No to relacja... Znów na tarczy, ale...
Pisałem już w komentarzach, że nie jestem zadowolony z wyniku. Nie sposób być zadowolonym z takiej cyfry, ale już z samego biegu - no przyzwoicie. W końcu głowa pozwoliła mi nie zwątpić w trakcie na tyle, żeby przystanąć czy przejść do marszu. Co lepsze - cały bieg w okolicach 4:00/km. Nie było tak, że biegłem przez 6 km a nagle 7 km w 4:30 i 8 w 5:00. Dobrze, wracając do samego biegu...
Dojechałem na pociąg do Siedlec, razem z grupą znajomych z Yulo Run Team Siedlce wyruszyliśmy do Warszawy. Wybrałem pociąg, żeby spokojnie sobie dojechać na 8 pod sam Narodowy. I tu zaczyna się "przygoda"... W Mrozach, jakieś 60 km od stolicy - "szanowni państwo, przez problemy techniczne postój co najmniej 30 minut". Wszyscy żeśmy jednogłośnie krzyknęli "o kurrrczak". Okazało się, że łoś wpierdzielił się pod inny pociąg, uszkodził jakieś elementy i czekają na straż, żeby zwierzę w ogóle ściągnąć z torów, bo 5 chłopa nie dało rady. Od razu telefony po znajomych, kto jedzie samochodem. Udało się! Dwie osoby pojechały z kimś z Siedlec. Kolega kolegi mieszkający w Mrozach nas uratował (mnie i 3 innych biegaczy), kilka osób zabrały osoby z Kałuszyna. Dojechaliśmy 8:05 bodajże, także tip top. Ale już było stresująco...
Dalej - przebranie, depozyt, chwila kręcenia się bez celu, tojka no i rozgrzewka. Wszystko spoko poza tym, że nogi ciężkie. Cały czas te cholerne ciężkie nogi. (PS. Co zabawne, dzisiaj zupełnie nie czuję zmęczenia, jak to działa??) Pogoda - zaczyna słońce przygrzewać ale jeszcze bez tragedii. Raczej na warun bym tu nie zrzucał winy, może minimalnie miała wpływ, ale na pewno dziesiątkowicze jeszcze nie mieli problemu jak maratończycy. Ok, rozgrzewka poszła i pomału udałem się na start. Z balonem na 37:30 biegł Marcin Rakoczy i mimo tego, że nawet nie marzyłem o takim wyniku to stanąłem kilka metrów za nim. Wiedziałem, że i tak start będzie szybszy a potem się rozluźni stawka - nie chciałem trafić w jakieś miejsce totalnie zblokowane.
1, 2, 3 kilometr - całkiem nieźle - po 3:49, 3:51, 3:55. Tempo 3:55 było odczuwalne przeze mnie tak, jak powinno być odczuwalne tempo na tym etapie wyścigu. Pamiętam z Kozienic z zeszłego roku. Stwierdziłem, że postaram się biec na styk i finiszem coś ugrać. 4 i 5 km w 3:54 i 3:53. Zegarek 5 km odbił w 19:25, systemy pomiarowe w 19:31. Niedaleko dalej był punkt nawadniania - kubek na głowę, parę łyczków do ust. Tyle ile mi się udało, bo... nie umiem pić z kubka biegnąc szybko. Zwolniłem ile mogłem, ale i tak 2-3 małe łyczki to jest max.
6 i 7 km to już tempo poniżej założeń - oba po 4:01. Głowa protestowała. 8 km 3:56, jeszcze była nadzieja chociaż na kilka sekund z życiówki ale to chyba później (na 9) był podbieg na wiadukt (no tam za cholerę nie ma 2 m różnicy - a tak pokazywali na wykresach - 6-7 albo 8 m to absolutne minimum). 9 km właśnie znowu w 4:01. 10 kilometr to chyba znowu jakiś podbieg i potem zbieg na stadion? A może to na 7 km był ten podbieg na wiadukt? Nie pamiętam dokładnie trasy od punktu nawadniania a do tego nie znam za bardzo Warszawy i nie wiem nawet jakie tam ulice były. 10 km to 3:47, życiówka baj baj. Garmin dodał 110 metrów - w 24 sekundy. Łączny czas 39:36.
Na mecie - "proszę przechodzić dalej" a ja wiszę na barierkach i mam ciemno. Przytomnie, ale gdybym się puścił barierek to gleba. Ratowniczka mnie wzięła na krzesło, po chwili oddało. Dostałem wody - bajka, będę żył. Podziękowałem ładnie, poszedłem po medal, izo, banana... Twarz cała w soli - nie sądziłem, że aż tak wyjdzie. Na 9 km chciało mi się rzygać, takie bekanie się włączyło że serio myślałem, że śniadanie wraca. Udało się bez takiej przygody...
Kończąc wpis - jakieś tam światełko w tunelu widzę. Rok temu Orlen był w 41:33. Zawsze to pozytyw, że życiówka na tej trasie.
Plan na dalszy trening - regularne https://bieganie.pl/?show=1&cat=19&id=7354 + 1/2 dni z ćwiczeniami siłowymi w domu. Przysiad na jednej nodze (bułgarski) - wzmocnienie pośladków, jakieś wspięcia na palce - łydki, trochę planka, pompek, jakieś ćwiczenia na dwugłowy.
Także jak widać - schodzę z interwałów. Może to przerost formy nad treścią w moim wypadku... Może trzeba w końcu pobiegać wolniej ale więcej... Kolejna próba w wieczornej dyszce w Siemiatyczach. Rok temu też niby już było kiepsko a w Siemiatyczach się otarłem o 39:XX, dosłownie o kilka sekund. Jak nie uda się, to jesienią się uda. Plany maratońskie odkładam na kiedyś. Na pewno nie w tym roku, ewentualnie okolice końcówki października - listopad już typowo na zakończenie sezonu i bez specjalnego treningu.
- 10 km Oshee przy OWM / 39:36 / śr. tempo 3:55/km