30 czerwca 2010 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Jak dużo zależy od szczęścia…


W sporcie jak w życiu – wiele zależy od szczęścia. Jedni, nawet bez rewelacyjnych wyników stają się ikonami. Drudzy mają pecha i zamiast sami stać się legendami zostają niezauważeni, bo urodzili się w dobie rekordów świata. 

Dlatego też tak bardzo współczuję sprinterom. Cień rzucony przez Usaina Bolta powstaje nawet wtedy, gdy nie ma słońca. Wszystkie wyniki są analizowane pod kątem Jamajczyka. Bezsprzecznie najlepszy. Bez znaczenia, co będzie dalej.

Szukam we współczesnej lekkiej atletyce drugiej takiej osoby i przed oczami mam Jelenę Isinbajewą. Tak. Tyczkarki też mogą mówić o pechu. Rosjanka przez lata zdominowała skocznię. I co z tego, że Monika Pyrek zdobywała medal za medalem, a Anna Rogowska wygrała z „carycą” w bezpośredniej walce, a swoją wyższość udowodniła w mistrzostwach świata w Berlinie. W stolicy Niemiec dwie Polki stanęły na podium. To wielki sukces, ale nie o nich się mówiło. Media nie rozpisywały się o sukcesie Rogowskiej, a o porażce Isinbajewej.

Teraz mnożą się artykuły o jej przerwie. O załamaniu pewnego mechanizmu, a ona? Z uśmiechem na ustach powtarza: „Nie jestem maszyną. Porażki nawet mi mogą się przydarzyć”.  I ma rację!

Jestem pewna, że Isinbajewa wróci. W wielkim stylu. Ona doskonale wie, że w sporcie chodzi o to, by „ze sceny zejść niepokonanym”.

Niepokonany jest Bolt. Pytanie – jak długo jeszcze?

Po raz pierwszy zwróciłam na niego uwagę podczas mistrzostw świata juniorów w Kingston w 2002 roku. Sama jeszcze wtedy bardziej, jako aktywny kibic śledziłam zawody i wydawało mi się genialne, że 16-latek w rywalizacji do 19 lat nie tylko „zlał” swoich starszych kolegów, ale i uzyskał rewelacyjny wynik – 20,61.

Minęło sześć lat i? Dwa rekordy świata na dwóch najbardziej prestiżowych dystansach – 100 i 200 m, dwukrotny indywidualny mistrz olimpijski i świata. Ale to nie to jest najbardziej imponujące. Zapierające dech w piersiach jest, w jakim stylu to robi. On nie jest tylko sportowcem. On jest showmanem, a takich ludzi nam w lekkiej atletyce trzeba.

Wróćmy jednak do meritum. Skoro, więc tyczkarki mogą mówić o pechu, to, co mają zrobić sprinterzy?

W innym czasie, innej epoce, nawet pięć lat wcześniej to Asafa Powell, czy Tyson Gay byłby królem bieżni. Teraz nie mają szans.

Gay w Osace brylował. Zdobył dwa złote medale i … Pojawił się Bolt. Amerykanina spotkałam rok temu w Berlinie. Przed mistrzostwami świata w hotelowym lobby. Był po kontuzji. Zapytany o szanse na… srebrny medal, tylko się uśmiechnął i zapewnił, że będzie walczył o zwycięstwo. Sam jednak w to nie wierzył.

Gay jest w najlepszym dla sprintera wieku. Ma niespełna 28 lat. Ale co z tego, skoro przyszło mierzyć mu się z fenomenalnym Jamajczykiem. Bolt nie tylko zdystansował Gaya. On zdystansował wszystkich. Bez względu na wiek, kolor skóry, wzrost, wagę, warunki fizyczne… Wydaje się, że złamał wszelkie stereotypy.

Czasy uzyskiwane przez Amerykanina są rewelacyjne, ale nie czas, w którym przyszło mu rywalizować. Nie jego wina.

Jego los bliźniaczo przypomina mi sytuację, w której znalazł się w latach 90. Ato Boldon. Kto o nim jeszcze pamięta? A to przecież znakomity sprinter. Perfekcyjny w każdym calu. Co z tego? W blokach obok stawał Michael Johnson I Maurice Greene. Gdyby nie oni Boldon byłby symbolem lat 90. Gdyby nie oni Boldon miałby w dorobku więcej niż jeden złoty medal mistrzostw świata.

Kto zatem lepiej mógłby zrozumieć Gaya jak nie on? Również sposób zachowania tych dwóch sprinterów mi bardzo ich do siebie przypomina. Reprezentant Trynidadu i Tobago często powtarzał: „Cieszę się, że przyszło mi rywalizować z takimi gwiazdami. Wiele się przy nich nauczyłem”. Gay przed rozpoczęciem tego sezonu w jednym z telewizyjnych wywiadów o Bolcie też nie mówi źle. „Usain zrobił ze mnie prawdziwego sprintera. To on zmusił mnie do większego wysiłku, zmienił mój sposób myślenia. Muszę pracować nad sobą, a wiem, że mogę być jeszcze lepszy. Ale najważniejsze jest czerpać radość z tego, co się ma”.

Zastanawiam się ile w tych słowach jest prawdy? Z drugiej strony, – co ma powiedzieć? A może zamiast mówić, że Bolt jest do pokonania powinien zająć się biegiem na 400 m? W końcu jest jedynym w historii sprinterem, któremu udało się zejść poniżej 10 s na 100 m, 20 s na 200 m i 45 s na 400 m. Tego nie dokonał nawet Bolt…

Oczywiście! Dominację mamy nie tylko w sprincie. Czy jednak wyniki Bekelego, Gebresselasie, Dibaby i wielu innych to to samo? O tym jednak już innym razem.  

Możliwość komentowania została wyłączona.