Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)
Moderator: infernal
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
42/2019 sobota - zawody w trailu 11 Dycha Justynów - Janówka
To może zacznę od tego, że to były zawody, na które zapisałem się, żeby mieć checkpoint po dyszce z maratonem, a przed Piotrkowską (jak mi trening idzie). Nie wziąłem pod uwagę dwóch rzeczy: tego, że przez tą cholerną kontuzję wypadnie mi prawie 3 tygodnie treningu, oraz tego, że to jest naprawdę wymagająca trasa
Do samego rana w sobotę biłem się z myślami, czy jechać na zawody, czy pobiec tysiączki w parku, ale wygrała opcja "słabe zawody są lepsze niż dobry trening". Kostka nie doskwiera, więc przywdziałem mój nowy zestaw Garmin 235 + Stryd i o 12 wyruszyłem. Na miejscu 15 minut przed startem (13:00), pogoda znacznie bardziej biegowa niż w piątek (13 stopni). Miałem wyrzuty sumienia, bo wiedziałem, że zostawiam żonę z marudnymi dzieciakami na 3h. Nic to, kazała jechać, pojechałem.
Na miejscu 10 minut prowizorycznej rozgrzewki, spotkałem kilku znajomych i ustawiłem się na na starcie. To że z jednym chwilę pogadałem uratowało mi dupę i zaoszczędziło umierania od połowy, bo mimo ze to bieg rozgrywany po raz 11, ja byłem tu pierwszy raz i nie za bardzo wiedziałem jak wygląda profil trasy "będzie ciekawie na 6, będą górki". Uprzedzając fakty - było ciekawie Do mojej świadomości wcześniej dotarło tylko, że 90% "dukty leśne". Ok, ale o górkach nie wiedziałem no i błyskawicznie zrewidowałem plan zakończenia zawodów w 48 minut "tym bardziej, że 10,5". Chciałem je zamknąć sub 50.
Początek już na wstępie pod górę, staram się trzymać tempo 5:00 patrząc na intensywność, a tu niemiła niespodzianka, 5:20. Stwierdziłem, że mam zapas, więc ruszyłem, zostawiając znajomego za sobą. Ostatecznie przybiegł 4 minuty po mnie. Starałem się biec mając tempo i intensywność pod kontrolą, jak się zrobiło równiej, kolejny wpadł 4:46, następny 4:44 (wciąż mając w głowie 2 połowę trasy), na czwartym już trochę pod górę, to 4:54. Tutaj gdzieś doszedłem innego znajomego (pozdro Kamil), którego relację dla www.festiwalbiegowy.pl również polecam, chwilkę pogadaliśmy po czym stwierdziłem że odjeżdżam dalej (Kamilowi uciekłem na 1m15s) i tak piątkę zamknąłem w 24:38, mając szanse na sub50 jak się zepnę w końcówce. Ale... to była ta łatwiejsza piątka Kilometry szósty (4:50) i siódmy (4:36, choć zmierzyłem 960m) tymi górkami (po piachu of korz) równo styrały mi mięśnie ud, tym bardziej, że żadnej siły biegowej w tym roku jeszcze nie robiłem i już w trakcie biegu wiedziałem, że wracam do tematu ASAP. Czyli generalnie biegłem trailowe zawody na aktualnego maksa, nie mając siły i bazując na szybkości. Aaaa, no i w asfaltowych startówkach na szczęście dało trochę odpocząć na zbiegach, to starałem się trzymać tempo, ale intensywność przypominała bardziej ósmy/dziewiąty z ulicznej dychy (2km wcześniej przeszedłem z oddechu 2-3 na 2-2, co nie wróżyło łatwego finiszu...), a ja miałem jeszcze 3,5 km w trailu i zmęczone nogi.
Niemnie 6 i 7 to preludum do ósmego - garmin zmierzył 18m up w długim, jednostajnym podbiegu. Marzenie na tym etapie, co nie? tu popracowała głowa. I to, że odkąd przyspieszyłem po pierwszym kaemie, nie wyprzedził mnie kompletnie nikt, za to ja sukcesywnie wyprzedzałem kolejne osoby. Obierałem sobie cel, dochodziłem, parę sekund biegłem z/za celem i wychodziłem na prowadzenie, i tak następny, następny, nieważne, czy w górę, czy w dół, piąłem się w górę w klasyfikacji. Trochę mnie rozbiło to, ze o ile kilometry 1-6 były piknięte co do metra, to kolejne już były trochę rozjechane. Po negocjacjach z samym sobą ustaliłem, że na 9 km postaram się przyspieszyć. Nie wierzyłem, że się da, ale jednak było z czego, choć nie było to szarpnięcie jakie mi się czasem zdarza, ale raczej jak zmiana prędkości ze 130 na 140 na autostradzie, chwilę trwa ale po przyspieszeniu różnicę widać tylko w cyferkach. Dziewiąty "kilometr" (1,11 km) w 5:13, (tempo 4:42), do pracy mięśni ostro dołącza głowa, dziesiąty w 4:37 (narastająco, końcówka już 4:20 według Garmina), a ostatnie 400-500 metrów (zbieg, potem kilka metrów stromego podbiegu na stadion i 200-300 metrów po trawie do mety) w 4:10 z końcówką 3:45, na tyle wystarczyło. Na mecie przez dobrą minutę dyszałem starając się uspokoić oddech, już dawno nie wyjechałem się tak mocno, tętro dobiło do 193 (HR max 197), więc było intensywnie.
Czas brutto 51:25, netto (z zegarka) 51:10. Miejsce 137/366 startujących. Czas zwycięzcy, Tomka Osmulskiego, 34:52.
Cieszy to, że noga nie doskwierała, że pobiegłem fajne zawody na maksa, w trudnym terenie, rozegrałem dobrze taktycznie, dałem radę na górkach i po piachu, średnie tempo <5, dycha poniżej 50 (więc plan minimum, ustalany jak nieznana mi była trasa) zrealizowany, jakbym znał trasę to to by był plan optimum/maksimum. Było z czego przyspieszyć na koniec, jest fajnie jestem zadowolony.
Tu począteczek, klasa:
Tu końcóweczka, widać po minie - cieszę się, że mi się kolegę z numerem 395 udało wyprzedzić, bo mocno się trzymał
43/2019 poniedziałek - 6,8 km - podbiegi (8x160m)
Wracam do moich klasycznych podbiegów na wiadukt - sobota dobitnie pokazała, że siły biegowej nie mam, więc trzeba dosztukować wyszedłem 5:15, 2km rozgrzewki i 8 podbiegów. Co ciekawe, po 37-38 sekund, czyli sporo szybciej niż rok temu a na podobnej intensywności. Testuję nowe buty od Chińczyków - jestem fanem. Tym bardziej, że po promocjach wyszły mnie 105 PLN
Panowie, bez się pojawił, trzeba zbierać u żon punkty na zawody
To może zacznę od tego, że to były zawody, na które zapisałem się, żeby mieć checkpoint po dyszce z maratonem, a przed Piotrkowską (jak mi trening idzie). Nie wziąłem pod uwagę dwóch rzeczy: tego, że przez tą cholerną kontuzję wypadnie mi prawie 3 tygodnie treningu, oraz tego, że to jest naprawdę wymagająca trasa
Do samego rana w sobotę biłem się z myślami, czy jechać na zawody, czy pobiec tysiączki w parku, ale wygrała opcja "słabe zawody są lepsze niż dobry trening". Kostka nie doskwiera, więc przywdziałem mój nowy zestaw Garmin 235 + Stryd i o 12 wyruszyłem. Na miejscu 15 minut przed startem (13:00), pogoda znacznie bardziej biegowa niż w piątek (13 stopni). Miałem wyrzuty sumienia, bo wiedziałem, że zostawiam żonę z marudnymi dzieciakami na 3h. Nic to, kazała jechać, pojechałem.
Na miejscu 10 minut prowizorycznej rozgrzewki, spotkałem kilku znajomych i ustawiłem się na na starcie. To że z jednym chwilę pogadałem uratowało mi dupę i zaoszczędziło umierania od połowy, bo mimo ze to bieg rozgrywany po raz 11, ja byłem tu pierwszy raz i nie za bardzo wiedziałem jak wygląda profil trasy "będzie ciekawie na 6, będą górki". Uprzedzając fakty - było ciekawie Do mojej świadomości wcześniej dotarło tylko, że 90% "dukty leśne". Ok, ale o górkach nie wiedziałem no i błyskawicznie zrewidowałem plan zakończenia zawodów w 48 minut "tym bardziej, że 10,5". Chciałem je zamknąć sub 50.
Początek już na wstępie pod górę, staram się trzymać tempo 5:00 patrząc na intensywność, a tu niemiła niespodzianka, 5:20. Stwierdziłem, że mam zapas, więc ruszyłem, zostawiając znajomego za sobą. Ostatecznie przybiegł 4 minuty po mnie. Starałem się biec mając tempo i intensywność pod kontrolą, jak się zrobiło równiej, kolejny wpadł 4:46, następny 4:44 (wciąż mając w głowie 2 połowę trasy), na czwartym już trochę pod górę, to 4:54. Tutaj gdzieś doszedłem innego znajomego (pozdro Kamil), którego relację dla www.festiwalbiegowy.pl również polecam, chwilkę pogadaliśmy po czym stwierdziłem że odjeżdżam dalej (Kamilowi uciekłem na 1m15s) i tak piątkę zamknąłem w 24:38, mając szanse na sub50 jak się zepnę w końcówce. Ale... to była ta łatwiejsza piątka Kilometry szósty (4:50) i siódmy (4:36, choć zmierzyłem 960m) tymi górkami (po piachu of korz) równo styrały mi mięśnie ud, tym bardziej, że żadnej siły biegowej w tym roku jeszcze nie robiłem i już w trakcie biegu wiedziałem, że wracam do tematu ASAP. Czyli generalnie biegłem trailowe zawody na aktualnego maksa, nie mając siły i bazując na szybkości. Aaaa, no i w asfaltowych startówkach na szczęście dało trochę odpocząć na zbiegach, to starałem się trzymać tempo, ale intensywność przypominała bardziej ósmy/dziewiąty z ulicznej dychy (2km wcześniej przeszedłem z oddechu 2-3 na 2-2, co nie wróżyło łatwego finiszu...), a ja miałem jeszcze 3,5 km w trailu i zmęczone nogi.
Niemnie 6 i 7 to preludum do ósmego - garmin zmierzył 18m up w długim, jednostajnym podbiegu. Marzenie na tym etapie, co nie? tu popracowała głowa. I to, że odkąd przyspieszyłem po pierwszym kaemie, nie wyprzedził mnie kompletnie nikt, za to ja sukcesywnie wyprzedzałem kolejne osoby. Obierałem sobie cel, dochodziłem, parę sekund biegłem z/za celem i wychodziłem na prowadzenie, i tak następny, następny, nieważne, czy w górę, czy w dół, piąłem się w górę w klasyfikacji. Trochę mnie rozbiło to, ze o ile kilometry 1-6 były piknięte co do metra, to kolejne już były trochę rozjechane. Po negocjacjach z samym sobą ustaliłem, że na 9 km postaram się przyspieszyć. Nie wierzyłem, że się da, ale jednak było z czego, choć nie było to szarpnięcie jakie mi się czasem zdarza, ale raczej jak zmiana prędkości ze 130 na 140 na autostradzie, chwilę trwa ale po przyspieszeniu różnicę widać tylko w cyferkach. Dziewiąty "kilometr" (1,11 km) w 5:13, (tempo 4:42), do pracy mięśni ostro dołącza głowa, dziesiąty w 4:37 (narastająco, końcówka już 4:20 według Garmina), a ostatnie 400-500 metrów (zbieg, potem kilka metrów stromego podbiegu na stadion i 200-300 metrów po trawie do mety) w 4:10 z końcówką 3:45, na tyle wystarczyło. Na mecie przez dobrą minutę dyszałem starając się uspokoić oddech, już dawno nie wyjechałem się tak mocno, tętro dobiło do 193 (HR max 197), więc było intensywnie.
Czas brutto 51:25, netto (z zegarka) 51:10. Miejsce 137/366 startujących. Czas zwycięzcy, Tomka Osmulskiego, 34:52.
Cieszy to, że noga nie doskwierała, że pobiegłem fajne zawody na maksa, w trudnym terenie, rozegrałem dobrze taktycznie, dałem radę na górkach i po piachu, średnie tempo <5, dycha poniżej 50 (więc plan minimum, ustalany jak nieznana mi była trasa) zrealizowany, jakbym znał trasę to to by był plan optimum/maksimum. Było z czego przyspieszyć na koniec, jest fajnie jestem zadowolony.
Tu począteczek, klasa:
Tu końcóweczka, widać po minie - cieszę się, że mi się kolegę z numerem 395 udało wyprzedzić, bo mocno się trzymał
43/2019 poniedziałek - 6,8 km - podbiegi (8x160m)
Wracam do moich klasycznych podbiegów na wiadukt - sobota dobitnie pokazała, że siły biegowej nie mam, więc trzeba dosztukować wyszedłem 5:15, 2km rozgrzewki i 8 podbiegów. Co ciekawe, po 37-38 sekund, czyli sporo szybciej niż rok temu a na podobnej intensywności. Testuję nowe buty od Chińczyków - jestem fanem. Tym bardziej, że po promocjach wyszły mnie 105 PLN
Panowie, bez się pojawił, trzeba zbierać u żon punkty na zawody
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
44/2019 środa - 10x400
Miałem biegać rano. Miałem, gdyby nie to, że młoda o 5:20 była już na chodzie i czytałem książkę o psim patrolu. Potem basen z dzieciakami, 2h i na drzemce młodej, o 13 - rura na tartan, testować formę w formie czterysetek. Ciepło, 20 stopni, dobrze, że wodę wziąłem, a planowałem odpuścić, ale by mnie pozamiatało Niemniej - odpuściłem 200tki, wziąłem się za 400tki. Na sub44 w tabelce mam 1:32-1:38 na przerwie 3'. To postanowiłem zrobić 1:30-1:32 na przerwie 2,5'. Dobrze mi się to biega, czuję, że wchodzi i nie mam zajezdni, to biegam szybciej. Przerwy na razie w marszu.
Na wejściu, 300m od domu, niespodzianka. AEŚWYABAEM. Korzeń, znany mi od lat, omijany od lat. Aż do dziś, przykurowałem w niego prawą stopą, centralnie dużym paluchem i gleba. Na szczęście strat własnych w ludziach, sprzęcie i w morale nie było, więc poleciałem dalej. Jakoś ciężko mi było wejść w rytm, rozgrzewka narastająco od 6:00 do 5:20, dobieg na tartan, piiik i rura.
Lapowałem na znaczniki co 200m, lecąc na czują i korygując jak trzeba.
1. 1:32 (co prawda Garmin Connect pokazuje czas ruchu 1:30) - nadspodziewanie ciężko (pod górę, basen, głodny, zjazd formy?). Zacząłem się zastanawiać, czy uciągnę całą dziesiątkę.
2. 1:30 (plus 30m odcinek w ~7s). Zamknięte, dyszę.
3. 1:30 (końcówka szybciej). Dyszę.
4. 1:32 ciężko, ale bez dramatu, poziom ciężkości nie rośnie. Byle do piątego, potem będę odliczał.
5. 1:30 hmmm, ciężko? za to plus, że wszystkie w miarę równo.
6. Pierwsza 200 w 47, druga 44 - razem 1:31. Wciąż tak samo.
7. Początek przestrzelony, końcówka wolniej, 1:32. Wiem, że zrobię całość. Tu zaczyna się brzydkie mówienie po zalapowaniu.
8. Tym razem odwrotnie początek wolniej, koniec szybciej - 1:32. J.w., grzech mówienia brzydko.
9. 1:31 - pod kontrolą, trochę z górki. Głowa dostała power.
10. Pierwsza 200 w 45, druga w 41, 1:26, łokurfaaa.
Zamknięte, do domu 3km po 5:30, ale organizm zmęczony. Kostkę trochę czuję, wciąż to samo, bez bólu, ale to nie jest 100%. Niemniej, trening zamknięty, końcówka pokazała, że nogi jeszcze miały rezerwę, choć siłowo słabo. Się nie ćwiczyło siły, to jej nie ma
Może coś jeszcze wyrzeźbię w tym tygodniu, ale plan jest na wypad do znajomych pod Kraków, więc się nie nastawiam. Niemniej będę chciał kilometrówki w T10 pyknąć. Do następnego.
Miałem biegać rano. Miałem, gdyby nie to, że młoda o 5:20 była już na chodzie i czytałem książkę o psim patrolu. Potem basen z dzieciakami, 2h i na drzemce młodej, o 13 - rura na tartan, testować formę w formie czterysetek. Ciepło, 20 stopni, dobrze, że wodę wziąłem, a planowałem odpuścić, ale by mnie pozamiatało Niemniej - odpuściłem 200tki, wziąłem się za 400tki. Na sub44 w tabelce mam 1:32-1:38 na przerwie 3'. To postanowiłem zrobić 1:30-1:32 na przerwie 2,5'. Dobrze mi się to biega, czuję, że wchodzi i nie mam zajezdni, to biegam szybciej. Przerwy na razie w marszu.
Na wejściu, 300m od domu, niespodzianka. AEŚWYABAEM. Korzeń, znany mi od lat, omijany od lat. Aż do dziś, przykurowałem w niego prawą stopą, centralnie dużym paluchem i gleba. Na szczęście strat własnych w ludziach, sprzęcie i w morale nie było, więc poleciałem dalej. Jakoś ciężko mi było wejść w rytm, rozgrzewka narastająco od 6:00 do 5:20, dobieg na tartan, piiik i rura.
Lapowałem na znaczniki co 200m, lecąc na czują i korygując jak trzeba.
1. 1:32 (co prawda Garmin Connect pokazuje czas ruchu 1:30) - nadspodziewanie ciężko (pod górę, basen, głodny, zjazd formy?). Zacząłem się zastanawiać, czy uciągnę całą dziesiątkę.
2. 1:30 (plus 30m odcinek w ~7s). Zamknięte, dyszę.
3. 1:30 (końcówka szybciej). Dyszę.
4. 1:32 ciężko, ale bez dramatu, poziom ciężkości nie rośnie. Byle do piątego, potem będę odliczał.
5. 1:30 hmmm, ciężko? za to plus, że wszystkie w miarę równo.
6. Pierwsza 200 w 47, druga 44 - razem 1:31. Wciąż tak samo.
7. Początek przestrzelony, końcówka wolniej, 1:32. Wiem, że zrobię całość. Tu zaczyna się brzydkie mówienie po zalapowaniu.
8. Tym razem odwrotnie początek wolniej, koniec szybciej - 1:32. J.w., grzech mówienia brzydko.
9. 1:31 - pod kontrolą, trochę z górki. Głowa dostała power.
10. Pierwsza 200 w 45, druga w 41, 1:26, łokurfaaa.
Zamknięte, do domu 3km po 5:30, ale organizm zmęczony. Kostkę trochę czuję, wciąż to samo, bez bólu, ale to nie jest 100%. Niemniej, trening zamknięty, końcówka pokazała, że nogi jeszcze miały rezerwę, choć siłowo słabo. Się nie ćwiczyło siły, to jej nie ma
Może coś jeszcze wyrzeźbię w tym tygodniu, ale plan jest na wypad do znajomych pod Kraków, więc się nie nastawiam. Niemniej będę chciał kilometrówki w T10 pyknąć. Do następnego.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
45/2019 czwartek - lepszy wróbel w garści, czyli szybki bieg "ciągły"
Oficjalnie było wiadomo, że 3.05 wyjeżdżamy na 3 dni pod Kraków do znajomych, więc o bieganiu rozsądnie nawet nie myślałem.
Kminiłem, że może skoczę rano w piątek, ale żona na mnie spojrzała jak na kosmitę i zdrowy rozsądek, mimo niechęci do wieczornego biegania zwyciężył i poleciałem na moją 7 km pętlę. Jako że krótko, to niech będzie szybko. Postawiłem na ciągło-progowy. 2km rozgrzewki i przyspieszyłem, planowałem tempo 4:40-4:45, ALE...
Tempo jakie wyświetlał zegarek było totalnie z dupy (a miałem podpiętego Stryda), wiedziałem, że nie ma szans, żebym zamykał kilometry w 4:57 czując TAKIE obciążenie. Toż jakby to był trzeci trening z rzędu i na kacu to bym stwierdził, że ok, ale czułem że to tempo jest znacznie bliżej T10, więc leciałem swoje. Zrobiłem tak 4 km i kilometr niecały schłodzenia.
W domu wziąłem Stryda na spytki - ogólnie połączenie go z fonem 19/20 nieudane, krzaczył się, reset, firmware upgrade, 2 reset, brick. Więc radośnie przeszedłem wszystkie troubleshooting guide'y, aż doszedłem do ostatniego punktu - support@stryd.com Na razie nie jestem fanem tego urządzenia, oj nie Zobaczymy co odpiszą.
46/2019 poniedziałek - podbiegi
Po majówkowym carBROloadningu (patent pending) i wczorajszym 3,5h powrocie wstać było niełatwo, ale 5:25 zameldowałem się na dole. Czasu mało, poniedziałek, to podbiegi. Podpiąłem starego footpoda, poleciałem na wiadukt. Te rytmy z mojego planu dały mi bardzo duży wzrost efektywności takiego biegu - dziś otworzyłem w 38s., kolejne szyły od 36s do 34s i ostatni w 33s, a rok temu 38 to było szyybko. Wkurza mnie w nowym zegarku średnio logiczne ustawienie nawigacji po menu, oraz tempo chwilowe pokazywane z dokładnością do 5s. Muszę poszukać jak to obejść.
Z ciekawostek - wieczorem zorientowałem się, że wczoraj był Wings4Life, i że polską edycję wygrał Tomek Osmulski fajnie mieć świadomość, że tydzień temu przybijałem mu piątkę na zawodach gratulując zwycięstwa w Justynowie
Oficjalnie było wiadomo, że 3.05 wyjeżdżamy na 3 dni pod Kraków do znajomych, więc o bieganiu rozsądnie nawet nie myślałem.
Kminiłem, że może skoczę rano w piątek, ale żona na mnie spojrzała jak na kosmitę i zdrowy rozsądek, mimo niechęci do wieczornego biegania zwyciężył i poleciałem na moją 7 km pętlę. Jako że krótko, to niech będzie szybko. Postawiłem na ciągło-progowy. 2km rozgrzewki i przyspieszyłem, planowałem tempo 4:40-4:45, ALE...
Tempo jakie wyświetlał zegarek było totalnie z dupy (a miałem podpiętego Stryda), wiedziałem, że nie ma szans, żebym zamykał kilometry w 4:57 czując TAKIE obciążenie. Toż jakby to był trzeci trening z rzędu i na kacu to bym stwierdził, że ok, ale czułem że to tempo jest znacznie bliżej T10, więc leciałem swoje. Zrobiłem tak 4 km i kilometr niecały schłodzenia.
W domu wziąłem Stryda na spytki - ogólnie połączenie go z fonem 19/20 nieudane, krzaczył się, reset, firmware upgrade, 2 reset, brick. Więc radośnie przeszedłem wszystkie troubleshooting guide'y, aż doszedłem do ostatniego punktu - support@stryd.com Na razie nie jestem fanem tego urządzenia, oj nie Zobaczymy co odpiszą.
46/2019 poniedziałek - podbiegi
Po majówkowym carBROloadningu (patent pending) i wczorajszym 3,5h powrocie wstać było niełatwo, ale 5:25 zameldowałem się na dole. Czasu mało, poniedziałek, to podbiegi. Podpiąłem starego footpoda, poleciałem na wiadukt. Te rytmy z mojego planu dały mi bardzo duży wzrost efektywności takiego biegu - dziś otworzyłem w 38s., kolejne szyły od 36s do 34s i ostatni w 33s, a rok temu 38 to było szyybko. Wkurza mnie w nowym zegarku średnio logiczne ustawienie nawigacji po menu, oraz tempo chwilowe pokazywane z dokładnością do 5s. Muszę poszukać jak to obejść.
Z ciekawostek - wieczorem zorientowałem się, że wczoraj był Wings4Life, i że polską edycję wygrał Tomek Osmulski fajnie mieć świadomość, że tydzień temu przybijałem mu piątkę na zawodach gratulując zwycięstwa w Justynowie
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
47/2019 środa - Zaległe tysiączki z weekendu
200 czy 400 teraz nie były mi potrzebne, co widać w zapasie prędkości jaki mam po zeszłym tygodniu, za to wytrzymałość tempową (tudzież wytrzymałość siłową, hasło przeczytane ostatnio u Marcina Nagórka) przyjmę w każdej ilości. Więc tysiączki.
5:05 ruszyłem. Lekko skonsternowany, bo szron na szybie. Na szczęście sprawdziłem prognozę dzień wcześniej i miałem na sobie 2 warstwy w tym 1 z długim rękawem, buff jako szalik i rękawiczki. Dół na krótko, ale o mnie za 95% wychłodzenia ew. dyskomfortu odpowiada górna połowa ciała.
Niecałe 3km rozgrzewki, dobiegam na tartan i jazda. I w tym momencie przypomina mi się, że nie napisałem jakie miałem założenia. Z tabelki na sub44 wychodziło 4:24-4:28 p. 3'. Postanowiłem podbić ciutkę do 4:20 i latać po 52s-53s./200m.
1. Początek za wolno (55s.), następne 52, 53, 53, 52 = 4:25. Przerwa niby miała być 3 minuty, ruszyłem po 2,5
2. Przegiąłem początek (48s), kolejne 51, 51, 50, 51 = 4:11 Każdy za mocno, ale bez zajezdni. Przerwa znów 2,5
3. Otwarcie w 50s (coraz bliżej ), 53, 51, 52... Porypałem lapy i pobiegłem o 200 za mało.
4. 52s (wreszcie!), 51, 50, 53, 52 = 4:18
5. 52, 50, 53, 53, 50 = 4:18
6 (tu już bez lapowania, w drodze do domu chodnikiem na autolap zegarka) = 4:25
2km do domu i trening zamknięty w 1:07
Celowe wyższe tempo i krótsze przerwy, ale bez wpływu na realizację. I zajezdni też nie ma, intensywność treningu 6/10. Jutro BS, ew. 2 zakres, a w sobotę
4x1,6 w podobnym tempie.
Ciekawe czy uda się wytrenować wytrzymałość na tyle, żeby zrobić sub 45 na Piotrkowskiej? Zobaczymy jak będzie szło wytrzymałościowo, bo zapasu prędkości trochę mam, ale pewnie i tak otworzę na jakieś
200 czy 400 teraz nie były mi potrzebne, co widać w zapasie prędkości jaki mam po zeszłym tygodniu, za to wytrzymałość tempową (tudzież wytrzymałość siłową, hasło przeczytane ostatnio u Marcina Nagórka) przyjmę w każdej ilości. Więc tysiączki.
5:05 ruszyłem. Lekko skonsternowany, bo szron na szybie. Na szczęście sprawdziłem prognozę dzień wcześniej i miałem na sobie 2 warstwy w tym 1 z długim rękawem, buff jako szalik i rękawiczki. Dół na krótko, ale o mnie za 95% wychłodzenia ew. dyskomfortu odpowiada górna połowa ciała.
Niecałe 3km rozgrzewki, dobiegam na tartan i jazda. I w tym momencie przypomina mi się, że nie napisałem jakie miałem założenia. Z tabelki na sub44 wychodziło 4:24-4:28 p. 3'. Postanowiłem podbić ciutkę do 4:20 i latać po 52s-53s./200m.
1. Początek za wolno (55s.), następne 52, 53, 53, 52 = 4:25. Przerwa niby miała być 3 minuty, ruszyłem po 2,5
2. Przegiąłem początek (48s), kolejne 51, 51, 50, 51 = 4:11 Każdy za mocno, ale bez zajezdni. Przerwa znów 2,5
3. Otwarcie w 50s (coraz bliżej ), 53, 51, 52... Porypałem lapy i pobiegłem o 200 za mało.
4. 52s (wreszcie!), 51, 50, 53, 52 = 4:18
5. 52, 50, 53, 53, 50 = 4:18
6 (tu już bez lapowania, w drodze do domu chodnikiem na autolap zegarka) = 4:25
2km do domu i trening zamknięty w 1:07
Celowe wyższe tempo i krótsze przerwy, ale bez wpływu na realizację. I zajezdni też nie ma, intensywność treningu 6/10. Jutro BS, ew. 2 zakres, a w sobotę
4x1,6 w podobnym tempie.
Ciekawe czy uda się wytrenować wytrzymałość na tyle, żeby zrobić sub 45 na Piotrkowskiej? Zobaczymy jak będzie szło wytrzymałościowo, bo zapasu prędkości trochę mam, ale pewnie i tak otworzę na jakieś
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
48/2019 piątek - Szybsza dyszka
Miałem iść rano. Zasnąłem 23.20. Budzik na 4:53, w planie dyszka w 55 minut, więc byłoby akurat. ale młoda miała inny plan, 4:25 mleko, siku na nocnik, pielucha przelana więc razem z pidżamą (wolę słowo piżama ) do zmiany, i kalkulacja - wyjść i biegać, to umrę w ciągu dnia, położę się na kwadransik, aaaaaaand it's 6:30
Mina żony jak oznajmiłem, że rozważam bieganie rano w sobotę i niedzielę (oba dni gęste od planów) sprawiła, że szybka kalkulacja, lecę po południu. Dzieciaki dostały bajkę więc chwila spokoju, zaraz kolacja, zdążę na kąpiel. Założyłem nowe Chińczyki, Superlight XV. Wersja XIV bardziej mi leżała, ta jest na sporo szerszą stopę, jeszcze się nie przyzwyczaiłem. Plan poranny był zrobić 10k w 55 minut. Ale jakoś poczułem potrzebę dociśnięcia.
Ruszyłem, pierwszy km narastająco, piknął w 5:18, w tym sezonie prawie nie biegałem w okolicy 5:00, stwierdziłem że celuję w dyszkę w 50 minut. Nie był to najłatwiejszy bieg, z wyniku sprzed miesiąca wychodzi szybciej niż TM. Ogólnie pod kontrolą, ustabilizowałem na 4:55 tempo, starałem się trzymać, mimo że 6-8 km trafił mnie niewielki deszcz, a końcówka już ciężko, bo pod górkę trochę, niemniej założenia zrealizowane.
Trochę sobie plułem w brodę, że poleciałem w nowych butach, bo czułem, że nogi nie do końca jeszcze je ogarnęły, ale rolowanie i jutro wolne powinno załatwić sprawę. W niedzielę 4x1,6 T10. Będzie wesoło
Miałem iść rano. Zasnąłem 23.20. Budzik na 4:53, w planie dyszka w 55 minut, więc byłoby akurat. ale młoda miała inny plan, 4:25 mleko, siku na nocnik, pielucha przelana więc razem z pidżamą (wolę słowo piżama ) do zmiany, i kalkulacja - wyjść i biegać, to umrę w ciągu dnia, położę się na kwadransik, aaaaaaand it's 6:30
Mina żony jak oznajmiłem, że rozważam bieganie rano w sobotę i niedzielę (oba dni gęste od planów) sprawiła, że szybka kalkulacja, lecę po południu. Dzieciaki dostały bajkę więc chwila spokoju, zaraz kolacja, zdążę na kąpiel. Założyłem nowe Chińczyki, Superlight XV. Wersja XIV bardziej mi leżała, ta jest na sporo szerszą stopę, jeszcze się nie przyzwyczaiłem. Plan poranny był zrobić 10k w 55 minut. Ale jakoś poczułem potrzebę dociśnięcia.
Ruszyłem, pierwszy km narastająco, piknął w 5:18, w tym sezonie prawie nie biegałem w okolicy 5:00, stwierdziłem że celuję w dyszkę w 50 minut. Nie był to najłatwiejszy bieg, z wyniku sprzed miesiąca wychodzi szybciej niż TM. Ogólnie pod kontrolą, ustabilizowałem na 4:55 tempo, starałem się trzymać, mimo że 6-8 km trafił mnie niewielki deszcz, a końcówka już ciężko, bo pod górkę trochę, niemniej założenia zrealizowane.
Trochę sobie plułem w brodę, że poleciałem w nowych butach, bo czułem, że nogi nie do końca jeszcze je ogarnęły, ale rolowanie i jutro wolne powinno załatwić sprawę. W niedzielę 4x1,6 T10. Będzie wesoło
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
49/2019 niedziela - 4 mile w kaczą
Tak mi się skojarzyło.
Ten tydzień miałem dość intensywny, raz, że po prawie 2 miesiącach pierwszy raz wbiłem na objętość >40, dwa, że trochę upakowałem akcentów. Poniedziałek podbiegi, środa tysiączki, piątek ciągły i niedziela mile w T10.
Wyszedłem na drzemce młodej, myśląc sobie, "tylko godzinka, nie biorę wody". Trzeba było wziąć parno i duszno, 20 stopni na termometrze. Rok temu biegałem w upałach, ale w tym jeszcze się nie zdążyłem do wyższej temperatury przyzwyczaić. Miałem lekkie obawy, bo piątkowy deszcz wywołał (albo podbił) jakąś mini infekcję, lekkie drapanie w gardle, podwyższony puls, czasem coś w nosie się pojawi. Słowem, niby nic, a jednak coś. Plus nie byłem pewien, czy wypocząłem w 100% po tym ciągłym, więc trochę się bałem, że przegnę, zaczęły mi chodzić po głowie myśli o zmianie na tysiączki albo nawet BSa, ale odegnałem precz.
Lecę, 3km rozbiegu i rozkmina co biegać. Tzn. wiedziałem, że mam biegać 4 odcinki wytrzymałości tempowej po 1600, ale tempo było analizowane do ostatnich metrów. Z tabelki na sub44 wynika 7:10-7:20 (54-55/200m), tylko to nawet nie jest T10. Stwierdziłem, że podejdę ambitniej i zrobię to po 53/200, czyli tempem 4:25 (ja to wszystko przeliczałem biegnąc, mistrz przygotowań kurffa ).
1. Ruszam pierwszy z biegu, lapując przy znaczniku, przyspieszając znacznie w stosunku do tempa którym wbiegłem na tartan. 55 ( ), a mi już ciężko - będzie wesoło. Następne 200 pod górę, 56, kolejne 300 w połowie się wypłaszcza, przycisnąłem i 52, potem 54, 52, 8s te 33/34m i następne 54, 52, 52 i przerwa. Dyszę, niewesoło, bo jeszcze 3 zostały. Odcinek zamknięty 7:07. Przerwa 400m marszu.
2. Ruszam z tego samego miejsca (moja pętla to 2km), więc pierwszy płasko, 52 (teraz lepiej), 52, 54, 54, 52, 8s, 53, 52, 52. Ręce na biodrach na 30 sekund po przejściu w marsz, znów dyszę, tym razem mocniej, pojawiają się myśli o skróceniu treningu, itp., tym bardziej to dziwne, że nie jestem nawet blisko poziomu wyjechania jaki zdarzało mi się miewać. Ale woda by się przydała, a u mnie pusto. Odcinek 7:01. Trochę za dużo tych w 52 wpadło, postanowiłem się pilnować i w kolejny celować w te 53s.
3. Ruszam, 52, 53, 53 ciężko pod górę..., 54 (zapłaciłem za trzymanie tempa pod górę, więc musiałem ciut zwolnić), 51 (odrabiamy straty), 7, 54, 53 i 50 (z górki to poszło). Rączki na bioderkach już na minutkę, ale jeszcze nie mówię brzydko. 7:00
4. Miałem pewne opory żeby ruszyć tętno i oddech wróciły do normy, ale świadomość, że będzie piłowane siłowo trochę mnie blokowała. Niemniej, teraz i tak mniej boli, niż będzie bolało za 2 tygodnie, więc lepiej się przygotować. Rezerwy siłowej nie mam żadnej, 54, 54, 55, 55, wkurw, 52, 8, 54, 52, 52 i fajrant, ale lekko ni było. 7:08 Rączki na biodrach 2 minuty, obyło się bez rączek na kolanach, ale wyszło ciężej niż powinno.
Trening domknąłem, bez zajezdni, ale łatwo nie było, 7/10. Może miała tu drobny wpływ po trochu temperatura, może regeneracja czy infekcja (bo ciągle chrząkam), może niedotrenowanie do tego poziomu jeszcze. Za tydzień na dwójkach się okaże, a najbardziej na Piotrkowskiej.
Miałem dziś biegać podbiegi, ale rozsądnie stwierdziłem,że regeneracja>podbiegi, więc jutro chyba 400tki, tym bardziej, że środa-czwartek mam wycieczkę do Szwecji i będzie gęsto, ale wiem, ze tam mogę zrobić fajne podbiegi
Tydzień zamknięty porządnym kilometrażem oraz fajnymi akcentami. Szybkie bieganie mi się podoba. Jakoś nawet maraton mnie nie kusi za bardzo ostatnio, za to droga do 39:XX a i owszem.
Tak mi się skojarzyło.
Ten tydzień miałem dość intensywny, raz, że po prawie 2 miesiącach pierwszy raz wbiłem na objętość >40, dwa, że trochę upakowałem akcentów. Poniedziałek podbiegi, środa tysiączki, piątek ciągły i niedziela mile w T10.
Wyszedłem na drzemce młodej, myśląc sobie, "tylko godzinka, nie biorę wody". Trzeba było wziąć parno i duszno, 20 stopni na termometrze. Rok temu biegałem w upałach, ale w tym jeszcze się nie zdążyłem do wyższej temperatury przyzwyczaić. Miałem lekkie obawy, bo piątkowy deszcz wywołał (albo podbił) jakąś mini infekcję, lekkie drapanie w gardle, podwyższony puls, czasem coś w nosie się pojawi. Słowem, niby nic, a jednak coś. Plus nie byłem pewien, czy wypocząłem w 100% po tym ciągłym, więc trochę się bałem, że przegnę, zaczęły mi chodzić po głowie myśli o zmianie na tysiączki albo nawet BSa, ale odegnałem precz.
Lecę, 3km rozbiegu i rozkmina co biegać. Tzn. wiedziałem, że mam biegać 4 odcinki wytrzymałości tempowej po 1600, ale tempo było analizowane do ostatnich metrów. Z tabelki na sub44 wynika 7:10-7:20 (54-55/200m), tylko to nawet nie jest T10. Stwierdziłem, że podejdę ambitniej i zrobię to po 53/200, czyli tempem 4:25 (ja to wszystko przeliczałem biegnąc, mistrz przygotowań kurffa ).
1. Ruszam pierwszy z biegu, lapując przy znaczniku, przyspieszając znacznie w stosunku do tempa którym wbiegłem na tartan. 55 ( ), a mi już ciężko - będzie wesoło. Następne 200 pod górę, 56, kolejne 300 w połowie się wypłaszcza, przycisnąłem i 52, potem 54, 52, 8s te 33/34m i następne 54, 52, 52 i przerwa. Dyszę, niewesoło, bo jeszcze 3 zostały. Odcinek zamknięty 7:07. Przerwa 400m marszu.
2. Ruszam z tego samego miejsca (moja pętla to 2km), więc pierwszy płasko, 52 (teraz lepiej), 52, 54, 54, 52, 8s, 53, 52, 52. Ręce na biodrach na 30 sekund po przejściu w marsz, znów dyszę, tym razem mocniej, pojawiają się myśli o skróceniu treningu, itp., tym bardziej to dziwne, że nie jestem nawet blisko poziomu wyjechania jaki zdarzało mi się miewać. Ale woda by się przydała, a u mnie pusto. Odcinek 7:01. Trochę za dużo tych w 52 wpadło, postanowiłem się pilnować i w kolejny celować w te 53s.
3. Ruszam, 52, 53, 53 ciężko pod górę..., 54 (zapłaciłem za trzymanie tempa pod górę, więc musiałem ciut zwolnić), 51 (odrabiamy straty), 7, 54, 53 i 50 (z górki to poszło). Rączki na bioderkach już na minutkę, ale jeszcze nie mówię brzydko. 7:00
4. Miałem pewne opory żeby ruszyć tętno i oddech wróciły do normy, ale świadomość, że będzie piłowane siłowo trochę mnie blokowała. Niemniej, teraz i tak mniej boli, niż będzie bolało za 2 tygodnie, więc lepiej się przygotować. Rezerwy siłowej nie mam żadnej, 54, 54, 55, 55, wkurw, 52, 8, 54, 52, 52 i fajrant, ale lekko ni było. 7:08 Rączki na biodrach 2 minuty, obyło się bez rączek na kolanach, ale wyszło ciężej niż powinno.
Trening domknąłem, bez zajezdni, ale łatwo nie było, 7/10. Może miała tu drobny wpływ po trochu temperatura, może regeneracja czy infekcja (bo ciągle chrząkam), może niedotrenowanie do tego poziomu jeszcze. Za tydzień na dwójkach się okaże, a najbardziej na Piotrkowskiej.
Miałem dziś biegać podbiegi, ale rozsądnie stwierdziłem,że regeneracja>podbiegi, więc jutro chyba 400tki, tym bardziej, że środa-czwartek mam wycieczkę do Szwecji i będzie gęsto, ale wiem, ze tam mogę zrobić fajne podbiegi
Tydzień zamknięty porządnym kilometrażem oraz fajnymi akcentami. Szybkie bieganie mi się podoba. Jakoś nawet maraton mnie nie kusi za bardzo ostatnio, za to droga do 39:XX a i owszem.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
50/2019 wtorek - 400tki
Dziś budziki elektroniczny i białkowy zgrały się i o 4:50 wstałem. Młodą trzeba było rozplątać z kocyka, zabrać karty ze świnką Peppą jakie ch. wie kiedy zwinęła do łóżeczka, oraz dać mleko. Waga 79,0 (przez ostatnie kilka dni w górę, chipsy, browary i pizza nie uszły bezkarnie). Na termometrze 5 stopni, więc ubrałem się w 1 warstwę (złyyyy wybór), na szczęście wziąłem rękawiczki i buffa na szyję, więc jakoś przeżyłem. Ale tęskniłem za dodatkową koszulką, tym bardziej, że wiało.
Plan na dziś 10x400 w tempie 1:32-1:34, czyli każda 200tka po 46-47 sekund. Przerwy planowo skróciłem z 3 do 2,5 minuty.
Garminowi chwilę zajęło złapanie fixa GPSa, więc ruszyłem i odpaliłem zegarek po jakichś 200 metrach. Dobieg na tartan (swoją drogą, strasznie monotonne mam te trasy ostatnio, takie w stylu "Sochers, czyli tam i z powrotem" dobiegam, lap przy znaczniku i lecimy.
1. 48+45
2. 46+45
3. 45+45
4. 45+45
5. 45+47
6. 45+45
7. 45+44
tutaj skończyłem bieganie na tartanie, resztę cisnąłem po 1:30 na chodniku kierując się w stronę domu, starając się utrzymać intensywność i kadencję z poprzednich.
8, 9 i 10. weszły w 1:30 każda, a w Garmin Connect wygląda na to, że i dystans mniej więcej pokrywa się z odcinkami na tartanie, więc przyjmuję że jest ok, tym bardziej, że czułem że jest jak powinno być i cel zrealizowany.
W ogóle to po ostatnich tysiączkach, milach i tych 400kach mam trochę przemyśleń na temat długości kroku, kadencji, tempa i łatwości biegu. Dziś początek i w niedzielę początek szły ciężko, musiałem więcej energii niż chciałem wkładać w utrzymanie tempa. Dopóki nie uświadomiłem sobie, że robię długie kroki ale dość wolno, przez co sporo energii szło na "susy" i tempo nie było takie jakbym sobie tego życzył. Podkręcenie kadencji (przy otrzymaniu długości kroku)
podbiło tempo, ale paradoksalnie zamiast męczyć bardziej - męczyło mniej, bo "samo szło", na tyle oczywiście, na ile tempo 3:45 może samo iść. W weekend przy kolejnych odcinkach T10 będę się starał tego pilnować, bo widzę, ile mi to daje.
Dziś symbolicznie pękła pięćdziesiątka treningów w 2019. Lubię porównywać bieżący do 2018, spojrzałem, że rok temu 14 maja miałem trening numer 34, a w całym roku do kontuzji uciułałem 90. W tym planuję trochę więcej
Dziś budziki elektroniczny i białkowy zgrały się i o 4:50 wstałem. Młodą trzeba było rozplątać z kocyka, zabrać karty ze świnką Peppą jakie ch. wie kiedy zwinęła do łóżeczka, oraz dać mleko. Waga 79,0 (przez ostatnie kilka dni w górę, chipsy, browary i pizza nie uszły bezkarnie). Na termometrze 5 stopni, więc ubrałem się w 1 warstwę (złyyyy wybór), na szczęście wziąłem rękawiczki i buffa na szyję, więc jakoś przeżyłem. Ale tęskniłem za dodatkową koszulką, tym bardziej, że wiało.
Plan na dziś 10x400 w tempie 1:32-1:34, czyli każda 200tka po 46-47 sekund. Przerwy planowo skróciłem z 3 do 2,5 minuty.
Garminowi chwilę zajęło złapanie fixa GPSa, więc ruszyłem i odpaliłem zegarek po jakichś 200 metrach. Dobieg na tartan (swoją drogą, strasznie monotonne mam te trasy ostatnio, takie w stylu "Sochers, czyli tam i z powrotem" dobiegam, lap przy znaczniku i lecimy.
1. 48+45
2. 46+45
3. 45+45
4. 45+45
5. 45+47
6. 45+45
7. 45+44
tutaj skończyłem bieganie na tartanie, resztę cisnąłem po 1:30 na chodniku kierując się w stronę domu, starając się utrzymać intensywność i kadencję z poprzednich.
8, 9 i 10. weszły w 1:30 każda, a w Garmin Connect wygląda na to, że i dystans mniej więcej pokrywa się z odcinkami na tartanie, więc przyjmuję że jest ok, tym bardziej, że czułem że jest jak powinno być i cel zrealizowany.
W ogóle to po ostatnich tysiączkach, milach i tych 400kach mam trochę przemyśleń na temat długości kroku, kadencji, tempa i łatwości biegu. Dziś początek i w niedzielę początek szły ciężko, musiałem więcej energii niż chciałem wkładać w utrzymanie tempa. Dopóki nie uświadomiłem sobie, że robię długie kroki ale dość wolno, przez co sporo energii szło na "susy" i tempo nie było takie jakbym sobie tego życzył. Podkręcenie kadencji (przy otrzymaniu długości kroku)
podbiło tempo, ale paradoksalnie zamiast męczyć bardziej - męczyło mniej, bo "samo szło", na tyle oczywiście, na ile tempo 3:45 może samo iść. W weekend przy kolejnych odcinkach T10 będę się starał tego pilnować, bo widzę, ile mi to daje.
Dziś symbolicznie pękła pięćdziesiątka treningów w 2019. Lubię porównywać bieżący do 2018, spojrzałem, że rok temu 14 maja miałem trening numer 34, a w całym roku do kontuzji uciułałem 90. W tym planuję trochę więcej
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
51/2019 środa - siła biegowa na wyjeździe
Dziś wstałem nawet wcześniej niż na trening, bo 4:40. Szkoda tylko, że 5:05 taxi na Fabryczny, stamtąd na Okęcie, a potem już z górki, przesiadka w Rydze i po 8h od wyjścia z domu - Sztokholm wita z biura wyszedłem o 18, więc też wesoło. Powiedzieć, że mi się nie chciało to mało powiedziane, chociaż pogoda ładna. Po chwili rozkminy stwierdziłem, że jest realne ryzyko, że będę miał 3 biegania w tym tygodniu, więc przydałoby się zrobić jakąś dyszkę w krosie (tu dość nierówno mają, i nie mówię o suficie, tylko o podłodze ). Perspektywa wyjścia rano o 6, zrobienia treningu i potem odbębnienia 3/4 dnia w biurze z kolejnymi 8h powrotu była jeszcze mniej kusząca, niż wyjście po południu.
Więc się ubrałem i poszedłem. Ostatnio jak byłem to zauważyłem dobrą górkę do podbiegów, jakiś gość z niej na paralotni startował (dziś też w sumie). Więc siła biegowa jak ta lala, zważywszy na profil miasteczka - NIE JEST płaskie. Poleciałem w kierunku górki, niecałe 4km na rozgrzewkę i w górę. Podbieg ma ze 170 metrów, Garmin pokazuje 18 metrów w górę, endo prawie 40 (raczej ściemnia), niemniej stromo jest dość, ale wbiegłem. Na górze pooddychałem rękawami, zrobiłem fotę i zszedłem po raz pierwszy, starając się nie wywinąć orła. Drugie podejście trudniejsze mocno, wolniej, ale też "wbiegnięte". Druga runda łapania powietrza i zejście na dół, prawie całkowicie. Myślałem, że zawał mam, czułem takie obciążenie serducha, no i myślałem, że mi poślady odpadną. Im wyżej byłem w trakcie drugiego podbiegu, tym bardziej wybijało mi się z głowy trzecie podejście na dole odpaliłem wrotki z powrotem, oczywiście popieprzyłem trasę dzięki czemu dołożyłem dystansu, a jak już i tak było więcej niż planowane, to po raz pierwszy od dawna - dokręciłem do dychy. Tzn. tak myślałem, ale okrężna trasa obrana na dokrętkę była dłuższa niż myślałem i wyszło prawie 11. Garmin pokazał +160 w górę i w dół, nie wiem czy tyle było, ale było dużo.
Zadowolony jestem. Kminiłem trochę, czy nie wyjść rano na piątkę rozbiegania, ale stwierdzam, że się poroluję, porozciągam i poobijam w majestacie prawa Plus jest taki, ze czuje, że infekcja przechodzi i dziś mi się dużo swobodniej biegło niż ostatnio.
Dziś wstałem nawet wcześniej niż na trening, bo 4:40. Szkoda tylko, że 5:05 taxi na Fabryczny, stamtąd na Okęcie, a potem już z górki, przesiadka w Rydze i po 8h od wyjścia z domu - Sztokholm wita z biura wyszedłem o 18, więc też wesoło. Powiedzieć, że mi się nie chciało to mało powiedziane, chociaż pogoda ładna. Po chwili rozkminy stwierdziłem, że jest realne ryzyko, że będę miał 3 biegania w tym tygodniu, więc przydałoby się zrobić jakąś dyszkę w krosie (tu dość nierówno mają, i nie mówię o suficie, tylko o podłodze ). Perspektywa wyjścia rano o 6, zrobienia treningu i potem odbębnienia 3/4 dnia w biurze z kolejnymi 8h powrotu była jeszcze mniej kusząca, niż wyjście po południu.
Więc się ubrałem i poszedłem. Ostatnio jak byłem to zauważyłem dobrą górkę do podbiegów, jakiś gość z niej na paralotni startował (dziś też w sumie). Więc siła biegowa jak ta lala, zważywszy na profil miasteczka - NIE JEST płaskie. Poleciałem w kierunku górki, niecałe 4km na rozgrzewkę i w górę. Podbieg ma ze 170 metrów, Garmin pokazuje 18 metrów w górę, endo prawie 40 (raczej ściemnia), niemniej stromo jest dość, ale wbiegłem. Na górze pooddychałem rękawami, zrobiłem fotę i zszedłem po raz pierwszy, starając się nie wywinąć orła. Drugie podejście trudniejsze mocno, wolniej, ale też "wbiegnięte". Druga runda łapania powietrza i zejście na dół, prawie całkowicie. Myślałem, że zawał mam, czułem takie obciążenie serducha, no i myślałem, że mi poślady odpadną. Im wyżej byłem w trakcie drugiego podbiegu, tym bardziej wybijało mi się z głowy trzecie podejście na dole odpaliłem wrotki z powrotem, oczywiście popieprzyłem trasę dzięki czemu dołożyłem dystansu, a jak już i tak było więcej niż planowane, to po raz pierwszy od dawna - dokręciłem do dychy. Tzn. tak myślałem, ale okrężna trasa obrana na dokrętkę była dłuższa niż myślałem i wyszło prawie 11. Garmin pokazał +160 w górę i w dół, nie wiem czy tyle było, ale było dużo.
Zadowolony jestem. Kminiłem trochę, czy nie wyjść rano na piątkę rozbiegania, ale stwierdzam, że się poroluję, porozciągam i poobijam w majestacie prawa Plus jest taki, ze czuje, że infekcja przechodzi i dziś mi się dużo swobodniej biegło niż ostatnio.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
51/2019 środa - siła biegowa na wyjeździe
Dziś wstałem nawet wcześniej niż na trening, bo 4:40. Szkoda tylko, że 5:05 taxi na Fabryczny, stamtąd na Okęcie, a potem już z górki, przesiadka w Rydze i po 8h od wyjścia z domu - Sztokholm wita z biura wyszedłem o 18, więc też wesoło. Powiedzieć, że mi się nie chciało to mało powiedziane, chociaż pogoda ładna. Po chwili rozkminy stwierdziłem, że jest realne ryzyko, że będę miał 3 biegania w tym tygodniu, więc przydałoby się zrobić jakąś dyszkę w krosie (tu dość nierówno mają, i nie mówię o suficie, tylko o podłodze ). Perspektywa wyjścia rano o 6, zrobienia treningu i potem odbębnienia 3/4 dnia w biurze z kolejnymi 8h powrotu była jeszcze mniej kusząca, niż wyjście po południu.
Więc się ubrałem i poszedłem. Ostatnio jak byłem to zauważyłem dobrą górkę do podbiegów, jakiś gość z niej na paralotni startował (dziś też w sumie). Więc siła biegowa jak ta lala, zważywszy na profil miasteczka - NIE JEST płaskie. Poleciałem w kierunku górki, niecałe 4km na rozgrzewkę i w górę. Podbieg ma ze 170 metrów, Garmin pokazuje 18 metrów w górę, endo prawie 40 (raczej ściemnia), niemniej stromo jest dość, ale wbiegłem. Na górze pooddychałem rękawami, zrobiłem fotę i zszedłem po raz pierwszy, starając się nie wywinąć orła. Drugie podejście trudniejsze mocno, wolniej, ale też "wbiegnięte". Druga runda łapania powietrza i zejście na dół, prawie całkowicie. Myślałem, że zawał mam, czułem takie obciążenie serducha, no i myślałem, że mi poślady odpadną. Im wyżej byłem w trakcie drugiego podbiegu, tym bardziej wybijało mi się z głowy trzecie podejście na dole odpaliłem wrotki z powrotem, oczywiście popieprzyłem trasę dzięki czemu dołożyłem dystansu, a jak już i tak było więcej niż planowane, to po raz pierwszy od dawna - dokręciłem do dychy. Tzn. tak myślałem, ale okrężna trasa obrana na dokrętkę była dłuższa niż myślałem i wyszło prawie 11. Garmin pokazał +160 w górę i w dół, nie wiem czy tyle było, ale było dużo.
Zadowolony jestem. Kminiłem trochę, czy nie wyjść rano na piątkę rozbiegania, ale stwierdzam, że się poroluję, porozciągam i poobijam w majestacie prawa Plus jest taki, ze czuje, że infekcja przechodzi i dziś mi się dużo swobodniej biegło niż ostatnio.
Dziś wstałem nawet wcześniej niż na trening, bo 4:40. Szkoda tylko, że 5:05 taxi na Fabryczny, stamtąd na Okęcie, a potem już z górki, przesiadka w Rydze i po 8h od wyjścia z domu - Sztokholm wita z biura wyszedłem o 18, więc też wesoło. Powiedzieć, że mi się nie chciało to mało powiedziane, chociaż pogoda ładna. Po chwili rozkminy stwierdziłem, że jest realne ryzyko, że będę miał 3 biegania w tym tygodniu, więc przydałoby się zrobić jakąś dyszkę w krosie (tu dość nierówno mają, i nie mówię o suficie, tylko o podłodze ). Perspektywa wyjścia rano o 6, zrobienia treningu i potem odbębnienia 3/4 dnia w biurze z kolejnymi 8h powrotu była jeszcze mniej kusząca, niż wyjście po południu.
Więc się ubrałem i poszedłem. Ostatnio jak byłem to zauważyłem dobrą górkę do podbiegów, jakiś gość z niej na paralotni startował (dziś też w sumie). Więc siła biegowa jak ta lala, zważywszy na profil miasteczka - NIE JEST płaskie. Poleciałem w kierunku górki, niecałe 4km na rozgrzewkę i w górę. Podbieg ma ze 170 metrów, Garmin pokazuje 18 metrów w górę, endo prawie 40 (raczej ściemnia), niemniej stromo jest dość, ale wbiegłem. Na górze pooddychałem rękawami, zrobiłem fotę i zszedłem po raz pierwszy, starając się nie wywinąć orła. Drugie podejście trudniejsze mocno, wolniej, ale też "wbiegnięte". Druga runda łapania powietrza i zejście na dół, prawie całkowicie. Myślałem, że zawał mam, czułem takie obciążenie serducha, no i myślałem, że mi poślady odpadną. Im wyżej byłem w trakcie drugiego podbiegu, tym bardziej wybijało mi się z głowy trzecie podejście na dole odpaliłem wrotki z powrotem, oczywiście popieprzyłem trasę dzięki czemu dołożyłem dystansu, a jak już i tak było więcej niż planowane, to po raz pierwszy od dawna - dokręciłem do dychy. Tzn. tak myślałem, ale okrężna trasa obrana na dokrętkę była dłuższa niż myślałem i wyszło prawie 11. Garmin pokazał +160 w górę i w dół, nie wiem czy tyle było, ale było dużo.
Zadowolony jestem. Kminiłem trochę, czy nie wyjść rano na piątkę rozbiegania, ale stwierdzam, że się poroluję, porozciągam i poobijam w majestacie prawa Plus jest taki, ze czuje, że infekcja przechodzi i dziś mi się dużo swobodniej biegło niż ostatnio.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
52/2019 niedziela - wytrzymałość tempowa
Po środowo-czwartkowej wizycie w Szwecji i dwóch podbiegach które mnie przeczesały, następne bieganie wypadło w niedzielę. Czwartek o 22 w domu, bieganie w piątek rano odpadło. Sobota cała pod rodzinę, w sumie niedziela też, ale udało się wyciąć te 75 minut, coby się styrać
Nie pomogło mi to, że ostatnio posiłek to w sobotę to obiad u teściów o 17 w sobotę i dwa browary wieczorem, oraz pójście spać już w niedzielę
7:40 ruszyłem, temperatura 29,5 stopnia, ładne słoneczko i wiaterek. Ale wodę wziąłem
Dobiegam na tartan, mając w głowie ce;: 2x3km po 4:30. Każde 200 metrów po 54 sekundy. żebym nie musiał dziobać tylu odcinków w Garmin Connect, , stwierdziłem że będę lapował co 400-600m. Pik.
1 powtórzenie:
2:43 (600m), 2:43 (600m), 3:33 (800m, porypałem przyciski), 3:35 (800m), 51s (200m) = 13:25 (jeśli dobrze zsumowałem )
Zrobione ale ciężko. Ciężej niż myślałem.
Przerwa 4,5 minuty w marszu.
2 powtórzenie:
1:47 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:45 (400), 53s. (200) = 13:30
Rączki na kolankach na 15 sekund, 2 minuty marszu i powrót do domu.
Wrażenia? 7/10, za mocno w stosunku do tego co powinno być. Tzn. odczuciowo. Ale podejrzewam, że wiem dlaczego. Rok temu te same jednostki biegałam jak z tabelki, w końcówce - ciut szybciej, na tempo na sum 45. I takie kilometrówki biegałem 4:30-4:34, teraz od razu zacząłem cisnąć mocniej. Takie trójki robiłbym w 13:50-14:10, czyli tempem progowym Danielsa. A tu cisnąłem szybciej, wiem, że jakbym leciał na 13:50 (co jest czasem na sub 44 minuty w tabelce według której biegam) to by wyszło obciążeniowo 5/10. To do przemyślenia.
W sobotę zawody, impreza sezonu, na której chciałem łamać 44 minuty (tzn. na początku powrotu do biegania po złamaniu). W tym tygodniu nie będę cisnął jakoś mocno, pewnie zrobię z 4x 1,6 progowo jutro rano, w czwartek jakąś dyszkę z dodatkiem 2 zakresu i w sobotę o 19 będzie ciśnięte. Trzymajcie kciuki
Po środowo-czwartkowej wizycie w Szwecji i dwóch podbiegach które mnie przeczesały, następne bieganie wypadło w niedzielę. Czwartek o 22 w domu, bieganie w piątek rano odpadło. Sobota cała pod rodzinę, w sumie niedziela też, ale udało się wyciąć te 75 minut, coby się styrać
Nie pomogło mi to, że ostatnio posiłek to w sobotę to obiad u teściów o 17 w sobotę i dwa browary wieczorem, oraz pójście spać już w niedzielę
7:40 ruszyłem, temperatura 29,5 stopnia, ładne słoneczko i wiaterek. Ale wodę wziąłem
Dobiegam na tartan, mając w głowie ce;: 2x3km po 4:30. Każde 200 metrów po 54 sekundy. żebym nie musiał dziobać tylu odcinków w Garmin Connect, , stwierdziłem że będę lapował co 400-600m. Pik.
1 powtórzenie:
2:43 (600m), 2:43 (600m), 3:33 (800m, porypałem przyciski), 3:35 (800m), 51s (200m) = 13:25 (jeśli dobrze zsumowałem )
Zrobione ale ciężko. Ciężej niż myślałem.
Przerwa 4,5 minuty w marszu.
2 powtórzenie:
1:47 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:49 (400), 1:45 (400), 53s. (200) = 13:30
Rączki na kolankach na 15 sekund, 2 minuty marszu i powrót do domu.
Wrażenia? 7/10, za mocno w stosunku do tego co powinno być. Tzn. odczuciowo. Ale podejrzewam, że wiem dlaczego. Rok temu te same jednostki biegałam jak z tabelki, w końcówce - ciut szybciej, na tempo na sum 45. I takie kilometrówki biegałem 4:30-4:34, teraz od razu zacząłem cisnąć mocniej. Takie trójki robiłbym w 13:50-14:10, czyli tempem progowym Danielsa. A tu cisnąłem szybciej, wiem, że jakbym leciał na 13:50 (co jest czasem na sub 44 minuty w tabelce według której biegam) to by wyszło obciążeniowo 5/10. To do przemyślenia.
W sobotę zawody, impreza sezonu, na której chciałem łamać 44 minuty (tzn. na początku powrotu do biegania po złamaniu). W tym tygodniu nie będę cisnął jakoś mocno, pewnie zrobię z 4x 1,6 progowo jutro rano, w czwartek jakąś dyszkę z dodatkiem 2 zakresu i w sobotę o 19 będzie ciśnięte. Trzymajcie kciuki
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Zawody, zawody i po zawodach.
Plan minimum był 44:59, nie wyszło, 45:44. Jutro relacja i wnioski.
Plan minimum był 44:59, nie wyszło, 45:44. Jutro relacja i wnioski.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Jest chwila, to relacja dziś, bo z czasem krucho.
53/2019 czwartek - 4x1 km P przerwa 2,5 minuty w truchcie
Zastanawiająco ciężko w stosunku do tempa, ostatni w 4:38 bodajże. Co chwila musiałem wysmarkiwać nos, lewa dziurka leciała w trakcie biegu mocno, ki diabeł? W ciągu dnia cisza i spokój, po biegu też, tylko w trakcie problemy.
54/2019 niedziela - 17 Bieg Piotrkowską
Nadszedł dzień zawodów. Szału z formą nie miałem, nie czułem się jakoś wybitnie mocny. Jednostki treningowe też wchodziły ciężej niż przed naciągnięciem ścięgna. No ogólnie nie tak. Ale jednocześnie przez brak czasu udało się trochę odpocząć (czwartkowe 4x1 to był jedyny trening w tym tygodniu), w piątek od rana trochę pomachałem pędzlem, bo szykujemy mały remont, na szczęście młoda w sobotę dała się wyspać, potem skoczyliśmy na działkę (1h w jedną stronę) na imieniny chrześniaka. Tam chill, do rozsądnej godziny karczek i kiełba, potem tylko lekkie węgle i płyny, żeby zeszło. 1h z powrotem, żona zrzuciła mnie 1k od startu (ciuchy miałem gotowe ze sobą ) i pojechała położyć dzieciaki. Ja jeszcze parę łyków wody, ostatni przystanek w kibelku, i na linię startu. Mimo dość wysokiej temperatury (18-19 stopni), lekki wiaterek nie powodował żadnych problemów i przyjemnie chłodził. Było ok, tym bardziej, że w cieniu.
Wypatrzyłem balony na 45, ustawiłem się za drugim pacemakerem, wyłączyłem autolap i czekam na start. 5500 ludzi odebrało pakiety, więc spory tłum. Buty zawiązane, sygnał GPS złapany, ready, steady, go. Ruszam, przebiegając przez linię startu uruchamiam Garmina.
Lecę 4:30-4:35, czyli zgodnie z założeniami, tym bardziej, że początek lekko w górę. Ludzi dookoła masa, ale pierwszy raz generalnie nie mam tak, ze muszę omijać niezorientowanych na 55 w strefie na 45 grupa na 45 idzie równo, pacemaker z tych gadatliwych, ręce pracują, oddychamy, nie podpalać się. Mnie to nie przeszkadza, biegnę swoje. Pierwszy km 4:35. Zgodnie z założeniami, ale ciężej niż bym chciał i niż być powinno.
Zakręt w prawo w kierunku Stajni Jednorożców, trochę prostej, zakręt w lewo i lecimy dalej prosto Kościuszki i Zachodnią. Drugi w 4:28. Ciut za szybko, ale bez dramatu. Za to czuję, że siły mam niewiele. Kurfa, przecież to dopiero początek. Ok, cały czas lekko pod górkę, ale bez przesady, ja pod nogą nie czuję luzu. Czuję, że nie będzie lekko. Parę łyków wody i trzeci kilometr (wciąż ciut pod górkę) zamykam w 4:30. Teoretycznie zgodnie z planem,w praktyce muszę mocno pilnować tempa. A nie powinienem, bo to tylko 4:30, a jak szybsze jednostki latałem na większym luzie.
Na czwartym kryzys... Patrząc po pierwszych trzech, wiedziałem już, że nadejdzie, ale nie wiedziałem, że tak szybko. Tempo spada, nawet 4:50. WTF? Ja rozumiem 4:35-4:40, ale tutaj lecę tyle ile mogę. Zgubiłem znacznik czwartego kilometra, piątego zresztą też (w międzyczasie woda, duuuużo na siebie, ochłoda pomogła), lapuję dopiero na szóstym 13:36, w teorii 4:32, więc nie ma dramatu, ale tylko na papierze, bo trochę (acz niewiele) nadrobiłem zbiegiem, bo tu idzie z górki. Ja tu powinienem lecieć po 4:25, a muszę trzymać 4:40 i nie jest łatwo. Biegnie mi się ciężko, kręcić nogi kręcą, ale siły zero, ludzie wyprzedzają mnie dość łatwo, balony na 45 (mojego i jeszcze jednego pejsa (czyli było 3) pożegnałem już dawno. Próbowałem dokleić się do gościa o mocno niebiegowej posturze, aczkolwiek mi odszedł to puściłem...
7km w 4:39, teraz to już jest tylko minimalizowanie strat, ani podciągając kadencję, anie tempo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie wyższej prędkości. Dziwne, staram się wykminić dlaczego, ale nie wychodzi. Na razie mam przed sobą 1/3 trasy. I podbieg po nawrotce. Powera brak totalny, kręcę siłą woli. Jakiś gość z Reebok Run Crew zbiera kumpla, staram się skleić, ale gdzie tam. Po chwili wracam do swojej obrony Częstochowy, czyli walki o rezultat lepszy niż w kwietniu. Plan minimum i 44:xx poszedł się paść już dawno. Walka o Season Best trwa.
Niech za miarę mojej męczarni robi fakt, że ósmy kaem wpada w 5:00... Szybka kalkulacja, 36:51, jeśli następne pobiegnę w 9 minut, czyli 4:30 za sztukę, i tak będzie gorzej niż poprzednio. Psychice to nie pomaga
Walczę ze sobą o utrzymanie szybkości. Rezultat taki sobie - dziewiąty i 4:54. @#$%^... Przyspieszam, biegnę obok gościa z którym gadałem przy kiblach przed startem, parę słów o pogodzie pozwoliło oderwać głowę. Nogi kręcą, na tempo nie patrzę. Idzie lekko z górki. Na ostatnim zakręcie, jakieś 500m przed metą kibicuje Tomek Osmulski (zwycięzca tegorocznego Wingsa). "Jaki czas?" pytam. "Jeszcze nie dobiegłem" śmieje się. Dobra, lecę, ostatnia prosta, odpalam nędzne resztki nitro które akurat jakimś cudem zachowały się gdzieś w kącie. Wpadam na metę lapując, siły wystarczyło na podniesienie rąk w górę gość z Reebok Run Crew i jakaś laska potrzebują medyka, bo się słaniają i zaraz dostają wsparcie, ja kilkanaście szybkich oddechów i wracam do normy, medal, woda, Gatorade, strefa mety prowadzi dość daleko. 2 minuty po biegu nie czuję, że biegłem.
Czas netto 45:44, minutę gorzej od życiówki, 45s gorzej od planu minimum. Ostatni kilometr wpadł w równe 4:00. Przynajmniej tyle.
Rozglądam się za znajomymi, ale z tym kiepsko, odwracam się i widzę Henia Szosta (3 miejsce), szybka prośba o fotkę i oto jest:
Telefon do żony, zebranie opierdolu za marudzenie na wynik, i do domu. Nie chciało mi się brać taryfy, to te niecałe 4,5 km potruchtałem do domu. Zastanawia mnie skąd taki brak siły - mam pewne przemyślenia, ale to na spokojnie opiszę w poniedziałek rano.
Generalnie SB zrobiony, ale cel na ten bieg nieosiągnięty. Zadowolenie oceniam na 4/6. Od poniedziałku wracam do treningu.
53/2019 czwartek - 4x1 km P przerwa 2,5 minuty w truchcie
Zastanawiająco ciężko w stosunku do tempa, ostatni w 4:38 bodajże. Co chwila musiałem wysmarkiwać nos, lewa dziurka leciała w trakcie biegu mocno, ki diabeł? W ciągu dnia cisza i spokój, po biegu też, tylko w trakcie problemy.
54/2019 niedziela - 17 Bieg Piotrkowską
Nadszedł dzień zawodów. Szału z formą nie miałem, nie czułem się jakoś wybitnie mocny. Jednostki treningowe też wchodziły ciężej niż przed naciągnięciem ścięgna. No ogólnie nie tak. Ale jednocześnie przez brak czasu udało się trochę odpocząć (czwartkowe 4x1 to był jedyny trening w tym tygodniu), w piątek od rana trochę pomachałem pędzlem, bo szykujemy mały remont, na szczęście młoda w sobotę dała się wyspać, potem skoczyliśmy na działkę (1h w jedną stronę) na imieniny chrześniaka. Tam chill, do rozsądnej godziny karczek i kiełba, potem tylko lekkie węgle i płyny, żeby zeszło. 1h z powrotem, żona zrzuciła mnie 1k od startu (ciuchy miałem gotowe ze sobą ) i pojechała położyć dzieciaki. Ja jeszcze parę łyków wody, ostatni przystanek w kibelku, i na linię startu. Mimo dość wysokiej temperatury (18-19 stopni), lekki wiaterek nie powodował żadnych problemów i przyjemnie chłodził. Było ok, tym bardziej, że w cieniu.
Wypatrzyłem balony na 45, ustawiłem się za drugim pacemakerem, wyłączyłem autolap i czekam na start. 5500 ludzi odebrało pakiety, więc spory tłum. Buty zawiązane, sygnał GPS złapany, ready, steady, go. Ruszam, przebiegając przez linię startu uruchamiam Garmina.
Lecę 4:30-4:35, czyli zgodnie z założeniami, tym bardziej, że początek lekko w górę. Ludzi dookoła masa, ale pierwszy raz generalnie nie mam tak, ze muszę omijać niezorientowanych na 55 w strefie na 45 grupa na 45 idzie równo, pacemaker z tych gadatliwych, ręce pracują, oddychamy, nie podpalać się. Mnie to nie przeszkadza, biegnę swoje. Pierwszy km 4:35. Zgodnie z założeniami, ale ciężej niż bym chciał i niż być powinno.
Zakręt w prawo w kierunku Stajni Jednorożców, trochę prostej, zakręt w lewo i lecimy dalej prosto Kościuszki i Zachodnią. Drugi w 4:28. Ciut za szybko, ale bez dramatu. Za to czuję, że siły mam niewiele. Kurfa, przecież to dopiero początek. Ok, cały czas lekko pod górkę, ale bez przesady, ja pod nogą nie czuję luzu. Czuję, że nie będzie lekko. Parę łyków wody i trzeci kilometr (wciąż ciut pod górkę) zamykam w 4:30. Teoretycznie zgodnie z planem,w praktyce muszę mocno pilnować tempa. A nie powinienem, bo to tylko 4:30, a jak szybsze jednostki latałem na większym luzie.
Na czwartym kryzys... Patrząc po pierwszych trzech, wiedziałem już, że nadejdzie, ale nie wiedziałem, że tak szybko. Tempo spada, nawet 4:50. WTF? Ja rozumiem 4:35-4:40, ale tutaj lecę tyle ile mogę. Zgubiłem znacznik czwartego kilometra, piątego zresztą też (w międzyczasie woda, duuuużo na siebie, ochłoda pomogła), lapuję dopiero na szóstym 13:36, w teorii 4:32, więc nie ma dramatu, ale tylko na papierze, bo trochę (acz niewiele) nadrobiłem zbiegiem, bo tu idzie z górki. Ja tu powinienem lecieć po 4:25, a muszę trzymać 4:40 i nie jest łatwo. Biegnie mi się ciężko, kręcić nogi kręcą, ale siły zero, ludzie wyprzedzają mnie dość łatwo, balony na 45 (mojego i jeszcze jednego pejsa (czyli było 3) pożegnałem już dawno. Próbowałem dokleić się do gościa o mocno niebiegowej posturze, aczkolwiek mi odszedł to puściłem...
7km w 4:39, teraz to już jest tylko minimalizowanie strat, ani podciągając kadencję, anie tempo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie wyższej prędkości. Dziwne, staram się wykminić dlaczego, ale nie wychodzi. Na razie mam przed sobą 1/3 trasy. I podbieg po nawrotce. Powera brak totalny, kręcę siłą woli. Jakiś gość z Reebok Run Crew zbiera kumpla, staram się skleić, ale gdzie tam. Po chwili wracam do swojej obrony Częstochowy, czyli walki o rezultat lepszy niż w kwietniu. Plan minimum i 44:xx poszedł się paść już dawno. Walka o Season Best trwa.
Niech za miarę mojej męczarni robi fakt, że ósmy kaem wpada w 5:00... Szybka kalkulacja, 36:51, jeśli następne pobiegnę w 9 minut, czyli 4:30 za sztukę, i tak będzie gorzej niż poprzednio. Psychice to nie pomaga
Walczę ze sobą o utrzymanie szybkości. Rezultat taki sobie - dziewiąty i 4:54. @#$%^... Przyspieszam, biegnę obok gościa z którym gadałem przy kiblach przed startem, parę słów o pogodzie pozwoliło oderwać głowę. Nogi kręcą, na tempo nie patrzę. Idzie lekko z górki. Na ostatnim zakręcie, jakieś 500m przed metą kibicuje Tomek Osmulski (zwycięzca tegorocznego Wingsa). "Jaki czas?" pytam. "Jeszcze nie dobiegłem" śmieje się. Dobra, lecę, ostatnia prosta, odpalam nędzne resztki nitro które akurat jakimś cudem zachowały się gdzieś w kącie. Wpadam na metę lapując, siły wystarczyło na podniesienie rąk w górę gość z Reebok Run Crew i jakaś laska potrzebują medyka, bo się słaniają i zaraz dostają wsparcie, ja kilkanaście szybkich oddechów i wracam do normy, medal, woda, Gatorade, strefa mety prowadzi dość daleko. 2 minuty po biegu nie czuję, że biegłem.
Czas netto 45:44, minutę gorzej od życiówki, 45s gorzej od planu minimum. Ostatni kilometr wpadł w równe 4:00. Przynajmniej tyle.
Rozglądam się za znajomymi, ale z tym kiepsko, odwracam się i widzę Henia Szosta (3 miejsce), szybka prośba o fotkę i oto jest:
Telefon do żony, zebranie opierdolu za marudzenie na wynik, i do domu. Nie chciało mi się brać taryfy, to te niecałe 4,5 km potruchtałem do domu. Zastanawia mnie skąd taki brak siły - mam pewne przemyślenia, ale to na spokojnie opiszę w poniedziałek rano.
Generalnie SB zrobiony, ale cel na ten bieg nieosiągnięty. Zadowolenie oceniam na 4/6. Od poniedziałku wracam do treningu.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Dzień dobry, trochę mnie nie było, ale już jestem i zaczynam czytać co się działo.
Pokrótce streszczając ubiegły miesiąc: po Biegu Piotrkowską rzuciłem się w wir remontu, tak jak pisałem w komentarzach, remont i to na grubo, nie lubię ale jak się nie chce dokładać, to trzeba trochę zainwestować. To ja zainwestowałem z 80h pracy własnej plus z 50-60h pracy innych osób, szacunki "delikatnie" przekroczone. Jakieś 4x
Niemniej, w piątek 7.06 po południu skończyłem remont i generalne sprzątanie, to w sobotę 8:00 start nad Bałtyk (nie mylić z morzem, nie ta temperatura). 370 km w pięknym słońcu, 25+ stopnia. Dziękować bogom za klimatyzację. Za Gdynią zaczęło się chmurzyć, Karwia to już szare niebo i porywisty wiatr, rozpakowaliśmy się i zaczęło lać
Niedziela wiatrzycho, chmury, na szczęście bez deszczu. W poniedziałek całkiem przyjemnie, 22 stopnie i plażing. We wtorek chujnia z pogodą i fokarium na Helu. Środa to lampa i 27 stopni, plażing vol. 2, choć woda miała temperaturę bliską zera. Absolutnego. Czwartek burze, więc dzieciaki korzystały z sali zabaw w pensjonacie. Piątek, plażing cz. 3, ostatnia. Sobota to wypizdów taki, że namioty latały po plaży, a moja młoda, generalnie dziecię na temperaturę mało wrażliwe, siedziała w kostiumie, koszulce, bluzie, ręczniku z kapturem. No fun jak cholera. Zwialiśmy po po godzinie. Niedziela powtórka z rozrywki. Poniedziałek, dzień wyjazdu, a jakże, słoneczny. Ale piździło. Więc mieliśmy 3/9 dni ładnej pogody. Jak na Bałtyk, znośnie. Mogło być gorzej. Natomiast mając świadomość, że w całej Polsce poza Karwią było 30+, świadomość ma zapodaje lekkiego wkurwa.
55/2019 czwartek 13.06
W Karwi pobiegałem raz, zrobiłem sobie na 36 urodziny porządny trening siłowy na górkach. Stryd oszukuje na przewyższeniach, menda jedna. Naliczył mi 30m up. Z drugiej strony Endo 360 up, też raczej nie do końca prawidłowo
56/2019 środa 19.06
Niecała dyszka, w tym 6 podbiegów. Ciepło dość było, to nie wygłupiałem się i zapodałem zapoznawczy BS, jak wychodziłem, to miały być też podbiegi, ale w pierwszej połowie zwątpiłem, przez patelnię na trasie. Okazało się, że podbieg jest w połowie zacieniony, to postanowiłem podjąć wyzwanie i zrobić ze 4, ostatecznie zrobiłem sześć, choć w baku zostało na 2-6 dodatkowych, ale nie chciałem przeginać.
57/2019 piątek 21.06
Na rozruszanie, zapoznawcze 200tki. Godzina późna, pogoda plażowa, ciężkie nogi, mało czasu. Zrobione 11 dwusetek, do przeżycia. Po prawie miesiącu bez biegania, dramatu nie ma, choć liczyłem na to, że wejdą łatwiej. Na jakiej podstawie, to nie wiem, ale liczyłem Po niedzieli plan start na poważnie.
Tak pisałem w sobotę. W weekend sraczka czasowa, bo w niedzielę chrzestnym byłem, więc cały dzień w pizdu, i sobota na wysokich obrotach. A młoda 37,8 i szpital w domu. Klima w żłobie wykończyła mi dzieciaka, więc młoda siedzi z żoną, a jak wożę młodego do przedszkola. Jako, że wstawanie mi idzie gorzej niż młodej (5:30 na nogach niemalże codziennie od 1,5 miesiąca), zawsze tak mam po przerwie, więc wyciągnąłem rower. wczoraj 6 + 14, dziś 14 + 14.
Ale jutro to ja jednak będę już biegał. Tak prawie na pewno Plan i życiówki się same nie zrobią. Trza rzeźbić.
Pokrótce streszczając ubiegły miesiąc: po Biegu Piotrkowską rzuciłem się w wir remontu, tak jak pisałem w komentarzach, remont i to na grubo, nie lubię ale jak się nie chce dokładać, to trzeba trochę zainwestować. To ja zainwestowałem z 80h pracy własnej plus z 50-60h pracy innych osób, szacunki "delikatnie" przekroczone. Jakieś 4x
Niemniej, w piątek 7.06 po południu skończyłem remont i generalne sprzątanie, to w sobotę 8:00 start nad Bałtyk (nie mylić z morzem, nie ta temperatura). 370 km w pięknym słońcu, 25+ stopnia. Dziękować bogom za klimatyzację. Za Gdynią zaczęło się chmurzyć, Karwia to już szare niebo i porywisty wiatr, rozpakowaliśmy się i zaczęło lać
Niedziela wiatrzycho, chmury, na szczęście bez deszczu. W poniedziałek całkiem przyjemnie, 22 stopnie i plażing. We wtorek chujnia z pogodą i fokarium na Helu. Środa to lampa i 27 stopni, plażing vol. 2, choć woda miała temperaturę bliską zera. Absolutnego. Czwartek burze, więc dzieciaki korzystały z sali zabaw w pensjonacie. Piątek, plażing cz. 3, ostatnia. Sobota to wypizdów taki, że namioty latały po plaży, a moja młoda, generalnie dziecię na temperaturę mało wrażliwe, siedziała w kostiumie, koszulce, bluzie, ręczniku z kapturem. No fun jak cholera. Zwialiśmy po po godzinie. Niedziela powtórka z rozrywki. Poniedziałek, dzień wyjazdu, a jakże, słoneczny. Ale piździło. Więc mieliśmy 3/9 dni ładnej pogody. Jak na Bałtyk, znośnie. Mogło być gorzej. Natomiast mając świadomość, że w całej Polsce poza Karwią było 30+, świadomość ma zapodaje lekkiego wkurwa.
55/2019 czwartek 13.06
W Karwi pobiegałem raz, zrobiłem sobie na 36 urodziny porządny trening siłowy na górkach. Stryd oszukuje na przewyższeniach, menda jedna. Naliczył mi 30m up. Z drugiej strony Endo 360 up, też raczej nie do końca prawidłowo
56/2019 środa 19.06
Niecała dyszka, w tym 6 podbiegów. Ciepło dość było, to nie wygłupiałem się i zapodałem zapoznawczy BS, jak wychodziłem, to miały być też podbiegi, ale w pierwszej połowie zwątpiłem, przez patelnię na trasie. Okazało się, że podbieg jest w połowie zacieniony, to postanowiłem podjąć wyzwanie i zrobić ze 4, ostatecznie zrobiłem sześć, choć w baku zostało na 2-6 dodatkowych, ale nie chciałem przeginać.
57/2019 piątek 21.06
Na rozruszanie, zapoznawcze 200tki. Godzina późna, pogoda plażowa, ciężkie nogi, mało czasu. Zrobione 11 dwusetek, do przeżycia. Po prawie miesiącu bez biegania, dramatu nie ma, choć liczyłem na to, że wejdą łatwiej. Na jakiej podstawie, to nie wiem, ale liczyłem Po niedzieli plan start na poważnie.
Tak pisałem w sobotę. W weekend sraczka czasowa, bo w niedzielę chrzestnym byłem, więc cały dzień w pizdu, i sobota na wysokich obrotach. A młoda 37,8 i szpital w domu. Klima w żłobie wykończyła mi dzieciaka, więc młoda siedzi z żoną, a jak wożę młodego do przedszkola. Jako, że wstawanie mi idzie gorzej niż młodej (5:30 na nogach niemalże codziennie od 1,5 miesiąca), zawsze tak mam po przerwie, więc wyciągnąłem rower. wczoraj 6 + 14, dziś 14 + 14.
Ale jutro to ja jednak będę już biegał. Tak prawie na pewno Plan i życiówki się same nie zrobią. Trza rzeźbić.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
Podsumowanie tygodnia - żeby na razie nie pisać posta co trening:
58/2019 środa 26.06 8 km BS
Początek tygodnia zamiast bieganie, rower transportowo. Poniedziałek 6+14, wtorek 14+14. Dopiero środa (najgorętszy dzień tygodnia, a jakże) trochę biegania. 5:22 na trasie, 8km szybszego BSa, tak w okolicy 5:40/km. Tętno średnie 161, na maxie 177. Mogłoby być lżej i przyjemniej, ale nie było
59/2019 piątek 28.06 14x200 p. 2'
Wstanie o 4:55 nie było łatwe (tzn. oczywiście mi się nie udało, więc wyszedłem 5:15). Czasu mniej, bo ostatnio nie dosypiam, więc miałem do wyboru albo zmienić trening, albo skrócić czas łączny. Wygrała opcja 2, bo chciałem szybciej pobiegać. To pojechałem na tartan samochodem zaoszczędziłem kwadransik. 14x200 planowo po 40-45s., realnie wchodziły w 41-43. Znacznie lepsze odczucia niż tydzień temu. Wałek w trakcie rolowania skradziony przez młodą
60/2019 sobota 29.06 2x10' P
Kilometrów mało w tym tygodniu, to chociaż jakość robię. Z uwagi na piątkowe dwusetki, powinienem to biegać w niedzielę, ale... Świadomość, że będzie 35 stopni (ostatecznie było więcej) sprawiła, że postanowiłem pobiegać w sobotę wieczorem, bo było "tylko" 28 pobiegłem na tartan, modyfikując plan w głowie. Miały być kilometrówki w T10, ale rozsądek stwierdził, że może progi, bo 4:30 to jednak w tej temperaturze może być za dużo. No to padło na 2x10 minut w tempie danielsowskiego T. Domknięte, bez rzeźbienia, pod kontrolą, tak 5-6/10. Przyjemnie pobiegane.
W sumie 26 km biegania i 50 km roweru. W tym tygodniu chcę wrzucić 4 treningi. I może pokombinować z niektórymi jednostkami, ale to na spokojnie. Broken Miles za mną chodzą. Zobaczymy gdzie i za co to upchnę.
Zapisałem się na połówkę w Aleksandrowie Łódzkim 15.08, chciałbym poprawić moją najstarszą życiówkę z 2014, zobaczymy co nabiegam. Profil nie jest rewelacyjny, ale do przeżycia. Fajnie byłoby 1:39:xx, czy realne, pokaże trening
58/2019 środa 26.06 8 km BS
Początek tygodnia zamiast bieganie, rower transportowo. Poniedziałek 6+14, wtorek 14+14. Dopiero środa (najgorętszy dzień tygodnia, a jakże) trochę biegania. 5:22 na trasie, 8km szybszego BSa, tak w okolicy 5:40/km. Tętno średnie 161, na maxie 177. Mogłoby być lżej i przyjemniej, ale nie było
59/2019 piątek 28.06 14x200 p. 2'
Wstanie o 4:55 nie było łatwe (tzn. oczywiście mi się nie udało, więc wyszedłem 5:15). Czasu mniej, bo ostatnio nie dosypiam, więc miałem do wyboru albo zmienić trening, albo skrócić czas łączny. Wygrała opcja 2, bo chciałem szybciej pobiegać. To pojechałem na tartan samochodem zaoszczędziłem kwadransik. 14x200 planowo po 40-45s., realnie wchodziły w 41-43. Znacznie lepsze odczucia niż tydzień temu. Wałek w trakcie rolowania skradziony przez młodą
60/2019 sobota 29.06 2x10' P
Kilometrów mało w tym tygodniu, to chociaż jakość robię. Z uwagi na piątkowe dwusetki, powinienem to biegać w niedzielę, ale... Świadomość, że będzie 35 stopni (ostatecznie było więcej) sprawiła, że postanowiłem pobiegać w sobotę wieczorem, bo było "tylko" 28 pobiegłem na tartan, modyfikując plan w głowie. Miały być kilometrówki w T10, ale rozsądek stwierdził, że może progi, bo 4:30 to jednak w tej temperaturze może być za dużo. No to padło na 2x10 minut w tempie danielsowskiego T. Domknięte, bez rzeźbienia, pod kontrolą, tak 5-6/10. Przyjemnie pobiegane.
W sumie 26 km biegania i 50 km roweru. W tym tygodniu chcę wrzucić 4 treningi. I może pokombinować z niektórymi jednostkami, ale to na spokojnie. Broken Miles za mną chodzą. Zobaczymy gdzie i za co to upchnę.
Zapisałem się na połówkę w Aleksandrowie Łódzkim 15.08, chciałbym poprawić moją najstarszą życiówkę z 2014, zobaczymy co nabiegam. Profil nie jest rewelacyjny, ale do przeżycia. Fajnie byłoby 1:39:xx, czy realne, pokaże trening
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
61/2019 wtorek 02.07 podbiegi 180m (x12)
Siła, to zaniedbałem na początku sezonu, i mam dziwne przeczucie, że tego przede wszystkim mi brakło. Najpierw planowałem 8, stanęło na 12, pilnowałem techniki, tempo lekko poniżej 4:00, ostatni 3:30. Zrobiony, przyjemny trening. Przerwy 2 minuty, 1 połowa przerwy w marszu, 2 połowa w truchcie.
62/2019 piątek 05.07 8x400 po 1:30-1:36 p.3' P
Udało się zebrać i start 5:10. pierwszy km sztywny i lekko bolesny Achilles, potem puścił i w 2-3 momentach dał się odczuć w trakcie 400-ek, plus na schłodzeniu czyli kolejna kontuzja w tym sezonie, rok temu znacznie lepiej to wyglądało, no cóż, trza przeciwdziałać.
Miała być dyszka, ale dwa dodatkowe powtórzenia odpuściłem, żeby o 6:15 wrócić do domu. Weszło dość dobrze, choć czuć,że dawno nie biegałem rytmów, w drugiej połowie każdego odcinka luz się gubił i czułem się nienaturalnie, co nie przeszkadzało trzymać tempa. Ale to trzecie bieganie rytmów po kontuzji, więc widzę skokową poprawę.
Jak napisałem wyżej, niestety oprócz wciąż nierozwiązanych (aczkolwiek nieupierdliwych) problemów z lewą stopą, doszły początki zapalenia prawego Achillesa :/ na szczęście początki, da się biegać, ale roluję, męczę piłką w wdrażam protokół Alfredssona. Jutro odpuszczam (miałem karkołomny plan zrobić 3 treningi z rzędu, ale głowa jeszcze pracuje, więc teraz niedziela dopiero i 3 treningi zamiast 4.
Siła, to zaniedbałem na początku sezonu, i mam dziwne przeczucie, że tego przede wszystkim mi brakło. Najpierw planowałem 8, stanęło na 12, pilnowałem techniki, tempo lekko poniżej 4:00, ostatni 3:30. Zrobiony, przyjemny trening. Przerwy 2 minuty, 1 połowa przerwy w marszu, 2 połowa w truchcie.
62/2019 piątek 05.07 8x400 po 1:30-1:36 p.3' P
Udało się zebrać i start 5:10. pierwszy km sztywny i lekko bolesny Achilles, potem puścił i w 2-3 momentach dał się odczuć w trakcie 400-ek, plus na schłodzeniu czyli kolejna kontuzja w tym sezonie, rok temu znacznie lepiej to wyglądało, no cóż, trza przeciwdziałać.
Miała być dyszka, ale dwa dodatkowe powtórzenia odpuściłem, żeby o 6:15 wrócić do domu. Weszło dość dobrze, choć czuć,że dawno nie biegałem rytmów, w drugiej połowie każdego odcinka luz się gubił i czułem się nienaturalnie, co nie przeszkadzało trzymać tempa. Ale to trzecie bieganie rytmów po kontuzji, więc widzę skokową poprawę.
Jak napisałem wyżej, niestety oprócz wciąż nierozwiązanych (aczkolwiek nieupierdliwych) problemów z lewą stopą, doszły początki zapalenia prawego Achillesa :/ na szczęście początki, da się biegać, ale roluję, męczę piłką w wdrażam protokół Alfredssona. Jutro odpuszczam (miałem karkołomny plan zrobić 3 treningi z rzędu, ale głowa jeszcze pracuje, więc teraz niedziela dopiero i 3 treningi zamiast 4.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12