I only fear never trying - zapiski Marka

Moderator: infernal

marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Heh, dzisiaj dzień że lepiej żeby go nie było :D Ale po kolei:

25.07 - Plan: 10x400 po 80 sekund (P=4')
Pisałem w komentarzach: domknięte, aczkolwiek nieco się zasapałem. Dawno nie biegałem na takich prędkościach (3:20) nic dłuższego niż 20 sekund - co było odczuwalne na końcowych powtórzeniach od tego 300-350m. Ale 4 minuty przerwy pozwalały na pełny wypoczynek, nawet zbyt długi - pogryzły mnie komary :bum: :bum:

26.07 - Plan: 14km po 5:20
Zrobione bez historii.

27.07 - Plan TWL 13 km (3:50/4:20)
No... Od rana dzień, że lepiej żeby go nie było. Zacząć by trzeba od wtorku - miałem wizytę aktywacyjną dot. aparatu na zębach. Aparat zasadniczo w bieganiu nie przeszkadza, ale te 2-3 dni po wizytach aktywacyjnych swędzą/bolą zęby - co za tym idzie problem z jedzeniem no i (przynajmniej ja) średnio (no dobra: mało) się wysypiam. Także dzisiaj trochę jak zombi chodziłem, od jutra powinno być już lepiej (patrząc po ostatnich tygodniach). Do tego na parkingu zaatakował mnie stojący słupek i otarł trochę lakieru :bum: :bum: NO rozkojarzony cały dzień byłem...
Po pracy polazłem na trening: ABC i zaczynamy. Biegło się ciężko, no ale niewyspany tego się spodziewałem. Ale... 3km i spotkałem na ścieżce kolegę na rowerze. Macha i się zatrzymuje - no to nie będę uciekał. 2 minuty pogadania, lecę dalej. Minęło 800m i na 4km znowu znajoma (akurat przed domem stała): a jak na wakacjach było? No spocony jesteś, pogadasz chwilę i odpoczniesz (chyba nie taki cel treningu :bum: :bum: ). 2-3 minuty i lecę dalej. 7km (czyli 3 szybki) i chyba na jakimś ślimaku stanąłem (było ich pełno po deszczu) albo liściu bo noga trochę odjechała i zabolała łydka. Stanąłem, rozciągnąłem pobiegłem wolniejszy 4:20, ale dalej tą łydkę lekko czułem (a do domu 5km) więc postanowiłem nie kozaczyć tylko skończyłem trening i spokojnie 5:25-5:30 dotruchtałem do domu. Trening i tak popsuty, lepiej go do końca odpuścić niż się wykluczyć na tydzień. Na tej prędkości w ogóle łydki nie czułem, w domu czuję ją bardzo lekko (nawet nie wiem, czy to nie bardziej autosugestia) - jutro dzień przerwy a w sobotę spokojne bieganie więc spoko.

No cóż - dni jak dzisiaj się zdarzają, trzeba zaakceptować, zapomnieć i robić swoje dalej.
biegam ultra i w górach :)
New Balance but biegowy
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

W przerwie na bułkę w pracy: łydka dzisiaj ok, zatem chyba nic złego się nie zdało.
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

29.07 - Plan: 18km po 5:10 + 6x60m
Fajnie i luźno się to biegło, nawet pomimo 28 stopni. Nic nie bolało, na wszelki wypadek pierwsze 2 przebieżki zrobiłem asekuracyjnie. Wygląda wszystko ok. W sumie takie nieudane treningi jak w czwartek też są potrzebne - kubełek zimnej wody przypomina, że nikt nie jest kuloodporny :)
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Trochę się wywaliło, bo 30.07 miało być 33km - skończyło się na przyjeździe rodzinki w sobotę wieczorem, co spowodowało: 3h łażenia po mieście w sobotę oraz 5-6h łażenia w niedzielę. A w sobotę do południa i tak 18km weszło + 6x60. Po tym weekendzie oczekuję tylko na kolejny... :D

31.07 - Plan: 10km.
Plan naprawczy - z uwagi na brak biegania w niedzielę pyknięta dyszka w poniedziałek. Gorąco jak cholera.

01.08 - Plan: 2km +8x20sek + 18km.
Drugi lekko zmieniony trening z uwagi na niedzielę. Gorąco jak cholera, wyszedłem biegać o 20:45, a i tak było 30 stopni. Skończyłem trening ok 23:00 (18km było po 5:20) i miałem dość: wyglądałem, jakbym spod prysznica wyszedł...

02.08 - Plan: 8km po 5:30.
Wydolnościowo to nabiegane luźno, ale samopoczucie dramatyczne. Gorąco jak cholera, ostatnio w nocy mało sypiam -> jest za gorąco + dzisiaj w nocy była jakaś wichura, która wywracała kubły i meble na balkonie = budzi w nocy :/


Jutro mam dość mocny ciągły 15km, jeśli nadal będzie tak paskudnie gorąco i będę niewyspany to chyba zwolnię tempa (ewentualnie pobiegnę krócej). Zobaczymy. Niestety muszę być w pracy przed 8 rano i bieganie rano u mnie odpada, jestem uzależniony od wieczora, do tego dość słabo znoszę duchotę i wysokie temperatury:/ Trudno - zobaczymy co będzie :)

FIGHT !
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Czwartek 03.08.2017. Plan: zależnie od pogody albo ciągły TWL 15km (3:55/4:25) albo 12x400m po 80" na P=4' trucht.
Chciałem psychicznie pobiec ciągły, ale temperatura nie nastawiała. Odczekałem do 20:30 i poszedłem, co prawda było 27 stopni, ale słońce już zachodziło i był odczuwalny wiatr (na szczęście z boku). Stwierdziłem, że lecę ciągły. Lekko nie było, ale weszło:
4:24, 3:52, 4:24, 3:52, 4:23, 3:52, 4:27, 3:54, 4:20, 3:57, 4:27, 3:55, 4:21, 3:56, 4:25. Dane z GPS.

Uwagi:
1) na 12km musiałem się zatrzymać poprawić sznurowanie butów. Dzisiaj biegłem pierwszy bieg w Adiosach 2, w których chciałbym pobiec maraton. Biegło się spoko, wezmę je na 30km w niedzielę, ale muszę mocniej zasznurować - już od ok 5-6km czułem luz, na 12km był już mocno odczuwalny i bez poprawienia mogło się skończyć jakimiś otarciami/bąblami.

2) Podczas całego treningu (z rozgrzewką i powrotem do domu) ponad 19km nic nie piłem ani nic nie jadłem. Odbieram to pozytywnie

3) Po powrocie do domu o 22:00 na termometrze były 24 stopnie, ale lekki wiatr wiejący z boku spowodował, że bieg był znośny i dało się to domknąć.
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Sobota 05.08.2017. Plan: 8km po 5:00 + 4x100m.
Pobiegane do południa, nawet spokojnie weszło mimo 27 stopni i słońca.

Niedziela 06.08.2017: Zawody 30 (kontrolna 30 z decathlon). Plan: 4:15.
Trochę nie pyknęło, ale po kolei. Bieg był na pętli ok 5,7km (niby pisze 5960, ale nie ma tyle) + dobieg do pętli (z 200m) i z pętli do mety (ok. 1,2 km). Całość po wałach (ubity szuter) + mosty (beton/płyty), nie było oznaczeń organizatora więc trzeba było na zegarek biec -> wyszło mi 30,3km 2:12:11, czyli tempo 4:21. Pewnie te 300 GPS dodał, można założyć że koło 30 było.

Wczoraj po biegu byliśmy jeszcze u znajomych na grillu, nie piłem alkoholu i w miarę wcześnie wróciliśmy - ale jednak dieta optymalna na ostatni dzień przed startem to nie była :)
Na starcie pogoda całkiem niezła jak na ostatnie upały: 22-23 stopnie i wiejący wiatr (z boku, jakoś mocno to nie przeszkadzało na trasie poza jednym miejscem gdzie akurat chyba z 200m było pod wiatr. Reszta osłonięta wałem.
Te biegi się z reguły opóźniały, więc dość niespodziewane było jak minutę przed czasem organizator zaczął odliczanie i start :)
Początkowo chciałem się załapać z 2 ludkami, co biegli lekko szybciej ode mnie, ale po 3km odpuściłem, a i tak 5km wyszło w 21 minut co było jednak nieco za szybko. Kolejne kilometry biegłem sam i wychodziło to mniej więcej w okolicach 4:15 (wszystko w przedziale 4:12 - 4:18, pomijam fanaberie jak raz mi odpikało 4:04 a raz 4:26). No i tak sobie biegłem, aż koło 18km średnio przyjął mi się żel (w sumie to od początku lekko chlupało w żołądku - ale to konsekwencja dnia wcześniejszego i w biegu nie przeszkadzało) i zwolniłem na 2km w okolice 4:25. Potem żołądek się uspokoił, wróciłem do swojego 4:15 i po 500m zaczęło się coś gorszego -> z niczego zaczęła mnie boleć prawa łydka. Nie było wcześniej żadnych oznak (albo ich nie wyczułem). Tak sobie to pobolewało, ale 4:25-4:30 dało się biec i tak biegłem. Na 25-26 zabawa się skończyła i zaczęło boleć mocniej i jedyne co mogłem to truchtać po 4:45-4:50. Wtedy noga prawie nie bolała, jednak kilkakrotnie próbowałem przyspieszyć to w okolicach 4:25 już bolało. Więc tak bez historii dotoczyłem się do mety, trochę pochodziłem i porozciągałem to było lepiej ale teraz w domu znowu boli :/ Nawet chciałem zejść z trasy, ale zaparkowałem w okolicach mety i szybko kalkulując wyszło mi że kończąc bieg mam jakieś 4-5km do mety, a schodząc z trasy i tak ok. 2,5-3km więc bez sensu schodzić... A dla głowy nawet takie dotoczenie do mety będzie lepsze.

Co do podsumowania biegu (wyłączając łydkę): 4:10 to było za szybko, ciężko mi oceniać co byłbym w stanie dzisiaj nabiegać ale nawet licząc 2 wolniejsze km po żelku to mi wyszedł HM według GPS 1:29:22 (co nawet dodając po 2 sek na błąd GPS daje tempo w okolicach 4:15), myślę że coś w granicach 4:15-4:20 było spokojnie do nabiegania. Nie mam pojęcia o co z tą nogą chodzi - muszę się chyba przyłożyć do jakiegoś rolowania - bo z tą nogą wcześniej nie miałem problemów, może coś się z adiosami nie dogaduje (ale tylko jedna noga)? Zobaczymy, póki co przeciwzapalny voltaren.


A co do samego biegu:
Bieg na 250 osób, bez nagród, po wałach, a obsady elity niejeden dużo większy bieg mógł by pozazdrościć:
A. Gardzielewski (przedstawiać nie trzeba) wygrał (1:46:59) po czym pobiegł dalej i dokręcił sobie do pełnego maratonu (2:26 mu wyszło). Arek biegł z treningowo z chłopakami z Wrocławskiego Iten (A. Putyra, G. Gronostaj i A. Witek), którzy zajęli kolejne miejsca z czasami odpowiednio 1:47:00, 1:47:13 i 1:47:26. Kosmos.
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

W sumie to mam jeszcze kilka spostrzeżeń - napisałem w komentarzach Ziko, ale wkleję:

Póki co jest to trochę dziwne, bo po prostu boli (ekspertem nie jestem, ale tam gdzie się achilles z brzuchatym łączy). Nie ma tam ani opuchlizny, ani to nie był skurcz - po prostu ból jakby ktoś przywalił łomem czy innym wałkiem. Nie wiem skąd to - nawierzchnia? Nie biegałem po szutrze w takich tempach i w tych butach. W ogóle w tych butach biegłem dopiero 1 trening, ale to było 19km (w tym 15km mocnego ciągłego) i nic się nie działo - to tym bardziej teraz nie powinno zaczynać boleć po chyba 22km w wolniejszym tempie i po miękkim...
Czuję tylko jak chodzę, najgorzej w górę po schodach (zachciało się dwupoziomowego mieszkania...). No i tylko w jednej nodze - dzisiaj woltaren + rolowanie i zobaczymy co będzie jutro.

--
Jeśli noga wydobrzeje do maratonu, to jednak kilka pozytywów ten bieg mi dał - ostudził głowę, że 4:10 to nie tędy i u mnie lepiej się sprawdza zacząć wolniej, koniecznie muszę pierwszej dychy pilnować nie szybciej niż 4:20. Jak się potem nie odrobi - trudno, najwyżej wyjdzie 3:02.
Dwa - nie było żadnych gastrycznych problemów, nie odwodniłem się jakoś zbytnio. Było ok, nawet pomimo słabego jedzenia dzień wcześniej.
Trzy - czworogłowe (uda) były bardzo ok. Nic nie bolało, nic się nie dzieje - to jest dla mnie pozytywne, bo na nocnym to tutaj miałem problem.
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Wtorek 08.08.2017 Plan: 20x200/100 40/35 lub 10x100/100 - zależnie od samopoczucia.
Pomimo woltarenu i rolowania łydka lekko jeszcze rano dawała się we znaki, więc wieczorem wybrałem opcję lżejszą. Dotruchtałem do ścieżki, zrobiłem dłuższą rozgrzewkę (łącznie z truchtaniem ok 35 minut) i pobiegłem na 2km 100/100. Nie przejmowałem się czasem, puściłem z zegarka na 10 powtórzeń, bo chodziło o pobieganie rytmów, a nie co do sekundy. Pierwsze 2 ostrożnie, w tempie gdzieś 3:50-4:00, później już puściłem nogę i biegałem szybkie 3:20-3:30. Spoko. Na końcówce lekko czułem łydkę, ale bardzo lekko. W ciągu dnia kilkakrotnie lekko rozciągałem.

Środa 09.08.2017 Plan: 14km po 5:20
Rano nóżka lekko ćmiła, ale tak ledwo odczuwalnie. Biegałem wieczorem, weszło to nawet spoko i co najważniejsze ani śladu bólu nogi!!

Czwartek 10.08.2017 Plan: 17km TWL 3:50/4:20.
Z uwagi na nocne burze kiepsko spałem i było strasznie gorąco i duszno (29 w cieniu, a ja biegałem w słońcu) więc zmieniłem na 3:55/4:25. Ubrałem te same buty co w niedziele (Adizero Adios 2) celem sprawdzenia. Dotruchtałem do ścieżki po 5:00, ale było tak duszno że byłem cały mokry - i cholera nic do picia, a tu biegać trzeba. Trudno.
Zacząłem sobie 4:25, 3:53, 4:24, 3:51, 4:25 i miałem dość, po prostu ze mnie ciekło, nie było czym oddychać, czułem się jakby ktoś tlen zabrał z powietrza. Przemyślałem plan rezerwowy - pamiętałem, że 10-12x400m, ale ni cholery nie pamiętałem tempa ani przerw, więc stwierdziłem że nic z tego nie wyjdzie (a do tego 7km do domu). Zaświtała mi opcja, że dokończę ten TWL, ale wolne pobiegnę "na wyczucie". Wyszło to tak: 3:55, 4:55, 3:56, 5:05, 3:56, 5:16, 3:54, 5:29, 3:53, 5:18, 3:51 i.... byłem 100 metrów od domu i ostatniego wolnego już mi się nie chciało kręcić. W domu zdjąłem z siebie ciuchy, wykręciłem (bo z nich kapało), wypiłem litr wody, spojrzałem na termometr: 27,5 w cieniu.

W sumie ostatecznie nawet dość zadowolony jestem pomimo niedomknięcia: ja nie znoszę takich warunków, a i tak udało się łącznie 18km po średnio 4:30 przebiec (w tym 8km po 3:55). Ok, wolniejszych nie domknąłem ale tak czy inaczej w tych warunkach były dla mnie nie do domknięcia. Może jakbym picie miał i się uparł to bym z 10-12km domknął, całości chyba i tak nie. Ważne, że noga cała, nic nie boli. Cały czas roluję i lekko rozciągam i z utęsknieniem czekam na ochłodzenie...
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Trochę mam zaległości, to nadganiam. Nie pisałem, ale to nie oznacza że nie biegałem :)

Sobota 12.08.2017 Plan: 18km po 4:50 + 6x60m.
Ładnie pobiegane, nawet po 4:46-4:47. Rytmy też spoko.

Niedziela 13.08.2017 Plan: 35km po 5:20, w tym co 5km 100m sprint.
Biegałem to z rana i - jeśli mam być szczery - to nie chciało mi się :). Dopiero po 10km i 2 sprintach jako-tako to zaskoczyło, całość biegłem lekko szybciej (po ok 5:10 + sprinty szybciej). Tak się to toczyło, w międzyczasie wciągnąłem 2 żele i wypiłem bukłak wody, aż koło 33,5km zobaczyłem, że jakby się sprężyć to jest szansa domknąć trening poniżej 3h :bum: No to się główka napaliła, ostatni3 1,3-1,4 km weszło poniżej 4:10, co pozwoliło domknąć 35,2km w 2:59:47 :bum: :bum: :bum: Nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło (chociaż oczywiście były postoje na światłach w międzyczasie).

Potem dołożyłem jeszcze 3h łażenia po mieście :D

Wtorek 15.08.2017 Plan: 2km + 6x30 sek w tempie 1500 + 15km.
Pobiegane, chociaż nogi po weekendzie lekko drętwe. W te 30 sekund robiłem mniej więcej po 160-170 metrów, potem 15km poszło po 5:20-5:30. Zgodnie z planem.

Środa 16.08.2017 Plan: 8km po 5:30
Niezbyt jest co pisać, poza tym że wydawało mi się że jest chłodniej, ubrałem się za ciepło i spociłem :D

Czwartek 17.08.2017 Plan: 17km TWL 3:55/4:25.
Powtórka treningu sprzed tygodnia (wtedy nie wyszedł). Wychodząc na trening czułem się średnio, bo jakoś słabo się wyspałem, ale trudno :) Szło to na pierwszych kilku km topornie, ale z każdym km coraz lepiej. Ciężko zaczęło się robić koło 12-13km, a ostatnie 3km to było już rzeźbienie, ale udało się wyrzeźbić. Pogoda i tak nie była idealna, jak wychodziłem to było 24 stopnie, jak wracałem 22 stopnie. Ale: nie było słońca. Te kilka stopni (3-4 stopnie mniej) + brak słońca robią dla mnie dużą różnicę!

Wyszło to tak (według GPS, czyli ze 2 sek/km trzeba pewnie dodać): 4:22, 3:50, 4:20, 3:52, 4:20, 3:52, 4:22, 3:54, 4:18, 3:53, 4:21, 3:54, 4:25, 3:54, 4:24, 3:55, 4:23.
Ciężkie toto było cholernie, pewnie dlatego że lekko już czuję zmęczenie ostatnimi tygodniami (od 31 lipca mam w nogach 243km, co jest dla mnie kilometrażem rekordowym). W weekend będzie jeszcze jedna 35km, a później pewnie lekkie luzowanie.

Pocieszające jest to, że oprócz takiego lekkiego ogólnego zmęczenia (ale podkreślam: lekkiego), nie czuję niczego niepokojącego. Nie ma ciężkich nóg, łydka się (mam nadzieję) uspokoiła bo siedzi cicho, czworogłowe siedzą cicho - aż dziwne to wszystko. No nic - pożyjemy, zobaczymy.
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Dobra, pora trochę uaktualnić :)

Sobota 19.08.2017 Plan: 18km po 4:50 + 6x60m.
Kopia treningu sprzed tygodnia. Ładnie pobiegane, nawet po 4:46-4:47. Rytmy też spoko.

Niedziela 20.08.2017 Plan: 35km(jak idzie to 37km) co 5km 100m Sprint 05:20 ostatnie 3km w 4:20
Trochę się sfrajerowałem, bo jak wychodziłem to było chłodno i pochmurno, a wraz w kilometrami się rozpogadzało, świeciło słońce i wiał wiatr. To bardzo odwadniało, a ja miałem tylko 0,5l wody i 2 żelki -> musiałem racjonować wodę, a pod koniec i tak byłem już odwodniony. Sam trening wszedł nawet dość spoko, ostatnie kilometry czułem już odwodnienie (trochę soli się wytrąciło i sucho w ustach), ale skończyłem bez żadnych przygód. Szybkie kilometry logistycznie zrobiłem nie ostatnie tylko 33-35, bo ostatnie 2 to powrót do domu po chodnikach, kilka świateł itp - więc bez sensu. Ogólnie cały trening lekko za szybko bo średnia całości wg GPS wyszła 5:03, w tym szybkie km pod koniec 4:17, 4:16, 4:08 (!!). Do końca dnia dorzuciłem więcej białka/węgli i dużo piłem.
Następnego dnia spokój, lekko tylko czułem łydki - ale bardzo lekko.

Środa 23.08.2017 Plan: 3+2+1 (3:55+3:50+3:45) luzno/szybko
Ten trening miałem biegać we wtorek, ale po pracy i rzeczach okołożyciowych wróciłem do domu na obiad ok 21:30 więc o bieganiu mowy nie było. Konsultacja PW i biegamy trening w środę. No to jazda.
Weszło bez większego problemu, wszystko lekko szybciej, bez jakiejś spiny, zajeżdżania czy coś.
2km rozgrzewki, szybkie ABC i lecimy 3km. Czasy wg GPS: Jakoś tak spokojnie się bieganie, a zegarek 3:45... Zwolniłem lekko. Odpikało 3:50, 3:50, 3:52. Postanowiłem, że potruchtam tyle, ile kolejny szybki odcinek - czyli 2km. W końcu ma być luźno. Trucht bez spiny: 5:01, 5:06. Kolejne 2km wpadły 3:46, 3:45. Trucht (tyle ile kolejny szybki), czyli 1km w 5:03 i ostatni szybki 3:41 (się hamowałem, bo pierwsze 500m wystrzeliłem po 3:35 - a tak się luźno biegło)... Końcówkę trucht do domu. Wszystko domknięte bez żadnej spiny, skoro nie było żyłowania to biegłem te kilka sekund szybciej biorąc poprawkę na GPS. NA wolnych - nie było żadnej umieralni, spokojnie, po 200m już się normował oddech. Praktycznie po każdym szybkim miałem odczucie, że jeszcze 2x tyle bym w tym tempie mógł biec. Fajnie, w ogóle nie czułem tej 37km w niedzielę :)
Spoko fajny trening, wreszcie było chłodniej- 19stopni i od razu się lepiej biega.

Czwartek i piątek w planie mam wolny - ale jako że traktuję to moje bieganie trochę terapeutycznie - to chyba jutro wyjdę na lajtowe 8-10km po 5:30 bo dłuuuuugi i cięęęęężki dzień w pracy się zapowiada :)

PS Dzisiaj stuknęło mi 300km w sierpniu. Już wiem, że będzie to rekordowy miesiąc w mojej biegowej "karierze". Czuję się dobrze, nic nie boli, nic nie strzyka, dzisiaj było chłodniej - było dobrze :)
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Pora trochę uaktualnić bloga bo sie zastał. Część opisana w kometarzach - nie będę powielał.

Czwartek 24.08.2017 Plan: 8km po 5:30.
Nabiegane bez historii

Sobota 26.08.2017 Plan: 21km po 4:12 (!!). TEST
No... opisane w komentarzach, generalnie baaardzo ciężki trening, jako-tako domknięty ostatkiem sił

Niedziela 27.08.2017 Plan: 28km po 5:10
Trochę betonowe nogi po sobocie, ale nabiegane. W sumie to z każdym km biegło się lepiej.

Wtorek 29.08.2017 Plan: 10km po 5:30
Wyszło mi 12,5km, bo musiałem coś dostarczyć jeszcze do pracy więc postanowiłem się przebiec. Spoko.

Czwartek 31.08.2017 Plan: 5x1km po 3:35 P=3'
Inaczej to miało wyglądać, ale w środę miałem dużo pracy i zupełnie wypadł mi trening. Szybka konsultacja i zmieniliśmy czwartek na to, co widać.
Znów wyszedłem później z pracy (jeszcze tydzień będzie trudno - taka specyfika :) ), wyjść na trening udało się o 20-tej. Meteo dość słabe, bo 25 stopni było jak wychodziłem, parno dość i trochę wiało (na być załamanie pogody w nocy). Rozgrzewkę skróciłem do minimum, bo nachodziły ciemne chmury i zacząłem kilometrówki.

Wychodziło tak, że km 1, 3, 5 wyszły pod wiatr (wg meteo 30km/h - odczuwalne jednak było), 2 i 4 z wiatrem.
Weszło to: 3:32 (przesadziłem, bo to pod wiatr było - ale pierwszy raz od dawna startówki miałem), 3:33, 3:38 (nie piłowałem pod wiatr), 3:32, 3:32. Wszystko na przerwie 3 minuty w marszu. Trochę się zasapałem (bo dawno nie biegałem nic na tych prędkościach), ale jakiejś zajezdni to nie było. Nie odczuwałem potrzeby zwiększenia przerwy.


Podsumowanie sierpnia: 388 km. Rekordowy miesiąc, gdyby nie wypadł wczoraj trening to 400 by pyknęło :)
Czuję się dobrze, nic nie dolega. Po dzisiejszych 5x1km trochę łydki czuję - ale bez jakiegoś dramatu.
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Sobota: 2.09.2017: 6km + 4x60
Spoko, wszystko fajnie weszło.

Niedziela 3.09.2017: 10km (Bieg Radia Wrocław)
I ch*j. Najlepszy komentarz i w zasadzie nie chce mi się więcej pisać.
Rano wstałem i... miałem sraczkę :bum: . Nie wiem od czego - po prostu była. Jeszcze 30 minut przed startem byłem w toi-toi, stwierdziłem że łyknę 2 stoperany, popiłem kubkiem wody i jazda na start.
Trasa po parku, trochę kręta (na zakrętach często trzeba zwalniać bo są po 90 stopni) + trzeba przebiegać kilka razy przez mostki/przecinać ulice itp. Trochę mokro (ale bez kałuż) + trochę liście. Ujdzie. Praktycznie cały czas osłonięte drzewami (prawie nie było czuć wiatru), a że było ok 14-15 stopni -> słowem idealne meteo do biegania.

2 pętle po parku, teoretycznie pętla ma "orientacyjnie 5km" - ale tak naprawdę to ma 5,1km (wiele osób mierzyło i tak to wychodzi). Start, kilka osób pobiegło do przodu, ja się postanowiłem na początku trzymać biegacza, który mówił że chce biec 4:00-4:10 i nie szaleć. Ale że od początku biegło się szybciej, to tak sobie biegliśmy z moim towarzyszem w granicach 3:50-3:53. Tuż za nami jeszcze było 2 biegaczy i biegliśmy jakoś na 5-8 miejscu open, Wszystko spoko i pod kontrolą, w brzuchu lekkie chlupanie ale ujdzie. Plan było złamać 38 minut, więc chciałem sobie pobiec pierwsze 5km w granicach 19:10-19:15 (zakładając, że rzeczywiście jest 5,1km). Gdzieś koło 4 km po przebiegnięciu przez ulicę poczułem kłucie pod prawym żebrem -> ucisnąłem palcem ale nie chciało puścić. Starałem się wyrównać oddech etc - nic, 100m dalej poczułem się tak, jakbym bejsbolem dostał i w zasadzie było po biegu. Zwolniłem na jakieś 20 metrów praktycznie do lekkie truchtu, rozciągnąłem ręce do góry, pogibałem się i spróbowałem biec. Ciężko, ale się da, w sumie straciłem na tym ok 20-25 sekund. No to postanowiłem cisnąć dalej - na tyle na ile się będzie dało, chociaż kończąc pętlę byłem 20 metrów od samochodu (nawrotka jest koło parkingu :bum: :bum: ). Pobiegłem dalej - brzuch bolał, ale dało się żyć. Co mnie zdziwiło - udawało się utrzymywać tempo ok 4:05. Bolało, ale znośnie. Jak próbowałem przyspieszyć, to zaczynało boleć jeszcze z lewej strony na dole. No to tak sobie biegłem po te 4:05, zaczęło lekko puszczać, to końcówkę udało się pobiec jakoś w okolicach 4:00 nawet.

Całość wyszła 10,2 km w 40:20 (10 m-ce OPEN). Na mecie to nawet specjalnie zmęczony nie byłem - czułem się dużo lepiej niż po "testowym hm" sprzed tygodnia. W zasadzie jak brzuch puścił to wydaje mi się, że mógłbym jeszcze dyszkę tak machnąć...

Nie wiem o co chodzi z tym brzuchem - jedyne co wczoraj wieczorem piłem innego niż normalnie przed biegami to domowy shake (banan+arbuz+maślanka), ale piłem to ok 20-tej i nie powinno mieć wpływu na następny dzień. Zwłaszcza, że dość często robimy w domu shake maślanka+owoce i nigdy "sraczki" nie mam, w treningach też nie przeszkadza.

Żal mi strasznie tego biegu, bo po pierwsze fajne meteo, po drugie było z kim biec (i było to przede wszystkim równo, bez szarpania), a po trzecie nie ma jeszcze wyników ale chłopaki z którymi biegłem zakręcili się na miejscach 3-6...

Sprawdziłem wyniki - bieg na 38:20 (a na to spokojnie byłem dzisiaj gotowy) dawał 2 miejsce OPEN... To było dzisiaj spokojnie do nabiegania.
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Jako, że rodzina i znajomi i tak wymogli na mnie zeznanie "a jak sie biegło", to wrzucę tutaj to co napisałem na FB. Jak zgram z zegarka i ogarnę bardziej szczegółowo - napiszę kolejnego posta, już bardziej "na biegowo".

35. PKO Wrocław Maraton - dla mnie jest już historią. Udało się nabiegać 3:13:40, co dało 270 miejsce na prawie 5 tysięcy startujących. Tym bardziej mnie to cieszy, że były to jednocześnie Mistrzostwa Europy Weteranów (powyżej 35 roku życia) i brało udział wielu dobrych zawodników z wielu krajów (jak np. Adam Draczyński, życiówka 2:10:49, co jest 10 wynikiem w historii polskiej LA). Była również gromada Kenijczyków. Także tego -> amatorsko dość mocno obsadzony bieg.
Jako że bieg nieco mnie kosztował pozwolę sobie opisać, jak takie coś wygląda:
Niestety od kilku dni męczył mnie stan przeziębieniowy, co w kilkugodzinnym wysiłku nie pomaga. Plan na bieg był zatem taki: 2km spokojnie w 9 minut, a potem tempo 4:20 i próba dowiezienia do mety. Powinno się skończyć ok. 3:04. Oczywiście plan poprawki na przeziębienie nie brał - no bo po co :)
Przed biegiem - nic ciekawego. Wstałem, 2 kajzerki z miodem zapiłem kawą, prysznic, toaleta, popijamy izotonik i na start!
Pogoda dość niezła, ale jednak upierdliwy wiatr (zwłaszcza, gdy trzeba biec pod wiatr kilka km). Odliczanie i START!
Pierwsze kilometry spokojne, zgodnie z planem. Standardowe wyprzedzanie tych, co bez sensu stanęli z przodu, jakaś Pani machająca łokciami na lewo i prawo - obiegamy etc. Po drodze na punktach piłem wodę, na 7,5km żel. Nastał punkt na 10km... ech... Biegacz przede mną nieostrożnie wypuścił żel i - ja nie wiem, jak on wpadł na ten iście genialny pomysł - próbował zatrzymać się i z gracją Kasi Cichopek z Tańca z Gwiazdami ten żel podnieść. Jako że było mokro i ślisko, to wyszło mu bardziej lądowanie po skoku w dal i zamiast 10 od Wodeckiego dorobił się odartego tyłka i łokci. Tyle że... to wszystko działo się 2 metry przede mną. Jakoś nad chłopem przeskoczyłem, ale niestety udało mu się nalać cały kubek izotonika do mojego buta. Super! Do tego pośliznąłem się przy lądowaniu: w rezultacie kolejne 32km bolała mnie naciągnięta lewa łydka, a w prawym bucie miałem klejący izotonik (bym wrzucił zdjęcie, jak wygląda stopa po takim eksperymencie, ale boję się fejsbuk mi zablokuje konto za drastyczne treści, a zuckerberg skopiuje zdjęcie i będzie dzieci straszył). 10km odpikał 43:30, idealnie.
Przez kolejne 20km w zasadzie nic ciekawego się nie działo - problem w tym, że większość była pod wiatr i nikt z weteranów nie palił się do prowadzenia naszej tymczasowo zorganizowanej grupki. Ostatecznie z przodu biegłem ja i jakaś Polka, reszta się chowała. W pewnym momencie na plecach przez kilometr wiozła mi się jakaś zagubiona Kenijka - no tego jeszcze nie grali. Ale jak tylko przezwyciężyła kryzys to pobiegła hen do przodu i tyle ją było widać. Nawet przez jakiś czas kręcił nas wóz transmisyjny - więc pewnie na youtube będzie i szefowie gógla będą pokazywać dzieciom.
Po drodze odpikał Półmaraton w 1:31:40 (idealnie w punkt jak miało być).
Niestety od 30km już powoli moje przeziębienie do mnie wracało... Lekki ból gardła, lekki ból głowy. Nie ma, że zima, ciśniemy. Po 2 km doszedł jakiś lekki ból brzucha. Super. Oprócz łydki i stopy tylko tego mi było trzeba. Przez to nie jadłem więcej żelków. Lekko zwolniłem - myślałem, że przejdzie. Nadzieje moje okazały się jednak płonne i skończyło się to lekki pawiem przed 35km. Trudno. Paw, to paw. Na szczęście za chwilę był wodopój, to przepłukałem usta - niestety nie byłem w stanie już biec w żadnym rozsądnym tempie. Do tego żadna boląca część ciała nie odpuszczała - byłem chyba jednym wielkim stanem zapalnym :D Na 37 drugi paw i... odchciało mi się już biegu. Wiedziałem, że na 3:05 nie ma szans, przekalkulowałem że 3:10 też raczej nie osiągalne w tym stanie... No to człapałem do mety - nosz przecież nie zejdę!! CO to ma być! Jako punkt przyzwoitości wyznaczyłem sobie złamanie 3:15 -> udało się 3:13:40 (życiówka poprawiona o 12 minut), jest ok.

Następne podejście do maratonu - za rok :)
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Jeeez, ile ja tu nie pisałem... No tak, ale jak czasu na wszystko brak, to tak bywa. Pisałem coś-niecoś w komentarzach, z kronikarskiego obowiązku dorzucę tutaj:

Po maratonie jakoś tam wracałem do życia i biegania. 1 października pobiegłem 8km po lesie, które zakończyłem w 31:40. Rewelacji nie było, wstydu też nie. Problem w tym, że znów łapał mnie żołądek...

Dalej 2 tygodnie treningu i wczoraj start na 10km, który... pominę milczeniem. Obiecujące treningi w tygodniu + klops na starcie. Ja wiem: a warunki, a coś-tam srośtam, a zły dzień, a bywa. Guzik prawda. Nie walczyłem i tyle.


Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: priorytety są ustawione tak: 1. rodzina, 2. praca, 3. bieganie.
Teraz wprost napisać muszę, że (z powodów o których publicznie pisać nie chcę) tematy 1-2 od kwietnia zajmują mi sporo więcej czasu i uwagi, stąd odbija się to negatywnie na treningu i na moim bieganiu. Biorąc to pod uwagę, postanowiliśmy z Rollim po roku zawiesić współpracę treningową - zasady i ryzyko były od początku jasne i znane: jest to ciężki trening, jeśli są problemy w innych miejscach w życiu, to efektów nie będzie. Przez pół roku próbowałem to łączyć, ale wychodzi słabo - nie ma sensu tworzenie fikcji.

Po roku bardzo ciekawej dla mnie (chociaż pewnie nieco frustrującej dla Rolliego) współpracy warto napisać podsumowanie, zwłaszcza że pomoc była zupełnie bezinteresowna i dobrowolna.

Przez pierwsze pół roku (kiedy mniej absorbowały mnie priorytety 1-2) i wykonywałem plan oraz miałem czas na wskazywane przez Rolliego ćwiczenia uzupełniające i treningi forma wręcz szybowała. Każdy kolejny start kończyłem życiówką. Współpraca zapoczątkowana tuż po zeszłorocznym maratonie zaowocowała po 3 miesiacach życiówką na 10km oraz mega-życiówką w HM. Później fajnie (ale z dziurami i problemami z uwagi na lód, śnieg i klimat) przepracowana zima zaowocowała życiową formą w lutym (gdzie byłem w stanie nabiegać 2x poniżej 40 minut na 10km w temperaturze +3 stopnie i warunkach śnieżno-błotnych). Uważam, że to było bieganie na 38 minut na ateście/asfalcie. NA początku maja w kiepskich dla mnie (nie lubię wiatru) warunkach pobiegłem Wroactiv 38:38 (10km, atest), co było poprawką PB o 42 sekundy!! Potem początkiem maja pobiegłem HM (H2O również atest) w niełatwej pogodzie (znowu wiatr) do tego chory (przeziębiony) i z żyganiem po drodze. Skończyłem na 1:26:XX, czyli kilkadziesiąt tylko sekund gorzej od PB. Forma była spokojnie na 1:24-1:25 i to jest fakt.

Dalej już było coraz gorzej: bo i nie miałem czasu ani na ćwiczenia uzupełniające, ani na siłę. Potem i z regeneracją było coraz gorzej. Pomimo tego i tak udało się całkiem znośnie przygotować pod maraton. Okej, nie poszło to jak miało iść - ale w mojej ocenie dramatu nie było. Niby "powinienem" na 3h, biegłem na 3:05 i poskładał mnie żołądek. Później, przy okazji przypadkowej konsultacji z dietetyczką, to stwierdziła że przy takiej diecie to stwierdziła że i tak cud :) NO i to tyle.

Także tego, jak już napisałem Rolliemu na priv (mówcą nie jestem wybitnym - sorry): bardzo dziękuję za poświęcony czas i naukę. Przeniosło to moje "bieganie" na wyższy poziom, pokazało inną stronę, że można inaczej. Przyszły życiówki, o których pół roku wcześniej nawet nie marzyłem. Polecam wszystkim tego allegrowicza - choćby na próbę:)

Kończąc to wypada napisać co dalej: dalej jeszcze tylko 1 start: Półmaraton Kościan za 3 tygodnie. Cudów do tego czasu i tak nie wytrenuję, więc w miarę możliwości i czasu cośtam pobiegam :) Po Kościanie planowane już wcześniej 2-3 tygodnie laby od biegania, w czasie których zastanowię się nad nowym sezonem i planem przygotowań. Cele na pewno tutaj wrzucę, plan (przynajmniej ramowy) na zimowe budowanie bazy również - choćby w celach konsultacji. Póki nie ogarnę się czasowo nie będę nawet szukał żadnego trenera czy grupy - bo to nie ma sensu. Jak mi się uda życie ogarnąć - wtedy będę myślał dalej :)
biegam ultra i w górach :)
marek84
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3659
Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
Życiówka na 10k: 38:38
Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
Lokalizacja: Wroclaw, POL
Kontakt:

Nieprzeczytany post

Jak miałem dużo pracy w pracy, tak mam nadal :/ Albo i więcej :)

Trening dalej robię, poszedłem schematem po którym dobrze mi się biegało jesienią tj. wtorek 6x200m (sprint), środa lekko, czwartek ciągły (TWL :bum: ), pt wolny, sobota lekko, niedziela było 18km BNP.
W tym tygodniu będzie podobnie, zmienię trochę weekend żeby się zmęczyć w sobotę (jeszcze nie wiem jak) i w niedzielę jakieś 20km z ostatnimi 3-4km koło 4:00. Jak znajdę chwilę to rozpiszę konkretniej założenia + czasy.
biegam ultra i w górach :)
ODPOWIEDZ