
Rozbieganie po wczorajszych zawodach, 11km tempo 5:40.

Start o 16-tej, dobrze bo do południa padało i wyjazd byłby mało udany, temperatura gdzieś 18 stopni, całkiem przyjemnie. Ustawiłem się dość blisko, jednak tego nie widziałem.

Też mi start nie poszedł perfekcyjnie bo za lekko załączyłem zegarek, zorientowałem się jakieś 10 sekund po. Pierwszy kilometr to skalowanie tempa, znowu biegnę koło Wandy Panfil, ktoś ją pyta czy dziś łamie 40 minut, odpowiada coś w stylu spoko damy radę, ale wiem że biega raczej w okolicach 41, więc chop przed nią i do przodu.

Wszedł kilometr w 3:56 i szybciej nie chciałem, drugi tak samo. Mniej więcej każdy już złapał swoje tempo i zajął pozycję, widzę dziesięć metrów przed sobą sporą grupkę na oko celujących w złamanie 40 minut. Chciał bym się podczepić lecz nie gonię na siłę wiem że w swoim czasie dojdę.

Tak też się dzieje, jeszcze w międzyczasie biegacz wyglądający na prowadzącego ich krzyknął że muszą podgonić do czasu, co mnie upewniło że mają cel jak ja. Jednak gdy z każdym krokiem się zbliżałem, równocześnie z każdym krokiem ktoś odpadał, jak zrównałem się z liderem to w zasadzie biegliśmy tylko w dwóch koło siebie. Trwało to nie długo, może 500m i też został za mną. Nie oglądałem się, więc nie wiem jak tam wyglądało za plecami, z przodu działo się niewiele. Od trzeciego kilometra stoczyłem samotną batalię z trasą, a ta do najlżejszych nie należała, sporo długich prostych podbiegów, oczywiście po nich były zbiegi więc nie ma co dramatyzować. Sytuacja współzawodnictwa tak się ułożyła że przez kolejne 7km, wyprzedziły mnie ze trzy osoby, ja z jedną. Każdy w innym tempie, więc pomocy żadnej, kilometry mijały, nawodniony byłem dobrze więc wody nie brałem, patrzyłem jedynie czy zbytnio nie zwalniam jeszcze bez jakieś analizy, wychodziło że trzymam się na granicy 40 minut. Zamknąłem 8km i myślę teraz wszystko się rozstrzygnie i zależy od tych dwóch, próbowałem przyspieszyć ale było to rwane, jednocześnie przy tym tętno podskoczyło.

Zmordowałem 9km, i sam byłem zmordowany, przypomniało mi się jak córka zapytała w drodze czy widzimy się po 36 minutach, mówię tak, jak staniesz na dziewiątym kilometrze i jakoś w tym czasie byłem. Wiedziałem że ostatni trzeba pobiec jeszcze szybciej, lecz nie było z czego dołożyć, do tego głowa trochę siadała i momentami chrzaniłem te sekundy. Ostatnia prosta, widzę metę, biegnę sam, mam wrażenie że jeszcze coś próbuję ugrać, ale czy coś wychodzi to już pewności nie mam, sekundy przeskakują na zegarze lecz ze zmęczenia nie specjalnie już mnie to rusza, wpadam, spuszczam głowę, ręce, burmistrz czeka z medalem, w końcu się prostuję i mi go zakłada.
Najciekawszy jest czas 39:44 = wyrównana życiówka
Miejsce open 34/434
Średnie tempo 3:58/km
Średnie tętno 170 (92%max)


Jak to ocenić nie wiem, złamane 40 minut na nie najłatwiejszej trasie po samotnym biegu, a sekunda mniej nic by tu nie zmieniła. Przepracowałem sumiennie treningowo prawie 5-cy, jednak nie było takiego momentu który byłby wystrzałem i pokazał większe możliwości. Brak przełomu i start ten to odzwierciedla, każdy lepszy wynik byłby ponad stan i realnie w to nie wierzyłem.
Startuję dalej i dążę do odległych celów.