Redakcja Bieganie.pl
Zbliża się tydzień szaleństwa w Chamonix – festiwal UTMB, największy i najbardziej kultowy festiwal biegów górskich na świecie. Będę tam trzeci raz, miałam biec 141 kilometrów, nie biegnę, bo kręgosłup. Będę doświadczać.
Korzystając z okazji. Znacie? Znamy. To posłuchajcie.
Rok temu bieg szlakami książąt sabaudzkich: TDS. 121 km z przewyższeniem 8000 m, widokiem na Mont Blanc oraz inne alpejskie cuda natury i depcząc Artemisia genipi, z których robi się likier Genepi, jak nie znacie to kupcie i delektujcie się, albowiem jest czym, a roślinki rosną tylko tu i tylko między 2400 a 3500 m n.p.m.
W kolejce po pakiet postałam, nieco zestresowaną będąc, oszołomioną i podnieconą jednocześnie. Miło, gdy w tej samej kolejce pokornie faworyt faworytów biegu tego oraz wielu innych, numer 3 w ITRA; Hayden Hawks. W ogóle nieoszołomiony i niezestresowany, ale czemu miałby, skoro po 1-sze miejsce biegnie i właśnie trasę zmienili likwidując ekstremalne podejście na 2600 m, a start jest o 8 a nie o 6, czyli się wyśpimy; Hayden i ja. Osobno raczej, mimo że w kolejce razem.
Pokazałam panu lateksy, goreteksy, pokłóciłam się o bandaż, że się sam zlepia, bo pan myślał, że nie. Dodatkową koszulkę chciał mi ważyć, czy aby na pewno spełnia normy i jest na tyle ciężka, żeby było mi dostatecznie ciężko, skoro rękawiczki wodoodporne mam tak lekkie i wypasione. Dał mi dużo worków na śmieci i bez przerwy się uśmiechał, nawet gdy tłumaczył innemu, że baterie AAA, które ma jako dodatkowe, nie zadziałają w czołówce ładowanej przez USB. Uśmiechaliśmy się w ogóle wszyscy. Podpisałam, że kurtka ma zintegrowany kaptur, czołówka działający akumulator, i będę biegła z obowiązkowym sprzętem i mogłam strzelić sobie zdjęcie z numerkiem. Pan mocno dawał fleszem i się świecę niczym święta, a wiadomo, że nie.
A potem był bieg.
I po co to robisz, spytałam się na 25-tym kilometrze. Żeby mnie podziwiali, odpowiedziałam i aż stanęłam, bo to bardzo niewłaściwa odpowiedź. Przyszły mi zaraz do głowy setki innych i niby wszystko dobrze, ale jednak ta pierwsza zaczęła psuć mi klimat uroczego podchodzenia ścianą pionową w wężyku innych podchodzących, stękających i puszczających bąki, bo bieg ultra nie ma zbyt wiele z pięknem wspólnego, jak się go nie umie dodatkowo odczuwać.
Powinni mnie podziwiać na przykład za kolejną powieść, a nie za to, że przebiegłam 130 km po górach w 26 czy 28 godzin.
Tak, jestem próżna, uwielbiam być w centrum uwagi i pragnę być podziwiana. Wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy; te rzeczy. Ale przecież nie z powodu zarżnięcia się na biegu, rzygania na mecie i dochodzenia do siebie kolejne tygodnie. Bieganie to pasja, a nagle ta pasja stała się uzależnieniem. Stała się życiem. Najważniejszy jest trening, obóz biegowy, wyjazd biegowy, wyścig, przygotowania do wyścigu, regeneracja po wyścigu. Bieganie kontroluje moje życie, tak sobie myślę, a kolejne metry podejścia mijają coraz wolniej, bo w zasadzie stoję i podziwiam Alpy oraz stękających.
Idzie mi dobrze, żeby nie powiedzieć bardzo, na 36-tym km jestem 7. w kategorii i 34. wśród kobiet, to bardzo miłe, ale coś się zepsuło. I w końcu pękło. Wsiadam w autobus powrotny, a przy moim nazwisku pierwsze w życiu DNF.
I czuję się szczęśliwa.
Oczywiście, żal, bo tyle przygotowań. Ale i nie żal, bo uzależniony musi zrobić ostre cięcie i do mnie to na wyścigu dotarło. Nie zrobiłam tego, żeby nie biegać już w ogóle i nigdy nie startować w zawodach, ale żeby uświadomić sobie dogłębnie, że stałam się alkoholikiem biegania.
Podporządkowałam mu oraz startom całe życie. A przecież nie biegam, by żyć. A to mną zawładnęło, rządziło. Marnowałam energię, czas i zapał potrzebny, by robić coś wartościowego. Nie mówię, że bieganie nie jest wartościowe! Jest, ale w przypadku amatora, nie powinno stać się celem samym w sobie.
Zastanawialiście się czasem, PO CO tak naprawdę to robicie? Skąd więc w mediach te tysiące, setki tysięcy zdjęć: na treningu, przed, po, na zawodach, przed, po, itd. Bo nie doświadczamy w pełni, jeśli nie podzielimy się z innymi? Pewnie tak, to pułapka Insta i Fb, chyba większość w nią wpada. Ale czy naprawdę chodzi o to, żeby zebrać jak najwięcej lajków i serduszek?
Ja stałam się niewolnikiem „natychmiastowej sławy”. To takie proste – wystarczy przebiec kilkadziesiąt km i już! Jest podziw i mówią „wow, przebiegłaś 130 km, naprawdę, to niewyobrażalne”.
Tylko, że w pogoni za tym szybkim sukcesem, tak łatwym w sumie do osiągnięcia, zaniedbałam coś więcej; bieganie to zabiło. W moim przypadku to było cośtam, w przypadku kogoś innego, to będzie inne coś, nie chodzi o to, CO to jest, ale chodzi o to, że JEST.
Oczywiście, biegać będę nadal. Tylko inaczej. Nie wiem, czy mniej – przemodelowanie życia nie musi się wcale z tym łączyć. Można je przebudować; na co innego położyć nacisk i po prostu co innego postawić na piedestale. Bo dla mnie i – jak sądzę – dla każdego amatora, bieganie nie powinno tam stać i być sensem samym w sobie. Ale jak prawdziwy uzależniony wypierałam, irytowałam się i nie umiałam nic z tym zrobić. Aż nadszedł TDS.
Bo czasem trzeba zdjąć nogę z gazu. Wcisnąć hamulec. Zwolnić, żeby rozejrzeć się dookoła, inaczej rozłożyć siły i położyć nacisk na rzeczy i sprawy zaniedbywane dotychczas. Zastanowić się i znów przyspieszyć, może trochę w inny sposób. Żeby być najlepszą wersją siebie, ale nie kosztem siebie. Ani najbliższych.
Czasami trzeba się zatrzymać lub zrobić krok wstecz, żeby zrobić krok w przód.
_____________________
Marta Kijańska–Bednarz; mówi o sobie
„literatka”. Ur. w Warszawie w 1978 r., studiowała w Warszawie i
Krakowie (ochrona środowiska, dziennikarstwo i pisarstwo). Mieszka w
stolicy, chociaż wolałaby w górach. Ma na swoim koncie 4 tomiki poezji
oraz 2 powieści: „(nie)winna” i „Jutro właśnie nadeszło”. Była
felietonistką miesięcznika literackiego „Bluszcz”, portalu NaTemat.pl. i
magazynu „Kingrunner Ultra”, pisuje do polskabiega.pl. Bieganie jest
jej największą pasją (9 maratonów, 9 biegów górskich na dystansie ultra,
w tym 3 powyżej 100 km). Jej profile społecznościowe: Instagram i FB.
Fot. Gintare Grine, Trail Running Factory Mont Blanc camp