Karolina Obstój
Z wykształcenia prawniczka, a z zamiłowania ambitna biegaczka amatorka, spełniająca się w biegach górskich, choć od asfaltu nie stroni. Trenerka biegania i organizatorka obozów biegowych. Więcej o mnie znajdziesz na Instagramie.
4 Deserts Grand Slam to wyzwanie polegające na ukończeniu w ciągu jednego roku biegów na pustyniach: Namib, Atacama, Antarktyda i w Gruzji. Julita Ilczyszyn została pierwszą Polką, która zrealizowała to wyzwanie. Przed wylotem na Antarktydę – w rozmowie z bieganie.pl – Julita wspominała, że nienawidzi zimna i liczy na lato na Antarktydzie. Czy jej prośby zostały wysłuchane? Zapraszamy na rozmowę o bieganiu wśród pingwinów, gór lodowych i… pływaniu pontonem.
Zrealizowałaś swoje marzenie. Zostałaś pierwszą Polką, która ukończyła pustynnego szlema. Czujesz ulgę, że masz to za sobą, czy nostalgię, że już się skończyło?
Oprócz radości i satysfakcji z tego, że dokonałam czegoś dużego, to przeważają emocje związane z tym, że to się skończyło. Teraz już wiem, co dalej, ale w pewnym momencie miałam pustkę i smutek, że to już koniec, że odbieram torbę na lotnisku i zamykam projekt czterech pustyń w jeden rok. Trochę czasu potrzebowałam, żeby pogodzić się z tą myślą.
Pogoda pokrzyżowała plany organizatorom. Na Antarktydzie nie wystartowaliście planowo 22 listopada. Czym było spowodowane to opóźnienie?
Codziennie dopływaliśmy statkiem w pobliże miejsca startu, gdzie przesiadaliśmy się na zodiaki, czyli specjalne pontony, którymi dopływaliśmy bezpośrednio na ląd. Po zakończeniu każdego wyścigu zodiaki zabierały nas z powrotem na statek. Statki nie mogły cumować tuż przy lądzie. Start zaplanowany był na 22 listopada, ale morze było bardzo wzburzone, więc zodiaki nie mogły wypłynąć i to spowodowało późniejszy start. W kolejnych dniach też pogoda miałą duży wpływ na przebieg zawodów. Jednego dnia powiedzieli nam, że startujemy o 4 rano. Zatem o 3 rano wstawaliśmy, ubieraliśmy na siebie cały sprzęt, a potem się okazywało, że jeszcze 2 godziny musimy poczekać, żeby wypłynąć. Po tych dwóch godzinach znowu okazywało się, że musimy poczekać jeszcze dwie godziny. Nie mieliśmy pewności, czy w ogóle tego dnia pobiegamy. Ostatecznie wystartowaliśmy o 16:00, więc 12 godzin – ubrani od stóp do głów – czekaliśmy w napięciu na start. W połowie wyzwania mieliśmy jeden dzień bez biegania, bo warunki pogodowe nie pozwalały na to, żeby płynąć zodiakami. Wiał silny wiatr, masy lodowe się odrywały, więc nie mogliśmy ryzykować uderzeniem w góry lodowe pływające po morzu. Przez cały czas pogoda była bardzo kapryśna i bardzo niebezpieczna do żeglowania. W międzyczasie, niedaleko nas zatonął statek. Bardzo nas to zestresowało.
Każdego dnia zodiaki dowoziły Was na miejsce startu i po zakończeniu danego etapu zabierały Was stamtąd z powrotem. Gdzie nocowaliście?
Ten wyścig był bardzo komfortowy, bo spaliśmy na statku. W ramach obowiązkowego wyposażenia każdy z nas miał sprzęt na awaryjne nocowanie na lądzie, w razie gdyby zodiak nie mógł do nas dotrzeć. Na szczęście nigdy się to nie zdarzyło, ale ryzyko było duże. Jednego dnia tak nami rzucało na pontonie, że byliśmy przerażeni.
W naszej rozmowie przed wylotem na Antarktydę wspominałaś, że nienawidzisz zimna. Faktycznie mrozy tak bardzo Ci doskwierały?
Na szczęście nie. Przed wylotem prognozy przewidywały mrozy do -30 stopni! Na miejscu okazało się, że nie jest tak źle. -12 to była najniższa temperatura jaka nas spotkała, ale wiał silny wiatr, więc odczuwalna temperatura wynosiła około -15 stopni. Jednak taka temperatura w połączeniu z silnym wiatrem dawała się mocno we znaki. Tym bardziej, że czasami na trasie zalegało dużo śniegu. Zapadałam się po biodro, a mam 185 cm wzrostu, więc śniegu było sporo. W pozostałe dni było około -2/-3 stopni.
Jak było z jedzeniem na trasie? Pewnie wszystko zamarzało.
Na Antarktydzie zasady są bardzo rygorystyczne. Na trasie nie mogliśmy jeść, żeby nie zostawić na lądzie żadnych resztek jedzenia. Absolutnie zabronione jest zanieczyszczanie tego terenu. Dlatego jeść mogliśmy tylko na zodiaku. Na trasie mogliśmy wyłącznie pić. Wzięłam się na sposób. Żeby nie tracić czasu na jedzenie, nalałam do bidonu rosół. Nie dość, że długo był ciepły, to do tego kaloryczny. W torbie z żywnością miałam zapas rosołu i gorącej czekolady do picia, więc tylko dolewałam do bidonu jedno albo drugie i nie traciłam czasu na jedzenie.na pontonie.
Podczas poprzednich wyścigów na pustyniach mieliście do pokonania 250 km w ciągu 6 dni. Na Antarktydzie, jak rozumiem, wystąpił wyłom od tej zasady?
Antarktyda to zupełnie inna pustynia, więc wymagała odrębnych zasad. Codziennie biegaliśmy po innej pętli liczącej od 1 do 2,5 km. Takie rozwiązanie było podyktowane względami bezpieczeństwa. Każdego dnia w innym miejscu Antarktydy. Miejsca, w których biegaliśmy były w dużej mierze uwarunkowane warunkami pogodowymi, więc organizatorzy niewiele mogli z góry zaplanować. Biegaliśmy na czas. Danego dnia mieliśmy wyznaczone np. 6 godzin biegu. Ile się przebiegło w ciągu tego czasu, tyle kilometrów wpadało na nasze “konto”. Nie było ustalonego minimalnego kilometrażu jaki trzeba pokonać. Warunkiem ukończenia zawodów było wystartowanie codziennie i przebywanie na trasie przez wyznaczony limit czasu. Nikomu – spośród 43 zawodników – nie udało się przekroczyć 250 km. Najdłuższy przebiegnięty dystans to 230 km, a najkrótszy około 50 km, ale przebiegł go 76-letni mężczyzna, także szacun. Tylko pierwsza trójka pokonała około 200 km, a pierwsza kobieta 190 km. Ja w ciągu tych sześciu dni przebiegłam ponad 170 km i jestem z tego bardzo zadowolona.
Po jakiej nawierzchni się poruszaliście? Lód? Głęboki śnieg? Dało się tam biegać?
W przeważającej mierze biegaliśmy po dość głębokim śniegu, więc na pierwszych okrążeniach maszerowaliśmy, żeby go ubić. Potem już można było biegać. Zdarzało się też w niektóre dni, że śnieg od początku był ubity, ale śliski, więc musieliśmy używać raczków. Ostatniego dnia biegaliśmy aż przez 9 godzin, a w poprzednie dni po 5-6 godzin. Na szczęście, tego ostatniego dnia pogoda była najlepsza. Śnieg sięgał tylko do kostek, więc szybko się udeptał, a pod koniec dnia pojawiła się już ziemia. Wtedy biegało się najlepiej. To był mój najlepszy dzień.
Jaki sprzęt z obowiązkowego wyposażenia przydał Ci się najbardziej?
Rzeczą, bez której nie byłabym w stanie tam funkcjonować, były spodnie wodoodporne, które najbardziej przydały się w zodiaku! Na pontonie znajdowaliśmy się praktycznie cały czas pod falą. Byliśmy cali mokrzy, a przecież za chwilę musieliśmy biegać. Bardzo przydatne były również gogle. Niektóre osoby używały okularów przeciwsłonecznych, ale potem bolały ich oczy. Raczki też były bardzo ważne, bo poruszanie się bez nich, nie mówiąc już o bieganiu, byłoby bardzo utrudnione. Mnie bardzo przydały się też kije. Używałam ich na wszystkich pustyniach.
Oglądałam zdjęcia z zawodów. Widoki przecudne. Pingwiny, góry lodowe. Co Cię najbardziej zaskoczyło pod kątem fauny i flory?
Przez pierwsze dni nie mogłam się napatrzeć na różne odmiany pingwinów. Choć z nimi mieliśmy przeboje, bo na biegu na Antarktydzie jest zasada, że jeśli na trasę wejdzie pingwin, to trzeba zachować 5 metrów odległości od niego. Gdy pingwin wchodził na trasę, musieliśmy się zatrzymać i poczekać aż się zdecyduje, co zamierza robić dalej. Na początku było to śmieszne, ale potem stało się wkurzające. Po kilku dniach, nie lubiliśmy już pingwinów (śmiech). Przepiękne były lwy morskie, foki, czy orki, które zrobiły nam unikatowe show przepływając w odległości 10-15 metrów od nas. Widzieć takie zwierzę, w jego naturalnych warunkach, to niesamowite przeżycie i emocje. Choć dla mnie najbardziej wzruszającym momentem było zobaczenie gór lodowych. Miały niesamowity kolor, wręcz turkusowy. To był dla mnie szok! Na zdjęciach wyglądają pięknie, ale na żywo są jeszcze bardziej olśniewające. Najbardziej wzruszający był dla mnie moment, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że stoję na lądzie, który zaraz może nie istnieć, roztopić się. To było przejmujące. Poczułam, że ten świat się kończy.
Po wyścigach na trzech pozostałych pustyniach, wspominałaś, że dla Ciebie najtrudniejsze były zawody w Gruzji. Szczerze mówiąc, myślałam, że z uwagi na to, że nie lubisz zimna, Antarktyda zostanie tym niechlubnym liderem. Jednak po tej rozmowie wyczuwam, że tak nie jest.
Antarktyda – ku mojemu zaskoczeniu – była najprzyjemniejszym wyścigiem, bo fizycznie w ogóle nie odczułam tego biegu. Inni uczestnicy poskręcali kostki, pozrywali więzadła z powodu ciągłego wpadania do śniegu, mieli mnóstwo odcisków i otarć. Ja, jako jedna z nielicznych, ukończyłam wyścig bez szwanku. Z tego powodu jestem bardzo szczęśliwa. Ostatniego dnia przebiegłam ponad maraton, a byłam świeża. Na poprzednich wyścigach proporcje były raczej takie, że ¾ stanowił bieg, a resztę marsz. Na Antarktydzie praktycznie w 100% przebiegłam cały dystans. Antarktyda dała mi najwięcej sportowej przyjemności. To przepiękna pustynia, ale oprócz tego bardzo groźna. Choć najpiękniejsza była chyba jednak Atacama.
Ile osób ukończyło 4 Deserts Grand Slam?
Łącznie 11 osób. Oprócz mnie pustynnego szlema ukończyły 3 kobiety. Patrząc historycznie na Grand Slam byliśmy najliczniejszymi finiszerami w ciągu wszystkich dziewięciu edycji.
Na wręczaniu nagród, dla osób które ukończyły 4 Deserts Grand Slam wydarzyło się coś niesamowitego…
To była przekomiczna sytuacja (śmiech). Na zakończeniu imprezy dostaliśmy medal i kufel Grand Slam, którym wznosiliśmy toast. Byłam taka szczęśliwa, że zrealizowałam to wyzwanie, że nie słuchałam, o czym mówi organizatorka. Wznieśliśmy toast, większość piła piwo, ja coca-colę. Zdziwiło mnie, że wszyscy zaglądają do tego kufla. Organizatorka kilka razy zapytała po angielsku “kto ma winogrono?”. Pomyślałam sobie: “o co chodzi?!” Patrzę w mój kufel, a tam coś pływa. Pomyślałam, że to lód. Pokazałam to mojemu koledze. A on mówi: “Ty wariatko! Przecież to Ty masz winogrono!”. A ja na to zdziwiona: “i co z tego?”. A on krzyknął: “dobrze, że tego nie zjadłaś, przecież wygrałaś to!”. Wszyscy zaczęli klaskać i wtedy skojarzyłam, że wygrałam wpisowe na bieg na dowolnie wybranej przeze mnie pustyni. To ma wartość 20 tys. zł! Byłam taka szczęśliwa. Jeszcze przed Antarktydą planowałam pobiec w 2023 r. na Gobi, bo wówczas zostałabym pierwszą Europejką, która przebiegła 5 pustyń. Jednak nie miałam pewności czy mi się to uda, bo nie mam sponsorów. Nie wiedziałam, czy uda mi się uzbierać tyle pieniędzy. Teraz mam już spokój, bo wiem, że to zrobię.
Gdzie jeszcze – oprócz Gobi – planujesz pobiec w 2023 roku?
Gobi w czerwcu, a w listopadzie zamykam bieganie po pustyniach startem w Jordanii.
Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów podczas kolejnych wyzwań.