Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Odkąd Mark Zuckerberg podłączył nas do Facebooka, chwalimy się w sieci mniej lub bardziej spektakularnymi wyczynami. Czasami jest to jajecznica z dziesięciu jaj zakupionych od baby ze wsi. Innym razem zaręczyny i ślub, a kwintesencją kolorowe fotki z cmentarza, tak malowniczo rozświetlonego zniczami 1 listopada. Lubimy też informować, że w zimowe przedpołudnie zamoczyliśmy to i owo w lodowatym przeręblu. Morsowanie, bo o ni mowa, robi od ostatniego weekendu furorę w social mediach.
Internetowi napinacze, ironiści, prześmiewcy i pozostali ludzie bliscy memu sercu, natychmiast zauważyli, że z morsami sprawa ma się podobnie, jak z biegaczami. A mianowicie – po czym poznasz biegacza? Po niczym, sam ci o tym powie. Od soboty ludzie, którzy kostkom lodu się nie kłaniają, epatują w internecie swoim niewinnym hobby w samych gatkach, co natychmiast podchwycili twórcy memów.
Moim ulubionym jest ten, przedstawiający scenkę w publicznej toalecie. Mężczyzna na rzeczonym obrazku przemierza szpaler pustych pisuarów, żeby zatrzymać się tuż przy innym mężczyźnie (co tworzy sytuację niezwykle dwuznaczną). Do nowopoznanego wypowiada krótką, acz znamienną kwestię: „Pst, morsowałem”.
Nie trzeba być przenikliwym jak Inspektor Gadżet, żeby powiązać morsujących z biegaczami. Najczęściej to właśnie moi biegający znajomi pozowali w ostatni weekend w różnorakich akwenach. A że solo, na tle dzikim jak Alaska w filmie „Into the Wild”. A, że w parach, z klimatem romantycznym jak we „Francuskim pocałunku”. A, że w grupach, radośnie pląsając w zabawie, jak studenci w „American Pie”.
Morsujący znajomi przypomnieli mi, jak w podstawówce Wojtek kłócił się z resztą klasy, że woda w jego wannie miała minus 2 stopnie Celsjusza. Na nic zdawały się nasze tłumaczenia, o zmianie stanów skupienia. Twardo utrzymywał, że woda z jego kranu nie ulega presji temperatury. Założę się, że Wojtek jest dzisiaj morsującym guru z milionem nie wstrząśniętych i nie zmieszanych, ale doskonale schłodzonych – followersów.
Trzeba przyznać, że po poprzedniej zimie miłośnicy morsowania mogą czuć się wyposzczeni. Jak podają archiwalia, w weekend 11-12 stycznia ubiegłego roku termometry w całej Polsce wskazywały żenujące plus 6 i słoneczko. Tymczasem aktualnie zima pokazuje kły, a meteorolodzy alarmują o nadchodzącej „Bestii ze wschodu”. Wiele wskazuje więc na to, że w kolejnych dniach powinniśmy spodziewać się nowej dawki zdjęć półnagich ludzi, zanurzonych do pępka w mniejszych lub większych bajorach.
Morsowanie poza tym, że okazuje się skutecznym sposobem na pozyskanie lajków i serduszek, ma przede wszystkim działanie prozdrowotne. Okropni złośliwcy, nazwaliby wchodzenie do zimnej wody krioterapią dla ubogich. Buduje odporność, przyśpiesza regenerację, obniża napięcie mięśni. Szczególnie ostatnie działanie powinno przysłużyć się spiętym Polakom, coraz bardziej umęczonym przedłużającą się „narodową kwarantanną”.
Kończąc, chciałbym ustalić, czy internetowe chwalenie się, że wchodzenie do zimnej wody sprawia nam przyjemność, zasługuje na politowanie i prześmiewcze komentarze? Po dłuższym namyślę, stwierdzam, że byłbym ostrożny w podobnych przytykach.
Kiedyś węgiel i inne nieodnawialne źródła energii się skończą, a wtedy z naszych kranów poleci wyłącznie zimna woda. A jeśli w podobnym czasie nastąpi długo oczekiwany atak zombie, to morsujący biegacze, jako jedyni będą mieli powody do optymizmu.