DOZ Maraton Łódź cz. ll
Ruszyliśmy. Najpierw zbieg, potem podbieg, takie siodło można powiedzieć. Nie chciałem ruszyć zbyt szybko. Pacemakerów na 3.00 wyprzedziłem w okolicy 1km (4.07). Zobaczyłem przed sobą Piotra Pobłockiego z córką i wiedziałem co mam zrobić. Trochę podgoniłem (dwa kilometry 3.57 i 3.59) i byłem "na plecach". Po chwili dołączył do mnie Łukasz, z którym jechałem na bieg oraz Robert - trathlonista z Torunia, który był w życiowej formie i wykręcał czasy na poziomie moich życiówek z krótszych dystansów, a że to doświadczony zawodnik (M40), wiedziałem, że towarzystwo jest mocne i będzie można współpracować. Drugi kolega z auta (Krzysiek) tradycyjnie wystrzelił na samym początku i wiedziałem, że szybko to się zemści.
Nawet zapytałem Pana Piotra na ile lecą...cisza. Znajomy zapytał czy dać zmianę...cisza. Gdy męczył się otwierając żel, a trzymając w ręce coś a pod łokciem butelkę wody, ktoś zaproponował pomoc...cisza. Udawał że nie słyszy chyba, dlatego pierwsze wrażenie mam negatywne.
Zegarek "strzelił" pokazując 20.13,7 na 5km. Podniosłem głowę, a znacznika nie widać. Na macie czas 20.31. Nie wiem jak to możliwe, ale był spory rozjazd (około 70m). Potem to spadło do 50m, ale do tego jeszcze wrócę.
5, 8, 9km to podbiegi. Są one zróżnicowane, np. koło hali jest "tępy", krótki, potem do piątki jest zbieg. Dwa pozostałe są łagodne, ale dłuższe. Ponadto wszystkie będziemy pokonywać jeszcze po 34 km walki z dystansem. Wówczas zapewne owe podbiegi z pewnością "urosną":).
Kilkukrotne przebieganie w okolicach hali ma te zalety, że ustawia się tam dużo kibiców, wolontariuszy, dzieci a widok hali/mety dodaje sił. Szczególnie cenię sobie doping dzieci. Jest on szczery, taki prawdziwy.
W okolicach 10km minęliśmy wspomnianego wcześniej kolegę Krzyśka. Niestety już nie podczepił się do naszej grupki. Z perspektywy Kasi Pobłockiej bardzo istotne i zadziwiające było, że osłabła wcześniej jej rywalka z Białorusi. Ja z kolei mam w wspomnienie graniczące z pewnością, że Inesa Salkevich biegła w stroju reprezentacji Ukrainy, ale mniejsza o to.
Nagrody finansowe były całkiem spore, a dodatkowo premiowani byli także zawodnicy z Polski. Do tego też wrócę.
Przy macie pomiarowej stał Kamil Leśniak, a na 15km jego kolega z pokoju i też mój znajomy, który przez megafon zagrzewał imiennie do boju. Dziękuję Mati, to było super.
Co do biegu, to owszem miałem jakieś myśli, aby biec nieco szybciej, ale ile bym na tym zyskał? Wolałem lecieć swoje 4.08-4.10 czasem szybciej czasem wolniej. Trochę mnie irytowało, że na zbiegach zamiast puścić nogi i lecieć, to trzymaliśmy tempo. Jeden kilometr (16) Garmin pokazał mi w 4.26, ale to wina wysokich kamienic, zakrętów (dwa sąsiednie km po około 4.00). Dobiegliśmy do nawrotki koło stadionu Widzewa. Od tego momentu nie było już biegu pod (lekki) wiatr. Wiedziałem, że do 23km trasa też się odrobinę wznosi. Na połówce trochę nie mogłem uwierzyć własnym oczom. 1.27.51 - trochę mnie ten wynik nie satysfakcjonuje. Humor bardzo poprawił mi doping dzieci z SP34 - na estakadzie wielki napis -
Płynie w nas gorąca krew - to było kapitalne. W tym niewielkim tunelu aż się gotowało. Nieco dalej kolejny szok. Widzę, że z trasy zszedł Robert Korzeniowski, ale wyglądał nie najgorzej. Jak się potem okazało, to kontuzja łydki wyeliminowała go z dalszej rywalizacji.
Z naszej grupki ktoś zaatakował. Łukasz odpadł a, wyglądający na świeżego, Robert, podpytywał czy się odrywamy. Powiedziałem, że od 23km będzie nieco w dół i jeśli wpadną dwa km w mało zadowalającym tempie, to ruszamy.
23 oraz 24 km to odpowiednio 4.17 i 4.13. Po tym jak zobaczyłem, że kolor na buzi trzeciej zawodniczki łódzkiego maratonu zmienił się z bladego na czerwony, zdecydowałem się wyprzedzić Pana Piotra i przyspieszyć. Różnicę na zegarku zauważyłem błyskawicznie: kolejno 4.02; 4.05; 4.04; 4.01.
Na macie pomiarowej 30km zameldowałem się z czasem: 2.04.57 (tylko o 116s szybciej niż przed rokiem). Nic dziwnego - zegarek pokazywał, że pokonałem dystans aż o 300m dłuższy. Zachodzę w głowę jak to możliwe. Co więcej, na kolejnych 12km niby nie dołożyłem choćby 10 metrów! Wiedziałem, że
mogę nie złamać 2.55.
Biegłem swobodnie, wyprzedzając kolejnych zawodników. Na 30km zameldowałem się na 54 pozycji, a na mecie na 30. Szybko minąłem tych, którzy zaatakowali z naszej grupki nieco wcześniej. Nie było żadnego podłączania się na plecy, tylko leciałem po swoje. Piłem dużo wody, często się polewałem, zjadłem 3 żele i 3 tabletki dekstrozy a także 1 shot magnezowy. Nic nie bolało. Zbliżałem się i mijałem kolejnych zawodników, którzy jeszcze nie tak dawno wydawali się być bardzo daleko. Trochę wyhamował mnie podbieg koło 34km. Wiedziałem też, że warto zachować nieco rezerwy na kluczowe podbiegi 38 i 39km. Ale tam czekała na mnie niespodzianka.
Dostrzegłem grupkę 3 mężczyzn, rowerzystę z napisem 2nd woman na koszulce i... i oczom nie wierzę
Gladys Biwott Jepkurui miała ścianę. No, ale jak się zaczyna maraton po 3.52 a kończy dokładnie w tempie o minutę na km wolniejszym...
I tu chciałbym powrócić do wątku nr 2. Mnie zajęło to około 1 minuty, aby sprawdzić, że Kenijka będąca jedynym zagrożeniem (choćby z nazwy) dla polskich zawodniczek uzyskała podczas HM w Starej Zagorze (Bułgaria) 30 marca rezultat 1.20.46. Czyli to nie przypadek, nie jest w formie, do tego zaczęła jak żółtodziób.
W zakładce nagrody za 2 miejsce open widnieje
suma 7000zł (+2000zł za drugie miejsce spośród Polek). Czy naprawdę nie ma zawodniczek w tym kraju, aby pobiec sub 2.57 i zgarnąć 9 kafli? Pieniądze leżały na ulicy wręcz dosłownie i należało tylko się po nie schylić. Dla mnie to sporo szmalu.
Kenijkę oraz współtowarzyszy jej niedoli minąłem na przestrzeni 1km. Było to na 39.0km. Potem w oddali jakieś 400m przede mną widziałem kolejnych maratończyków. Wmawiałem sobie, aby dobiec do Konstantynowskiej, gdzie będzie w dół i ogień. Postanowiłem, że nie patrzę już na zegarek tylko lecę co sił. Minąłem kolejnych zawodników. Po skręcie w lewo w okolicy 41km a szczególnie nieco dalej, ,gdzie po przeciwnej stronie jest strefa zmian sztafet, aż roiło się od kibiców. Było ich naprawdę wielu. W głowie szybkie skojarzenie z kolarzami wspinającymi się gdzieś w Pirenejach podczas etapów TdF
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
. Nawet stał i dopingował Yared Shegumo (szacun).
Wkurzyła mnie tylko ta serpentyna nieopodal hali, ale jednak wbieg do środka Atlas Areny wynagradza wszystko. Widzę na zegarku, że ostatnie 3 minuty leciałem w tempie 3.39-3.43, a ostatnie 100m po 3.09, ale bez sprintu, bo nie było już nikogo w zasięgu wzroku.
Wynik netto
2.54.22
1.27.51+1.26.31
Poprawa o 3'15''
Wspomnianego w tekście Roberta niestety dopadła ściana i stracił prawie 20 minut na końcowych kilometrach.
Chciałbym jeszcze pogratulować jednemu koledze z Torunia postępu. W 6 miesięcy poprawił się o ..26 minut uzyskując 3.07.56; co dało mu 114 miejsce open i ....3 w M20 po odliczeniu elity.
Kilka słów podsumowania:
Impreza jest świetnie zorganizowana, poleciłbym ją każdemu.
Ze swojego biegu jestem zadowolony. Czas 2.49 był poza zasięgiem, ale 2.52.XX można było wyciągnąć. Cieszę się, że nie dałem się podpalić. Wiem też, że stać mnie na więcej. Buty Adidas Adizero Boston Boost 6 sprawdziły się znakomicie. Nie mam żadnych otarć (choć ja zawsze przed biegiem dbam o to, aby się odpowiednio nasmarować, gdzie potrzeba). Żaden palec nie zamierza zejść, nic mnie nie boli. Wiem, że teraz będę mieć mniej czasu na trening. Będę biegał, tyle, ile będę mógł. Najbliższy start to runTorun za niespełna 3 tygodnie.
W przygotowaniach postawiłbym na większą ilość tempówek, nawet w nieco szybszym tempie. Wybiegań po 30km nie robiłem żadnych a nie czuję, aby mi ich brakowało. Brakowało jedynie siły pod nogą, jaką miałem przed Maniacką, ale przeziębienie, dużo pracy i mało snu zrobiło swoje.
Wg Garmina przebiegłem 42.50km, co dało średnią 4.06/km
Wzrost wysokości to 195m - sporo.
Średni HR 166 bpm (83% HRmax).
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.