02.12.19 - 08.12.19
Podobno 73-74km. Spoko. Sporo krosów, które fajnie i szybko zlatują co jest pewną ulgą dla głowy, bo jednak psychicznie bardziej mnie męczy bieganie po płaskim (nawet w lesie). Trasę po której biegam w krosie również znam na pamięć (tak jak leśne ścieżki), ale jest taka no …. Fajna, bo coś się zawsze dzieje i są momenty gdzie trzeba się skupić zwłaszcza gdy jest ciemno.
Z tygodnia treningowego jestem zadowolony. Fajny start w Gaworzycach i tym razem już bez uczucia przepalenia, choć też trochę popracowałem, co w kontekście budowania bazy jest budujące. Notuję progresję, pilnuję stóp, nóg. Walczymy dalej z plecami i moją ogólną sprawnością, którą i tak sporo podrasowałem. Przyszły tydzień chciałbym by wyglądał podobnie (z tymże bez zawodów), ale z podobnym kilometrażem. Dalej nie wybiegam w przyszłość, choć ogólny zarys planu jest. Kolejne zawody pod koniec grudnia, póki co na blogu wciąż będzie wiało nudą
PONIEDZIAŁEK 02.12.19
10,63km ~ 4’45” [50:25]
W krosie, wieczorkiem. Pogoda taka, że można byłoby nagrywać sceny z treningu Rockiego, ale ch. Zaliczone i zaliczona gleba za drugim kilometrem na błocie na szczęście było mięciutko. Później pilnowałem się i gdy było błoto to drobiłem jak gejsza dlatego intensywność słaba.
WTOREK 03.12.19
12,31km ~ 4’33” [56:12]
Trzy tury i łącznie 8 podbiegów. Biegane bardzo lekko, służy mi bieganie krosów, bo nogi lżej chodzą, ale strasznie mam spięte achillesy i trzeba pilnować…
ŚRODA 04.12.19
14,13km ~ 4’35” [1:04:45]
Nieco dłuższy kros, ale w końcu sucho i nie trzeba drobić i pilnować się przed upadkiem, ale prewencyjnie ubrałem stare trailówki kanadii. Niby rozbieganie, niby intensywność umiarkowana, ale z dwa razy sobie trzepnąłem odcinki gdzie popracowałem mocniej na podbiegach to czuć było i nogi i oddech (ale oddechowo jestem kiepski teraz, więc na to brałbym poprawkę).
Drażnią mnie achillesy. Nie przeszkadza to kompletnie w niczym, nie boli, ale jak już siądę czy coś to strasznie to napięte wszystko.
CZWARTEK 05.12.19
WOLNE
PIĄTEK 06.12.19
10,62km ~ 4’35” [48:40]
Uczepiłem się tego samego tempa – znowu średnie wyszło takie samo jak na dłuższym środowym biegu, ale tym razem tak udało się rozłożyć tempo, że biegło się przyjemniej (wiadomo 3,5km mniej, ale).
Stabilizacja w moim przypadku fajnie działa – na zbiegu mimo złego lądowania na prawą stopę udało się fajnie wyprowadzić i uniknąć czegoś poważniejszego – klasa
Obciążenie tego biegu oceniam tak w skali 4/4,5/10. Dużo dało czwartkowe wolne i czas spędzony na ćwiczeniach z „zestawu”, który fajnie luzuje.
SOBOTA 07.12.19
.
11,21km ~ 4’52” [54:29]
Częściowo w trójkę, potem w dwójkę. Przeleciało szybko, zmęczenia żadnego – fajny spacer. Biegane po wałach.
Później weszła kolejna fajna rzecz, a mianowicie sparing łebków. Tutaj zrobiłem około 6km czyli się zbytnio nie przemęczałem. Fajny meczyk, choć gdyby nie była to drużyna znajomego trenera to pewnie by mi się młodych przy tej pogodzie nie chciało gwizdać.
NIEDZIELA 08.12.19
GRAND PRIX ZAGŁĘBIA MIEDZIOWEGO – 6km Gaworzyce
W kontekście startu w Gaworzycach – a był to mój trzeci start w tym biegu to jak dotąd po nim przytrafiało mi się zawsze „coś”. Rok 2017 – Byłem wyłączony z biegania na jakieś 2 tygodnie – bóle stopy, choróbsko, wszystkiego po trochę. Rok 2018 – czyli rok w którym już prowadziłem bloga. Od tego momentu (właściwie wcześniej) miałem już dość spore problemy z piszczelami, stopami. Pomału wypadałaby teraz rocznica wizyty u ortopedy, a za miesiąc u fizjoterapeutek – może mi kupią tort z tej okazji :D
Będąc już całkiem poważny ile to jeden rok może zmienić w bieganiu – rok temu miałem problemy z chodzeniem po przebudzeniu, dopiero było lepiej jak rozchodziłem nogi, dziś całkiem inny organizm (no prawie, ale o tym za moment). Cieszę się z tego, ale kończę wprowadzenie i przechodzę do samego biegu.
Trasa co roku bez zmian. W 2017 roku zegarek nabił mi 6,22km, w zeszłym 6,17km, w tym 6,14km. Dla większości pomiar oscylował w granicach 6,17-6,2km, ale ja posiłkować będę się pomiarami z mojego zegarka. Wg wyników bieg skończyłem na 22:16 (poprawa do zeszłego roku o 35sekund). Mój stoper zatrzymał się na 22:14 (możliwe, że olałem maty, bo końcówkę to… no zaraz opiszę).
Na rozgrzewkę około 2,3km + ćwiczenia w ruchu i kilka w miejscu. Biegniemy.
1km – 3’27” - To zawsze asfalt i trochę z górki. Tutaj zawsze tempo jest przyzwoite, ale w tym roku nie przeszarżowaliśmy fest, bo zwyczajnie było dość, dość pod wiatr. Radek, który skończył bieg na 3. miejscu otworzył kilometr po 3’12”, a my no sporo za nim. Mój pomysł na ten bieg był taki by jak najdłużej „rozprowadzać” tempo albo inaczej – trzymać się przodu. W miejsca i tak na tym grand prix mam wywalone, więc pierwszy kilometr ciągnąłem liczną grupkę pod wiatr na spółkę z Mateuszem, który bieg wygrał. Tempo wrażenia na mnie nie robiło, nogi jako tako ciągnęły, ale rzeźbić pod wiatr to tak średnio i to w konsekwencji potem skutkuje czym skutkuje gdy nie ma z czego biec…
2km – 3’35” – Chyba cały drugi kilometr trzymałem się na 2. lub 3. Miejscu – Radziu z przodu biegł swój festiwal biegu na hurra pod wiatr ileś metrów przed nami, a my w grupie. Tempo bez szału, ale gdy się nie robi żadnej prędkości i ma się formę hmmm „do ciasta” to rzeźbienie pod wiatr kosztuje. Myślałem że popejsuję do 4km, a tu hyc – 2km i mnie nie ma.
3km – 3’43” – Po to daje się katować kijem w gabinecie u fizjo, by znowu mi kręgosłup dawał się we znaki ??? Zaczynało spinać i właściwie spinało do końca (choć próbowałem się rozluźnić), ale było ciężko. Warte odnotowania to, to że te spięcie szło trochę jakby z innego miejsca – to jest taki dla mnie klucz, że chyba jednak mimo wszystko ostatnie zabiegi dużo dały, ale szukamy dalej… Zależy mi na sprawności.
Co do tego kilometra, to grupa mi odjechała, a ja zostałem z tyłu i postanowiłem trochę odpocząć. Na tym tempie byłem w stanie się wyluzować.
4km – 3’38” – Nie wiem kiedy zleciał, bo gdy mi na zegarku wybiło równe 5km to myślałem że to będzie równe 4km :D Tutaj no co… W sumie był kilometr i tyle. Widziałem ludzi przed sobą, jak biegną, w jakiej są odległości. Łapałem trochę życia, ale odległości były spore. Na plecy się nie oglądałem, no bo po co – niczego nie bronię. Z przodu tyle, że Mateusz i Rafał zaczynają łapać Radzia, który zapłacił za swój bieg w stylu kamikadze. Po biegu tak sobie myślę, że mogłem z Radkiem otwierać – zdechłbym pewnie po 2-2,5km, ale pewnie bym do końca człapał już po 4’00” , więc średnia opcja…
5km – 3’44” – Nie pamiętam czemu tak wolno i w sumie to tak jak wyżej – nie pamiętam kiedy kilometr zleciał. Nie śledziłem ile tam jest na liczniku. Po prostu sobie biegłem obserwując przody. Szału koledzy nie biegli, nawet wydaje mi się że pomalutku do tej czwartej, piątej i szóstej pozycji się zbliżałem, ale jak oni szału nie biegli, to ja wcale lepiej też nie biegłem. Czy tu było pod wiatr, czy nie to nie pamiętam – po mapie patrząc (kierunek biegu trasy) to prawdopodobnie rąbało wiatrem i to zdrowo.
6km – 3’34” – W końcu coś normalnego do opisania.
Środek dystansu zleciał mi na odpoczynku i zbieraniu sił tak tutaj na swój sposób próbowałem coś wyrzeźbić. Piszę na swój sposób, bo po prostu znam swoje możliwości szybkościowe gdy jestem przygotowany, a widzę jak to teraz wygląda. Do okolic 5,4km to lecieliśmy polami przy bocznym wietrze, potem do samej mety podbieg, który akurat był lekko z wiatrem lub bez wiatru i tu już było fajowo. 4 miejsce – znajomy Szymon sporo jednak przede mną, ja próbuję gonić 5 i 6 miejsce. Widzę od jakiegoś czasu, że i u Grzesia i Staśka wygląda to niezbyt kolorowo (u mnie szału też nie było), ale gonię. Gonię, gonię, a za plecami słyszę Michała (trener motoryki w chrobrym – swego czasu na 1500m latał poniżej 4minut i to z zapasem, a i teraz biega sobie 800m więc szybkość jeszcze gdzieś tam jest).
Goniłem, goniłem (praktycznie podbieg – gonienie rzeźbiłem w granicach 3’25”-3’30”) i Staśka dogoniłem, przy czym nie pamiętam czy złapałem też choć na chwilę Grześka. Stasiek widząc że go na chwilę wyprzedziłem przyspieszył i mi się momentalnie odechciało biec (choć też trochę spuchłem – by nie było), a gdy na chwilę wyprzedziłem Staśka to zza moich pleców wyskoczył Michał i za jednym zamachem właściwie 250-300m przed metą mój wyścig się skończył. Te 250-300m to fajny pojedynek. Michał z 8 miejsca przesunął się na 5. (świetny finisz, przypomniały się pewnie stare dobre czasy), Stasiek wyprzedził Grześka, a ja te 250-300m to już doczłapałem jakoś do mety bez specjalnej spiny. Na pewno straciłem tam spokojnie z 5sekund.
6,14km – 3’46” -
By zobrazować finisz to napiszę, że 4. nabiegał 22:00, 5. 22:02, 6. 22.03. My tylko z Grzesiem się wyłamaliśmy, bo 22:11 oraz 22:16 przy czym obaj już przy samej mecie to odpuściliśmy całkowicie.
Cieszy mnie, że poziom Grand Prix się podniósł. Cieszy mnie też moja poprawa wyniku i PRZEDE wszystkim fakt, że mogę dzisiaj napisać, że nie mam problemów z chodzeniem, że pilnuję Achillesów, które jednak czasem trochę mam spięte, że dbam o zdrowie i nie stosuje już metody treningowej na jajko – rzucając jajkiem (w tym wypadku swoim zdrowiem) o ścianę licząc, że się nie rozbije co nie jest zbyt rozsądne.
W formie, gdybym był przygotowany na pewno byłbym zły na siebie, że dopiero 8., że wyprzedzają mnie osoby, które normalnie bym wyprzedził, natomiast wiem że w szerszej perspektywie to co robię ma sens. Taktyka w takim biegu ma dla mnie drugorzędne znaczenie, przez taktykę na pewno dzisiaj utrudniłem sobie zadanie, ale tak po prostu chciałem – taktycznie będę chciał pobiec w Lesznie na 5km (jak uda mi się dostać na listę) i w Jelczu-Laskowicach również na 5km, tutaj pełen fun i kontrola pleców. Choć leciutki niedosyt jest, że się nie pościgałem w tej małej grupce na finiszu, bo lubię finisze, ale jak to mówią – z gówna bata nie ukręcisz, a aktualnie tak to ze mną jest…