesz, to dla mnie jak igrzyska olimpijskie.
– Acha, czyli rekordy i medale?
– Nie, raz na cztery lata.

Cieszmy się więc każdym uzyskanym rekordem, bo (jeśli nie mamy wyjątkowego pecha) nikt nam tego nie odbierze.

Bądź na bieżąco
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Jakub Jelonek
Jakub Jelonek

Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.