Ok, od początku.
Ostatnie bieganie - kontrolne 8x200 w czwartek dano, potem 2,5 dnia luzu. Co wytrenowałem to moje.
W sobotę prawo weekendu i dzieciaki 6.15
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
na 15.30 zameldowaliśmy się na Biegu Małego Fabrykanta, do samego końca nie mówiąc młodemu, bo zanosiło się na deszcz. Ale nie padało, więc jedziemy. Rocznik 2015-2017 miały 200m, wziął udział w rozgrzewce, poszli na start, ja z młodą czekałem na mecie. Po jakichś kilku minutach, widzę, że leci z żoną za rękę - zapłakany
![:tonieja:](./images/smilies/tonieja.gif)
okazało się, że na sygnał start wypruł jak dziki i był 3 z 37 dzieciaków. Ale... w połowie dystansu zobaczył mamę, stanął w miejscu, ryk, że on będzie za rączkę. I z tego wszystkiego zamiast 3 doleciał 7. Dramatu nie ma, ale jeszcze się nie odpiździakował. Work ongoing.
Do domu, dzieciaki na drzemkę, a ja szykuję wyprawkę. Ogólnie czułem poddekscytownie startem jak już dawno nie, co chwila latałem sikać, jak ciężarna w 9 miesiącu
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
W każdym razie podrzuciłem żonę na warsztaty kulinarne z MartąEdmunds z Top Chefa, a ja na start. Zaparkowałem obok mojej firmy, szybki remanent sprzętu i pierwsza kiepska decyzja - jest dość chłodno, nie biorę bidonów, na treningach latałem bez w wyższych temperaturach, w połowie bufet, więc będzie ok. Uprzedzając fakty - brakło mi tej wody.
Truchtem na start, pierwsze co widzę, to że mam sporo wyższe tętno niż normalnie przy tym tempie (o jakieś 15 bpm - stresik jak widać jest). Pogadałem ze znajomymi z firmy, firmowe selfie, kilka przebieżek i do strefy. Ustawiłem się z balonami na 45. Wynikało to z tego tętna, plus ogólnie od samego rana czułem się jakiś taki... lekko rozlazły. Zające stwierdzili, że lecą do połowy na 3-4 s zapasu, a potem ci co będą mieli z czego mogą od połowy ciut przyspieszyć. Więc stwierdziłem, się ustawię parę sekund za nimi, gdzieś po 2km ich minę, i w połowie chciałbym mieć jakieś 5-10 s zapasu, czyli lecieć na 44:30 z opcją przyspieszenia na koniec.
Tutaj pierwsza uwaga do orgów - start nie szedł falami, co niestety przy dosć wąskiej trasie spowodowało, że pierwszy keam to omijanie, wyprzedzanie i szarpanie i ni uja nie szło tego uniknąć. Co w połączeniu z tym, że sporo ludzi pakowało się na start przed swoimi strefami (co powinno być karane nabijaniem na pal, albo włóćzeniem końmi) kosztowało trochę sił, ale chyba więcej nerwów. Niemniej lecimy - tempo odcinka 4:24-4:26, a mnie się biegnie nieźle, więc jestem zadowolony. Aż do 2 km, gdzie się okazuje, że GPS daje dupy, i ja mam międzyczas nie 8:50 a 9:01, czyli jestem w plecy. Czyli drugi błąd - powinienem mieć tempo chwilowe (mam footpoda, działa cudnie). WIęc ciut przyspieszam wychodząc przed pace'ów. Dalej w miarę spokojnie, ale już odczuwalnie. Zbudowałem sobie nad nimi przewagę jaką zakładałem (tak myślałem) i trzymam.
Zauważyłem też jedną prawidłowość - jak tylko mój wzrok spadał w dół, mimowolnie zwalniałem - żeby tego uniknąć wbijałem wzrok w plecy ludzia przede mną i starałem się nie puszczać, ale kręta dość trasa nie ułątwiała, na szczęście trochę się przerzedziło. Choć uważam, ze ktoś idący na 4 kilometrze biegu na dychę to nieporozumienie, a to nie był przypadek jednostkowy.
Trzeci kilometr pokrył się z zegarkiem, więc się ucieszyłem, że nadrobiłem - czwarty lekko w dół to trzymam i nawet podkręcam tempo ale odpoczywam. Okazało sie, że trzeci znacznik był z dupy ustawiony, bo o kilkadziesiat metrów za wcześnie i czwarty dopiero 4:30 mimo wskazania tempa odcinka 4:15. Wkurw na maksa. Dobra, piąty i lecimy. Okazało się, że na 400-500 metrów przed metą zaserwowano nam agrafkę o 180 i zaraz za nia 90 w lewo. Wyczess kurnać, dobrze że biegłem sam mi miałem mozliwość zrobienie jej szerszym łukiem bez zwalniania do zera jak grupa przede mną. Minąłem półmetek lapując, żeby wyzerować niedoczas i zaczynam drugą pętlę - czas 22:23 (czyli lepiej niż życiówka na 5k
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
), ale jest ciężko przy czym nadożyłem 120 metrów. Tym bardziej, że oddycham sporo paszczą i mam ją cała wyschniętą, bo przecież nie wziąłem wody, i gdzieć od 3 km bluzgam za to na siebie. Biorę dwa kubki, udaje mi się z nich niewiele przełknąć, lecę dalej.
Ale tutaj strzał w psychę, balony mnie doszły
![ehh :lalala:](./images/smilies/icon_rolleyes.gif)
kur...więc staram się trzemać pace'a, ale lekko nie jest. Zegarek pokazuje tempo odcinka 4:24, ale ja już wiem, że to bullshit, co też nie pomaga. Na szóstym balony odjechały mi na 20-30 metrów, a mi ciężko, nie ma z czego przyspieszyć. Na siódmym mam już z 50 metrów straty i jakaś część chce odpuścić, ale staram się ją zignorować, bo nie po to trenowałem, żeby teraz dać sobie w miarę niedaleko mety. ósmy ogólnie słabo, końcówka pod górkę, zresztą to ten zrąbany, zakręt o 90 stopni i trochę z górki, staram się odrobić stratę, ale nie idzie, nie za bardzo jest z czego przycisnąć. Co ja mówię, w ogóle nie ma. Byle do znacznika, który jest przy następnym zakręcie o 90 stopni. PIk, przyspieszam, mając w głowie prostą, tę cholerną agrafkę i końcową część trasy. Widzę balony, przyspieszam (jednak było z czego, jeszcze przed nawrotką, na 600 metrach odrabiam połowę dystansu, nawrotka mocno wybija z rytmu, patrzę na garmina, mija 43 minuta biegu, szybka kalkulacja, "zostały 2 minuty i 400 metrów, 400 biegłem po 4:00 w 1:3x, to tutaj muszę mieć... @#$%^ wie, napieram" - oddech ciężki, nogi betonowe, ale cisnę, żeby było weselej - lecę po łuku już do mety, znacznik 200 z biegu dzicięccego, aj coś jeszcze kminię, ale ciało wrzuca wyższy bieg, do pace'ów zostało 10-15 metrów, rzucam się sprintem, łukał ich kilkadziesiąt metrów przed metą, potem jednego, drugiego i na koniec trzeciego, któemu wisiałem na plecach na ósmym kaemie ale mi odszedł jak miałem kryzys, wpadam na metę lecąc 3:08, stoper stanął na 44:41, medal, woda i tyle.
Drużynowo 9 lokata, kumpla żona pudło w M40. Zwycięzca, rtur Kozłowski 30:15 bodajże, z 2 minutami przewagi nad drugim Tomkiem Osmulskim.
Plan zrealizowany, 45 złąmane, do końca sezonu chcę podbić formę i połamać 44, wiem, że jest w zasięgu. Realnie patrząc, wczoraj mogłem urwać z 10-15 sekund, gdybym miał wodę, nie szarpał na początku i trzymał równiejsze tempo. Ale trasa znacznie gorsza niż na Piotrkowskiej.
Co na plus - szybkość i wydolność, bo było z naddatkiem, plan zrealizowany prawie w 100%, pierwszy pkan do dychy jaki robiłem.
Co do poprawy - wytrzymałość tempowa - myślałem, że to będzie mój atut, ale brakło, muszę trochę zmodyfikować plan pod tym kątem. Za mało TM i 2 zakresu, ewentualnie przerwy w długich tempach za długie i/lub powinnu być w truchcie, a nie w marszu.
Dzięki za kibicowanie
![:spoczko:](./images/smilies/spoczko.gif)
Jakbyście mieli jakieś uwagi, spostrzeżenia - chętnie przyjmę.
https://www.relive.cc/view/e1185352231
-----------------
EDIT:
Młody się do telewizorni załapał w piątej sekundzie mały człowiek w czarnej koszulce - numer 2155
Całkiem przyjemne, personalizowane video z urywkami z mojego biegu
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.