24 grudnia 2011 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Biegiem do kina – subiektywne zestawienie filmów wartych obejrzenia


540.jpg


Do stworzenia zestawienia filmów, których wspólnym mianownikiem jest silne zaakcentowanie biegania zainspirowaliście mnie Wy, a konkretnej – fani Bieganie.pl na fan page’u na Facebooku. W połowie grudnia na jego łamach przeprowadziliśmy konkurs. Zadaliśmy 10 pytań, większość z nich polegała na identyfikowaniu postaci lub filmów na podstawie zamieszczonych zdjęć. Okazało się, że przywołane przez nas filmy nie są powszechnie rozpoznawalne. A z całą pewnością warto je poznać. M.in. dlatego, że przewijały się w nim prawdziwe sławy amerykańskiego (Michael Douglas), czy polskiego (Daniel Olbrychski) kina.

Teraz nie pozostaje nam nic innego jak zaprosić Was do lektury subiektywnego zestawienia najciekawszych filmów nt. biegania.

Without limits (1998)   

 

Filmowa biografia Steve’a Prefontaine, wielokrotnego rekordzisty Stanów Zjednoczonych na dystansach od mili do maratonu. Jego głównym osiągnięciem było jednak przede wszystkim spopularyzowanie joggingu w USA. Historia jego życia była tym bardziej ekscytująca, bo krótka – Prefontaine zginął w wypadku samochodowym mając zaledwie 24 lata.

Dzieło Roberta Towne’a (Tequila Sunrise) w niemal dokumentalny sposób streszcza krótki żywot słynnego atlety. Mamy tu zarówno przebitki z dzieciństwa, jak i ostatnie dni z życia Prefontaine’a. Szerzej nieznany Billy Crudup poprawnie i asekuracyjnie odtwarza postać wielkiego biegacza. Niekwestionowaną gwiazdą jest jednak Donald Sutherland wcielający się w postać trenera głównego bohatera – Billa Bowermana. To on kradnie show całej reszcie aktorskiego peletonu, na szczęście nie na tyle, by z filmu uronić najważniejsze – próbę poznania fenomenu zawodnika z Oregonu.

Głównym producentem filmu był Tom Cruise, któremu dwa lata wcześniej zaproponowano wcielenie się w postać… Steve’a Prefontaine’a w innej, filmowej adaptacji jego życia. Roli nie przyjął, bo uznał, że jest za stary. Ale jednocześnie stwierdził, że historia życia popularyzatora joggingu jest na tyle atrakcyjna, iż sam postanowi wyprodukować swoją wersję.  Nomen omen – Prefontaine bo taki tytuł nosi obraz, który ukazał się w kinach rok przed „Without limits” mimo tego, iż artystycznie odstawał poziomem od opisywanego filmu odniósł większy sukces komercyjny. Powód? W filmie z 1997 roku tytułową rolę powierzono Jaredowi Leto. Idolowi amerykańskich nastolatek.

Chariots of Fire (1981)

Siedem nominacji do Oscara i cztery statuetki w kategoriach: najlepsze kostiumy, najlepsza muzyka, najlepszy scenariusz oryginalny, najlepszy film roku – i wiele, wiele innych wyróżnień na światowych festiwalach. Bardziej od statuetek i pozostałych skalpów pamiętamy jednak sekwencję otwierającą film. Widzimy w niej grupę mężczyzn biegnących po plaży. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fenomenalna muzyka Vangelisa. Jeśli powstałby ranking najbardziej motywujących, epickich utworów muzycznych – właśnie ten okupowałby pierwsze miejsce.

Inspirująca jest też sama historia. Prawdziwa zresztą. Dwóch brytyjskich biegaczy z lat 20. XX wieku: Erica Liddella i Harolda Abrahamsa łączy cel: zdobyć złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu w 1924 r. Różni wszystko pozostałe. Pierwszy z nich – Lidell, wywodzi się z rodziny szkockich misjonarzy, jego największa przeszkodą w drodze do celu jest rozdarcie między bardzo silną wiarą a „zbytkowym” sportem. Drugi – Abrahams, to angielski żyd, który jest niezwykle zdeterminowany aby poprzez sukcesy na bieżni zyskać akceptację w hierarchicznym społeczeństwie.

Rydwany Ognia przenoszą nas w czasy, gdy sport był jeszcze przepełniony humanistycznymi ideami krzewionymi przez inicjatora nowożytnych IO Pierre de Coubertina. Liczy się duch rywalizacji, wszystko jest proste i klarowne. Taki jest zresztą cały ten obraz – oglądamy go, jak czyta się rzetelnie napisaną książkę historyczną. Nie narzuca sposobu myślenia, ale jednocześnie skłania do przemyśleń, refleksji. Co niesamowite – dla naszego przewodnika po owych czasach – reżysera Hugha Hudsona Rydwany były pierwszym dużym, samodzielnym filmem. To tak jakby zadebiutować w maratonie i od razu zbliżyć się do rekordu świata.

Jowita (1967)

Polski rodzynek w zestawieniu. Nie, nie rodzynek – wisienka na torcie, bo Jowita to znakomite kino. Obraz niedawno zmarłego Janusza Morgensterna to przede wszystkim koncert gry aktorskiej Daniela Olbrychskiego i Zbigniewa Cybulskiego. Bieganie pełni w tym obrazie rolę narzędzia, którym reżyser posługuje się, by jeszcze dobitniej ukazać emocje postaci.

Główny bohater (Olbrychski, który do roli niezwykle ciężko trenował by wyglądać i poruszać się jak biegacz – średniodystansowiec) to architekt, a zarazem sportowiec. Kariera – zwłaszcza ta lekkoatletyczna w pewnym momencie przestaje być jednak dla niego ważna. Dlaczego? Bo pasje i plany idą na dalszy plan, gdy w głowie rodzi się obsesja (nie zdradzę jaka) Ten obrót spraw całkowicie nie podoba się jego trenerowi (Zbigniew Cybulski). Rodzi się między nimi konflikt. Co z tego wszystkiego wynika? 91 minut filmowej uczty.

Running (1979)

Zanim Michael Douglas podążał za kolejnymi poszlakami w Grze, uciekał przed krokodylami w Miłość, Szmaragd i Krokodyl, czy uganiał się za Sharon Stone w Nagim Instynkcie biegał. I to całkiem na poważnie.

Dla roli w filmie o greckim maratończyku mieszkającym w Nowym Jorku wówczas 35-letni Douglas (przynajmniej tymczasowo) porzucił życie bon vivanta. Z dnia na dzień odstawił alkohol, przestał palić dwie paczki papierosów dziennie, i co oczywiste – zaczął biegać. By jego figura przypominała tą, którą nazwalibyśmy „biegową” zgubił 6 kg. W momencie rozpoczęcia zdjęć tygodniowo przebiegał ponad 100 km. To nie lada wyczyn, zważywszy, że jeszcze pół roku wcześniej nie był w stanie truchtać przez 20 minut. – Nienawidziłem biegać – mówił.

Running to bardzo amerykańska historia o dążeniu do zwycięstwa i celu pomimo. W tym wypadku pomimo to kryzys w małżeństwie oraz niezrozumienie pasji głównego bohatera przez otoczenie. A cel – jak można się domyślić – zwycięstwo w olimpijskim maratonie.

Film jest nierówny. Znakomite, emocjonujące i realistyczne sceny biegania (moja ulubiona to ta na początku filmu, gdy Douglas w garniturze i butach do biegania o wschodzie słońca biegnie przez jeszcze śpiący Nowy Jork) przeplatane są przydługimi i tandetnymi dialogami. Pomimo wad warto jednak zaryzykować i przeznaczyć dwie godziny życia na Running.

Marathon Man (1976)

Obsadzenie w roli 20-paro letniego maniaka biegania Dustina Hoffmana, słynącego z olbrzymiej skrupulatności w przygotowaniu się do filmów było strzałem w dziesiątkę. Oglądając to jak biega, jak jego pasja rzutuje na jego życie i mentalności każdy zapalony biegacz odnajdzie trochę siebie. Z tą różnicą, że Dustin Hoffman w tym filmie biega nie tylko bo lubi, ale i bo musi – uciekać.  Przed hitlerowskimi zbrodniarzami, w których plany zostaje mimowolnie wplątatany.

Mimo, że akcja w Maratończyku gna w sprinterskim tempie to zdecydowanie nie jest film o sporcie. Zdecydowanie bardziej mamy do czynienia z dramatem, ewentualnie – thrillerem. Samo bieganie pełni tu jednak niezwykle istotną rolę. Zarówno w metafizyczny jak i całkowicie dosłowny sposób.

Film otrzymał jedną nominację do Oscara i cztery do Złotego Globu. Całkowicie zasłużenie.

Run, Fatboy, Run (2007)

Na deser komedia! Film otwiera scena w której główny bohater (Simon Pegg – coraz popularniejszy brytyjski komik) w ostatnim momencie rejteruje ze ślubnego kobierca. Zostawiając na nim piękną narzeczoną (Thandie Newton) w ciąży. Pięć lat później uświadamia sobie jednak, iż ówczesna decyzja była błędem, że jego prawie-żona była jego prawdziwą miłością. Postanawia, więc wrócić do swojej ex. Problem w tym, że na jego drodze stoi jej aktualny życiowy partner. Nie trudno domyśleć się, że znacznie przystojniejszy, bardziej wysportowany i bardziej majętny od głównego bohatera. Na domiar wszystkiego – jego rywal jest zapalonym biegaczem, czym bardzo imponuje swojej dziewczynie. Simon postanawia więc rzucić rękawice, a raczej – przywdziać buty biegowe i pokonać go – w Maratonie Nowojorskim, w którym obaj planują startować.

Run, Fatboy, Run to pastisz kultowych filmów sportowych. Nietrudno dostrzeżemy nawiązania do Rockyego, czy przywołanego w tym zestawieniu Maratończyka (Maraton Man). Na szczęście, dzięki temu, iż doprawione jest to angielskim, dystyngowanym humorem a nie amerykańskim sitcomowym sosem całość jest bardzo lekkostrawna. W sam raz na wieczór. Po ciężkim treningu.

The Loneliness of the Long Distance Runner (1962)
czyli "Samotność długodystansowca"

Adam Klein: Wiem, że to subiektywne zestawienie Bartka, ale nie mogłem pozwolić, żeby nie znalazło się w nim wspomnienie o tym filmie. Wywarł na mnie ogromne wrażenie, pomimo, że kiedy oglądałem go po raz pierwszy miałem chyba 8, może 9 lat i nie zrozumiałem zakończenia. I wg mnie ten film sprawił, że jestem dziś biegaczem. Oczywiście biegaczem na swoją miarę. Nagle zobaczyłem niesamowitą wolność jaką daje bieganie, czegoś takiego przed tym nie widziałem. Wolność przemieszczania się, samotnego pokonywania olbrzymich przestrzeni, obcowania z przyrodą. Życiowa wg mnie rola Toma Courtenaya, mimo, że to zaledwie jego pierwszoplanowy debiut.

Mocno streszczając. To historia młodego chłopaka, który trafia do domu poprawczego, szkoły dla trudnej młodzieży. I w tym domu poprawczym odkrywają, że jest świetnym biegaczem. To bieganie nagle daje mu wolność, może sam wychodzić poza granice szkoły biegać, trenować, nikt go nie pilnuje, ma dzięki temu przywileje ale i niechęć kolegów. Całej szkole (tzn kierownictwu), całej tej machinie bardzo zależy na jego zwycięstwie w międzyszkolnych zawodach przełajowych na 5 mil. I on ma to zwycięstwo na wyciągnięcie ręki. Ale staje na 100 m przed metą i czeka aż minie go jego główny konkurent, mimo, że wie, że wróci do poprawczaka i przywileje się skończą.

Kiedy miałem 8 lat zupełnie nie zrozumiałem tej sceny, myślałem że on nie dobiegł bo był tak zmęczony. 🙂 Waham się którą scenę umieścić, wiele jest bardzo fajnych. 🙂 Tu można chyba obejrzeć nawet cały film.

Możliwość komentowania została wyłączona.