5 stycznia 2013 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Kochaj maraton, szanuj inne dystanse


Wielu z nas nie potrafi ukryć swojej miłości do maratonu. Nie ma się co dziwić, bo przecież nie od dziś wiadomo jak niesamowity jest fenomen tych ponad 42 kilometrów. Nie zawsze jednak ta miłość idzie w parze z szacunkiem dla innych dystansów. I wtedy zaczyna się ,,problem’’.
    
Ogromny wzrost popularności i zainteresowania biegami ulicznymi pokazują statystyki. Wystarczy pogrzebać w archiwalnych wynikach z 2002 r. i porównać je z ubiegłorocznymi by przekonać się, że na niektórych imprezach liczba finiszerów wzrosła, czasami nawet dziesięciokrotnie. To bardzo pozytywne zjawisko i chyba jedyne, w którym presja mediów wywiera pozytywny wpływ na sposób zachowania odbiorców. Mamy więc w Polsce nowy trend, który już nie raczkuje, ale rozwija się niezwykle dynamicznie.

gold_iaaf524.jpg

Niestety wraz ze zmianą podejścia do maratonu zmienił się również sposób myślenia o bieganiu jako sporcie. Bieganie przez bardzo wielu zaczęło być utożsamiane tylko i wyłącznie z długimi dystansami a bieganie na 5 czy 10 km  stało się w ich pojęciu nie do przyjęcia jako cel sam w sobie. Dla nich te dystanse mogą być jedynie wstępnym etapem do startu w maratonie. Oczywiście sami również chętnie w ich startują, ale już start na drugim końcu Polski czy też za granicą na dystansie innym niż maraton graniczy z absurdem. Ten sposób myślenia polskich biegaczy przyczynił się do powstania swego rodzaju turystyki biegowej, choć biorąc pod uwagę przeważający cel takich eskapad, można by go raczej określić mianem turystyki maratońskiej. Są już nawet specjalne biura podróży, które takie wyjazdy organizują a ich celem są zazwyczaj duże i znane maratony, takie jak Berlin, Londyn, Paryż czy mniejsze, ale za to ciekawe z uwagi na lokalizacje, np. Wenecja, Budapeszt czy Monaco.
To wszystko powoduje, że maraton jako dystans stał się w pewnym sensie odrębną dyscypliną sportową. Jego miłośnicy poświęcają mu całą swą uwagę, na nim skupiają treningi i gromadzą wiedzę z nim związaną. Często słyszałem wręcz na zawodach zdania – ,,jeśli nie przebiegłeś maratonu to nie jesteś biegaczem’’ albo ,,czemu biegniesz połówkę a nie maraton, co z ciebie za biegacz, co formy nie masz?’’ To bardzo infantylne podejście do sportu, ponieważ dewaluacja innych dystansów na rzecz swego ulubionego nie najlepiej świadczy o człowieku jako sportowcu. Takie zachowanie i wywieranie psychicznej presji ma często negatywny wydźwięk w postaci ludzi startujących w maratonie, a nie będących do niego należycie przygotowanych. Nie łatwo się domyśleć, że skutkiem takich pochopnych decyzji są często bardzo słabe czasy, przemaszerowana połowa dystansu lub wręcz nieukończenie zawodów, a w najgorszym przypadku oględziny trasy z okien karetki pogotowia. 

Tak więc media są niejako tym pierwszym ogniwem, które zapala w człowieku chęć startu w maratonie, a starzy maratońscy ,,wyjadacze’’ bywają tymi, którzy tą chęć zamieniają w przymus. I wówczas pozostaje wybór czy stać się maratończykiem czyli bohaterem, albo biegaczem na krótszych dystansach czyli nikim. Taka jest często brutalna prawda.
Hermetyczne środowisko maratońskich maniaków jest bardzo charakterystyczne i określone pewną ciekawą tendencją. Otóż im więcej startów ktoś ma na swoim koncie tym zazwyczaj mniejsza jego wiedza o bieganiu i biegaczach na innych dystansach. O ile przeciętny polski biegacz, który startuje od jednego do kilku razy w roku ma jeszcze jako takie pojęcia o tym co się dzieje u jego kolegów na krótszych dystansach o tyle tzw. kolekcjonerzy maratonów wykazują się przeważnie totalnym brakiem znajomości tego równoległego świata. Dla nich nazwiska typu Kulka, Oślizło, Nowicki czy Ostrowski są po prostu nieznane. Nie tak dawno, w 2009 podczas maratonu w Poznaniu spotkałem grupę starszych zawodników, którzy rozmawiali o sukcesach polskich maratończyków. Włączając się do rozmowy nadmieniłem, iż niedawno podczas Młodzieżowych Mistrzostw Europy w Kownie na 3000 m z przeszkodami brąz wywalczył Krystian Zalewski. Jedyne co wówczas od nich usłyszałem to, że takie bieganie to nie bieganie, że trzeba biegać długie, bo są lepsze. Ta nieco śmieszna sytuacja dała mi pewien pogląd na to, iż całkowite zamknięcie się tylko na jeden dystans i uczynienie z niego świętości, dość negatywnie odbija się na sportowym wizerunku człowieka, jego sportowej wiedzy i szacunku dla innych dystansów, nie wspominając już o innych dyscyplinach. Z analogicznymi sytuacjami, jak ta w Poznaniu spotkałem się jeszcze sporo razy i za każdym razem miałem wówczas do czynienia z zawodnikami dosyć wiekowymi, którzy tworzyli swój zamknięty klan gardzący wszystkim, co nie związane bezpośrednio z maratonem. Również kwestia znajomości i oceny wyników z krótszych biegów bywa warta poruszenia. Zadałem kiedyś pytanie koledze jak postrzega różnicę między 2:10 w maratonie a wynikiem 3h. Uznał z pewną stanowczością, że to niemal przepaść. Gdy jednak zapytałem go o różnicę pomiędzy 13 a 14 min na 5000 m to stwierdził, iż jest to już taka chyba nieduża różnica. O ile co do pierwszego w jakimś stopniu miał rację o tyle odpowiedź na drugie pytanie nie miała nic wspólnego z prawdą, bo aby poprawić się o minutę na 5000 m już na tak wysokim poziomie potrzeba naprawdę bardzo wielu miesięcy lub nawet lat treningu. Dodam tylko, że kolega startował w około 10 maratonach rocznie, praktycznie nie uznając innych dystansów.

dz3_2.jpg
Krystian Zalewski

Oczywiście to nic złego nie znać nazwisk i wyników naszych kolegów i koleżanek z bieżni. Sam bowiem zdaję sobie sprawę, że dla większości maratończyków w Polsce najbardziej znane i najważniejsze nazwiska to takie jak Szost, Giżyński, Dudycz czy Chabowski i raczej niewielu zagłębia się również w tematykę średnich dystansów czy sprintów. To oczywiście zrozumiała sprawa, wynikająca po części z faktu coraz większej dostępności do maratonu. Wciąż przesuwane są limity ukończenia, a z tym wiąże się coraz większa liczba uczestników, często niemal w ogóle nie związanych ze sportem. Te nieustannie nadciągające masy chętnych śmiałków bardzo dokładnie przyćmiewają stadionowe życie średniaków i sprinterów, którzy bez tak dużej medialnej otoczki tak samo jak wszyscy pracują na swój sukces, tyle że nie na asfalcie, ale na tartanie.

Tu nie chodzi jednak o nieustanne gromadzenie wiedzy na ten temat, ale o umiejętność poszanowania i docenienia wysiłku i starań jakie w treningi wkładają zawodnicy z bieżni. To, że nie starują na królewskim dystansie nie umniejsza ich wartości jako sportowców a ich wyniki powinny być zauważane przez nas wszystkich nie tylko wtedy gdy osiągają spektakularne sukcesy jak Kszczot i Lewandowski. Gdy kilka lat temu miałem do czynienia z biegaczami na 1500 i 3000 m oraz ich trenerami, a ja sam biegałem już maratony to utkwiły mi w pamięci zdania jakie wypowiadali ,,ja to podziwiam naprawdę, ja bym nie miał tyle siły i determinacji żeby biegać takie dystanse’’, albo zdanie mojego byłego trenera – ś.p. Jurka Żeligowskiego, który powiedział ,,podziwiam Cię Tomku, że tak uparcie startujesz w tych maratonach, gdybyś jednak chciał wrócić do średnich dystansów to zawsze dla ciebie znajdzie się miejsce’’. Głupio mi było wtedy strasznie, bo moje 3:05 w maratonie wręcz śmiesznie wyglądało wobec ich 8:20 na 3000 m czy 3:45 na 1500 m, a jednak nikt nie gardził ani moim wynikiem, ani tym że wybrałem sobie taki a nie inny dystans. To doskonale obrazuje różnice pomiędzy długasami a średniakami, którzy choć reprezentują tą samą dyscyplinę sportu to są jednak z dwóch różnych bajek. Sęk w tym, że my często zapominamy o szacunku dla nich i o tym, że droga jaką obrali być może jest tylko wstępnym etapem do startu w maratonie. Nas nikt na bieżnię nie wygania, ale warto czasem tam zajrzeć, by zrozumieć, że prawdziwe i mocne bieganie to nie tylko znane nam z maratonu.

Możliwość komentowania została wyłączona.