Redakcja Bieganie.pl
Jest ciemno. Sobotni albo niedzielny wieczór. Nieważne. W zasadzie to może środek nocy. Może poranek. Nieważne. Nie wiem. Wiem, że jest ciemno. Śpię. No właściwie to nie śpię, ale chciałbym zasnąć. Nikogo nie ma. Przynajmniej nie widzę, aby ktoś był. Chociaż, zdaje się… Tak powinien być jeden na pewno. A czy pozostali? Nie pamiętam. Dawno nie widziałem dnia. Tak sądzę. Nie mogę dać sobie za to niczego uciąć, ale chyba tak jest. Ogólnie mam problem z oceną czasu. Trudno mi uświadomić sobie czy to, co było przed chwilą zdarzyło się wieki temu czy może nie miało miejsca wcale. Nie wiem dlaczego tak jest. Zawsze, gdy siedzę sam w ciemności, rozmyślam. O tym co było. Mam piękne wspomnienia. Teraz to już nie to samo. Nie mogę biegać. Bardzo za tym tęsknię. Chciałbym, ale w pojedynkę to już… No sami wiecie. NIE DA SIĘ! Wiem, co mówię.
Cssiii… Ktoś jest obok. Tuż za ścianą. Słyszę ich głosy. Szczeka pies. Dziwnie się czuję. Trochę boję się ludzi, psa też. W końcu jestem od nich nieco inny. Pewnie już zapomnieli. Może nawet ich lubię. Jednak czuję jakiś dystans. Tak sobie myślę i myślę, gadam i gadam a może wreszcie dziś coś się zmieni. Chciałbym. Obawiam się, ale jednak marzę o tym. Och!!!! Hurra! Światło. Razi.
-(Uważaj, bo upadnę) – myślę sobie prawie na głos. No i spadłem.
Szkoda, że nie mogę mówić. W końcu jestem butem… lewym. Prawy się zgubił. Już dawno. No chyba dawno, bo wiecie, ten czas mi się miesza. Nie wiem czemu. Wy też tak macie? Pewnie nie wszakże jesteście ludźmi. Wiem to z całą pewnością. Przecież buty nie czytają. Przynajmniej nie te, które ja znam.
Skoro mnie wyciągają to idę na śmietnik. Na bank. Po co komu jeden but. W ogóle jak można zgubić but. Ja nigdy nie zgubiłem buta. To pewnie pies. Zjadł prawego. Och… Nie chcę, żeby tak było, wolę tak nie myśleć. Może zwyczajnie wpadł do zupy albo poślizgnął się na skórce od banana. Swoją drogą, słyszeliście, żeby ktoś poślizgnął się na skórce. Ja nie a tak się mówi. Ciekawe czemu.
No i stoję. Stoję koło wycieraczki. Stoję na boku. Tzn. chyba leżę. W sumie to ja nigdy nie leżę. Choć właściwie to leżę. I to bardzo dobrze. Na stopie. Jestem w końcu butem, ale nie byle jakim. Biegowym!
O czymś rozmawiają. Wydaje mi się, że o prawym. Prawy był… O przepraszam, jest trochę dziwny a mówi, że to ja jestem dziwny. On nie lubi biegać. Wyobrażacie sobie. Nie lubi. Pewnie dlatego się zgubił. A może go już nie ma wśród nas. Może powiesił się na sznurówce i gdzieś dynda.
A ja stoję i stoję a on pewnie dynda i dynda. Hmm… Słabo ich rozumiem. Szukają go. No nie wierzę! Jest! Znalazł się. Mówią coś o kozakach. Pewnie był z nimi w piwnicy. A wiadomo, że nikt nie lubi kozaków. Teraz jest on, jestem ja. Pewnie pójdziemy na trening.
– Cześć Prawy. Tęskniłem. Gdzie byłeś? Myślałem, że już Cię nie zobaczę. Uściskaj mnie.
– Cześć Lewy stary trampie.
Oooo… Chyba nas zakłada. Ładne skarpetki. Prawy nie lubi skarpetek. On nie lubi niczego, co związane z bieganiem, z nogami, z ludźmi, z czymkolwiek. Ja lubię wszystko. Taki jestem. Uzupełniamy się.
Wyszliśmy. Powiew świeżego powietrza. Cudownie.
– Ach prawy czujesz?
– Taa. Niestety.
On zawsze taki. Marne dialogi z nim są.
A tu motylek leci. Dzieci się bawią. Słyszę wrzask, szelest listków. Ruszamy. To jest to. Roślinki, lasek tu jest inne życie. Inne niż w szafce. Przyroda. Uwielbiam przyrodę. Kocham ptaki i te cudowne widoki. Wszystko jest piękne i nic nie może zburzyć tego spokoju, tej radości. Ałaaaaaa!!!!!! Nadepnął na korzeń. No mną! No może byś se tak prawym deptał ty baranie jeden! Czubki mi zedrze. Nienawidzę go. Uff. Muszę się uspokoić. Przypomnieć sobie jak byłem małym pantofelkiem, baletką. Nie, baletką nie.
Już dobrze, biegniemy. Pomalutku. Taki truchcik. Zawsze tak biegamy. Na początku. Rozgrzeweczka. Ja też muszę się rozgrzać, przygotować. Czuję, jakbym płynął w powietrzu. Ledwie musnę podłoża a już jestem z powrotem w górze. Jeśli można cokolwiek muskać niosąc na barkach 80 kilo żywej wagi. Chyba nie znam tych terenów. Nie wiem gdzie jestem. Nie czuję się pewnie. Zawsze jak się zgubimy. Boję się. Prawy nigdy nie wie gdzie jest. Mnie się miesza czas, jemu przestrzeń. Coś mi źle jakoś. Chyba… O nie! Wdepnąłem w gumę. A miało być tak pięknie. Teraz mnie uwiera. Nie wiem gdzie jestem. Dobrze, że chociaż pachnąca łąka. Dystans 3 km. Wiem to. Zawsze wiem, każdy kroczek liczę. Teraz górka. Atakujemy. No prawy to chyba dziś przesadza. Jakoś kozaczy i się ociąga niezmiernie.
Ciągle myślę. Czemu zmieniamy trasę? Gdzie jesteśmy? Coś tam chyba w oddali błysnęło. Jakaś biegaczka jakby. Olśniewająca. A jakie buciki ma. Już wiem, teraz będziemy biegać razem. We czwórkę raźniej. Już się nie boję. Czwarty kilometr. Przyspieszamy. I biegaczka ma power. Wiecie, co jest najgorsze. Wszyscy o nas zapominają. O nas, o butach. Mówią: przebiegłem maraton, przebiegłem setkę, bla bla. Tyś przebiegł? Ja się pytam! Albo ostatecznie powiedzą: nogi mnie niosły. To nie nogi, to buty niosą! Nogi są głupie. Nawet nie umieją gadać. Mówi się przecież, że ktoś głupi jak noga.
Podoba mi się lewy bucik biegaczki. Może coś, może kiedyś. Teraz biegnijmy. Dość szybko. Trudno tak brać się za podryw teraz, ciężko oddech złapać i w ogóle. Jeszcze ta guma pod podeszwą. Chociaż, takie cudeńko obok motywuje. Oj tak. No żebym się teraz tylko nie rozwiązał. Zawsze rozwiązuje się w najgorszych momentach. Biegniemy. Coś się twardo robi. Asfalcik. No cóż, też lubię. Prawy nie lubi. Znam tą okolicę. Ładnie tu. Nieczęsto tu biegamy. Nie znudziło mi się jeszcze. Myślicie, że buty się nie nudzą. Nudzą się. Zwłaszcza prawe. Już blisko domku jesteśmy. Ostry finisz teraz. No dawaj! Zwalniamy. To już chyba koniec. Koniec kolejnego dnia. Bo dla mnie dzień to tylko trening. Teraz wrócę do szafki. Lubię szafkę, choć jest ciemna. No nie każdy grzeszy inteligencją.
Wiecie. Fajne mam życie. Biegam, odpoczywam, coś znaczę. Jestem wyjątkowy. Tyle już przeżyłem. I wiele jeszcze przede mną. Chciałbym kiedyś to wszystko opisać, ale nie mogę. Nie umiem. W końcu jestem butem… lewym.