28 listopada 2014 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Biegając w Stanach, czyli GO FOR GOLD – reportaż


Kiedy ciężko trenujesz, marzysz o tym, aby w nagrodę otrzymać świetny wynik oraz sowite wynagrodzenie za poniesiony trud i poświęcenia. Jednak z profesjonalnym uprawianiem sportu wiążą się także pozasportowe problemy – finansowanie, odnowa biologiczna, opieka medyczna i wiele innych. Tak jawi się polska rzeczywistość kogoś, kto aspiruje do statusu gwiazdy. A jak wygląda życie bez takich problemów? 

4.jpg
Biegacze w Ohio (fot. Maciej Żukiewicz)

Przez dwa tygodnie było mi dane obserwować zawodników, którzy zdecydowanej większości zmartwień są pozbawieni. Rzucają, skaczą i biegają, tylko dla rzucania, skakania i biegania. Nie myślą o tym, gdzie będą ćwiczyć. Nie martwią się, że jest zima i ogrzewania w hali nie ma. Nie interesuje ich to, że ktoś nie zapłacił za czynsz i będzie eksmisja, albo, że ktoś zalega ze stypendium, które się należy, albo, że sekcja przestanie istnieć lub trenerowi nie płacą od roku i przychodzi społecznie… Tymi zawodnikami są studenci przeciętnego amerykańskiego uniwersytetu w Akron w stanie Ohio.

Treningowy raj

Przyjechałem, podpisałem papiery, że z obiektów uniwersyteckich będę korzystać na własną odpowiedzialność i jestem gościem z polskiej uczelni… i hulaj dusza. Mogłem ćwiczyć! Nie musiałem truchtać, bo szybszy oddech i podniesioną temperaturę ciała miałem od samego patrzenia na halę lekkoatletyczną. 300 metrów bieżni z nawierzchnią mondo i sztuczną trawą w środku, siłownia wielkości małego hangaru oraz niezliczona ilość akcesoriów w kantorkach – taki widok po prostu musiał zrobić wrażenie. Nie był to obiekt amerykańskiej kadry olimpijskiej, tylko uczelnianego teamu „Akron Zips”. Pomyślałem sobie, że trafiłem do lekkoatletycznego nieba, ale z tyłu głowy miałem myśl, że białe światełko w tunelu szybko zgaśnie. Jednak, choć przez chwile mogłem się upajać jego blaskiem.

Podziwianie mieszało się z niedowierzaniem, bowiem Amerykanie w ogóle tych warunków nie doceniają, ale z drugiej strony nie mają punktu odniesienia. Zdecydowana większość z nich nie była poza swoim stanem lub krajem. Myślą, że to norma i nie ma w tym nic nadzwyczajnego – skupiają się wyłącznie na zaleceniach trenera, robią to, co do nich należy i nic więcej, bo resztę robi się za nich. Jak wygląda to szczegółowo z perspektywy zawodnika?

1.jpg
Autor – Maciej Żukiewicz

Zacznijmy od podstaw, czyli sprzętu na trening. W USA jest on bardzo tani, śmiesznie tani nawet jak dla polskiej złotówki, jednak reprezentanci uczelni kupować go nie muszą – uczelnia ma sprzętowego sponsora z najwyższej półki. Ubrania jednak się brudzą, przepacają i trzeba je wyprać. Tego też nie muszą robić studenci. Wystarczy, że w szatni wrzucą swoje rzeczy do szafki i przekręcą znacznik – następnego dnia będą na nich czekać wyprane ciuszki sportowe. I tak codziennie. A jak już student jest umyty to po treningu wypada coś zjeść. Gotować? Nie ma takiej potrzeby i pragnę podkreślić, że nie mam tu na myśli śmieciowego jedzenia, którego oczywiście w USA jest pod dostatkiem. Na uczelnianym kampusie jest specjalny budynek ze stołówką oraz wieloma restauracyjkami, barami szybkiej obsługi oraz miejscami dostarczającymi rozrywki. Można wybrać sobie coś naprawdę dobrego – sklep i bar ze zdrową żywnością, gdzie wyliczone są kalorie i produkty nie są śmieciowe, wcale nie różni się cenowo on od pospolitych jadłodajni. Obiad za 6 dolarów nie uszczupla studenckiej kieszeni, a dodatkowo mamy świadomość, że dostarczyliśmy swojemu organizmowi pełnowartościowy posiłek, który tłuszczem nie ocieka. Wszystko w zasięgu wzroku. To są wszystko elementy około sportowe, bez których można się obejść.
 

Wróćmy, zatem do komfortu treningu. Oprócz głównych szkoleniowców pracują także asystenci. Przy dużej liczbie zawodników jest to element ułatwiający współpracę obu stron. Gdy zawodnik jest na siłowni z rozpiską może liczyć na pomoc asystenta, który skoryguje technikę, pomoże przy ćwiczeniach. Oprócz szkoleniowców i trenerów można liczyć na pomoc ze strony szklanego oka. Miałem wrażenie, że nikt nie zwraca na to uwagi, ale kamera była podłączona do dużego telewizora i zawodnicy wspólnie z trenerem mogli analizować każdy krok, oczywiście rzadko z tego ktoś korzystał, ale chodzi o fakt… było.

To jeszcze nie koniec. Większość biegaczy i pozostałej rodziny lekkoatletycznej kończy swoją przygodę ze sportem wyczynowym z powodu kontuzji, to nasza zmora. Achillesy, kolana, mięśnie dwugłowe, biodra, plecy, można wymieniać bez końca. Tam wytacza się przeciw kontuzjom ciężkie działa. W Europie z pewnością nadrabia się technicznym przygotowaniem zawodnika do dyscypliny i tu jesteśmy z przodu i to zdecydowanie, ale tam trenuje masa i większość ma styczność z lekką atletyką w późniejszym wieku, zatem nawyki ruchowe zmienić jest trudniej. Kontuzje muszą się pojawiać, ale kiedy zdobywasz sporo punktów dla uczelni… uczelnia zadba o twoje zdrowie. Nad wszystkim czuwają fizjoterapeuci i masażyści, którzy są do dyspozycji podczas treningów. Po skończonej aktywności lub przed nią można iść i oni się już zajmą resztą. Nie trzeba czekać w gigantycznej kolejce w NFZ do lekarza, bo lekarz przychodzi na halę i pomaga na miejscu, dobiera wkładki, pokazuje ćwiczenia, robi zabiegi lub rozpisuje je, a robi je już fizjoterapeuta. W pomieszczeniach odnowy biologicznej jest całe mnóstwo sprzętu do fizykoterapii, jest sprzęt stymulujący mięśnie, rozgrzewający, chłodzący, można zażyczyć sobie okład z lodu (wychodzisz obwiązany taśmą foliową), lub wziąć sobie woreczek lub kubeczek. Na poważniejsze rzeczy lekarz kieruje już do szpitala. Oczywiście tylko lepsi mogą liczyć na taką pomoc, ale nie zapominajmy, że to nie kadra tylko zwykły team w NCAA. Kompleksowe badania, a nawet interwencje chirurgiczne są wykonywane od ręki, nie czeka się miesiącami. Nie wydaje się również prywatnych pieniędzy, aby przyspieszyć czas oczekiwania. Obowiązkiem zawodnika jest wyłącznie trening, resztą zajmują się inni.

3.jpg
Zagrzewające do walki hasła (fot. Maciej Żukiewicz)

Pasja wygrywania

Będąc tam, zrozumiałem amerykańską ideę „GO FOR GOLD”. Kiedy wchodzisz na obiekty uczelniane zewsząd bombarduje cię napis – „BEAT KENT”. Uniwersytet Kent to lokalny i najważniejszy rywal Akron w stanie Ohio. Wpaja się od samego początku, że misją Zips jest pokonanie Kent – liczy się tylko to. Wygrać. Nieważne jaki masz wynik, jaką życiówkę – możesz wygrać. Co tydzień odbywają się tzw. team mityngi, na których spotyka się cała reprezentacja, trenerzy oraz główny szkoleniowiec. Jest nudna przemowa, tak twierdzą zawodnicy z Europy, jednak na takich spotkaniach próbuje się wszystkim uświadomić, że lekka atletyka jest sportem… drużynowym. Nie liczysz się Ty, liczy się zwycięstwo zespołu, bo punktują wszyscy. Dlatego kiedy startujesz, walczysz dla wszystkich i wszyscy walczą dla ciebie. Na pierwszy rzut oka nie ma to sensu, jednak patrząc na wyniki sztafet 4×400 metrów można dojść do wniosku, że drużyna daje dodatkową moc. Często słabsi zawodnicy potrafią się zmobilizować i biegają zdecydowanie szybciej od swoich rekordów życiowych, bo walczą dla innych, a presja rozkłada się na cały zespół. Teraz wyobraźmy sobie, że Team USA jest wielką sztafetą i mamy „GO FOR GOLD”.

Oprócz transparentów i spotkań motywacyjnych na hali można dostrzec także inne elementy motywacyjne. Nad trybuną główną wiszą wszystkie rekordy uczelni oraz zawodnicy z tytułami „ALL AMERICANS”, czyli wszystkich, którzy na akademickich mistrzostwach NCAA (zawodom dorównującym poziomem ME, a w niektórych konkurencjach IO) byli w finałach. Patrząc na portrety można dostrzec dwa polskie nazwiska – biegaczkę Beatę Rudzińską i skoczka Tomasza Śmiałka (obecnego trenera). Tak na drugim końcu świata, bardzo motywujące.

2.jpg
Biegacze w Ohio (fot. Maciej Żukiewicz)

Amatorska rzeczywistość

Zawodnicy NCAA to amatorzy. Jeśli przez okres studiów uda im się wybić i trafią do reprezentacji USA lub w jej okolicę, przechodzą na poziom pro, jeśli się nie uda, z reguły spotykają się w grupach, których biegali na uczelni, bo długodystansowcy trzymają się tam razem. Spotykają się i biegają. W samym Akron nie widać tego biegowego szału, miasto jest dość przygnębiające i niebezpieczne, oczywiście jednostki się zdarzają, jednak zatrzymywanie się na światłach i bieganie po betonowych chodnikach do najprzyjemniejszych nie należy.  Gdy zrobiłem sobie 20-kilometrową wycieczkę krajoznawczą do pobliskiego wodospadu na rzece Cuyahoga mój bieg przypominał bardziej interwał niż rozbieganie, dopiero, gdy dobiegłem do szlaku, zrobiło się przyjemnie. Dla Amerykanina taki stan rzeczy nie stanowi jednak problemu, bo samochód jest tam czymś oczywistym. Ogromne odległości sprawiają, że wszędzie trzeba dojechać. Gdy już jednak dojedziemy w ciekawe miejsce jest ono świetnie zagospodarowane i sprzyja treningom – wówczas na kolegów i koleżanki po fachu trafić nietrudno. Co ciekawe i warte podkreślenia nawet w mroźną pogodę wielu ubiera… krótkie spodenki, zupełnie nie wiem, dlaczego, ponieważ sprzęt sportowy jest tutaj znacznie tańszy niż w Polsce oraz wybór również jest zdecydowanie większy, ale co kraj to obyczaj.

Rzeczywistość amatora jest zatem bardzo kolorowa, mnogość biegaczy, dostępność sprzętu na każdą kieszeń oraz brak chorych pomysłów związanych z jakimiś kartami, licencjami i innymi procederami. Nikt tutaj nikogo nie stopuje, nikt nie utrudnia, nie rzuca kłód po nogi, tylko daje warunki do rozwoju swojej pasji. Zarówno student jak i dorosły amator, zamiast uciekać przed problemami, może w pełni cieszyć się bieganiem i gonić za marzeniami. Taki American Dream.

***

Rok nauki na opisywanej uczelni (składający się z dwóch semestrów) kosztuje 23 000 dolarów (dla obywateli Ohio) lub 30 000 dolarów (dla pozostałych). 

Możliwość komentowania została wyłączona.