sebbor - od kontuzji po Berlin Marathon 2024
Moderator: infernal
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Środa 10.07.2019
EASY
7km ~4:41/km
rozruch
Czwartek 11.07.2019
wolne
podróż na południe
Piątek 12.07.2019
wolne
Jestem gotowy na przygodę
Numer Startowy 1824
wyniki zapewne na http://wyniki.b4sport.pl/ bo ta platforma obsługiwała zapisy.
Pogoda ma być słaba, bo dużo deszczu. Zobaczymy, mam nadzieję, że jednak nie będzie cały czas lało.
Ja jestem w dobrym zdrowiu i nastawieniu.
W sobotę o 01:00 START!
EASY
7km ~4:41/km
rozruch
Czwartek 11.07.2019
wolne
podróż na południe
Piątek 12.07.2019
wolne
Jestem gotowy na przygodę
Numer Startowy 1824
wyniki zapewne na http://wyniki.b4sport.pl/ bo ta platforma obsługiwała zapisy.
Pogoda ma być słaba, bo dużo deszczu. Zobaczymy, mam nadzieję, że jednak nie będzie cały czas lało.
Ja jestem w dobrym zdrowiu i nastawieniu.
W sobotę o 01:00 START!
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 13.07.2019
START
Ultra Chojnik 102km 12:08:43 3. miejsce
W końcu nastal czas mojego ultra startu! Nastawienie było bojowe, forma dobra, ze zdrowiem wszystko w porządku, więc nie było powodów do obaw. Cieszyłem się na tę przygodę. Start o 01:00 w nocy nie pozwala za bardzo się wyspać. Położyłem się w namiocie o 21:30, ale nie było łatwo zasnąć. Do północy zaliczyłem tylko jakieś 1-1,5h nawet nie snu tylko swojego rodzaju czuwania. 00:10 już wstawałem szykować się na start. Adrenalina robiła swoje - byłem gotowy do boju. Na linii startu znajome twarze z podium poprzednich edycji: Witek Juda, Maciej Pisarek, a także Patryk Aid, który liczyłem, że będzie mocny, i wzmocnienie 'opcji poznańskiej' Łukasz Wieczorek. Atmosfera luźna, miło i przyjemnie, a do startu przygrywa bardzo ciekawa kapela Timingeriu. Mój plan - trzymać się czołówki, ale nie za wszelka cenę, najważniejszy duży luz na pierwszych kilometrach. Strzelałem, że na mecie powinienem mieć pomiędzy 12-13 godzin. Pogoda była niepewna. Zapowiadali mocne opady od rana. Póki, co w nocy było bez opadów. I dobrze.
Już na 1,5km zostajemy poprowadzeni nie w tę stronę i robimy" za darmo" 300m pod górę. Kiedy orientujemy się w sytuacji następuje zwrot w tył i mocne przyspieszenie, żeby przebić się przez cały peleton i znowu wyjść na czoło. Jest lekkie zamieszanie i stawka się rozciąga. Ja pilnowałem znajomych pleców i wciąż jestem z przodu. Po chwili trasa rozmija się z trackiem... Lecimy według taśm, wbiegamy w las. Niestety trasa jest kiepsko oznaczona. W nocy słabo widać te tasiemki i na kilku skrzyżowaniach mamy wątpliwości gdzie dalej biec. Na szczęście jakoś udaje się obrać właściwy kierunek. Dobrze, że jest grupa. Razem raźniej i jaśniej. Około 8. kilometra, biegnąć na czele, ponownie ładuję się gdzieś w las... Chłopakom udaje się znaleźć właściwą trasę, ale zanim tam dobiegam tracę do nich już z 50m i znowu muszę zrobić solidnego sprinta, żeby nie stracić kontaktu. Te problemy z nawigacja były bardzo deprymujące. Od Piechowic jest już lepiej, podejście pod Wysoki Kamień jest już na szczęście bez przygód. Moje nogi się wtedy rozkręciły, biegło mi się bardzo fajnie, cały czas w czołówce, którą stanowiło wtedy 5 osób. Zaraz pierwszym punktem (17km) Witek Juda przypuszcza atak, na płaskim odcinku przed zbiegami mocno przyspiesza, dla mnie wtedy zbyt mocno. Odpuszczam. Zabiera się z nim Roger, którego wcześniej nie znałem, ale okazało się że pochodzi z tamtych rejonów. Razem z Maciejem Pisarkiem i trzecim biegaczem, którego nie znałem, a zaczął mocno - z nami, zbiegliśmy do Szklarskiej zaliczając po drodze kolejne małe pogubienie. Efektem było zrobienie odcinka po mokrej łące i przemoczenie całkowicie butów i skarpet. Kolejna deprymująca okoliczność... Na mocnym podejściu pod Szrenicę wspinałem się ramię w ramię z nieznajomym kolegą, Maciej został za nami. Spokojnie, miarowo, był czas na jedzenie. Czułem się nadal bardzo dobrze. W miarę jak dobiegaliśmy na Śnieżne Kotły zrobiło się widno. W końcu! Co prawda nie obawiałem się już o nawigację, bo resztę trasy znałem, ale zawsze to bezpieczniej kiedy wszystko dobrze widać. Na eksponowanym i bardzo widowiskowym zbiegu po kamieniach do schroniska Pod Łabskim Szczytem przestaję słyszeć za sobą kroki. Zaczynam oddalać się od rywali za mną i z każdym kolejnym kilometrem zbiegu zyskuję przewagę. Odcinek poniżej schroniska niełatwy - bardzo kamienisty, na którym kilka razy obijam stopy. Do punktu (37km) dobiegam, i odbiegam, sam. Reszty nie widać, czyli zrobiłem kilka minut przewagi, mimo, że w moim odczuciu nie cisnąłem jakoś specjalnie mocno. Kilka łyków coli, arbuzy. Żołądek współpracuje. Po chwili zaczyna się kolejne podejście, które trochę mi się dłuży. Dla odmiany znowu po kamieniach Niby już słyszałem wolontariuszy na przełęczy, a jednak zanim do nich dotarłem to minęło jeszcze sporo minut. Wiedziałem, że za chwilę dotrę do półmetka.
Przełęcz Karkonoska (47km) była już blisko. Dobiegając do niej widziałem wychodzących z punktu dwóch rywali przede mną - znak, że moja strata nie jest duża. Okazało się, że nie mają coli - bardzo źle! Ładuję w kieszenie swoje żarcie z przepaku i wcinam pomidorówkę. Zupa bardzo fajnie mi zrobiła na żołądku, poczułem duży przypływ energii i motywacji. Za sobą już nikogo nie widziałem. Biegnie mi się bardzo dobrze, pokrzepiony posiłkiem zasuwam w niezłym tempie. Wciąż nie pada. Czas do Samotni mija mi bardzo szybko, przyjemnie można by powiedzieć, a to już ponad 55km. Zbieg od Strzechy Akademickiej bardzo stromy, ale nie po kamieniach. Jest żwirek. Staram się to wykorzystać i lecę te 3km w dół po 3:50/km. Nawrotka i nazad w górę. Po chwili zauważam gdzieś w oddali postać. Początkowo myślałem, że to turysta, ale to był jednak zawodnik, którego goniłem. Podejście mija powoli, wykorzystuję to na jedzenie. Zaczęło padać. Nie zakładam kurtki, daję sobie 5-10 minut. Jeśli nie przestanie - wtedy wyciągnę mój ultrashell. Na szczęście przestało. To podejście trochę sił ze mnę wyciągęło, przyznaję. Wyczekiwałem Kopy, bo to już zaraz Dom Śląski i zbieg. Ogólnie moje podejście było etapowe. Skupiałem się na danym odcinku, który pokonuję, nie na całej trasie. Jeszcze przed Kopą wyprzedził mnie, biegnący krótszy dystans, Andrzej Witek. Miał co prawda te 30km mniej w nogach, ale ta lekkośc kroku... Zazdrościłem. Dokulałem się do Domu Śląskiego w stanie wskazującym na zmęczenie. Końcówka kosztowała mnie sporo wysiłku, jakieś kłucie w płucach, ogólnie ciężko. Można by powiedzieć mały kryzys, ale widmo zbiegu poprawiało mi humor. Trasa w dół doliną Łomnicy nie jest łatwa, znowu po kamieniach, teraz dodatkowo mokrych. Już pierwsze kroki pokazują, że jest ślisko. Jeszcze w pierwszym, górnym odcinku zaliczyłem kilka poślizgnięć, ze dwa zjazdy na dupę i postanowiłem, że trzeba ciut spokojniej. Nie ma co szaleć, bo zaraz mój bieg się skończy tutaj. Ostrożnym krokiem jakoś to poszło, choć ślisko strasznie. Brooks Cascadia - te buty na suche skały są ok, na mokre już gorzej. Pod koniec odcinka kamiennego jeszcze przywaliłem palcami w kamlota, ból straszny, przekleństwa i kolejny wkurw. No i punkt, upragniony. W Karpaczu (68km, choć naprawdę już miałem 70 na zegarku) na wieść, że nie mają coli byłem bardzo zły. Mój żołądek jej potrzebował. Spróbowałem trochę leczo, a poza tym klasycznie - arbuzy i pomarańcze. Na punkt wbiegł wtedy znajomy z Poznania - Vege Słonik (biegł 70km+) i podobnie jak ja brak coli skwitował dosadnie: "No chyba sobie żartujecie..." Wiedzieliśmy jednak, że przecież to nie wina wolontariuszy. Wybiegliśmy razem, ja z tyłu, wolniej. Zaprosił mnie do wspólnego biegu, choć ja byłem nięchętny. Wyglądał bardzo dobrze i to nie było moje tempo. Poszedłem jednak za nim, porozmawialiśmy i ubiegliśmy razem może ze 2 kilometry, ale w dobrym czasie i moje samopoczucie poszło w górę. Na początku podejścia Sowią Doliną już go odpuściłem, zwolniłem. Ale dogoniłem Rogera! Znowu miałem go 100m przed sobą i nawet zacząłem się zbliżać. Doszedłem go nawet na jakieś zaledwie 50m i to by było na tyle... Podejście się dłużyło, a mi było coraz ciężej. Na końcówce byłem już mocno zmęczony, brakło mi sił do pokonywania schodków, zrobiło mi się gorąco. Żołądek nie chciał już jeść żeli, zbuntował się. Głośno oddychałem, ale dotarłem cało do szczytu. Na płaskim odcinku sam złapałem się na tym, że muszę przejść na kilkadziesiąt metrów do marszu, żeby odpocząć. Było ze mną źle. To było u podnóża Śnieżki. Zrobiło się wilgotno, chłodno, a ja totalnie zniszczony. Zero motywacji, zero energii i nawet już czułem głód. To był sygnał, że najważniejsze to jednak dostarczyć paliwo. Bez tego nie ujadę. Sięgnąłem po Skittlesy. Specjalnej ochoty na nie nie miałem, bo nieco przecież słodkie..., ale jednak kwaśne! Pobudziły, podziałały! Wizualizowałem sobie jak dodają mi sił i podchodziłem ostatni, krótki odcinek do Drogi Jubileuszowej. 77km i w końcu w dół. Ufff. Odetchnąłem i puściłem się kamienną drogą. Kawałek dalej, za Domem Śląskim ponownie dorzuciłem kalorii w postaci mieszanki studenckiej. Było wciąż ciężko, ale lepiej. Na krótkim podejściu zadzwoniłem na moment do mojej dziewczyny, żeby dodała mi sił. To też podziałało! Mimo zmęczenia bieg szedł mi całkiem nieźle, tempo nienajgorsze, ochota wróciła. I bach, padł mi zegarek. Zawsze starczał na te kilkanaście godzin, a teraz nie dał rady nawet 9-ciu. I już nie wiedziałem na którym ka-em-ie jestem. Kolejny wkurw... Ale +/- oszacowałem, że do Przełęczy Karkonoskiej mam ze 5km i trzeba się na tym skupić. Cisnąć, zmusić się. To będzie już 85km+ i już tylko w dół! Im bliżej miałem, tym było łatwiej. Bieg był już jednak bolesny, bo w mokrych butach na obu stopach porobiły mi się odciski. Na podeszwie, pod stopą, tak, że każdy krok powodował ból. Szczególnie na twardym, na kamieniach, było to odczuwalne. Z tego powodu zmuszanie się do biegu było jeszcze trudniejsze...
Przełęcz. Coli nie ma - to wiem. Łykam trochę zupy, arbuzów i pytam medyka o możliwość opatrzenia tych odcisków. Radzi mi tego nie ruszać, skoro nadal mogę biec, bo jak zdejmę buty, skarpety, to może być tylko gorzej. W sumie to przyznałem mu rację. Szkoda to rozbabrać. Jest niefajnie, ale chyba dam z tym radę do mety. Szkoda mi też czasu na tę akcję. Zebrałem się i zacząłem 6km po asfalcie w dół. Bolało. Bardzo. Na tej nawierzchni każdy, każdy krok, powodował pieczenie pod stopą. Na szczęście było mocno z górki i ciało samo, grawitacyjnie poruszało się do przodu bez większego wysiłku. Po drodze minąłem kilku (chyba nawet -nastu) biegaczy z krótszych dystansów. Odcinek minął szybko. Ból co prawda był, ale morale wzrastało, bo meta była już niemal widoczna. W Przesiece parę skrętów i ostatni punkt odżywczy.
Ostatnia dycha do mety, którą dobrze pamiętam z przed dwóch lat. Dostaję info, że mam 8 minut straty. Sporo. Nie chce się już biec, wiem też, że mam dużą przewagę z tyłu za sobą. Odciski bolą, ale po miękkim jest lepiej niż po asfalcie. Muszę dać radę! Zaczynam truchtać i jakoś to idzie. Najpierw opornie, później coraz lepiej, końcówka jest nawet trochę z górki. Moje tempo jest, uważam, całkiem dobre. W międzyczasie pada deszcz. Nie wyciągam kurtki, szkoda zachodu, na mecie mogę być mokry. Myślę już tylko o tym by dotrzeć pod Chojnik. Moment kiedy zobaczyłem ostatnie podejście- ogromna radość. Podczas tej ostatniej wspinaczki na zamek słychać już spikera z mety. Patyczak z niesamowitą energią wita i wyczytuje nazwisko każdego kto wbiega. Na zbiegu czuję nawet sporo sił, ale to po prostu już działa adrenalina finiszowa. Zrobiłem 3 miejsce, jest podium, jest dobry czas, był dobry bieg. Na mecie czekają na mnie koledzy, którzy przybiegli przede mną. Witek Juda, zwycięzca, wykręcił świetny czas poniżej 12 godzin. Roger, który debiutował na setce!, był przede mną 3,5 minuty. Cieszymy się razem, omawiamy bieg. Jest fajnie, jestem zadowolony. Super Przygoda!
START
Ultra Chojnik 102km 12:08:43 3. miejsce
W końcu nastal czas mojego ultra startu! Nastawienie było bojowe, forma dobra, ze zdrowiem wszystko w porządku, więc nie było powodów do obaw. Cieszyłem się na tę przygodę. Start o 01:00 w nocy nie pozwala za bardzo się wyspać. Położyłem się w namiocie o 21:30, ale nie było łatwo zasnąć. Do północy zaliczyłem tylko jakieś 1-1,5h nawet nie snu tylko swojego rodzaju czuwania. 00:10 już wstawałem szykować się na start. Adrenalina robiła swoje - byłem gotowy do boju. Na linii startu znajome twarze z podium poprzednich edycji: Witek Juda, Maciej Pisarek, a także Patryk Aid, który liczyłem, że będzie mocny, i wzmocnienie 'opcji poznańskiej' Łukasz Wieczorek. Atmosfera luźna, miło i przyjemnie, a do startu przygrywa bardzo ciekawa kapela Timingeriu. Mój plan - trzymać się czołówki, ale nie za wszelka cenę, najważniejszy duży luz na pierwszych kilometrach. Strzelałem, że na mecie powinienem mieć pomiędzy 12-13 godzin. Pogoda była niepewna. Zapowiadali mocne opady od rana. Póki, co w nocy było bez opadów. I dobrze.
Już na 1,5km zostajemy poprowadzeni nie w tę stronę i robimy" za darmo" 300m pod górę. Kiedy orientujemy się w sytuacji następuje zwrot w tył i mocne przyspieszenie, żeby przebić się przez cały peleton i znowu wyjść na czoło. Jest lekkie zamieszanie i stawka się rozciąga. Ja pilnowałem znajomych pleców i wciąż jestem z przodu. Po chwili trasa rozmija się z trackiem... Lecimy według taśm, wbiegamy w las. Niestety trasa jest kiepsko oznaczona. W nocy słabo widać te tasiemki i na kilku skrzyżowaniach mamy wątpliwości gdzie dalej biec. Na szczęście jakoś udaje się obrać właściwy kierunek. Dobrze, że jest grupa. Razem raźniej i jaśniej. Około 8. kilometra, biegnąć na czele, ponownie ładuję się gdzieś w las... Chłopakom udaje się znaleźć właściwą trasę, ale zanim tam dobiegam tracę do nich już z 50m i znowu muszę zrobić solidnego sprinta, żeby nie stracić kontaktu. Te problemy z nawigacja były bardzo deprymujące. Od Piechowic jest już lepiej, podejście pod Wysoki Kamień jest już na szczęście bez przygód. Moje nogi się wtedy rozkręciły, biegło mi się bardzo fajnie, cały czas w czołówce, którą stanowiło wtedy 5 osób. Zaraz pierwszym punktem (17km) Witek Juda przypuszcza atak, na płaskim odcinku przed zbiegami mocno przyspiesza, dla mnie wtedy zbyt mocno. Odpuszczam. Zabiera się z nim Roger, którego wcześniej nie znałem, ale okazało się że pochodzi z tamtych rejonów. Razem z Maciejem Pisarkiem i trzecim biegaczem, którego nie znałem, a zaczął mocno - z nami, zbiegliśmy do Szklarskiej zaliczając po drodze kolejne małe pogubienie. Efektem było zrobienie odcinka po mokrej łące i przemoczenie całkowicie butów i skarpet. Kolejna deprymująca okoliczność... Na mocnym podejściu pod Szrenicę wspinałem się ramię w ramię z nieznajomym kolegą, Maciej został za nami. Spokojnie, miarowo, był czas na jedzenie. Czułem się nadal bardzo dobrze. W miarę jak dobiegaliśmy na Śnieżne Kotły zrobiło się widno. W końcu! Co prawda nie obawiałem się już o nawigację, bo resztę trasy znałem, ale zawsze to bezpieczniej kiedy wszystko dobrze widać. Na eksponowanym i bardzo widowiskowym zbiegu po kamieniach do schroniska Pod Łabskim Szczytem przestaję słyszeć za sobą kroki. Zaczynam oddalać się od rywali za mną i z każdym kolejnym kilometrem zbiegu zyskuję przewagę. Odcinek poniżej schroniska niełatwy - bardzo kamienisty, na którym kilka razy obijam stopy. Do punktu (37km) dobiegam, i odbiegam, sam. Reszty nie widać, czyli zrobiłem kilka minut przewagi, mimo, że w moim odczuciu nie cisnąłem jakoś specjalnie mocno. Kilka łyków coli, arbuzy. Żołądek współpracuje. Po chwili zaczyna się kolejne podejście, które trochę mi się dłuży. Dla odmiany znowu po kamieniach Niby już słyszałem wolontariuszy na przełęczy, a jednak zanim do nich dotarłem to minęło jeszcze sporo minut. Wiedziałem, że za chwilę dotrę do półmetka.
Przełęcz Karkonoska (47km) była już blisko. Dobiegając do niej widziałem wychodzących z punktu dwóch rywali przede mną - znak, że moja strata nie jest duża. Okazało się, że nie mają coli - bardzo źle! Ładuję w kieszenie swoje żarcie z przepaku i wcinam pomidorówkę. Zupa bardzo fajnie mi zrobiła na żołądku, poczułem duży przypływ energii i motywacji. Za sobą już nikogo nie widziałem. Biegnie mi się bardzo dobrze, pokrzepiony posiłkiem zasuwam w niezłym tempie. Wciąż nie pada. Czas do Samotni mija mi bardzo szybko, przyjemnie można by powiedzieć, a to już ponad 55km. Zbieg od Strzechy Akademickiej bardzo stromy, ale nie po kamieniach. Jest żwirek. Staram się to wykorzystać i lecę te 3km w dół po 3:50/km. Nawrotka i nazad w górę. Po chwili zauważam gdzieś w oddali postać. Początkowo myślałem, że to turysta, ale to był jednak zawodnik, którego goniłem. Podejście mija powoli, wykorzystuję to na jedzenie. Zaczęło padać. Nie zakładam kurtki, daję sobie 5-10 minut. Jeśli nie przestanie - wtedy wyciągnę mój ultrashell. Na szczęście przestało. To podejście trochę sił ze mnę wyciągęło, przyznaję. Wyczekiwałem Kopy, bo to już zaraz Dom Śląski i zbieg. Ogólnie moje podejście było etapowe. Skupiałem się na danym odcinku, który pokonuję, nie na całej trasie. Jeszcze przed Kopą wyprzedził mnie, biegnący krótszy dystans, Andrzej Witek. Miał co prawda te 30km mniej w nogach, ale ta lekkośc kroku... Zazdrościłem. Dokulałem się do Domu Śląskiego w stanie wskazującym na zmęczenie. Końcówka kosztowała mnie sporo wysiłku, jakieś kłucie w płucach, ogólnie ciężko. Można by powiedzieć mały kryzys, ale widmo zbiegu poprawiało mi humor. Trasa w dół doliną Łomnicy nie jest łatwa, znowu po kamieniach, teraz dodatkowo mokrych. Już pierwsze kroki pokazują, że jest ślisko. Jeszcze w pierwszym, górnym odcinku zaliczyłem kilka poślizgnięć, ze dwa zjazdy na dupę i postanowiłem, że trzeba ciut spokojniej. Nie ma co szaleć, bo zaraz mój bieg się skończy tutaj. Ostrożnym krokiem jakoś to poszło, choć ślisko strasznie. Brooks Cascadia - te buty na suche skały są ok, na mokre już gorzej. Pod koniec odcinka kamiennego jeszcze przywaliłem palcami w kamlota, ból straszny, przekleństwa i kolejny wkurw. No i punkt, upragniony. W Karpaczu (68km, choć naprawdę już miałem 70 na zegarku) na wieść, że nie mają coli byłem bardzo zły. Mój żołądek jej potrzebował. Spróbowałem trochę leczo, a poza tym klasycznie - arbuzy i pomarańcze. Na punkt wbiegł wtedy znajomy z Poznania - Vege Słonik (biegł 70km+) i podobnie jak ja brak coli skwitował dosadnie: "No chyba sobie żartujecie..." Wiedzieliśmy jednak, że przecież to nie wina wolontariuszy. Wybiegliśmy razem, ja z tyłu, wolniej. Zaprosił mnie do wspólnego biegu, choć ja byłem nięchętny. Wyglądał bardzo dobrze i to nie było moje tempo. Poszedłem jednak za nim, porozmawialiśmy i ubiegliśmy razem może ze 2 kilometry, ale w dobrym czasie i moje samopoczucie poszło w górę. Na początku podejścia Sowią Doliną już go odpuściłem, zwolniłem. Ale dogoniłem Rogera! Znowu miałem go 100m przed sobą i nawet zacząłem się zbliżać. Doszedłem go nawet na jakieś zaledwie 50m i to by było na tyle... Podejście się dłużyło, a mi było coraz ciężej. Na końcówce byłem już mocno zmęczony, brakło mi sił do pokonywania schodków, zrobiło mi się gorąco. Żołądek nie chciał już jeść żeli, zbuntował się. Głośno oddychałem, ale dotarłem cało do szczytu. Na płaskim odcinku sam złapałem się na tym, że muszę przejść na kilkadziesiąt metrów do marszu, żeby odpocząć. Było ze mną źle. To było u podnóża Śnieżki. Zrobiło się wilgotno, chłodno, a ja totalnie zniszczony. Zero motywacji, zero energii i nawet już czułem głód. To był sygnał, że najważniejsze to jednak dostarczyć paliwo. Bez tego nie ujadę. Sięgnąłem po Skittlesy. Specjalnej ochoty na nie nie miałem, bo nieco przecież słodkie..., ale jednak kwaśne! Pobudziły, podziałały! Wizualizowałem sobie jak dodają mi sił i podchodziłem ostatni, krótki odcinek do Drogi Jubileuszowej. 77km i w końcu w dół. Ufff. Odetchnąłem i puściłem się kamienną drogą. Kawałek dalej, za Domem Śląskim ponownie dorzuciłem kalorii w postaci mieszanki studenckiej. Było wciąż ciężko, ale lepiej. Na krótkim podejściu zadzwoniłem na moment do mojej dziewczyny, żeby dodała mi sił. To też podziałało! Mimo zmęczenia bieg szedł mi całkiem nieźle, tempo nienajgorsze, ochota wróciła. I bach, padł mi zegarek. Zawsze starczał na te kilkanaście godzin, a teraz nie dał rady nawet 9-ciu. I już nie wiedziałem na którym ka-em-ie jestem. Kolejny wkurw... Ale +/- oszacowałem, że do Przełęczy Karkonoskiej mam ze 5km i trzeba się na tym skupić. Cisnąć, zmusić się. To będzie już 85km+ i już tylko w dół! Im bliżej miałem, tym było łatwiej. Bieg był już jednak bolesny, bo w mokrych butach na obu stopach porobiły mi się odciski. Na podeszwie, pod stopą, tak, że każdy krok powodował ból. Szczególnie na twardym, na kamieniach, było to odczuwalne. Z tego powodu zmuszanie się do biegu było jeszcze trudniejsze...
Przełęcz. Coli nie ma - to wiem. Łykam trochę zupy, arbuzów i pytam medyka o możliwość opatrzenia tych odcisków. Radzi mi tego nie ruszać, skoro nadal mogę biec, bo jak zdejmę buty, skarpety, to może być tylko gorzej. W sumie to przyznałem mu rację. Szkoda to rozbabrać. Jest niefajnie, ale chyba dam z tym radę do mety. Szkoda mi też czasu na tę akcję. Zebrałem się i zacząłem 6km po asfalcie w dół. Bolało. Bardzo. Na tej nawierzchni każdy, każdy krok, powodował pieczenie pod stopą. Na szczęście było mocno z górki i ciało samo, grawitacyjnie poruszało się do przodu bez większego wysiłku. Po drodze minąłem kilku (chyba nawet -nastu) biegaczy z krótszych dystansów. Odcinek minął szybko. Ból co prawda był, ale morale wzrastało, bo meta była już niemal widoczna. W Przesiece parę skrętów i ostatni punkt odżywczy.
Ostatnia dycha do mety, którą dobrze pamiętam z przed dwóch lat. Dostaję info, że mam 8 minut straty. Sporo. Nie chce się już biec, wiem też, że mam dużą przewagę z tyłu za sobą. Odciski bolą, ale po miękkim jest lepiej niż po asfalcie. Muszę dać radę! Zaczynam truchtać i jakoś to idzie. Najpierw opornie, później coraz lepiej, końcówka jest nawet trochę z górki. Moje tempo jest, uważam, całkiem dobre. W międzyczasie pada deszcz. Nie wyciągam kurtki, szkoda zachodu, na mecie mogę być mokry. Myślę już tylko o tym by dotrzeć pod Chojnik. Moment kiedy zobaczyłem ostatnie podejście- ogromna radość. Podczas tej ostatniej wspinaczki na zamek słychać już spikera z mety. Patyczak z niesamowitą energią wita i wyczytuje nazwisko każdego kto wbiega. Na zbiegu czuję nawet sporo sił, ale to po prostu już działa adrenalina finiszowa. Zrobiłem 3 miejsce, jest podium, jest dobry czas, był dobry bieg. Na mecie czekają na mnie koledzy, którzy przybiegli przede mną. Witek Juda, zwycięzca, wykręcił świetny czas poniżej 12 godzin. Roger, który debiutował na setce!, był przede mną 3,5 minuty. Cieszymy się razem, omawiamy bieg. Jest fajnie, jestem zadowolony. Super Przygoda!
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 14.07.2019 - Czwartek 18.07.2019
wolne
5 dni nic. W sumie chciałem wtorek/środa już iść na siłkę, ale jakoś nie wyszło. Zresztą jeszcze do wtorku trzymało mnie jako takie zmęczenie i zmulenie. DOMS oczywiście był, głównie zmasakrowana dupa. Zejście na śniadanie po schodach w niedzielę było nie lada wyczynem Kontuzji żadnych większych nie ma, lekko bolały mnie kolana w jakiś dzień. A tak ogólnie to jest OK
Za Chojnika wyliczyło mi 739 punktów w rankingu RMT, całkiem fajnie. Chciałbym, żeby wszystkie moje ultra górskie biegi były już na >700, a nawet >750. Na razie mam taki jeden. 757 za GUR w 2017. W najbliższym czasie zaplanuję bieganie na jesieni. Wstępnie chciałem podchodzić do letnich zapisów na ŁUT70. Teraz na razie trochę odpoczynku. 5 dni laby po stówce, teraz będę wracał do biegania, ale na początku sierpnia jeszcze urlop, gdzie przez tydzień też będzie rozprężenie treningowe gdzieś w ciepłym miejscu Tak więc, zobaczymy co uda się przygotować do jesieni, ale mam nadzieję, że bazując na tym co jest - będzie dobrze
wolne
5 dni nic. W sumie chciałem wtorek/środa już iść na siłkę, ale jakoś nie wyszło. Zresztą jeszcze do wtorku trzymało mnie jako takie zmęczenie i zmulenie. DOMS oczywiście był, głównie zmasakrowana dupa. Zejście na śniadanie po schodach w niedzielę było nie lada wyczynem Kontuzji żadnych większych nie ma, lekko bolały mnie kolana w jakiś dzień. A tak ogólnie to jest OK
Za Chojnika wyliczyło mi 739 punktów w rankingu RMT, całkiem fajnie. Chciałbym, żeby wszystkie moje ultra górskie biegi były już na >700, a nawet >750. Na razie mam taki jeden. 757 za GUR w 2017. W najbliższym czasie zaplanuję bieganie na jesieni. Wstępnie chciałem podchodzić do letnich zapisów na ŁUT70. Teraz na razie trochę odpoczynku. 5 dni laby po stówce, teraz będę wracał do biegania, ale na początku sierpnia jeszcze urlop, gdzie przez tydzień też będzie rozprężenie treningowe gdzieś w ciepłym miejscu Tak więc, zobaczymy co uda się przygotować do jesieni, ale mam nadzieję, że bazując na tym co jest - będzie dobrze
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
... bip, bip.... żyję i czas wracać do trenowania... koniec tych wakacji!
Podsumuję minione tygodnie skrótowo, zbiorczo, bo nie za wiele się działo. Wakacje...
Po Ultra Chojniku planowo miałem najpierw 5 dni wolnych a w sumie 2 tygodnie luzowania:
I TYDZIEŃ: pt: EASY 9,6km nd: EASY 12km
W niedzielę czułem, że kolana jeszcze nie doszły do siebie. Po takiej ilości kamienistych zbiegów stawy nadal się regenerowały. (Za)Mało biegam po górach to tak mam...
II TYDZIEŃ: śr: EASY 12km czw: EASY 10km so: spływ kajakowy 18km
Weekend wyjazdowy z kajakami w tle. Regeneracji ciąg dalszy.
III TYDZIEŃ:
pn: EASY 13km
wt: SIŁOWNIA
śr: 12x1' p1'30''
pt: BNP 15km 4:30->3:16
Tutaj już zacząłem coś biegać, jakieś odcinki na pobudzenie. W sobotę miałem wylot na tydzień do Grecji gdzie znowu była laba, ale ja bardzo potrzebowałem urlopu z totalnym resetem.
IV TYDZIEŃ:
wt: EASY 8km GRE
czw: EASY 8km GRE
so: EASY 8km POL
nd: 20km hiking po Karkonoszach
Tylko ósemki na podtrzymanie i ruszenie dupy
Kolejny tydzień 12-18.08 już coś zacząłem biegać, więc opiszę to już normalnie w kolejnym poście. Kilka tygodni luzowania i już człowiekowi brakuje solidnego biegania
Podsumuję minione tygodnie skrótowo, zbiorczo, bo nie za wiele się działo. Wakacje...
Po Ultra Chojniku planowo miałem najpierw 5 dni wolnych a w sumie 2 tygodnie luzowania:
I TYDZIEŃ: pt: EASY 9,6km nd: EASY 12km
W niedzielę czułem, że kolana jeszcze nie doszły do siebie. Po takiej ilości kamienistych zbiegów stawy nadal się regenerowały. (Za)Mało biegam po górach to tak mam...
II TYDZIEŃ: śr: EASY 12km czw: EASY 10km so: spływ kajakowy 18km
Weekend wyjazdowy z kajakami w tle. Regeneracji ciąg dalszy.
III TYDZIEŃ:
pn: EASY 13km
wt: SIŁOWNIA
śr: 12x1' p1'30''
pt: BNP 15km 4:30->3:16
Tutaj już zacząłem coś biegać, jakieś odcinki na pobudzenie. W sobotę miałem wylot na tydzień do Grecji gdzie znowu była laba, ale ja bardzo potrzebowałem urlopu z totalnym resetem.
IV TYDZIEŃ:
wt: EASY 8km GRE
czw: EASY 8km GRE
so: EASY 8km POL
nd: 20km hiking po Karkonoszach
Tylko ósemki na podtrzymanie i ruszenie dupy
Kolejny tydzień 12-18.08 już coś zacząłem biegać, więc opiszę to już normalnie w kolejnym poście. Kilka tygodni luzowania i już człowiekowi brakuje solidnego biegania
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 12.08.2019
EASY
11km ~4:30/km
Wtorek 13.08.2019
EASY
9,1km ~4:33/km
Środa 14.08.2019
INTervals
3km + 6x2' przerwa 2'30'' + 1km RAZEM 9,1km
Pierwsze dwie pod mocny wiatr i było nawet >3:20/km. Później dwie z wiatrem już łatwiej 3:15-3:20/km. Ostatnie dwie dodatkowo lekko z górki, mocno. Zegarek pokazał że po 3:06 i 3:02! Mimo wszystko niezbyt lekko to było biegane.
Czwartek 15.08.2019
ROWER
Wycieczka po Izerach. Około 42km tylko ale przewyższenia i cały dzień spędzony w drodze mocno mnie zmęczyły.
Piątek 16.08.2019
EASY
10km ~4:29/km ~HR148
Sobota 17.08.2019
wolne
Niedziela 18.08.2019
EASY
18km ~4:42 ~HR148
Po urlopach nawet osiemnastka mnie wymęczyła...
Tydzień: 57km i cały dzień roweru.
EASY
11km ~4:30/km
Wtorek 13.08.2019
EASY
9,1km ~4:33/km
Środa 14.08.2019
INTervals
3km + 6x2' przerwa 2'30'' + 1km RAZEM 9,1km
Pierwsze dwie pod mocny wiatr i było nawet >3:20/km. Później dwie z wiatrem już łatwiej 3:15-3:20/km. Ostatnie dwie dodatkowo lekko z górki, mocno. Zegarek pokazał że po 3:06 i 3:02! Mimo wszystko niezbyt lekko to było biegane.
Czwartek 15.08.2019
ROWER
Wycieczka po Izerach. Około 42km tylko ale przewyższenia i cały dzień spędzony w drodze mocno mnie zmęczyły.
Piątek 16.08.2019
EASY
10km ~4:29/km ~HR148
Sobota 17.08.2019
wolne
Niedziela 18.08.2019
EASY
18km ~4:42 ~HR148
Po urlopach nawet osiemnastka mnie wymęczyła...
Tydzień: 57km i cały dzień roweru.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 19.08.2019
EASY
12km ~4:45/km
Wtorek 20.08.2019
nic. miała być siłka, ale plany się pozmieniały
Środa 21.08.2019
INTervals
3,2km + 2x100 + GR6' + 6x800m przerwa 2'20'' + 1,5km RAZEM 11,3km
Wyszło to na prędkościach 3:15-3:20/km. Nieźle, choć wyraźnie czuję, że brakuje jeszcze luzu i trochę muszę to wymęczyć.
Czwartek 22.08.2019
Siłownia
obwodzik 40' + 15' stretching and core na macie
Piątek 23.08.2019
wolne
Sobota 24.08.2019
Threshold
3,1km + 2x100 + GR6' + 20' 5,7km ~3:30/km ~HR181 + 1,7km
Zaskoczyło mnie że byłem w stanie wejść na takie tempo. Zakładałem, że to będzie bardziej 3:35. Biegło się dobrze, choć czułem, że to jest mocno. Na końcówce już wjechałem tętnem na 189.
Niedziela 25.08.2019
EASY
21,1km ~4:43 ~HR149
EASY
12km ~4:45/km
Wtorek 20.08.2019
nic. miała być siłka, ale plany się pozmieniały
Środa 21.08.2019
INTervals
3,2km + 2x100 + GR6' + 6x800m przerwa 2'20'' + 1,5km RAZEM 11,3km
Wyszło to na prędkościach 3:15-3:20/km. Nieźle, choć wyraźnie czuję, że brakuje jeszcze luzu i trochę muszę to wymęczyć.
Czwartek 22.08.2019
Siłownia
obwodzik 40' + 15' stretching and core na macie
Piątek 23.08.2019
wolne
Sobota 24.08.2019
Threshold
3,1km + 2x100 + GR6' + 20' 5,7km ~3:30/km ~HR181 + 1,7km
Zaskoczyło mnie że byłem w stanie wejść na takie tempo. Zakładałem, że to będzie bardziej 3:35. Biegło się dobrze, choć czułem, że to jest mocno. Na końcówce już wjechałem tętnem na 189.
Niedziela 25.08.2019
EASY
21,1km ~4:43 ~HR149
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 26.08.2019
EASY
12km 57:59 ~4:50/km ~HR148
Wymęczone w 30 stopniach upału, ciężko to szło, a to przecież tylko dwunastka...
Kilka słów o moich planach na jesień.
Jak już wcześniej przedstawiałem, latem, po Chojniku, miałem kilka tygodni rozprężenia, urlopu, forma siadła. Teraz próbuję ją odbudowywać. Wielkich fajerwerków jednak na jesień nie będzie. Początkowo myślałem o bieganiu Łemkowyny 70. To byłby wtedy główny start. Niestety w październiku przez trzy tygodnie muszę dyżurować w robocie i nie dostanę wtedy urlopu, ani dnia, więc odpuściłem letnią turę zapisów. Jechanie tam z Poznania w piątek po południu, kiedy start jest w sobotę rano mija się z celem... Dość spontanicznie wyszła akcja pobiegnięcia półmaratonu w Zbąszyniu 22.09, gdzie kilku moich znajomych zmobilizowało się do wstania z kanapy i wzięcia udziału. Fajnie. Tam pobiegnę. Wcześniej, 08.09, treningowo Bussiness Run. Na maraton asfaltowy nie mam teraz jesienią ochoty, za mało czasu, żeby zrobić mocną formę. Postawiłem na wzięcie udziału w Festiwalu Biegów na Ślęży 28.09. Dość blisko i nie trzeba będzie jechać pół Polski. Nastawiam się żeby pobiec tam maraton, ale jeszcze ostatecznie się nie zapisałem. Fakt, jest to tydzień po połówce, ryzykownie, ale chcę spróbować. Tak bez spiny. I zobaczyć na ile jestem w stanie zbudować formę w te zaledwie kilka tygodni. W Październiku tak jak pisałem wojaży nie będzie, więc ewentualnie jakiś krótszy start w Poznaniu i okolicach. Może jakaś dycha. Chciałbym dociągnąć z "jakąś" formą do startu cyklu Grand Prix Dziewicza Góra 26.10 a potem roztrenowanie jesienne.
EASY
12km 57:59 ~4:50/km ~HR148
Wymęczone w 30 stopniach upału, ciężko to szło, a to przecież tylko dwunastka...
Kilka słów o moich planach na jesień.
Jak już wcześniej przedstawiałem, latem, po Chojniku, miałem kilka tygodni rozprężenia, urlopu, forma siadła. Teraz próbuję ją odbudowywać. Wielkich fajerwerków jednak na jesień nie będzie. Początkowo myślałem o bieganiu Łemkowyny 70. To byłby wtedy główny start. Niestety w październiku przez trzy tygodnie muszę dyżurować w robocie i nie dostanę wtedy urlopu, ani dnia, więc odpuściłem letnią turę zapisów. Jechanie tam z Poznania w piątek po południu, kiedy start jest w sobotę rano mija się z celem... Dość spontanicznie wyszła akcja pobiegnięcia półmaratonu w Zbąszyniu 22.09, gdzie kilku moich znajomych zmobilizowało się do wstania z kanapy i wzięcia udziału. Fajnie. Tam pobiegnę. Wcześniej, 08.09, treningowo Bussiness Run. Na maraton asfaltowy nie mam teraz jesienią ochoty, za mało czasu, żeby zrobić mocną formę. Postawiłem na wzięcie udziału w Festiwalu Biegów na Ślęży 28.09. Dość blisko i nie trzeba będzie jechać pół Polski. Nastawiam się żeby pobiec tam maraton, ale jeszcze ostatecznie się nie zapisałem. Fakt, jest to tydzień po połówce, ryzykownie, ale chcę spróbować. Tak bez spiny. I zobaczyć na ile jestem w stanie zbudować formę w te zaledwie kilka tygodni. W Październiku tak jak pisałem wojaży nie będzie, więc ewentualnie jakiś krótszy start w Poznaniu i okolicach. Może jakaś dycha. Chciałbym dociągnąć z "jakąś" formą do startu cyklu Grand Prix Dziewicza Góra 26.10 a potem roztrenowanie jesienne.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Wtorek 27.08.2019
Siłownia
45' obwód + 1km + 15' stretching&core
Środa 28.08.2019
Interwalsy
2,7km + 2x100 + GR6' + 5x1km przerwa 2'40'' + 1,8km
Nogi po siłowni najświeższe nie były. Ciepło, bo nawet o 20:30 miałem jeszcze 25 stopni. Ale trzeba było biegać. Pierwszy kilometr i strach zajrzał w oczy. Niby ok, leci się fajnie, tylko za wolno! Planowałem to biegać po 3:20, a pierwsze 400m odcinka zrobiłem w 1:24-25 czyli ledwie po 3:30. I jakoś nie bardzo mogłem przyspieszyć. Już zacząłem się obawiać że to będzie męczarnia... Po 500m postanowiłem jednak na siłę przydusić i udało się. Wszedłem na tempo 3:15 i nawet nadrobiłem sekund. Drugi odcinek już był Ok, nawet musiałem się hamować Czyli po prostu musiałem się dogrzać, rozkręcić, żeby wejść na obroty. Ostatni nawet dokręciłem końcowe 300m bo jeszcze była para w nogach, choć już wtedy mnie ścisnęło na żołądku. Kończyłem mokrusieńki jak po saunie. Dobry trening, który dał nadzieję, że na połówce uda się pobiec przyzwoicie
3:20.6
3:18.3
3:18.3
3:17.4
3:12.8
Siłownia
45' obwód + 1km + 15' stretching&core
Środa 28.08.2019
Interwalsy
2,7km + 2x100 + GR6' + 5x1km przerwa 2'40'' + 1,8km
Nogi po siłowni najświeższe nie były. Ciepło, bo nawet o 20:30 miałem jeszcze 25 stopni. Ale trzeba było biegać. Pierwszy kilometr i strach zajrzał w oczy. Niby ok, leci się fajnie, tylko za wolno! Planowałem to biegać po 3:20, a pierwsze 400m odcinka zrobiłem w 1:24-25 czyli ledwie po 3:30. I jakoś nie bardzo mogłem przyspieszyć. Już zacząłem się obawiać że to będzie męczarnia... Po 500m postanowiłem jednak na siłę przydusić i udało się. Wszedłem na tempo 3:15 i nawet nadrobiłem sekund. Drugi odcinek już był Ok, nawet musiałem się hamować Czyli po prostu musiałem się dogrzać, rozkręcić, żeby wejść na obroty. Ostatni nawet dokręciłem końcowe 300m bo jeszcze była para w nogach, choć już wtedy mnie ścisnęło na żołądku. Kończyłem mokrusieńki jak po saunie. Dobry trening, który dał nadzieję, że na połówce uda się pobiec przyzwoicie
3:20.6
3:18.3
3:18.3
3:17.4
3:12.8
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 29.08.2019
EASY
10km ~4:56/km ~HR 148
Ciężko. Upał i drewniane nogi.
Piątek 30.08.2019
wolne
Sobota 31.08.2019
LONG
26km 2:03:10 ~4:44/km ~HR158
Long. Miał być nawet dłuższy. Celowałem w 30km i około 2:20 wysiłku. Startowałem o 10:30 czyli zaczynał się największy upał. Celowo zamiast długiej trasy kręciłem kółka po lesie, żeby być cały czas w cieniu. Biegło się nawet dobrze, ale słońce mnie gotowało. Tętno wyraźnie wyższe. Biegłem z plecakiem i litrem izo, ale to było nic, wystarczyło mi na trochę ponad godzinkę. W bufecie leśnym dotankowałem puszeczkę coli i kolejne pół litra wody. Dużo tego, a sikałem dopiero po 4 godzinach po treningu... Druga połowa tego longa to już było tętno 160, wszedłem w zasadzie w drugi zakres, mimo, że czułem się bardzo dobrze! Mógłbym spokojnie dokręcić do 30km albo i do 35, ale rozsądek przemówił i skoro było trudniej niż myślałem (tętno) to uciąłem trochę, żeby się nie zajechać tą jednostką.
Niedziela 01.09.2019
EASY
12km ~5:04/km ~HR138
Ostatni dzień upałów. Startowałem o 9 rano ale i tak już była lampa. Tutaj odwrotnie niż w sobotę, tętno niskie ale samopoczucie fatalne. Szurałem nogami, nie miałem siły. chyba ten sobotni long wyciągnął ze mnie sporo... Dotrwałem do końca i był to najwolniejszy trening od dawna Tydzień na solidne 72km.
Zapisałem się na wrześniowe zawody więc już oficjalnie będzie:
08.09.2019 Bussiness Run 4km (treningowo)
22.09.2019 Półmaraton Zbąskich
28.09.2019 Górski Maraton Ślężański
EASY
10km ~4:56/km ~HR 148
Ciężko. Upał i drewniane nogi.
Piątek 30.08.2019
wolne
Sobota 31.08.2019
LONG
26km 2:03:10 ~4:44/km ~HR158
Long. Miał być nawet dłuższy. Celowałem w 30km i około 2:20 wysiłku. Startowałem o 10:30 czyli zaczynał się największy upał. Celowo zamiast długiej trasy kręciłem kółka po lesie, żeby być cały czas w cieniu. Biegło się nawet dobrze, ale słońce mnie gotowało. Tętno wyraźnie wyższe. Biegłem z plecakiem i litrem izo, ale to było nic, wystarczyło mi na trochę ponad godzinkę. W bufecie leśnym dotankowałem puszeczkę coli i kolejne pół litra wody. Dużo tego, a sikałem dopiero po 4 godzinach po treningu... Druga połowa tego longa to już było tętno 160, wszedłem w zasadzie w drugi zakres, mimo, że czułem się bardzo dobrze! Mógłbym spokojnie dokręcić do 30km albo i do 35, ale rozsądek przemówił i skoro było trudniej niż myślałem (tętno) to uciąłem trochę, żeby się nie zajechać tą jednostką.
Niedziela 01.09.2019
EASY
12km ~5:04/km ~HR138
Ostatni dzień upałów. Startowałem o 9 rano ale i tak już była lampa. Tutaj odwrotnie niż w sobotę, tętno niskie ale samopoczucie fatalne. Szurałem nogami, nie miałem siły. chyba ten sobotni long wyciągnął ze mnie sporo... Dotrwałem do końca i był to najwolniejszy trening od dawna Tydzień na solidne 72km.
Zapisałem się na wrześniowe zawody więc już oficjalnie będzie:
08.09.2019 Bussiness Run 4km (treningowo)
22.09.2019 Półmaraton Zbąskich
28.09.2019 Górski Maraton Ślężański
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 02.09.2019
Siła biegowa
3,1km + GR5' + 10x220m podbieg + 2,1km RAZEM 10,1km
Podbiegi na asfalcie. Dość mocno, ale nie do porzygu.
Wtorek 03.09.2019
Siłownia
1km + obwodzik 40' + 1km + GS15'
Środa 04.09.2019
Marathon Pace
3,05km + 10km 37:56 ~3:48/km ~HR164 + 1,15km RAZEM 14,2km
W końcu chłodniej, w końcu niższe tętno. Fajnie się to biegało. Sztos!
Czwartek 05.09.2019
Interwals
3,1km + 2x100 + GR6' + 3x(1200m + przerwa 1' + 300m) przerwa 2'30'' + 2,5km RAZEM 11km
Żwawo, dobrze. 1200 kręcone w granicy 3:15-3:20. Trzysetka mocno, w tempie 3:00 i poniżej. Zadowolony byłem z tego treningu choć zmęczenie było spore.
Piątek 06.09.2019
wolne
Sobota 07.09.2019
EASY
13,1km 1:00:29 ~4:36/km ~HR148
Niedziela 08.09.2019
Start
7km ~5:04/km + 0,8km + 2x100 + GR4' + 3,4km 11:03 ~3:20/km + 7km ~4:50/km RAZEM 18,4km
Biznes Run na treningowo. Na start dotruchtałem z plecakiem, wcale nie lekkim więc tempo spokojne. Do swojej zmiany miałem mnóstwo czekania, bo byłem ostatni. Jak ruszyłem, to nie zaskoczył mi zegarek, piknąłem go skutecznie dopiero po 100-150m więc ciężko mi określić dokładne tempo biegu. Org podaje, że było 3,4km, choć mnie się wydaje, że ciut mniej i zakładam, że miałem tempo w okolicy 3:20. Komfortu za dużego nie było, musiałem trochę powalczyć, ale dało radę i na mecie bardzo szybko odpocząłem. Myślę, że dałbym radę obecnie zrobić w tym tempie piąatkę co daje już 16:40. Po wszystkim dotruchtanko do domu dzięki czemu wyszedł nawet ładny kilometraż. Tydzień na 68,7km
Siła biegowa
3,1km + GR5' + 10x220m podbieg + 2,1km RAZEM 10,1km
Podbiegi na asfalcie. Dość mocno, ale nie do porzygu.
Wtorek 03.09.2019
Siłownia
1km + obwodzik 40' + 1km + GS15'
Środa 04.09.2019
Marathon Pace
3,05km + 10km 37:56 ~3:48/km ~HR164 + 1,15km RAZEM 14,2km
W końcu chłodniej, w końcu niższe tętno. Fajnie się to biegało. Sztos!
Czwartek 05.09.2019
Interwals
3,1km + 2x100 + GR6' + 3x(1200m + przerwa 1' + 300m) przerwa 2'30'' + 2,5km RAZEM 11km
Żwawo, dobrze. 1200 kręcone w granicy 3:15-3:20. Trzysetka mocno, w tempie 3:00 i poniżej. Zadowolony byłem z tego treningu choć zmęczenie było spore.
Piątek 06.09.2019
wolne
Sobota 07.09.2019
EASY
13,1km 1:00:29 ~4:36/km ~HR148
Niedziela 08.09.2019
Start
7km ~5:04/km + 0,8km + 2x100 + GR4' + 3,4km 11:03 ~3:20/km + 7km ~4:50/km RAZEM 18,4km
Biznes Run na treningowo. Na start dotruchtałem z plecakiem, wcale nie lekkim więc tempo spokojne. Do swojej zmiany miałem mnóstwo czekania, bo byłem ostatni. Jak ruszyłem, to nie zaskoczył mi zegarek, piknąłem go skutecznie dopiero po 100-150m więc ciężko mi określić dokładne tempo biegu. Org podaje, że było 3,4km, choć mnie się wydaje, że ciut mniej i zakładam, że miałem tempo w okolicy 3:20. Komfortu za dużego nie było, musiałem trochę powalczyć, ale dało radę i na mecie bardzo szybko odpocząłem. Myślę, że dałbym radę obecnie zrobić w tym tempie piąatkę co daje już 16:40. Po wszystkim dotruchtanko do domu dzięki czemu wyszedł nawet ładny kilometraż. Tydzień na 68,7km
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 09.09.2019 - Środa 11.09.2019
NIC
I Sru... W niedzielę rano pobiegałem jeszcze normalnie Bussiness Runa. Po południu zaczął boleć mnie ząb. Szóstka dolna, w kiepskim stanie, martwa, w której z oryginalnego zęba zostały dwie ścianki, reszta to wypełnienie. Tabletki i jakoś to było. Obudziłem się w nocy z dużym bólem. Ketonal i po godzinie zasnąłem. Rano jeszcze gorzej... Ból niesamowity. Odwołałem się w pracy i szukałem kiedy przyjmie mnie dentysta. O 13:00. Ketonal i jakoś udało się przetrwać. Okazało się, że ząb był nie do końca zaleczony kanałowo 6 lat temu. Na dole przy kanałach bakterie stworzyły już spore torbiele. Konieczna ponowna kanałówka pod mikroskopem o ile w ogóle uda się uratować. Przedzwoniłem cały Poznań byle tylko ktoś mnie przyjął w tym samym dniu. Ból nie pozwalał czekać. Udało się. Wizyta o 16:00 i diagnoza. Nie ma co ratować zęba, nie opłaca się. Wyrywamy. Niestety torbiele dodatkowo trzymały korzenie zęba przez co mimo nieczulenie ból był duży. Udało się to jakoś wytrzymać i zostałem z dziurą w szczęce. Krwawienie, znowu ból, tylko innego rodzaju, Ketonal, antybiotyk i spuchnięta morda. Super sprawa Niestety wiąże się to z co najmniej kilkudniową przerwą od wysiłku. W sumie nie wiem jak dużą, zobaczymy, ale zakładam, że ten tydzień mam z głowy. Szkoda, bo w tych moich krótkich przygotowaniach każdy tydzień jest ważny. Już zaczęła się noga kręcić, półmaraton za pasem a tu klops. Mam nadzieję, że szybko się pozbieram i będę mógł pościgać się w Zbąszyniu.
Ktoś ma doświadczenie z ekstrakcją zęba? Ile dni po wyrwaniu zęba można wrócić do aktywności w tym wrócić do mocnego biegania??
NIC
I Sru... W niedzielę rano pobiegałem jeszcze normalnie Bussiness Runa. Po południu zaczął boleć mnie ząb. Szóstka dolna, w kiepskim stanie, martwa, w której z oryginalnego zęba zostały dwie ścianki, reszta to wypełnienie. Tabletki i jakoś to było. Obudziłem się w nocy z dużym bólem. Ketonal i po godzinie zasnąłem. Rano jeszcze gorzej... Ból niesamowity. Odwołałem się w pracy i szukałem kiedy przyjmie mnie dentysta. O 13:00. Ketonal i jakoś udało się przetrwać. Okazało się, że ząb był nie do końca zaleczony kanałowo 6 lat temu. Na dole przy kanałach bakterie stworzyły już spore torbiele. Konieczna ponowna kanałówka pod mikroskopem o ile w ogóle uda się uratować. Przedzwoniłem cały Poznań byle tylko ktoś mnie przyjął w tym samym dniu. Ból nie pozwalał czekać. Udało się. Wizyta o 16:00 i diagnoza. Nie ma co ratować zęba, nie opłaca się. Wyrywamy. Niestety torbiele dodatkowo trzymały korzenie zęba przez co mimo nieczulenie ból był duży. Udało się to jakoś wytrzymać i zostałem z dziurą w szczęce. Krwawienie, znowu ból, tylko innego rodzaju, Ketonal, antybiotyk i spuchnięta morda. Super sprawa Niestety wiąże się to z co najmniej kilkudniową przerwą od wysiłku. W sumie nie wiem jak dużą, zobaczymy, ale zakładam, że ten tydzień mam z głowy. Szkoda, bo w tych moich krótkich przygotowaniach każdy tydzień jest ważny. Już zaczęła się noga kręcić, półmaraton za pasem a tu klops. Mam nadzieję, że szybko się pozbieram i będę mógł pościgać się w Zbąszyniu.
Ktoś ma doświadczenie z ekstrakcją zęba? Ile dni po wyrwaniu zęba można wrócić do aktywności w tym wrócić do mocnego biegania??
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 14.09.2019
EASY
4km ~5:40/km
Testowo, kontrolnie dla sprawdzenia zębodołu. Nic nie pulsowało, nic nie bolało. OK.
Niedziela 15.09.2019
EASY
10km ~5:02/km
+
ROWER 14km rekreacyjnie
Dyszka zrobiona, ale szału nie było... Celowo chciałem to biegać bardzo wolno, ale czułem, że trochę ten tydzień bez biegania z zębem w roli głównej mnie przygasił. Liczę, że uda się odżyć. W niedzielę, za 6 dni półmaraton w Zbąszyniu...
EASY
4km ~5:40/km
Testowo, kontrolnie dla sprawdzenia zębodołu. Nic nie pulsowało, nic nie bolało. OK.
Niedziela 15.09.2019
EASY
10km ~5:02/km
+
ROWER 14km rekreacyjnie
Dyszka zrobiona, ale szału nie było... Celowo chciałem to biegać bardzo wolno, ale czułem, że trochę ten tydzień bez biegania z zębem w roli głównej mnie przygasił. Liczę, że uda się odżyć. W niedzielę, za 6 dni półmaraton w Zbąszyniu...
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 16.09.2019
EASY
13km 58:48 ~4:32/km ~HR 144
bip, bip. I'm back.
EASY
13km 58:48 ~4:32/km ~HR 144
bip, bip. I'm back.
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Wtorek 17.09.2019
Marathon Pace
3km ~4:45/km + 2x100 + 10km 37:30 ~3:45 ~HR171 + 2,4km
(9km ~3:46 + 1km ~3:30)
Ciągły na przewentylowanie płuc. Dobre tempo i tęż tętno wyszło maratońskie. Było OK. Ostatni mocniej nie był żadnym problemem.
Środa 18.09.2019
Threshold/Intervals
4km + 2x100 + GR5' + 1200/800/1200/800/1200 przerwy 1'45'' + 3km
1200 @3:30
800 @3:13
1200 @3:26
800 @3:17
1200 @3:29
Odcinki. Pomieszane, żeby się pobawić czuciem tempa. Dobrze to wyszło, solidnie, ale nie za mocno. Jakaś tam forma wróciła, choć wiedziałem, że w kilka tygodni po wakacjach cudów nie będzie. Jestem na pewno niedotrenowany, formy na życiówki nie ma, ale jest stabilnie. Będzie trzeba powalczyć i pocierpieć. Sam jestem ciekaw ile będę w stanie pobiec w niedzielę na połówce. Jakieś założenia mam, raczej będę chciał zacząć 3:35-3:40, ale to będzie bieg zadaniowy, na trasie wszytsko wyjdzie. Czy będzie grupa do biegania, jaka będzie pogoda i o co będzie można powalczyć. Mam nadzieję, że nie zmiecie mnie bomba po 15km Teraz regeneracja i czekam na superkompensację
Marathon Pace
3km ~4:45/km + 2x100 + 10km 37:30 ~3:45 ~HR171 + 2,4km
(9km ~3:46 + 1km ~3:30)
Ciągły na przewentylowanie płuc. Dobre tempo i tęż tętno wyszło maratońskie. Było OK. Ostatni mocniej nie był żadnym problemem.
Środa 18.09.2019
Threshold/Intervals
4km + 2x100 + GR5' + 1200/800/1200/800/1200 przerwy 1'45'' + 3km
1200 @3:30
800 @3:13
1200 @3:26
800 @3:17
1200 @3:29
Odcinki. Pomieszane, żeby się pobawić czuciem tempa. Dobrze to wyszło, solidnie, ale nie za mocno. Jakaś tam forma wróciła, choć wiedziałem, że w kilka tygodni po wakacjach cudów nie będzie. Jestem na pewno niedotrenowany, formy na życiówki nie ma, ale jest stabilnie. Będzie trzeba powalczyć i pocierpieć. Sam jestem ciekaw ile będę w stanie pobiec w niedzielę na połówce. Jakieś założenia mam, raczej będę chciał zacząć 3:35-3:40, ale to będzie bieg zadaniowy, na trasie wszytsko wyjdzie. Czy będzie grupa do biegania, jaka będzie pogoda i o co będzie można powalczyć. Mam nadzieję, że nie zmiecie mnie bomba po 15km Teraz regeneracja i czekam na superkompensację
- sebbor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1205
- Rejestracja: 03 lis 2008, 21:52
- Życiówka na 10k: 33:38
- Życiówka w maratonie: 2:38
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 19.09.2019
wolne
Piątek 20.09.2019
EASY
8km ~4:49/km ~HR149!
Organizmu nie oszukasz. Dzień był dla mnie ciężki sam w sobie, w dodatku we czwartek świętowaliśmy z narzeczona rocznicę i poszedłem spać ciut później niż zawsze, winko... Wcale nie chciało mi się biegać, miałem ochotę iść spać. Przekonałem sam siebie tym, że zamiast planowanej dychy zrobię tylko spokojne 8km. Były spokojne, tylko ciężko się je biegło. Tętno bardzo wysokie, czułem się bardzo zmęczony.
Sobota 21.09.2019
rozruch
4,5km ~4:53 + GR6' + 2x100 + 1,1km
Dobrze się wyspałem i od rana było już dużo lepiej z siłami. Później jednak zakupy, sprzątanie domu, mycie auta, shopping w galerii i... zapomniałem o odrobinie regeneracji Po całym dniu na stojąco miałem zajechane łydki i czułem to w nogach. Trochę porolowałem wieczorem, ale marne to było pocieszenie. Zawody niby nie pierwszego dla mnie priorytetu, ale wypadałoby odpocząć. Tego zabrakło i to był pierwszy z sekwencji moich błędów...
wolne
Piątek 20.09.2019
EASY
8km ~4:49/km ~HR149!
Organizmu nie oszukasz. Dzień był dla mnie ciężki sam w sobie, w dodatku we czwartek świętowaliśmy z narzeczona rocznicę i poszedłem spać ciut później niż zawsze, winko... Wcale nie chciało mi się biegać, miałem ochotę iść spać. Przekonałem sam siebie tym, że zamiast planowanej dychy zrobię tylko spokojne 8km. Były spokojne, tylko ciężko się je biegło. Tętno bardzo wysokie, czułem się bardzo zmęczony.
Sobota 21.09.2019
rozruch
4,5km ~4:53 + GR6' + 2x100 + 1,1km
Dobrze się wyspałem i od rana było już dużo lepiej z siłami. Później jednak zakupy, sprzątanie domu, mycie auta, shopping w galerii i... zapomniałem o odrobinie regeneracji Po całym dniu na stojąco miałem zajechane łydki i czułem to w nogach. Trochę porolowałem wieczorem, ale marne to było pocieszenie. Zawody niby nie pierwszego dla mnie priorytetu, ale wypadałoby odpocząć. Tego zabrakło i to był pierwszy z sekwencji moich błędów...