Lat 36, 184 cm, 72 kg, brak nadwagi i innych problemów zdrowotnych, ale odkąd pamiętam zerowa kondycja. Biegi szkolne/studenckie kończyłem w grupie otyłych, palaczy i astmatyków, co było trochę dziwne jak na szczupłego i (chyba) zdrowego gościa. Całe życie przeżyłem z myślą, że nie mam warunków, wydolności ani kondycji i do sportów wytrzymałościowych się po prostu nie nadaję.
Jak to u mnie wyglądało:
- Zacząłem biegać jakoś początkiem stycznia. Na początku na bieżni. Pierwszy bieg to była bieżnia ustawiona na 1% nachylenia i 10 km/h (tak, teraz wiem że to za szybko...) i wytrzymałem jakieś 3.5 km. Schodziłem mając już prawie ciemno przed oczami :D
- Później odrobiłem zadanie domowe i zacząłem jakiś tryb mieszany 30-35 minut marsze + biegi, zmieniając proporcje na rzecz biegu co tydzień czy dwa. Ciągle bieżnia.
- Pierwsza przebieżka na zewnątrz gdzieś tak po miesiącu z kawałkiem i udało się biec ponad 30 minut! W prawdzie skończyłem ledwo żywy i z płonącymi płucami, ale też biegłem za szybko jak na moje możliwości (ok 6:10 min/km). +100 do motywacji!
- Kupiłem bieda-pulsometr (Mi Band 3) i jeszcze kilka biegów na 5-6 km, też raczej w trybie "stan przedzawałowy" z tętnem od 160 do 180. Biegnąc w obcym kraju i ciemnym, nieoświetlonym parku, wykręciłem 5 km w 29 minut. Przypadkiem. Stres czyni cuda.
- W pewnym momencie wyszły wszystkie moje liczne błędy: nienadające się buty, prawie brak rozgrzewki i rozciągania, brak treningu siłowego, bieganie "na ostatnich nogach". Odezwała się jakaś stara kontuzja. Prawie dwa tygodnie przerwy, wprowadzony "plan naprawczy".
- na wszelki wypadek zrobiłem badania: EKG spoczynkowe, echo serca, konsultacja kardiologa. Jakieś mikroskopijne niedomykalności zastawek, ale generalnie to jestem zdrowy, więc nie ma wymówek, że "nie nadaję się"
Jakieś rady, wskazówki, poklepywanie po plecach?