dfbg ultramaraton górski ekipa supportowa
29 lipca 2025 Maciej Wójcik Lifestyle

Jak przeżyłem 110km ultramaraton górski? 


Nigdy tak bardzo nie pragnąłem usiąść, ale przede mną było jeszcze do przebiegnięcia ponad 50km i 2000 metrów w górę. 18 lipca o 12:34 ukończyłem KBL – 110 km ultramaraton górski podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Oto krótka opowieść o tym jakie to uczucie, co mnie zaskoczyło, o niekończących się podbiegach i emocjonalnym rollercoasterze. 

dfbg ultramaraton górski
fot. Rafał Bielawa

O tym dlaczego biegnę 110km pisałem tutaj.

To już? 

Spało mi się zadziwiająco dobrze. 7 godzin, w tym 1,5 snu głębokiego i sleep score 72/100 wg Garmina – stwierdził, że chyba byłem zestresowany, bo trochę się ruszałem i budziłem – chyba miał rację. 

Kanapki na śniadanie, kawka i fantastyczny sernik, który w miejscu, w którym nocowaliśmy kosztował 6 zł!!! Jako warszawiak nie wiedziałem co powiedzieć. W stolicy zapłaciłbym cztery razy tyle, więc z przyjemnością wrzuciłem 10 zł do słoika (system płatności na zaufanie) i wziąłem kawałek. 

Przed 11 odbieramy pakiety, wszystko sprawnie i przyjemnie. Pogoda idealna, lekko chłodno i pochmurno – na bieganie perfekcyjnie. Rozumiecie, że już w piątek zabrakło większości rozmiarów bluz? DFBG – na następny rok się poprawcie plis, naprawdę chciałem zostawić tam trochę kasy… 

Anyway, pastel de nata, obiad, kolejna kawa, dwa knoppersy i lecimy na start. Szybka wazelinka, nagrywam wideo intro i idę w tłum. Ludzi na starcie sporo, nastroje dopisują, znajomi odchodzą, żeby złapać mnie kamerą już w trakcie biegu i w końcu na chwilę zostaje sam. 

O shiii, to już?  

Tyle przygotowań, oczekiwania, żartów, stresu, postów, rozmów, porad i nagle… tu jestem. Czy jestem gotowy? Nie ma to większego znaczenia, jestem tak przygotowany jak jestem i pobiegnę na tyle na ile mnie stać. 

Trzy, dwa, jeden… i ruszamy. 

dfbg, bieg górski, ultramaraton, pole
fot. Jacek Deneka, Facebook DFBG

To miało być męczące? 

Na pierwszym punkcie jestem świeżynka. Na trasie trochę się korkuje, momentami jest na tyle wąsko, że nie opłaca się tracić sił na przepychanie i tempo jest ustalane przez tłum. Na punkcie jem owoce, uzupełniam izo, rzucam parę żartów i lecę dalej. 

Z ciekawostek to ugryzła mnie najpierw mucha końska w łydkę, a później osa trzy centymetry niżej. Jeszcze się odegram. 

Po pierwszym punkcie wbiegamy na Szczeliniec, jest już wieczór, nisko osadzone słońce pięknie oświetla okolicę, jest cudownie, a spacer po skałkach jest klimatyczny, powolny, ale cieszę się każdą chwilą. Do drugiego punktu dobiegam w świetnym nastroju, jem teoretycznie ciepły makaron i może trochę za długo tam siedzę.  

Czas na noc. 

MJW02408
fot. @oficjalnie_macko

Ultramaraton górski to rollercoaster 

Tak myślałem, że ten fragment będzie najtrudniejszy. 23km odstępu pomiędzy punktami, jeszcze w nocy, to bardzo dużo. Na szczęście prawie cały czas po płaskim albo z górki. Łatwo nie było, po północy moje ciało nie ogarniało co się dzieje. Dlaczego biegnę? Dlaczego nie śpię? Dlaczego jeszcze musi trawić jakieś jedzenie? I dlaczego nie jest to coś smacznego? I po co w ogóle jestem w górach? 

Rozmawiam z dziewczyną przez telefon, z przyjacielem, następnie z samym sobą. Sam sobie to zafundowałeś Maciej. Wiedziałeś, że będzie trudno, miało być trudno – jakby nie było trudno to byłoby bez sensu.  

Na trzeci punkt dobiegam trochę zmarnowany. W pionie trzyma mnie ciepła herbata i moja fenomenalna ekipa supportowa. Bułki są suche, zapijam je herbatą, żeby był jakiś poślizg, bo jeść trzeba i lecę dalej.  

Myślę tylko o wschodzie słońca, wierzę, że światło doda mi sił i humoru. I zaczyna się robić szaro, szarawo, fragmentami czołówka już prawie nie jest potrzebna, aż nareszcie mogę ją wyłączyć. Miałem rację, wraz ze słońcem podniosły się moje siły i mój nastrój. Z uśmiechem wbiegam na punkt czwarty. 

maciej wojcik dfbg kbl
fot. Łukasz Buszka, Facebook DFBG

Przecież jak jest pod górkę to kiedyś będzie też z górki… prawda? 

Oczywiście, że nie mogło być tak pięknie już do końca. Na trzynastu kolejnych kilometrach zrobiłem z 800m przewyższeń. Powiedzieć, że miałem ich dosyć to nic nie powiedzieć. Co ze zbiegami? Były. Krótkie i strome. Czyli wymagające. Czyli mijały szybko, a później jakimś cudem znowu było pod górę.  

Kilka razy na podejściach musiałem przystanąć. Nogi czuły się fantastycznie, siłownia robi robotę, natomiast przewyższenie wyciągało ze mnie dużo sił. Wydawało mi się, że wchodzę sobie spokojnie, po czym podczas postoju musiałem brać bardzo głębokie oddechy jak przy ataku paniki. 

To był drugi dołek na tej przejażdżce. Na punkcie mało było we mnie dobrej energii, cała radość jaką potrafiłem wykrzesać wynikała ze świadomości, że mam to już za sobą, że teraz 13km do ostatniego punktu, a później niech się dzieje wola nieba i na metę jakoś dotrę. 

Byle nie patrzeć na zegarek 

Co mi po tempie, tętnie czy dystansie z zegarka? Biegnę i idę na tyle na ile mnie stać. Serce niech sobie bije tak jak potrzebuje. A dystans? Niezależnie od tego co mi Garmin powie, to po prostu muszę dostać się na kolejną stację, a później na metę. 

Z tą świadomością wbiegam na ostatni punkt odżywczy. Jest basen z zimną wodą więc obmywam sobie głowę, piję pół piwa zero, łapię owoce, zostawiam dodatkową butelkę z wodą, żeby było lżej i wracam na trasę. 

MJW02451 1
fot. @oficjalnie_macko

Ostatnia prosta i siły znikąd 

Jedenaście i pół kilometra. Pięć pod górkę. Sześć i pół zbiegu. Te pięć cisnę, momentami próbuję podbiegać. Wyprzedzam bardzo dużo osób. 

Widzę wypłaszczenie i zegarek mówi mi, że ostatnie 4 metry wznosu przede mną. Jaki to był piękny widok. Po raz ostatni składam kije i wkładam je do kołczanu. Patrzę na swoje nogi. Są silne. Są świeżutkie. Proszę je, żeby nie zawiodły. Mówię im, że od teraz wszystko biegniemy, dzida do mety, mocna końcówka. Nie wiem co się dzieje, ale ostatnie 6,5km ze 110km BIEGNĘ! 

tempo: 6:04, 5:44, 5:23, 5:27, 5:13, 5:12… 

Krok mam długi, pewny. Stopy bolą, ale dają radę. Nogi nie czują żadnego bólu, czują za to nadchodzący finisz. Za metą niech się dzieje co chce, jutra nie ma. 

Przed metą dołącza do mnie Mateusz z ekipy supportowej. Mówi, że coś za świeżo wyglądam, że chyba zaraz na drugą pętle wybiegam – bardzo śmieszne. Zbijam piątkę z bratem, szwagrem, słyszę doping przyjaciela.  

Na metę wbiegam skacząc dwa schodki naraz. 

Co ja właśnie zrobiłem? 

Ktoś zakłada mi medal na szyję. Andrzej z Kingrunnera zadaje mi pytanie o wrażenia, słyszę go i widzę mikrofon, ale w głowie mam pustkę. “Nie wiem co powiedzieć… naprawdę, naprawdę nie wiem”. Zakrywam oczy dłonią i czuję, że nadchodzą łzy. Nie staram się ich zatrzymać, ale odchodzę na bok i opieram się na barierce. Nie rozpłakałem się, ale nie wiem wciąż co się dzieję i co czuję. 

Radość? Zmęczenie? Wdzięczność? A może nawet… dumę? Dostaję zimne piwo, jakie dobre. Siadam na schodach z moją ekipą i powoli dociera do mnie, że to już.  

I wiecie co? Myślałem, że będzie trudniej. A ja mogłem wciąż biec na tych ostatnich kilometrach, i to szybko!  

Czy to oznacza, że nie dałem z siebie 120%? Że źle rozłożyłem siły? 

A może to oznacza, że byłem po prostu dobrze przygotowany? 

MJW02559 2
fot. @oficjalnie_macko

Czego mnie ten bieg nauczył? 

Piękny to był bieg, nie zapomnę go nigdy. Każdemu z Was życzę co najmniej tak udanego debiutu na setce czy innym ultra. Każdemu życzę takiej ekipy supportowej, takiej pogody i takiego zimnego napoju na mecie (nie musi być piwo). 

Każdy ultra uczy dużo. Jest podróżą wgłąb siebie. Jest obieraniem siebie z warstw. Bo z nas ultrasów są jakieś dziwne ogry, a ogry są jak cebula, mają warstwy. I te godziny zmęczenia powodują, że docieramy do tej najgłębszej, do tego rdzenia naszej osobowości. Chociażby na chwilę. 

I czegoś wartościowego zawsze się dowiadujemy. Ja dowiedziałem się, że ultra to sport drużynowy, ponieważ bez mojej ekipy byłoby mi nieporównanie trudniej.  

I dowiedziałem się, że spełniając się poza sportem, mogę bieganie traktować jako swoje hobby, rozrywkę i przyjemność. I z tak spokojną głową biegam lepiej, szybciej i dalej. 

Masz już jakieś ultra za sobą? Jeżeli tak, to czego Cię nauczyły? 

ekipa support dfbg ultramarathon górski
fot. @oficjalnie_macko
Bądź na bieżąco
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Maciej Wójcik
Maciej Wójcik

Biegam wszystko, nic bardzo szybko, a najbardziej ciągnie mnie do ultra - przygotowuję się do pierwszej setki na DFBG. Jestem fanem unikalnych wyzwań, sportu amatorskiego i gór. W bieganiu bardziej interesują mnie historie i emocje niż sprzęt i wyniki. Sport odmienił moje życie i teraz na Instagramie Oficjalnie Maćko motywuję innych do ruszania się.