5x (3x333m w 60, 72, 72s) p. 2'
czyli po prostu 5x 1km w 3'24, z czego pierwsze 333m w 60sek. ale ja dla łatwiejszej matematyki podzieliłem sobie na kółka.
mimo rewolucji na ostatnim kole, jestem zadowolony.
1. 60.8, 69.7, 72.6 (~ 3'23)
2. 59.1, 68.9, 72.1(~ 3'20)
3. 59.9, 70.2, 72.5 (~ 3'23)
4. 59.6, 70.5, 71.9 (~ 3'22)
5. 59.4, 70.7 - (p. ~50s) - 55.5
ostatniego nie wyliczam, bo kombinowane.
a tutaj connect, jak ładnie serduszko pracowało na przerwach
no cóż, jak mocniejsze bieganie to kiszki nie dojeżdżają

ale po kolei.
strasznie mi się dzisiaj nie chciało. ale to tak zwyczajnie byłem zmęczony po całym dniu w robocie. zero mocy witalnych. ewidentnie mi spadł cukier.
nogi na rozgrzewce miałem obolałe. łydki od kolców to wiadomix. ale, że w czworogłowe poszło? no tego to się nie spodziewałem.
co do samego treningu też miałem obiekcje. o ile wiedziałem, że takie 333m po 3'00 może mnie z lekka przetrącić tak bardziej mnie te dwie minuty martwiły. o ile już mi się zdarzało biegać na takiej przerwie, to były to interwały w jednym tempie.
pogoda idealna na takie bieganie. 22 stopnie ale z wiatrem, który trochę utrudniał na jednej prostej. ale za to fajnie chłodził. no cóż, coś kosztem czegoś.
rozgrzewka, przebieżki i zacznijmy te nierówną walkę.
1. jeszcze zastany byłem. zresztą pierwsze szybkie zawsze wchodzi topornie, bo gdzieś trzeba się dogrzać. koło w granicy błędu statystycznego. później spokojnie puszczam nogi i pozwalam sobie wytracić prędkość naturalnie, bez zbytniego hamowania.
oddech udaje się wyrównać po ok 250-270m i spokojnie się toczę kolejne koło pod pełną kontrolą. 2' minuty przerwy pełen wypoczynek.
2. koło numero uno ciut żwawiej, co zresztą czułem po oddechu, następnie ta sama historia z wytraceniem prędkości i stabilizacją oddechu. ostatnie koło tak samo pełna kontrola z oddechem i z rytmem biegu. chyba lżej niż pierwsze.
3. zaczynam wchodzić w fajny, swobodny krok przy tempie 3'00. co najważniejsze, całe koło krok jest luźny. tak na prawdę luźny. pełna kontrola. i co najważniejsze, w oddechu też widziałem różnicę. było mi relatywnie lżej. do tego stopnia, że na drugim kole oddech ogarnąłem po 200m z ogonkiem. i takim o to sposobem trzecie koło zleciało bardzo szybko.
ale zaczęło się to co zawsze. kręcenie w brzuchu. pojawił się bardzo niefajny i znajomy dyskomfort pracującego jelita.
4. 333m przede wszystkim starałem się biec luźno, nawet pod wiatr, żeby ograniczyć utratę energii. nawet to poszło i spokojnie zaczynam drugie koło spokojnie zwalniając. ale w momencie kiedy zwolniłem pojawił się nacisk na zwieracz

organizm się rozluźnił i zaczęło bardziej pracować hehe. jakoś udało się rozbiegać przez drugie koło, trzecie poszło dosyć swobodnie.
5. i tutaj już w trakcie przerwy poprzedzającej był kolejny atak, przez co przerwa się wydłużyła o 15sekund. jakoś się ogarnąłem i ruszyłem. 333m już tak luźno nie poszło, bo zbytnio pospinany byłem. a od 150m drugiego koła była walka o jak najdłuższy bieg. fuck. udało się na spince dociągnąć do pełnego koła i koniec.
musiałem stanąć, bo nie miałem spodenek na przebranie. ponad 30sekund w miejscu na baczność.
odpuściło trochę. co zrobić. 45sek przerwy. nic, ryzykuje.
ale ruszając nie trafiłem w guzik i złapałem czas z drugiej linii więc postanowiłem biec mocno całe koło.
dobiegłem i znowu postój w miejscu

ŻENUŁA.
reasumując: jestem zadowolony. tak, dobrze czytacie. jestem zadowolony. mimo perturbacji na ostatniej pętli weszło dzisiaj zacnie. wszystko dopasowane idealnie. pierwsze koło zbytnio nie sponiewierało, przerwa nie okazała się zbyt krótka.
fakt faktem, ciężko mi idzie adaptacja do zwiększonego kilometrażu (maj + czerwiec = lipiec

) ale jestem zaskoczony i zadowolony, że to weszło na względnym luzie i całkiem sporej kontroli.